Podtytuł tej książki to “Sekrety pilotów wycieczek” i raczej na tym skupia się autorka w rozmowach z pilotami i rezydentami zarówno sieciowych biur podróży jak i indywidualnych przedsięwzięć. Owszem, jest dużo pikantnych szczegółów na temat zachowania Standardowego Polaka na wakacjach (nadużywanie alkoholu, “bo mi się należy”, kradzieże, chomikowanie jedzenia, niechęć do zwiedzania, pogarda dla innych i ich kultury, instrumentalne traktowanie obsługi, brak kultury i higieny), ale akcent położony jest głównie na to, jak sobie z takimi zachowaniami radzą pracownicy obsługi turystycznej lub jaki jest psychiczny koszt radzenia sobie. Przez to reportaż jest raczej tendencyjny, opisujący niewygody pracy w turystyce, długie godziny robocze (również w nocy), odcięcie od rodzin, trudności w opanowaniu grupy i wyczerpujące psychicznie ciągłe bycie na dyżurze, reagowanie na kryzysy (w tym na przykład śmierć turysty), okazjonalnie zbalansowany gratyfikacjami w postaci podziękowań, zaproszenia na ślub przez turystów bądź możliwości “bezkosztowego” dotarcia do miejsc ekskluzywnych. Zirytowała mnie sekcja dotycząca podróżowania z dziećmi, demonizująca leniwych rodziców, z tezą, że jak się ma małe dzieci, to się powinno z nimi zostać w domu; owszem, zgadzam się, że to inny typ wyjazdu niż bez dzieci i tyle. Rozdziały, które mnie z kolei zasmuciły z kilku względów, opisywały turystykę incentive travel - wyjazdów jako nagroda dla pracowników, najczęściej niezainteresowanych zwiedzaniem ani w ogóle miejscem, do którego jadą, skupionych na szeroko pojętej integracji.
Książka jest świeża, ale poza wstępem, który lekko dotyka rewolucji, jaka dokonuje się właśnie w turystyce za sprawą pandemii i ograniczeń, zawiera materiał zebrany w czasach przed marcem 2020. Nie odpowiada mi też format luźnych wypowiedzi, zebranych w tematyczne rozdziały, bez próby podsumowania czy wniosków. Po przeczytaniu mam poczucie, że był to zestaw artykułów na temat, a nie książka.
#125
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 31, 2021
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2021, panie, reportaz
- Skomentuj
Pożegnałam wczoraj Szarszyka po 13 latach razem. Kotkę, która obdarzała mnie bezgraniczną miłością, spała obok mojej poduszki, mruczała jak traktor, opierała pyszczek na mojej dłoni i jakby mogła, to by ze mnie nie schodziła. Umiała zrobić stójkę, wystarczyło dać jej znak ręką. Owszem, afektu starczało jej głównie dla mnie, nie cierpiała towarzystwa innych kotów, od biedy zgadzała się na bycie obok swojej siostry, ale i to nie za często. Obiektywnie była kotem-taranem, z upierdliwością 10, z obiegową ksywką Baleron ze względu na gabaryt, trudno ją było upilnować. Czasem zastanawiałam się, po co ją karmię i jak łatwo dałam się omamić ślicznymi oczami i trójkolorowym, miękkim futerkiem, z którego po wielokroć obiecywałam, że zrobię sobie mufeczkę. Nie zrobiłam.
Rzeczy zadziały się szybko - na początku maja Szarsz się rozchorował, objawowo wyleczony przeszedł mozolnie przez skomplikowaną diagnostykę - badania krwi, USG, biopsję dwóch guzów, z których jeden okazał się nieszkodliwym tłuszczakiem, a drugi otorbioną śruciną. Tak, to kot, co do ogrodu wychodził okazjonalnie, pod opieką, bo jakkolwiek był piękny, tak na inteligencji nieco zbywało, a mimo to jakiś - brak mi słów na określenie, a nie chcę poniewierać jego matki, co ona winna, no nie pykło z wychowaniem, współczuję - osobnik go dał radę postrzelić. Kot podleczony, chwila przerwy, nagle w lipcu kot zaczął kompulsywnie lizać ściany i zalegać w jednym miejscu. Ponownie diagnostyka, dramatycznie złe wyniki krwi i kolejny guz, tym razem już ewidentnie złośliwy i szybko rosnący. Ledwo kot się zagoił po inwazyjnej operacji, nowotwór zaczął narastać.
I to jest ten moment, kiedy musisz podjąć decyzję, czy chcesz patrzeć na powolne umieranie kogoś, kto ci ufa, czy jednak schowasz swoje uczucia i egoizm w kieszeń i pozwolisz stworzeniu odejść, zanim ból przesłoni wszystko. I to nie jest łatwe. Dobrze, że są opcje. Że Szarsz mógł zasnąć po raz ostatni na kanapie, obok mnie. Każdy zasługuje na spokojne odejście.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 30, 2021
Link permanentny -
Kategorie:
Koty, Fotografia+
- Komentarzy: 7
Przedwojenna praska kamienica przy ulicy W Pstroszce 14 (nie udało mi się wyśledzić, czy to rzeczywista ulica), dawniej luksusowa - z windą, dywanem na schodach, wielkimi i jasnymi mieszkaniami - po latach już nie zachwyca. Ściany się sypią przez brak remontów, kabina w windzie wyłożona jest sklejką, schody gołe, a przestronne mieszkania podzielone są czasem w absurdalny sposób na małe klitki (na przykład korytarz ze ścianką z dykty w miejscu żyrandola, przez co wieczorem trzeba sobie świecić latarką albo trzymać otwarte drzwi). Dom zamieszkuje cała galeria barwnych postaci z różnych środowisk - profesor uniwersytecki z piękną córką (jeśli zastanawiacie się, czy Exner zachwyci się jej długimi nogami, to tak, i w mieszkaniu i na stryszku, a panna nawet dostanie od ojca po buzi, kiedy wyjdzie na jaw, gdzie spędził noc kapitan); śpiewaczka operowa z matką-emerytką i tłustym jamnikiem Bibinką; dyrektor po awansie społecznym, który toczy wojnę ze znienawidzonym zięciem; kelner; emerytowany adwokat; celnik; aktorzy; malarz - przypadkiem będący kochankiem znajomej Exnera, rudowłosej Gabrieli Stein czy homoseksualista, który użycza lokalu innym kolegom. Para kelnerów wynajmuje pokój na godziny ludziom w potrzebie, zdeklasowana dama została wróżką, złota rączka prywatnie podejmuje się wszelkich napraw i remontów. Wreszcie właściwa akcja zaczyna się od dwóch sióstr, starszych pań - dwukrotnie rozwiedzionej Fikejzowej i wdowy Libanowej, które usiłują sprzedać daczę oraz zamienić się na mieszkanie, bo są skłócone ze wszystkimi; chwilę potem zlecają złotej rączce remont w ich mieszkaniu i wyjeżdżają do sanatorium. Problem w tym, że dopiero po jakimś miesiącu staje się oczywiste, iż do kurortu nie dotarły, a ich walizki czekają na odbiór na dworcu. Kapitan Exner rozpoczyna mozolne przesłuchania wszystkich mieszkańców i osób spowinowaconych z siostrami, odkrywa zwłoki zamurowane w piwnicy, przy okazji dokopując się do całego mnóstwa drobnych przestępstw, animozji i wykroczeń.
Historia prowadzi w przeszłość, a jako że rzecz dzieje się w Pradze, nie dziwi specjalnie tło historyczne - kamienica przed wojną należała do zamożnej rodziny żydowskiej, która - mimo posiadania kontaktów i ogromnego majątku - straciła życie w Teresinie. To wątek raczej nie do pomyślenia w polskim kryminale z czasów socjalistycznych. Zbrodnia doprowadzi do odkrycia pozostałości majątku (pozostałości, bo podobno trzon rodzinnej fortuny Berdischów spoczywa nadal w szwajcarskim banku) - dzieł znanych czeskich malarzy, Kandinsky'ego czy Klee oraz pięknej, zabytkowej Tory. Przemycona nawet jest informacja o zastanawiającym rasowo profilu Exnera.
Inne tego autora, inne z tej serii.
#124
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 28, 2021
Link permanentny -
Tagi:
2021, kryminal, panowie, z-jamnikiem -
Kategorie:
Czytam, Fotografia+
- Komentarzy: 2
Jak sam tytuł wskazuje, to zbiorek opowiadań i to o określonej tematyce. Absurdalnie, mniej mi przeszkadzało, że to opowiadania, bo większość to raczej dłuższe formy, raczej nowelki, bardziej multum odniesień do niespecjalnie znanej mi świątecznej tradycji popkulturowej (filmy). Na szczęście clou większości opowiadań to to, co autorka umie fenomenalnie, czyli opisywanie biurokratyczno-organizacyjnego chaosu. Z elementami nadnaturalnymi. Wyczułam nuty z “Przewodnika stada” (w zasadzie to tak dawno nie czytałam “PS”, że zatęskniłam), poczucie konieczności utrzymania kontinuum czasowego z cyklu o podróżnikach w czasie czy wreszcie ontologiczną nutę z “Przejścia” i wątki romansowe z “Crosstalk”.
”Miracle” to szalona opowieść o przygotowaniach do świąt w biurze, z całym zamieszaniem z kupowaniem 72 prezentów, sukienki na przyjęcie, bo może dzięki temu bohaterka zostanie zauważona przez biurowego przystojniaka, zagubionymi zszywaczami, sympatycznym acz otyłym współpracownikiem oraz Duchem Świąt, który pojawia się znienacka i rozsypuje wszystkie plany. Podobne w klimacie jest “Inn”, gdzie podczas kolejnych prób jasełek pojawiają się bezdomni - nastolatka w ciąży i opiekujący się nią niewiele starszy chłopak, oboje w sandałach, nie mówiący po angielsku ani w żadnym zrozumiałym języku, zmarznięci, głodni i brudni. Bohaterka usiłuje im pomóc wbrew zasadom, które zakazują wpuszczania potrzebujących na plebanię, bo zdarzały się przypadki kradzieży czy “ulżenia sobie” na dywany. W ”Adaptation” ożywają duchy z “Opowieści wigilijnej” i pomagają pracownikowi księgarni przejść przez trudny czas przed świętami, z natłokiem klientów, spotkaniem autorskim i rozczarowaniem, bo eks-żona wywiozła ich córkę mimo obietnicy, że święta spędzą razem. “Newsletter” to - przypominający “Crosstalk” natężeniem kontaktów rodzinnych - thriller o obcych, którzy najeżdżają Ziemię i sprawiają, że zakażeni ludzie są dla siebie sympatyczni przed świętami. A tak być nie może!
”In Coppelius's Toyshop” jest krótką historią absurdalnie niesympatycznego narratora, zgubionego z dzieckiem potencjalnej podrywki w sklepie z zabawkami. “The Pony” to króciak o tym, co by było, gdyby ludzie dostawali w prezencie dokładnie to, o czym marzyli. ”Cat's Paw” to kryminał - znany detektyw zostaje wezwany do posiadłości ekscentrycznej naukowczyni, forsującej tezę, że Naczelne powinny być traktowane jako istoty świadome. Już po przyjeździe gości zostaje popełnione morderstwo, a detektyw - mimo wielu sprzecznych tropów - doprowadza do aresztowania złoczyńcy. Jego nieco pierdołowaty asystent jest jednak innego zdania co do przebiegu zdarzeń. ”Epiphany” jest dość mroczne - pastor ucieka od swojej kongregacji po objawieniu, że nastąpiła lub niebawem nastąpi paruzja i musi być tam, gdzie pojawi się Zbawiciel. Warunki atmosferyczne - śnieżyca i huragan - są przeciwko niemu, sam na siebie jest zły za uleganie mistyczności, nie ma żadnych wyraźnych znaków poza absurdalnym konwojem lunaparku. To trochę zabrakło mi pointy, ale najeżona przeszkodami wyprawa po coś ulotnego i nierealnego jest bardzo klimatyczna.
Inne tej autorki tutaj.
#123
Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 27, 2021
Link permanentny -
Tagi:
2021, opowiadania, panie, sf-f -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
[24.07 - 14.08.2021]
Berlin ma galerię murali East Side, długa na ponad kilometr, w Poznaniu - nieco krócej - można się przespacerować wzdłuż Hetmańskiej, pod wiaduktem koło budynku Enei. Galeria się zmienia, nowe zamalowuje stare (na jednym ze zdjęć widać resztki okładki z serii "Poczytaj mi, mamo"), bywa politycznie i aktualnie, a zawsze kolorowo. W gratisie nowe malunki z kolejnego wiaduktu pod Hetmańską, tym nad Drogą Dębińską.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 26, 2021
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
murale
- Skomentuj
Rincewind szczęśliwie odczuwa nudę na tropikalnej wyspie. Do czasu, aż Niewidoczny Uniwersytet przypomina sobie o nim pod wpływem pisma dyplomatycznego, którego nie otrzymali za pośrednictwem Patrycjusza Vetinariego. Zupełnie dobrowolnie, że użyję dyplomatycznego języka, Rincewind zgadza się na odesłanie za pomocą magii oraz HEXX-a do Imperium Agatejskiego, które we wspomnianym piśmie dyplomatycznym nie wyraziło potrzeby wysłania tam Magga. Na miejscu okazuje się, że, adekwatnie do tytułu, wpadł w sam środek wielkiej rewolucji, prowadzonej przez Czerwoną Armię, która - po przeczytaniu nielegalnego samizdatu “Co robiłem na wakacjach” - usiłuje obalić cesarza, oczywiście z należytym szacunkiem. Po lekturze kilku akapitów o Ankh-Morpork, mieście pełnym wolności i przygód, oraz o wszechmocnym Maggu, który potrafi wyjść nawet z najgorszych opałów, Rincewind domyśla się, że autorem wywrotowych wspomnień jest Dwukwiat. Tymczasem rewolucja okazuje się być przedsięwzięciem sprytnie sterowanym przez przedstawiciela jednego z pięciu konkurujących ze sobą rodów szlacheckich, podobnie pojawienie się Rincewinda z jego magiczną umiejętnością nie używania czarów i wszystko zmierzałoby do (smutnego) finału, gdyby nie pojawienie się Srebrnej Ordy, kierowanej przez Cohena Barbarzyńcę ze znaczącym wsparciem emerytowanego nauczyciela, zwanego Uczem.
To była moja pierwsza książka Pratchetta po angielsku, czytana jeszcze w czasach studenckich, kiedy w Polsce pojawiało się dopiero tłumaczenie “Czarodzicielstwa” czy “Morta”. Zaskoczyło mnie wtedy, jak bardzo autor się rozwinął w kwestii konstruowania fabuły i jak wnikliwie obserwuje społeczeństwa totalitarne; teraz - ze znajomością całego cyklu - to aż tak nie zaskakuje, ale dalej przyjemnie się czyta. W tle autor przemyca sporo gorzkich refleksji o systemie totalitarnym (mariaż maoistycznych Chin i socjalistycznego ZSRR) oraz o tym, co traci się w wyniku nawet wygranej rewolucji. Całość oczywiście okraszona jest solidną dawką ironicznych obserwacji o kulturze (w tym osobistej), podatkach i budzącej się sztucznej inteligencji.
Inne tego autora.
#122
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 24, 2021
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2021, panowie, sf-f
- Skomentuj
Ubolewam ogromnie, że z bogatego, 14-tomowego cyklu o przygodach kapitana Michała Exnera, dandysa i duszy towarzystwa, wydano losowe trzy tomy. Ubolewam, bo sądząc z tego tomu (trzeciego), to książki zabawne i mocno ironiczne[1]. Nie wiem, na ile seria oddaje realia pracy czeskiej milicji, ale kapitan - mimo wsparcia aparatu śledczego - nie ma szefa, nie konsultuje się z nikim, tylko objeżdża swoim zabytkowym czarnym “Mercedesem” z 1939 roku rozproszonych po okolicy podejrzanych, popija z nimi i jada, a nawet gotuje!, sypia w ich domach albo miejscach pracy (pyszna scena, kiedy Exner w samych slipkach - białych! - odpoczywa po nocnej jeździe w szopie na wykopaliskach), nie wspominając o niedwuznacznie zasugerowanym[2] pożyciu intymnym z piękną panią antropolożką. Śledztwo referuje swoim znajomym, nie kolegom po fachu. Uroczo realistyczne jest, że Exner, wysławszy się do Paryża, nie zajmuje się tylko pracą, ale solidnie się upija, a po uzyskaniu potrzebnych informacji pozostały czas przeznacza na zwiedzanie. Nie wiem, jak ubierali się ludzie w latach 60. w Czechach, ale Exner ewidentnie budzi zainteresowanie nawet w Paryżu swoimi dobrze dobranymi garniturami - w tym śnieżnobiałym - i rękawiczkami do jazdy samochodem, którego kierownicę przeciera szmatką, zanim rozpocznie jazdę.
Autor streszcza sprawę dla nieuważnego czytelnika:
‒ Jeden facet wyskoczył tam [na konferencji archeologów w hotelu z zamku Hrabin] przez okno i zabił się, drugi przebił się halabardą prawie na śmierć, a doktor Soudek wyszedł sobie na spacer oknem z pierwszego piętra. Beranek pomyślał, że mogłoby cię to zainteresować i położył ci odnośne dzieło na biurko.
‒ Co tam się działo, na Boga? ‒ zaśmiał się Exner.
‒ Nie wiem, nie czytałem. Ale Beranek mówił, że będziesz miał ubaw.
Okazuje się, że owszem - Exner ma ubaw, zwłaszcza że zna niektóre nazwiska z akt z wcześniejszych śledztw (np. Poklad byzantského kupce). Galeria postaci jest barwna, a sprawa - jak się okazuje - ciągnie się od 15 lat, kiedy to skradziono drogocenne artefakty ze źle zabezpieczonych wykopalisk, jakiś czas później wypłynęły we Francji, a tuż przed konferencją na opuszczonym już terenie badań archeologicznych koparka wykopała szkielet mężczyzny, podejrzewanego o kradzież skarbów.
Się pije: pernot i calvados (w Paryżu), gin, wino, wódkę, różowy szampan.
Bawiąc-uczyć: dużo o archeologii, suszona tarnina jako lekarstwo na biegunkę.
Się je: gulasz z konserwy (ugotowany przez Exnera), wołowinę smażoną na oliwie z sałatką z sałaty i pomidorów, sznycel cielęcy.
Się pali: sporo, ale bez gatunków papierosów, porucznik Vlczek pali fajkę, bo ponoć to zdrowsze od papierosów, ale za bardzo mu nie smakowała.
Się jeździ po Paryżu: Nie potrafił się dostatecznie skupić, ponieważ zgodnie z życzeniem ambasadora, musiał ćwiczyć jazdę po mieście i dotąd jeszcze przeżywał wrażenia z przejazdu naokoło Łuku Triumfalnego. Z powrotem miał wracać tą samą drogą. Wizja tłoku aut na placu Concorde napełniała go tym większym strachem, że był zmuszony wyjechać własnym, prawie nowym samochodem.
[1]
Rannym ptaszkiem zamku Hrabin był palacz i konserwator, kierowca i mechanik, ogrodnik i ślusarz ‒ Fryderyk Hlina. Dziarsko zerwał się o pół do piątej, a punkt piąta już otwierał bramę garażu. Postanowił skorzystać z porannej rosy i skosić trawnik pomiędzy tarasami a basenem. Trzeba przyznać, że do tej pracy mógł zabrać się o jakiejkolwiek innej porze dnia, ale kierowała nim złośliwość. Motorek potrafił straszliwie hałasować i o to właśnie chodziło panu Hlinie, który nie znosił śpiochów. Dla niego wszyscy, którzy wstawali dopiero o siódmej, byli obrzydliwymi leniuchami. Cieszył się na samą myśl o tym, jak obudzeni będą zatrzaskiwać okna, okiennice i przewracając się w łóżkach przeklinać jego maszynę.
Dwieście metrów od Bylavsi, niedaleko chlewni i dołu z kompostem, stoi grupa drewnianych domków i blaszanych garaży otoczona śmiesznym zielonym parkanem. To siedziba ekspedycji archeologicznej.
Na bramie tabliczka: UWAGA! ZŁY PIES.
Zły pies Minda uwiązany na łańcuchu siedział przed budą, a jego potomek Antioch, prywatny pies doktora Soudka, obwąchiwał oszklone drzwi do wielkiego pomieszczenia, które spełniało funkcję sali konferencyjnej, klubu i jadalni.
Było już po kolacji. Pani Szetlakowa myła naczynia i nie zamknęła za sobą drzwi do kuchni, telewizor buczał, a długonoga studentka z Ameryki, która przywędrowała tutaj na praktykę, znowu nie zamknęła drzwi od ubikacji i woda w zbiorniczku bulgotała na całą salę niczym szemrzący strumyczek. Wacława Slanskiego, zastępcę kierownika ekspedycji, zdenerwował artykuł w gazecie na temat badań w Milczicach i mówił o tym już ponad dwie godziny, zaś pani asystentka zawzięcie milczała, ponieważ doktor Soudek powiedział jej przed południem, że mu demoralizuje psa.
Wianuszek zarostu na brodzie Soudka jeżył się i lekko falował. Soudek wstał i trzasnął drzwiami do kuchni, aż pani Szetlakowa z przestrachu upuściła szklankę. Brzęku szkła jej okrzyku nie było na szczęście już słychać. Potem podszedł do ubikacji i znowu trzasnął drzwiami.
- Och! powiedziała studentka odrzucając do tyłu długie włosy. ‒ Sorry...
‒ Jak długo ‒ rzekł doktor Soudek ze złością ‒ mam jej o wbijać do głowy! Zrobisz wywieszkę ‒ polecił Wacławowi Slanskiemu. ‒ Po angielsku. Tylko dla niej. W tym kraju, napiszesz, drzwi do ubikacji zamyka się zawsze.
Z wagonu sypialnego niosła się pieśń, którą śpiewali kiedyś pielgrzymi udający się z procesją do Velehradu. Niekończąca się pieśń o Cyrylu i Metodym. przeciągły refren: „...dzieeeedzictwo ojcóów zachowaj nam paaaanie...” przelewał się nad torami małych stacyjek i czarnymi żużlowymi peronami. Śpiewali trzej mężczyźni siedzący w przedziale. Kołysało się w
szklankach wino, przesuwał się gąsior pod oknem.
[2]
Michał Exner wpatrywał się w pannę Hodacz, która zręcznie wysiadła w ślad za Berankiem ze służbowej „Tatry”. Miała doskonałe nogi. Widział to tak wyraźnie, jak wtedy, kiedy na wydziale antropologicznym instytutu archeologii parzyła mu kawę. (...)
Zauważyła, że przygląda się jej nogom częściej niż można by to uznać za normalne. Trochę ją to zmieszało, ale nie zmieniała pozycji. Siedziała dalej bosa z jedną nogą założoną na drugą. (...)
Myślał o tym, że kiedy się rozstawali, nie było wcale wiadomo, czy oboje są przekonani, że czas iść spać. I właśnie dlatego Michał Exner nie mógł usnąć. Wstał i wdrapał się stromymi schodami na poddasze.(...)
Postawiła na swoim, musiał ją zawieźć do najbliższego lasu, i nie rozstali się wcześniej, jak po dwóch godzinach.
Inne z tego cyklu, inne tego autora:
#121
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 23, 2021
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Fotografia+ -
Tagi:
2021, kryminal, panowie, klub-srebrnego-klucza
- Skomentuj
[29.08.2021]
Lubię wykreślać kolejne pozycje z przebogatej listy pt. “Co fajnego w Berlinie”, czasem oczywiście żałując, że nowe-nowe, a w zasadzie to bym jeszcze raz wjechała do miejsc, w których byłam. Cała ja. Rok temu odkryłam jeszcze nie otwarte muzeum Street Artu w otoczeniu bogatej w murale i wklejki dzielnicy. Muzeum jest darmowe, do wejścia wystarczy maseczka, jedynym ograniczeniem jest aktualnie limit liczba osób odwiedzających na godzinę. W środku zdjęcia dzieł, historia street artu (również po angielsku), niebanalne wnętrza, a największe wrażenie na mnie zrobiła toaleta, którą w pierwszej chwili uznałam za projekt artystyczny. Okolica w ogóle ciekawa, zagłębie restauracji, wcześniej jedliśmy tu w greckiej, teraz padło na indyjską (i kawę w La Femme). Jako wisienka na czubku kilka zdjęć z dzielnicy Wedding, której nazwa mnie nieodmiennie cieszy.
Urban Nation
Adresy:
- Urban Nation - Museum for Urban Contemporary Art, Bülowstraße 7
- Amrit - restauracja indyjska, Winterfeldtstraße 40
- La Femme - restauracja, kawiarnia, cukiernia, Gleditschstraße 1
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 22, 2021
Link permanentny -
Tagi:
niemcy, murale, sztuka, berlin -
Kategoria:
Listy spod róży
- Skomentuj
Mikołaj wynajmuje swoje mieszkanie w Warszawie Portugalczykom, pakuje dobytek do samochodu i wraz z żoną Justyną wraca do rodzinnych stron, do Zyborka. Niestety nie dlatego, że planuje jakieś rozwijające przedsięwzięcie, żeby odetchnąć od wyścigu szczurów, tylko prozaicznie, bo oboje są na krawędzi bankructwa: Justyna została zwolniona w ramach redukcji etatów w redakcji, a on - narkoman po odwyku, autor jednej książki - nie jest w stanie zarobić na życie poza drobnymi, okazjonalnymi fuchami. Niestety w Zyborku jest tak, jak się Mikołaj spodziewał - ojciec Tomasz, wprawdzie już nie alkoholik, ale w dalszym ciągu toksyczny (i wierzcie mi, wiem, co mówię), twardą ręką egzekwuje swoją wolę w domu, terroryzując brata Mikołaja, drugą żonę i dwójkę nastoletniego przyrodniego rodzeństwa Mikołaja. Mimo zmieniającej się narracji - Mikołaj, Justyna, tajemnicza ofiara, ksiądz - szybko widać, że coś się w miasteczku dzieje: zniknął znajomy ojca, ktoś maluje swastyki na domach i truje psy, toczy się bezpardonowa walka o usunięcie aktualnej władzy, która chce zarobić kosztem najbiedniejszych mieszkańców gminy. Dodatkowo Mikołaj musi sobie poradzić z nieprzepracowaną traumą, z powodu której opuścił Zyborek i napisał druzgoczącą powieść o zdegenerowanych mieszkańcach prowincji, konkretnie tragiczną śmiercią swojej ówczesnej dziewczyny. Nie pomaga w tym, że tuż przed wyjazdem z Warszawy dowiedział się, że Justyna go zdradziła.
To duża objętościowo, wielowątkowa opowieść o krzywdzie i zemście. W rodzinie (dorastanie Mikołaja z ojcem-alkoholikiem i przedwcześnie zmarłą matką), w związku (zdrada, rozstanie i odebranie dzieci), w życiu społecznym (Justyna latami pisała demaskatorski artykuł o pedofilii w szerokich kręgach elit, lokalne nadużycia i marginalizacja najbiedniejszych i chorych), wreszcie w sytuacji najgorszego przestępstwa - gwałtu i morderstwa. Dość szybko domyśliłam się, kto i dlaczego stoi za główną tajemnicą zniknięć, trochę zmęczyły mnie za to wątki poboczne. Całkiem nieźle Żulczyk obsadził akcję kobietami - ważna jest Justyna, nawet chyba ważniejsza niż Mikołaj, podobnie cicha Agata - druga żona Tomasza - ma w sobie mnóstwo rozsądku i podejmuje dobre decyzje, kiedy trzeba, wreszcie Daria - wielka nieobecna - o wiele doroślejsza niż Mikołaj wtedy i chyba nawet teraz. Tematyka, jak się łatwo domyślić, niełatwa, dużo triggerów, mrocznie, a zakończenia nie nazwałabym katartycznym. Dees ładnie napisała o tym Żulczyku, idźcie zobaczyć.
Inne tego autora tutaj.
#120
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 19, 2021
Link permanentny -
Tagi:
2021, beletrystyka, panowie -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Jakimś cudem udało mi się uniknąć jakiegokolwiek przecieku na temat Teneta (albo zapomniałam, bo ja dużo zapominam) i było to bardzo dobre, mimo że fabuła filmu nie opiera się specjalnie na jakimś spektakularnej zakrętce. Dla mnie to kwintesencja tego, co lubię w kinie akcji - heist i podróże w czasie. Więc żeby i Wam nie zepsuć seansu, postaram się bez spoilerów.
Na początku jest dużo pytań i niewiadomych. Protagonista (i serio tutaj nie silę się na wydumaną nomenklaturę, bohater sam siebie tak nazywa) po nieudanej akcji w budynku Opery w Kijowie zaatakowanej przez terrorystów, zostaje zwerbowany do tajemniczej organizacji zwanej Tenet. Ma odkryć, skąd wzięły się dziwne artefakty o odwróconej entropii, użyte m.in. w oblężeniu opery (pistolet, który cofa wystrzelone kule i efekty wystrzału!). Po sznurku poszlak i rozmów rozbudowuje swój team o najemnika Neila (nie wierzę, że to chcę napisać, ale doskonały Robert Pattinson, oczywiście w pierwszej chwili myślałam, że to ktoś z brwiami na Pattinsona, ale latka lecą, chłopak się wyrobił) i odkrywa, że wszystkie ślady wiodą do rosyjskiego oligarchy Satora, który skupuje dziwne artefakty i trzyma je w pół-legalnym, eksterytorialnym magazynie na lotnisku w Oslo. I trochę jak u Hitchocka, następuje spektakularny włam z użyciem samolotu, a potem jest jeszcze bardziej widowiskowo.
Żałuję, że nie widziałam filmu w kinie, zdecydowanie warto. Mogłabym czepiać się sposobu ekspozycji, która wprowadza widza w świat za pomocą łopatologicznych dialogów, zrobienia z Satora groteskowego Złola (świetny Branagh, ten to ma zakres ról), miałkich kreacji postaci, które zasadniczo są i nic więcej (no jak można tak było nie dać pograć Michaelowi Caine’owi, dać mu prawie że one-liner i do widzenia), ale całość trzyma się kupy w zakresie fizyki podróży w czasie, są emocje, choreografia heistów jest świetna, a kobiety, które się pojawiają, nie są kwiatkami przy kożuchu (chociaż film testu Bechdel nie zdaje). Mnie się podobało, rozważam, czy nie obejrzeć ponownie za jakiś czas, żeby obejrzeć już z perspektywy finału.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 18, 2021
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 1