Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Fachowcy aka dialogi

"E, pani to taka bardziej wybredna. Nie ma co wybrzydzać specjalnie i tak się znudzi za kilka lat i będzie pani znowu zmieniać." [o tapecie, kafelkach czy innych rozwiązaniach wnętrzarskich]

"A po co większe mieszkanie? Ludzie kupują takie duże, a potem nie wiedzą, co w nich robić..."

"W mieście mieszkać? A nie lepiej ziemię pod Poznaniem i się pobudować?"

"Ile ma pani tych kotów? Trzy? A rasowe? Nie? To jeden nie starczy?"

"Pani, ja to się przy tych remontach to na różne rzeczy napatrzyłem."

"Ludzie są nieodpowiedzialni. Niech pani sobie wyobrazi, robiłem remont u takiej starszej pary i oni wyciągają pieniądze i mi dają, że mam kupić co potrzeba. A jakbym ich oszukał, zabrał kasę i nie wrócił?"

Last but not least, "a pani tak cały dzień przy komputerze? Ja to bym nie mógł."

PS Pomijając to, że pan pracował nieprzerwanie ponad 9 godzin, blokując mi toaletę i gwiżdżąc, to ja bardzo zadowolona jestem. Acz muszę small talk potrenować, bo jednak nie ogarniam.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 24, 2009

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Skomentuj


Emma McLaughlin, Nicola Kraus - Niania w Nowym Jorku

Dzisiaj mam taki dzień jak ta baba, co przyszła do lekarza, bo ją wszystko wkurza. Mam wrażenie, że to jednak nie pogoda[1], a przeczytana wczoraj książka. A nawet nie książka jako taka, bo czytało się ją nader, a bohaterka, którą miałam ochotę kopać w tyłek co drugą stronę.

Nan, studentka pedagogiki, opiekuje się dziećmi w celu utrzymania na studiach, a w przyszłości chce pracować z trudną młodzieżą. Trafia do pani X, która za niewielkie pieniądze dostaje nianię w ponad trzykrotnie przekroczonej liczbie godzin w stosunku do umowy, dyspozycyjną 24h/dobę, służącą do załatwiania spraw dowolnych (od zakupów, po kontakty towarzyskie, na prowadzeniu zdalnych kłótni z mężem kończąc) i oczywiście dziewczynkę do bicia. Nan jest odpowiedzialna za to, że 4-letni Grayer nie dostał się do elitarnej szkoły, że mąż nie wraca z pracy, że pani domu ma zły humor, że nie zajmuje się dzieckiem na tyle, żeby nie chciało absorbować swoją nużącą osobą matki i ojca, jak również, że nie poświęca 100% swojego czasu na pracę. Niania każdego dnia grzebie jakąś nadzieję - na premię (mimo że inni dostają), na wolne, na terminowość, zrozumienie, próbę dialogu czy poszanowania jej godności (ba, nie protestuje nawet, jak zostaje wtłoczona w kostium teletubisia, wysmarowana farbą i zabrana na spotkanie z okazji Halloween w firmie pana X, który nawet nie wie, kto opiekuje się jego synem). Mimo przez prawie rok brnie w coraz bardziej chory układ, nie zrażając się kolejnymi kopniakami od pracodawców, którzy wciągają ją w swoje problemy poza i małżeńskie, nie potrafiąc asertywnie wyartykułować czegokolwiek, nawet prośby o przestrzeganie ustalonych zasad, a jedynie zapijając problemy w okolicznym barze, siorbiąc w mankiet znajomym i rodzinie (która - choć sympatyczna - w sytuacji podbramkowej traktuje ją dość olewczo). Każda kolejna sytuacja, kiedy Nan zwiesza głowę i wykonuje kolejne idiotyczne polecenie pracodawczyni, wzbudza we mnie przeraźliwą irytację. Nie jestem jakoś specjalnie wyrywna do rejtanowych akcji z rozdzieraniem koszuli, rozkładaniem się pod drzwiami w modelu "po moim trupie" czy ostentacyjnego zamykania drzwi z drugiej strony, ale Bogini obdarzyła mnie pewną elokwencją i silnym poczuciem nie pozostawiania spraw w postaci dla mnie niekorzystnej. Fakt, ciężko sobie radzę z zatykającą bezczelnością, kłamstwem, przekręcaniem i nadużywaniem ludzkiej przyzwoitości z kamienną twarzą, ale upokarzająca praca za miskę ryżu ma swoje granice.

Kolejnym nadużyciem, wszędzie - bo i w recenzjach, na okładce i przy ekranizacji (bo, a jakże, książka dorobiła się ekranizacji[2]) - stoi, że to świetna komedia. Chyba życie wyprało mnie z poczucia humoru, ale nijak nie czuję elementów komediowych w tym, że nowojorscy karierowicze nie interesują się swoim dzieckiem i traktują służbę domową jako niższą formę bydła.

[1] W międzyczasie wyszło, że dziś była i burza magnetyczna, i zaćmienie słońca. No czemu mnie to nie dziwi?

[2] Jak raz mam wrażenie, że Scarlett Johansson doskonale sprawdziła się w roli niedojdy, którą można pomiatać jak się chce. Tyle że jakoś nie chce mi się sprawdzać, zwłaszcza że - tak - film określany jest jako komedia. Chyba że chcę?

#32

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lipca 22, 2009

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2009, beletrystyka, panie - Komentarzy: 9


Nie rośnie mi

Nie mam ręki. Zasuszam, jak wymagają wody. Zalewam, jak wody nie wymagają. Niewyrośnięte cebulki "Queen of the Night" ewaporowały z ziemi, zostawiając jakieś nędzne spleśniawco-zgniłki. Co roku jesienią zasuszam kolejną porcję lawendy, paprotek czy innych przedstawicieli doniczkowej flory za niewielkie pieniądze. Cały czas mam jednak silne przekonanie, że do leniwego życia trzeba mieć miejsce, gdzie o poranku można wyjść bosą stopą (i wliźć w wiadomo co, po czym wydać okrzyk "o żesz..."), zerwać świeże naręcze kwiatów do wazonu, koszyczek okolicznościowych owoców, po czym siąść z książką na fotelu, ze stopami w trawie i nie mieć nic więcej do zrobienia tego dnia. Oczywiście, do takiego ogrodu trzeba kogoś, kto będzie się nim zajmował, bo ja - jak wspomniałam - zasuszę, przeleję i zachwaszczę. Dlatego lubię cudze ogrody. Zwłaszcza jak mi pasują do spódnicy.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 20, 2009

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tag: trzcianka - Skomentuj


Daria Doncowa - Zjawa w adidasach

Ja to mam takie przewrotne szczęście do książek jak ten mąż z "Misia", co żonę pokarało takim głupim chłopem, bo we wszystko wierzy. Ja też, jak przeczytam notkę na okładce, to potem czytam i coraz bardziej się sobie dziwię, że znowu uwierzyłam. Doncowa zachwalana jest jako "rosyjska Chmielewska", pisząca humorystyczne kryminały, przy czytaniu których trzeba uważać na głośny śmiech. I tak, czytam, czytam, podobieństw nie widzę, śmiech mi zamiera w gardle na co bardziej drastycznych sytuacjach noworuskiego łapówkarstwa, ostentacyjnych opisów bogactwa, idiotycznych zachowań rodziny bohaterki i jej wołającego o pomstę do nieba (i strategiczne uciszenie za pomocą celnego a wywołującego amnezję ciosu w potylicę) "śledztwa", kiedy dotarło do mnie, że marketing okładkowy częściowo ma rację. Rzeczywiście, to taka moskiewska Chmielewska - straszna baba, która wszędzie wlezie, przekonana o swoich umiejętnościach śledczych, obdarzona przeraźliwie nieobliczalną rodziną i znajomymi, a do tego natykająca się ciągle na przeraźliwie zbiegi okoliczności.

Daria, zwana pieszczotliwie Daszeńką, jest kobietą, eufemistycznie mówiąc, dobrze sytuowaną. Tu pokaże kostium od Prady czy Lagerfelda, złote kolczyki od Tiffany'ego czy zegarek od Cartiera, tu rzuci od niechcenia studolarówką, a tam przekupi[1] milicjanta, żeby dostać dostęp do ściśle strzeżonych akt. Oprócz pozyskanego po mężach majątku ma też przyjaciół, którzy są nie tylko ustosunkowani we wszystkich ważnych miejscach, ale również prowadzą lukratywne interesy. Jedna z przyjaciółek, Lenka, która w czasach schyłkowego socjalizmu zbiła majątek na sprzedawanych akwizytorsko książkach (bo, jak wiadomo, Rosjanin człek kulturnyj i prowadzi przy bimbrze całonocne dysputy o Dostojewskim), prosi ją o zarządzanie jedną ze swoich księgarni, jako powód podając - proszę się trzymać - że opływająca w dostatek Dasza jej nie oszuka. W księgarni szybko zaczyna się coś dziać - a to zostaje znaleziony trup młodej kobiety w szatni, zupełnym przypadkiem posiadający ze sobą dowód osobisty na personalia identyczne jak Darii, a to wichura niszczy rodzinną posiadłość bohaterki i cała rodzina zwala się jej na głowę do księgarni, włączając w to domowy zwierzyniec (dzieci, wnuczęta, psy i koty), a to w księgarni zaczyna straszyć upiorna zjawa. Jak sobie jeszcze raz przemyślałam, zwłaszcza w kontekście przekupności lokalnej milicji, to nie było to aż tak głupie, że Daszeńka zaczęła sama prowadzić śledztwo.

Niestety, tych obiecanych pokładów dowcipu nie znalazłam. TŻ, który czyta już chyba czwartą powieść z cyklu, grozi, że następne są jeszcze bardziej srogie.

[1] Kwestia przekupności kogokolwiek w Moskwie jest doprawdy zabawna, zwłaszcza w zestawieniu z przeczytaną niedawno recenzją którejś tam Marininy, gdzie "milicja ciężko pracuje, mimo że czasem jest trochę łapówkarska". Jak już się obśmiałam, otarłam łzy, to jednak zaczęłam doceniać, że w Polsce jest już taka bardziej Europa. Praca bohaterki w księgarni polega na tym, żeby wręczać łapówki kolejnym kontrolerom - strażakom, sanepidowi, bhp-owcom czy milicji. Jak w żydowskim dowcipie - wszyscy wiedzą, że szanowna małżonka się puszcza, kwestia tylko ustalenia stawki.

Inne tej autorki:

#31

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 19, 2009

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2009, kryminal, panie - Komentarzy: 4


Have a cherry

Najgorsze jest to, że już trochę nie mogę. Cały rok myślę o truskawkach, malinach, jagodach, czereśniach, arbuzach czy morelach. Mniej o agreście czy porzeczkach, a na śliwki jeszcze ciut za wcześnie. A teraz po marnym ćwierć kilo owoców zaczynam myśleć kontrastowo o kawałku wonnego cheddara albo jogurcie z czosnikiem i ogórkiem.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 16, 2009

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 3


Pushing Daisies

Wiem, jest polski tytuł, ale to aż żal, żeby idiomatyczne "Wąchać kwiatki od spodu" przetłumaczyć jako "Tam, gdzie rosną stokrotki", zwłaszcza że serial jest dokładnie o tym "od spodu", a nie sequelem średnio w PL znanego klasyka Bergmana. I jak Bergman mnie nie zachwyca, tak "Pushing Daisies" obejrzałam z niesamowitą przyjemnością, bo to jeden z ładniejszych i sympatyczniejszych, a przy tym ładnie zakomponowanych, seriali jest.

Zachwyciła mnie przede wszystkim scenografia - połączenie dekoracji z "Beetlejuice'a" i "Lemony Snicket" ("feel somewhere between Amélie and a Tim Burton film — something big, bright and bigger than life") - śliczne, umowne domki, kolorowe pejzaże jak z reklamy farb, dla pań - klimatyczne stroje bardzo w stylu lat 50. (kapelusze, sukienki czy przebrania, bo - jak na detektywów przystało - bohaterowie bywają undercover). Umieszczenie serialowej rzeczywistości w Nibylandii daje uroczy efekt, bo nie trzeba się zastanawiać nad realnością czegokolwiek, co jest miłe i odświeżające (polecam ten pomysł scenarzystom seriali typu "Prison Break").

11-letni Ned przypadkiem dowiaduje się, że umie dotykiem ożywiać zmarłych. Niestety, pod dwoma warunkami - drugie dotknięcie wraca ożywioną osobę do stanu nieożywionego, a jeśli ktoś ożywiony zostanie dłużej żywy niż przez minutę, ginie ktoś inny o podobnych gabarytach. Dlatego nie może ani przytulić się do swojego ukochanego psa, ani go pogłaskać, nie wspominając o innych bliskich osobach, które przy nim straciły życie. Dorosły Ned pracuje z detektywem - Emersonem Codem, rozwiązując skomplikowane sprawy morderstw lub wypadków w minutę (bo tyle ma czasu na przepytanie denata na okoliczność tego, co zapamiętał przed śmiercią). Oficjalnie prowadzi cukiernię i jego życie wydaje się całkiem poukładane do momentu, kiedy dowiaduje się, że ukochana z czasów dzieciństwa została zamordowana w tajemniczych okolicznościach.

Serial jest dowcipny, zabawny, niegłupi, absurdalny i do tego ciepły i sympatyczny. Uwielbiam cynicznego Emersona Coda, który pod płaszczykiem cynizmu jest dużym, ciepłym facetem tęskniącym za czymś, co krótko miał, a potem stracił. Lubię cynicznego pracownika kostnicy, który nie wygląda na osobę błyskotliwą, ale wie, kiedy poprosić o swoje kilka dolarów. I lubię historie dziejące się w małym miasteczku nigdziebądź.

A uprzedzając pytania, serial się bierze ze sklepu, bo wydany jest bardzo ładnie i są raptem dwa sezony.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 16, 2009

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 1


Sezon na balkon

Roślinność posadziłam, teraz - ponieważ nie miała baba kłopotu - głównie odganiam trzodę, żeby się nie wypasała. Żeby mi się wygodniej pilnowało, poszliśmy wczoraj grzecznie zapytać, czy zamówiony fotel, co to salon meblowy miał zadzwonić, jak przyjdzie, będzie w tym miesiącu. Fotel był i czekał na resztę zamówienia, planowanego na za miesiąc (jeśli ktoś ma jeszcze złudzenia, że można polegać na ustaleniach z salonami meblowymi, to rozwiewam). W praktyce fotel okazał się jednak niezbyt praktyczny, bo od wczoraj nie mam jak na nim usiąść:

Weź tu, człowieku, rusz takiego Burszyka. Ktoś, kto małym kotkom zamontował moduł składania łapek i robienia niewinnej miny, był z gruntu złym człowiekiem:

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 14, 2009

Link permanentny - Kategorie: Koty, Fotografia+ - Komentarzy: 4


Jestem nikonowym retardem

I jednak się tego trochę wstydzę. Ostatnią rzeczą, jaką się czyta, są instrukcje obsługi (zupełnie absurdalnie, zmywarkową i suszarkową przestudiowałam dokładnie), zwłaszcza że chowam je zwykle w tak oczywistym miejscu, że nie jestem w stanie już po tygodniu znaleźć. Tak samo było z instrukcją do aparatu. Po latach pstrykania czego popadnie dotarło jednak do mnie, że poza radosnym pójściem na żywioł da się jednak pewne rzeczy spacyfikować. A to zorientowałam się, do czego służy przycisk balansu bieli, a to załapałam, o co chodzi z ISO i przesłoną (wspominałam, że retardem? można nie komentować), wpadłam nawet na kilka ciekawych tricków metodą powtarzalnych (jednak inteligentnym retardem) eksperymentów (na przykładzie palmy).

Rok temu dostałam na urodziny ślicznego, pachnącego Nikkora 50 mm 1:1.4G i z właściwym sobie refleksem już kilka miesięcy temu zorientowałam się, że coś za jasno jest. Większość zdjęć pieczołowicie przyciemniam, mimo że na logikę przesłona i iso dobre. Ostatnio mnie przycisnęło bardziej, albowiem usiłowałam zrobić zdjęcie śpiącego kota czarno-białego, co okazało się czynnością nietrywialną. Posiadanie TŻ-a z dobrymi google-skillsami dało w efekcie szybkie wyjaśnienie. Obniżenie jasności śmiesznym pokrętełkiem koło ON/OFF - natychmiastowy efekt:

Posiadanie w zasięgu klawiatury V. dało tych wyjaśnień więcej (jak również elektroniczną wersję manuala do D50), więc pewnie objawień na skalę "o, to wreszcie wiem, do czego ten przycisk służy!" będzie więcej. Z góry przepraszam.

Za to kot czarno-biały na pewno doceni:

W przeciwieństwie do:

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 14, 2009

Link permanentny - Kategorie: Koty, Fotografia+ - Komentarzy: 9


Idę sadzić

Coś w tym jest, że dobrze wstać skoro świt. Wprawdzie świt późny, bo o 8 i tylko po to, żeby po raz kolejny przekonać się, że firma, która zinformatyzuje Pocztę Polską zgarnie ładny kawałek grosza i pewnie niezłe cięgi za zwolnienia pań z okienek, które nie będą mogły już jednego poleconego obsługiwać ładne parę minut (znaleźć naklejkę na polecony, spisać numer na pieczołowicie wypełnionym przez nadawcę potwierdzeniu, znaleźć w klaserze odpowiednią liczbę znaczków, przylepić, podstemplować, dopisać kwotę na potwierdzeniu, podpisać się, wpisać wszystko w komputer, podsumować na kalkulatorze i pobrać opłatę), ale i tak rosa na liściach w słoneczny poranek to miły początek dnia. I grzanki z goudą i szczypiorkiem na ciemnym chlebie. I doniczki nowych roślin czekających na posadzenie (przy okazji niech owady obeżrą "uczynne" panie w ogrodniczym, dla których żadna roślina nie jest trująca, jasne). Easy like a Monday morning.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 13, 2009

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 3


Sue Grafton - A is for alibi

Pierwszy tom cyklu, jeszcze surowy w kwestii bohaterów drugoplanowych. Kinsey ma spore szczęście do odgrzebywania starych spraw - tym razem szuka mordercy bogatego adwokata zajmującego się nieruchomościami. Adwokat został zamordowany kilka lat wcześniej, oskarżona została jego żona, która wyszła z więzienia i usiłuje znaleźć winnego. Kinsey jeździ więc sobie po połowie Kalifornii, bo przez kilka lat znajomi, współpracownicy, dzieci i byłe kochanki zdążyły się porozjeżdżać po okolicy (dlatego bardzo sympatycznie mi się to czyta i stawiam na google-mapie kolejne punkty na przyszłość do obejrzenia). Dodatkowo w przeciwieństwie do kolejnych tomów zawiera sceny pikantne z udziałem głównej bohaterki. I, jakżeby inaczej, finał śledztwa wymaga solidnego poturbowania dzielnej pani detektyw, która nie może przekazać sprawy lokalnemu wydziałowi policji zanim nie złapie złoczyńcy za rękę.

Inne tej autorki tutaj.

#30

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 13, 2009

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2009, kryminal, panie - Skomentuj