Tym razem wpadł mi w ręce tom drugi cyklu o Frederice Bergman, cywilnej analityczce w szwedzkiej policji kryminalnej. Jak ktoś ma dobrą pamięć, to niestety kilkukrotnie pojawia się motyw wydarzeń z poprzedniego tomu, wraz z informacją, jaki był finał śledztwa. Ja na szczęście nie mam, zapomnę. Zespół specjalny prowadzi tym razem wielotorowe śledztwo, najpierw wielotorowe z przypadku (przejechany mężczyzna pochodzenia arabskiego oraz zamordowane małżeństwo działaczy kościelnych, które pomagało uchodźcom), potem już celowo, bo sprawy wydawały się ze sobą łączyć. Frederica jest w zaawansowanej ciąży ze znacznie starszym od niej partnerem, w dodatku żonatym i z przyczyn finansowych niemożliwym do rozwiedzenia. Peder, błyskotliwy śledczy o niewyparzonej gębie, trafia na szkolenie z równego traktowania po tym, jak pozwala sobie na publiczne dowcipy na temat ciastek wyglądających jak sflaczałe penisy. Alex, dowódca, usiłuje poskładać do kupy rozpadający się zespół, a przy tym ma zgryz z żoną, która zachowuje się dziwnie, ale nie chce powiedzieć, dlaczego. Śledztwo jest trudne, niestety obejmuje również kręgi policyjne i w trakcie ginie więcej osób.
Nie jest to książka zachwycająca, raczej równie mozolnie się ją czyta, jak mozolnie idzie śledztwo. Jest trochę absurdów typu kradzież tożsamości, nagle nie działające internetsy i telefony (rok 2008).
Inne tej autorki tutaj.
#130 (jeszcze z 2014)
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 3, 2015
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2015, kryminal, panie
- Komentarzy: 2
Miałam coś wczoraj napisać, takiego głębokiego i wiekopomnego, ale mi wyłączyli prąd o 00:15. I tak, o. Nowy rok, nowy katalog na zdjęcia, nowe rozdanie.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 1, 2015
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Skomentuj
TŻ przetłumaczył sprawnie tytuł jako "Dobry dzień na szklaną pułapkę" i tu, przyznam, skończyły się zalety filmu. Dość powiedzieć, że "Machete zabija" był znacznie lepiej nakręcony, a i scenariuszowi mniej można zarzucić. Jakimś cudem udało się tą część wyprać z chojrackości serii, McClane jest niezniszczalnym dziadkiem, rzucającym bonmotami i strzelającym, gdzie popadnie. Zero namysłu, zero dedukcji, a wszak to policjant, a nie marines.
Tym razem (eks)policjant udaje się na wakacje do Moskwy. Zaopatrzony tylko w rozmówki angielsko-rosyjskie, z których korzystanie niespecjalnie mu idzie (ale próbuje!), chce uratować z aresztu syna; albowiem ma, oprócz córki z poprzedniej części, i syna. Syn tymczasem ratuje z sali sądowej skazywanego właśnie wroga politycznego, naukowca z ancien régime, ponieważ nie jest aresztowaną fajtłapą, tylko undercover szpiclem CIA. Nie wszystko idzie dobrze, pół Moskwy[1] zostaje rozwalone, za plecami mają sługusów rządu, którzy chcą odzyskać kompromitujące materiały, którymi naukowiec macha im cynicznie przed nosem (podczas gry w szachy). Jest młoda i śliczna czarnobrewa córka naukowca, szalony bandyta, który chciał być tancerzem, sporo mięsa armatniego czy samochód z bronią należący do Czeczenów. Akcja przenosi się szybko do Prypeci, która znajduje się tuż obok Moskwy i wcale nie trzeba przekraczać tam granicy, ani drogą powietrzną, ani naziemną. Dużo wybuchów, kolejne kreatywne użycie śmigłowca, jeszcze więcej idiotyzmów ("Mamy tu skażony teren! Nie bojsia, mamy związek 274, który neutralizuje promieniowanie, więc możemy ściągnąć niewygodne kombinezony"), dogodnie podpisane skrzynie z uranem, brakuje tylko scenariusza. A, i Bruce Willis mówi raz "Yupikayey". Raczej nie warte wieczoru.
[1] A w zasadzie Budapesztu, bo tak był film kręcony. Jednak w Moskwę nikt by filmowców z takim scenariuszem nie wpuścił.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 30, 2014
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Zestaw felietonów-humoresek na temat życia osobistego Polaków płci obojga w epoce PRL-u. Zapowiadane jako wyraz sympatii autorki dla ludzkich wad, dla mnie to raczej smutna refleksji nad tym, że rzadko kiedy ludzie się ze sobą umieją dogadać, a zamiast w ogóle próbować rozmawiać, idą w psychoterapię. Lubię język Osieckiej, jej zabawę w wymyślanie kunsztownie absurdalnych personaliów - Nahalia Mrucz-Młodsza, Tristessa Azorek czy Gwubert Pełnokoński, natomiast sama formuła "Zabaw" mnie znudziła.
Inne tej autorki: tu.
#129
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 29, 2014
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2014, felietony, panie
- Skomentuj
Ruby Lennox opowiada swoje życie - od poczęcia do pogrzebu matki. Opowiada w sposób nieciągły, pełen dygresji, bo i ma o czym dygresje robić. Jej rodzina od kilku pokoleń umierała na wojnach (mężczyźni) albo odchodziła znienacka. Cioteczna babka, Ada, umarła po ciężkiej chorobie. Prababka, Alice, zniknęła pewnego dnia, zostawiając po sobie zestaw pięknych zdjęć i niemowlę. Siostra, Gilian, zginęła w wypadku. Matka, Bunty, odeszła na tydzień, podczas którego przedsiębiorczy ojciec oddał je pod opiekę swojej kochance. Ale wróciła, co niespecjalnie wszystkich ucieszyło, bo nie była specjalnie miła. Między wierszami pojawia się jeszcze jedna osoba, którą Ruby odkrywa powoli z pokładów swojej niepamięci. Atkinson buduje świat z kobiet, mężczyźni są na poboczu; pomijając niedopowiedziany twist zaszyty w fabule, który każe przerzucać kolejne kartki, fascynujący jest niegdysiejszy świat przedmieść Yorku, małomiasteczkowe lata 50. (koronacja królowej Elżbiety w jednym z pierwszych telewizorów w okolicy!), potem już bardziej świadome i kosmopolityczne lata 60. i 70.
O książce pisała dees, bardziej składnie i wnikliwie. A ja dodałam w ramach gratisu zdjęcia z berlińskiego Aquarium (i tutaj).
Inne tej autorki tutaj.
#128
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 28, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Fotografia+ -
Tagi:
beletrystyka, panie, 2014
- Skomentuj
Jackson Brodie jest eks-policjantem, a aktualnie prywatnym detektywem. Takim trochę przypadkowym, bo jedna sprawa wprowadza w jego życie drugą. Aktualnie szuka zaginionych kotów nieco odrealnionej staruszki i przypadkiem trafia na przeterminowaną o 30 lat sprawę zaginięcia dziecka jej sąsiadów. Jej dorosłe już siostry, porządkując dom po śmierci ojca, znajdują maskotkę zaginionej trzylatki w szufladzie ojca. Niebawem trafia też do niego sprawa morderstwa Laury, 18-latki, która została zabita pierwszego dnia pracy w firmie jej ojca. Na czwartą historię natyka się niejako mimochodem - kilkanaście lat temu młodociana matka zabiła swojego męża, bo za głośno rzucił drewnem na opał, odbyła karę i zniknęła, a jej młodsza siostra szuka siostrzenicy. Każda z tych historii to odrębna tragedia, na które nakłada się jeszcze niewyjaśnione do dziś morderstwo siostry Brodiego oraz jego własne, czasem dość nieporadne próby dogadania się z byłą żoną w kwestii opieki nad ukochaną córką, Marlee.
Jak napisała dees, to historie o rodzicach i córkach. Z detalicznie opisaną przeszłością, czasem bez przyszłości, ale wymagające - jak w przypadku zabitej nagle Laury - domknięcia. Bardzo zgrabny kryminał, w którym poszczególne historie składają się w układankę - rozwiązanie jednej prowadzi do rozwiązania kolejnej.
Dodatkowo na podstawie książki (a w zasadzie książek) powstał serial - Case Histories. Dwa pierwsze odcinki obejmują akcję z "Zagadek", kolejne - sądząc po tytułach niewydanych w Polsce - "One Good Turn", "When Will There Be Good News?" i "Started Early, Took My Dog". W roli głównej występuje Jason Isaacs, w którym swego czasu byłam zakochana w serialu Capital City.
Inne tej autorki tutaj.
Poza tym, cierpliwi czytelnicy - dodałam trochę zdjęć z Gendanmenmarktu. Oraz - czegoś dobrego pod choinką Wam życzę.
#127
Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 24, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Oglądam, Seriale, Fotografia+ -
Tagi:
2014, panie, kryminal
- Komentarzy: 1
50 metrów od ziemi. Fajnie było do momentu, kiedy mój wagonik zatrzymał się akurat w zenicie, żeby wypuścić tych, co w nadirze. I usłyszałam wiatr. WIATR. Wiatr, co bujał. I duł. I wiał. Sooo not cool. Raz do roku wytrzymam.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 22, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
berlin, Niemcy
- Komentarzy: 4
Pierwszy raz o królikach wspomniał sympatyczny pan w windzie, w porannym small-talku. Że nie spodziewał się w Berlinie. Tymczasem spora populacja królików, zamieszkująca pod berlińskim murem, na ziemi niczyjej, dalej zasiedla okolice Muru Berlińskiego i nawet jest o tym polski film. Potem króliki widziała moja H., a dopiero dziś, wracając po spacerze z mżawce do Bramy Brandenburskiej[1] i z powrotem, zobaczyłam i ja. I Maj. Maj zachwycony, planował już wyprawę po świeżą marchewkę, żeby króliki tą marchewką zbawić do pogłaskania.
A wcześniej dałam się wielokrotnie oszukać. Najbardziej dojmujące było oszustwo o dźwięcznej nazwie Hexenhause, polegające na tym, że się siadało na nieruchomej ławce, a dookoła, w osi poziomej, obracał się dom. Sufit nagle był pod stopami albo ławka przechylała się na podłogę, co groziło wypadnięciem. Tyle że nie. Przezorni Niemcy wyposażyli nawet ławkę w panic button (albo proponowali zamknąć oczy). Że niby iluzja. Po tym te wszystkie drobne oszustewka, że jak się kręci bączkiem z czarno-białymi paskami, to nagle pojawiają się kręgi czerwone, zielone i granatowe albo że mały odważnik wydaje się lżejszy od dużego, tyle że nie, były do zaakceptowania. Całe Science Museum Spectrum to miejsce głośnych okrzyków radości, że po raz kolejny udało się mózg oszukać. Albo mózgowi oszukać człowieka.
[1] Unter den Linden dalej rozkopana. Pierwszy raz szłam tamtędy w 2007 roku i od tamten pory nic się nie zmieniło. No, wtedy pod Bramą nie było manifestacji ukraińskiej, a dziś i owszem.
Adresy:
Do Muzeum Techniki i Centrum Nauki Spectrum można wejść na jednym bilecie (dzieci do lat 6 nie płacą), ale obydwie instytucje mieszczą się w innych budynkach. Spectrum mieści się przy Möckernstraße 26, Muzeum - tuż obok, przy Trebbiner Straße 9.
Obiad: wprawdzie pojechaliśmy szukać pożywienia na Unter den Linden, ale wróciliśmy do świetnej greckiej restauracji przy Tempelhofer Ufer 12. Taverna Athene serwuje ouzo w ramach aperitifu, dla młodzieży błękitny sok chyba z granatów.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 21, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
berlin, niemcy
- Skomentuj
Dwa lata temu w trakcie poprzedniej wizyty groziłam aresztem domowym do momentu opanowania całek; teraz było o niebo lepiej. Udało nam się przejść przez całe akwarium, chociaż oczywiście metodą ruchów chaotycznych i dość szybko (za to niektóre miejsca po trzy razy). Zdecydowanie warto. Cudowne akwaria z meduzami, krokodyl wystający nieco nad wodę, mrówki z systemem rurociągów obiegających salę, pająki z łapkami wielkości małych kotków (i pająki, i łapki), płaszczki robiące selfie.
GALERIA ZDJĘĆ.
KaDeWe jest przerażająco wielkie, ale da się nabyć obuwie zastępcze i skarpetki, jak nagle wpadnie się w gradową burzę.
U-bahn zachwycał po poranku, zwłaszcza że część trasy U2 prowadzi po powierzchni, wieczorem na jarmark przy Kościele Pamięci dojechaliśmy autobusem piętrowym. Da się wyczyścić od środka calutką zaparowaną przednią szybę, nawet jak się ma bardzo małe łapki. Gedächtniskirche robi oszałamiające wrażenie - częściowo zrujnowany, otoczony witrażowymi wieżami, z krzyżem - jak doczytałam - zrobionym z metalu ze zniszczonej katedry w Coventry. Ładna metafora.
EDIT: Adresy:
Zoo Aquarium, Budapester Str. 32. Do Akwarium można wejść niezależnie (bez wchodzenia do Zoo), ale można i w ramach wizyty w Zoo, ze zniżką na bilet. Dzieci do lat 5 nie płacą za bilet.
KaDeWe, Tauentzienstraße 21-24, tuż obok stacji Wittenbergplatz.
Jarmark przy Gedächtniskirche (przy Breitscheidplatz)
Obiad: Trattoria Sotto Sopra, Friedrichstr. 209 [2021 - zamknięte]
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 20, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
berlin, niemcy, zoo, ogrod-zoologiczny
- Skomentuj
Do niedawna miałam domyślnie jeden język zagraniczny - angielski. Oczywiście w krajach nie należących do eks-Imperium Brytyjskiego wspinałam się na wyżyny lingwistyczne, próbując lokalnie i myląc co drugie słowo z angielskim. Teraz dodatkowo doszedł mi hiszpański, którego uczę się wypierając angielski jako naturalną reakcję, kiedy ktoś mówi do mnie nie po polsku. Więc zamiast ja, natuerlich czy innych danke schoen oczywiście wydobywam z siebie gromkie si i gracias!
Światełka. Choinki, gwiazdy, lampki. Mikołaje, sanie, renifery. Wracamy z jarmarku, trzymam przeraźliwie lepką od waty cukrowej łapkę. Podoba Ci się Berlin? Podskok. Bardzo, jestem zachwycona. Tylko dlacego wsyscy mówią w innym języku?
(Gendanmenmarkt, wstęp - 1 euro)
Kolacja: Maredo - steki, tradycyjny Wiener Schnitzel, bar sałatkowy. Friedrichstraße 68, tuż przy jarmarku na Gendanmenmarkt.
EDIT: GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 19, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
berlin, Niemcy
- Komentarzy: 1