Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

1000 przedmiotów w ciągu roku

Taki miałam plan. Żeby się pozbyć, nie żeby pozyskać. Rozładować wieloletnie złogi, usunąć rzeczy, które nawet nie tyle, że nie dają mi radości, ale zwyczajnie nie są mi do niczego potrzebne. Plany planami, te osoby, które są ze mną już jakiś czas, mogą pamiętać ambitny Projekt 500, kiedy to pozbyłam się 61 płyt DVD i na tym się skończyło (jakby co, płyty dalej do wzięcia, za koszty wysyłki). Jakieś dwa lata temu zaczęłam odgruzowywać pokój nastolatki, sprzedałam część ogromnej kolekcji Duplo, również zatrzymując się w ¼ drogi. Umówiłam się ze znajomą znajomej, która sprzedaje używane ubrania, ale wyszłam z tego z poczuciem bycia naciągniętą. Prawie dwa lata temu zainstalowałam nawet appkę do vinted i nic z nią nie zrobiłam. Aż do stycznia, kiedy to stwierdziłam, że dlaczego by nie teraz; założyłam arkusz kalkulacyjny, gdzie zliczałam wszystkie rzeczy, które zniknęły i sprawdzałam, czy trzymam się w rocznym planie. I żeby nie trzymać Was w niepewności, nie udało mi się w 100%. Ale. Udało mi się w 90% - pozbyłam się z domu 908 rzeczy[1]. Więc ze mną przegrać to jak wygrać. Wprawdzie nie zależało mi na zwrocie z inwestycji, ale też nie chciałam zebrać wszystkiego i wrzucić do pojemnika. W efekcie: oddałam znajomym i na dobre cele 276 rzeczy (30%), sprzedałam 348 (38%) i wyrzuciłam 284 (32%). Niczego nie żałuję, a niektóre rzeczy nawet sprzedały się powyżej ceny zakupu, niektórych pozbywałam się z radością, bo irytowały mnie samym widokiem.

Jak to zrobiłam? Powoli. W przypadku vinted obiecałam sobie wolne tempo - 1 przedmiot dziennie; wystawiłam ponad 300 rzeczy, sprzedało się około 140. Bez napinki. Niektórych rzeczy już nie chcę, ale jako że nie mam gdzie ich oddać, czekają na dobry moment, ważne, że są oddzielone od tych, które chcę. Co zniknęło? Szłam pomieszczeniami - najpierw wyrzucałam rzeczy zepsute, zniszczone, przeterminowane, potem zbierałam te, które mogą się komuś przydać i szukałam miejsca zbytu. Najpierw znajomi, potem potencjalne miejsca dochodowe. Zaczęłam zbierać opakowania zamiast wyrzucać, poza taśmą klejącą nie kupiłam nic do wysyłek (eko!). Poniżej lista moich wniosków z całej akcji:

  • Nie jestem fanką wizualizacji, ale wyobraziłam sobie swój dom bez natłoku rzeczy, z miejscem i przestrzenią. I spodobało mi się. Znajduję spokój w tym, że nie mam stert rzeczy w każdym kącie (oczywiście dalej mam kąty ze stertami, ale jest ich MNIEJ). Mój gadzi mózg jest usatysfakcjonowany.
  • Jest łatwiej na wielu płaszczyznach.
  • Rzeczy gromadzonych przez 20 lat nie da się ogarnąć w tydzień, ale da się w mniej niż 20 lat. I nie szkodzi, że manekin do wyeksponowania ubrań czekał 11 lat na swój moment chwały. Zadanie spełnił i odszedł do nowego domu.
  • Zaczęłam od czegoś małego (jedna szuflada, jedno pudełko, szybka satysfakcja).
  • Na początek dobrze działało ustawienie minutnika. Jeśli nie wiesz, od czego zacząć, zacznij od 15 minut. Potem zrób przerwę i zdecyduj, czy kontynuujesz.
  • Dzieliłam duże na kawałki - ogromne pudło LEGO duplo jest niesprzedawalne, a przynajmniej niesprzedawalne w cenie, która by mnie interesowała. Podzielone na mniejsze, tematyczne zestawy - już jak najbardziej.
  • Podeszłam metodycznie: gromadziłam wszystkie rzeczy jednego typu i sortowałam na kupki. Łatwo porównać rzeczy podobne, usunąć duplikaty, zobaczyć wzorce, malowniczo załamać się nad swoimi decyzjami (cztery spraye na owady, ważne do wiosny 2023, a mogłam zużyć jeden).
  • Milej zacząć od rzeczy, które cieszą i znaleźć im miejsce, potem martwić się resztą. To znalezienie miejsca jest kluczowe.
  • To nic strasznego zostawić coś, co do czego nie jestem przekonana, czy już tego nie chcę. Ważne, żeby odłożyć i okresowo zaglądać, czy jednak chcę to mieć. Bo okazuje się, że nie.
  • Największa praca koncepcyjna to ogarnięcie miejsc, gdzie można sprzedać (vinted - ubrania, zabawki, porcelana; skupszop - książki, olx - meble...) lub oddać z pożytkiem (swap w biurze, podzielnia, dedykowana zbiórka, znajomi, schronisko dla zwierząt). Większość sprzedawalnych rzeczy pozbyłam się przez vinted, kilkadziesiąt książek przez skupszop, zasiliłam punkt przerzutowy uchodźców w zestawy zabawek dla dzieci (kredki, malowanki, gry wygodne do zabrania w podróż, część zasobów poszła do szkolnej świetlicy), ciepłą zimową odzież i buty oddałam do Domu Sąsiedzkiego, ubrania córki poszły do młodszych dzieci znajomych, schronisko dla zwierząt dostało zużyte ręczniki, szlafrok, t-shirty i pościel, a restauracja kilkadziesiąt słoików, w których rozdawała zupę uchodźcom.
  • Zrezygnowałam z większości zakupów. Naprawiłam kilka rzeczy. Oczywiście to nie tak, że przestałam kupować, ale kupiłam znacznie mniej niż w poprzednich latach.
  • Opowiedziałam o swoich planach w domu i nie tylko. Eloy zajrzał do swojej szafy ze sporym zaangażowaniem, córka pomagała przy pakowaniu zestawów dla uchodźców, znajomi z pracy poszli czyścić piwnice i garaże. Z efektami. Jestem influencerką!
  • Na decyzyjność pomaga szwedzka metoda “death cleaning” - czy ktoś, kto po Tobie odziedziczy rzeczy, będzie je chciał. Smutna konstatacja jest taka, że nie warto trzymać dla potomnych książek.
  • Odczuwam radość, kiedy coś, co zalegało latami nieużywane, idzie do nowego domu. Nawet większą niż kiedy sobie coś kupiłam.
  • To nie tak, że w pewnym momencie już skończyłam. Ciągle mam rzeczy, których chciałabym się sensownie pozbyć - książki, DVD, kolekcje, ubrania, które nie wpadły w pierwsze sito.

Nie wiem, czy w 2023 powtórzę całą akcję, ale zdecydowanie będę próbować. Czy mi się uda w 20%, czy w 76% - w obu przypadkach to będzie sukces. Mam zorganizowane całe centrum logistyczne za biurkiem, szkoda, żeby się zmarnowało. I jestem z siebie dumna, pat pat, dobra Zuzanka.

[1] Mogłabym nieco sztucznie nominować brakujące 92 rzeczy, coś kreatywnie zaksięgować, ale jakby nie o to chodzi. Liczy się fakt sensownego zagospodarowania rzeczy bez poczucia straty. Na przykład wyprałam pokrycie mini fotelika dziecięcego, bo dziecko już gabarytowo jakby wyrosło, a koty ignorowały przez ostatnie dwa lata, ale zanim zdążyłam wyprany fotel wystawić, zalągł się na nim Bursz i teraz już nie wyrzucę. Fotelika, nie Bursza.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 30, 2022

Link permanentny - Kategoria: Projekt 500 - Komentarzy: 3


Knives out / Glass Onion

Zacznijmy od tego, że ten typ filmów wpisuje się w cały szereg tropów, które lubię: kryminał, wnikliwy i cyniczny detektyw, dekonstrukcja scen i różne podejścia do tej samej sytuacji, wreszcie całe stado świetnych aktorów. “Knives out” to śledztwo w sprawie morderstwa znanego pisarza, autora kryminałów, który po swoich 85. urodzinach zostaje znaleziony martwy, z poderżniętym gardłem. Policja skłonna byłaby uznać, że to samobójstwo, ale ekscentryczny detektyw Benoit Blanc uważa inaczej. Co ciekawe, nie wierzy w szybko odkrytą ewidentną winę opiekunki, która nie kłamie, bo jak kłamie, to wymiotuje, za to odkrywa, że poprzedniego dnia patriarcha rodu zdecydował się wprowadzić znaczące zmiany w testamencie i to mogło być powodem jego przedwczesnej śmierci. Druga, niezależna część, “Glass Onion” jest nieco słabsza, ale równie zabawna. Ekscentryczny miliarder, Miles Bron, zaprasza swoich przyjaciół na grecką wyspę, żeby odetchnęli trochę, nomen omen, od pandemii (ma na wirusa magiczny spray). Na nabrzeżu pojawia się też niespodziewanie Benoit Blanc, znudzony bezczynnością podczas lockdownu oraz dawna współpracowniczka Brona, którą ten wykolegował z lukratywnego biznesu. Miliarder zaplanował swoim znajomym grę w szukanie mordercy, ale jego plany psuje Blanc, a chwilę później tuż pod pożyczonym pod zastaw portretem Mona Lisy pada pierwszy (albo i nie) trup. Tu intryga trochę szwankuje, ale drugi plan jest dość bogaty i zabawny, a i obrazki ładne. W samym finale jednak nie kupiłam zgody Blanca na akt zemsty na przestępcy (frevb, fcnyvć wrqab m anwoneqmvrw manalpu qmvrł yhqmxbśpv, żrol hxnenć cemrfgęcpę vqvbgę? Nie, nie pasuje mi to).

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 29, 2022

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 1


Dominika Słowik - Zimowla

Narratorka powoli, dygresyjnie - ale tak fantastycznie w dygresje, że w ogóle nie miałam ochoty jej popędzać, żeby przeszła do konkretu - opowiada o tajemniczych wydarzeniach, które miały miejsce w sierpniu 2005 roku w jej rodzinnym miasteczku o dźwięcznej nazwie Cukrówka. Zaczęło się od tego, że Magdę, córka lokalnego przedsiębiorcy, ktoś zobaczył zimową nocą na dachu domu, nagą i śpiewającą coś w dziwnym języku. A może wcześniej, od budowy Fabryki Ceramiki przez towarzyszkę Sarecką, babkę narratorki? Albo od lat 60., kiedy to wykopano skarb i staraniami ówczesnego dyrektora założono muzeum, dokumentujące życie Cukrówki? Albo może od jednego z cudów, kiedy to obraz w lokalnym kościele - nazwany potem Maryją Stanowojenną - zaczął płakać prawdziwymi łzami o cudownym działaniu? W każdym razie, główną osią wydarzeń z 2005 roku jest leczenie Magdy, przez psychiatrów, lekarzy, egzorcystów czy wreszcie hochsztaplerów, do których niestety zaliczał się ojciec narratorki, księgowy, przekwalifikowany na wróża i radiestetę. Narratorka kręci się ze swoimi kumplami - Hansem, który ma ojca w Niemczech i Miszą, dla odmiany z bratem w policji - po okolicy, śledzi tajemniczego Pszczelarza, który coś zakopuje w lesie, z wykrywaczem metalu poszukuje skarbu na prośbę niejakiego Kablarza, który coś wie, wreszcie odkrywają zwłoki jakoś związane z muzeum, w którym pracuje matka narratorki. Część rzeczy wyjaśnia się pamiętnej sierpniowej nocy, resztę narratorka, już jako dorosła, odkrywa badając dokumenty. Od razu powiem, że tak jak nieco narzekałam przy skądinąd świetnym “Atlasie”, tak tutaj wszystkie wątki są ze sobą związane i wyjaśnione satysfakcjonująco.

Jaka to jest pyszna książka, ironiczna, a jednocześnie ciepła, chociaż zza dojrzałej pobłażliwości czuć rozpacz nastolatki dojrzewającej w dysfunkcyjnym domu bez miłości, z matką skupioną na swojej pracy, z ojcem wkładającym energię w coraz to nowe i bardziej idiotyczne przedsięwzięcie, z babką skupioną na interesach i Partii, od pewnego momentu wielkiej nieobecnej. Chyba w żadnej opisanej cukrowieckiej rodzinie nie było inaczej, ale jednocześnie jest tu czułość i umiejętność znajdowania absurdów w nawet z pozoru tragicznych wydarzeniach. Niespodziewanie to dla mnie książka roku, jeśli macie przeczytać tylko jedną, to weźcie tę.

Inne tej autorki.

#132

Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 28, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, beletrystyka, panie - Skomentuj


Peripheral

O, jakie to było ładne! Fabuła w zasadzie nie zmienia się prawie względem książki (nie że przeczytałam ponownie, bo jednak to tłumaczenie to nie jest za dobre, ale streszczenie na Wiki for the rescue), a te drobne zmiany zupełnie nie przeszkadzały; powiedziałabym nawet, że finał był lepszy i bardziej dramatyczny niż w książce. Realizacja - świetna, zarówno scenografia, efekty i gra aktorska. Mam nadzieję, że wreszcie wyjdzie po polsku druga część cyklu, a Gibson wyda trzecią. Co mnie zastanowiło w serialu: gdzie przebywają ludzie z 2099, którzy po Londynie poruszają się przez peryferale?

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 27, 2022

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 5


Marta Obuch - Odrobina fałszerstwa

Jola pracuje w Domu Aukcyjnym, prowadzonym przez niejakiego Wąsa, cwaniaczka i prawdopodobnie hochsztaplera. Kiedy do wyceny trafia obraz Pracza “Piękni 1981”, zaczynają dziać się dziwne rzeczy; jednocześnie w sklepie pojawia się interesujący długowłosy Jacek, podobno wcześniej pracujący w muzeum i obeznany z historią sztuki. Jola i Jacek nawiązują sojusz w kwestii rozpoznania, co się w firmie dzieje, dodatkowo pojawia się oczywiście podtekst erotyczny, bo oboje są atrakcyjni i - jak się okazuje - od pewnego momentu wolni. W sprawę wplątuje się mąż przyjaciółki Joli, Filip; malarz dostaje intratną fuchę namalowania kopii pewnego obrazu. Jednocześnie Jola emancypuje zaniedbaną żonę Filipa, Alutkę, z której za pomocą zmuszenia do depilacji, codziennych przebieżek w celu schudnięcia i makijażu robi seksbombę. Oczywiście jest to powieść humorystyczna, więc pomyłki, nieporozumienia, przemilczenia i wtem nagłe objawienia następują w losowych momentach aż do finału, w którym pojawia się już oficjalnie miłość i radosna nowina.

Od razu zaznaczę, że jest to raczej literatura na leżaczek przy basenie, nic wyrafinowanego. Ale z tym założeniem, to nie jest aż tak złe jak inne tej autorki (por. Łopatą do serca), da się przeczytać, jeśli już nic innego nie ma. Panie, mimo że pierwszoplanowe, są oględnie mówiąc, nieskomplikowane, skupione na ładnym wyglądzie i przerzucają się nowinkami z prasy kobiecej (Alutka robi ciasteczka z książki Marshy Mehran), a szczytem wyrafinowania jest zakładanie gorseciku i pończoszek. Mniej więcej od połowy książki przewracałam oczami, bo intryga była tak toporna i złożona na kolanie, że wszystko mogło się sypnąć w każdej chwili, ale się cudem nie sypało (np. tożsamość tajemniczego szefa Wąsa, który zupełnym przypadkiem był też szefem Nyv).

Inne tej autorki.

#131

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 26, 2022

Link permanentny - Tagi: 2022, kryminal, panie - Kategoria: Czytam - Skomentuj


O tym, że nie zawsze w Internetsach prawda

[16-18.12.2022]

Absurdalnie, mimo że grudzień, nie dotarliśmy na żaden berliński jarmark gwiazdkowy. Może z powodu innego niż zwykle lokum? Przez ostatnie kilka wizyt mieszkaliśmy tuż pod Bramą Brandenburską, ale nastąpiło coś, co mogę tylko nazwać, pardon le mot, okurwieniem cenowym, więc grzecznie podziękowałam za nocleg w cenie 2,5 razy większej niż w sierpniu, w efekcie wylądowałam za Moabitem w okolicach Invalidenstraße. Dzięki temu mieliśmy w pieszej odległości dawno nie odwiedzane Muzeum Historii Naturalnej, które tym razem ooo, jak zażarło (bo wcześniej - w 2012 i 2015 - to tak różnie). I minerały, których jest na bogato, i dinozaury, i amonity, i nawet ryzykowne okazy taksydermistyczne czy moje ulubione preparaty w słojach, wszystko się nader podobało. Nieustająco prezentacja czasu i odległości w kosmosie, którą się ogląda leżąc na okrągłej kanapie, była hitem; przy okazji pozdrawiam serdecznie starszą panią z Polski, która przytuliła się czule ramieniem do mojego biustu i bardzo spontanicznie reagowała na podróż kosmiczną. I metrem się przejechaliśmy, jeden przystanek, ale zawsze (i tak, większość Niemców w metrze nosi maseczki, da się).

ChausseestraßeMoże i jeden przystanek, ale U-bahnem Tu do muzeumMuzeum Historii NaturalnejUniwersytet / Sneak peek na dinozauraPreparatyMała główka na dużej szyiStrefa mroku, ale bardzo ciekawaSzykielety, dużo szykieletówKamienie, dużo kamieniPrezentacja o odległości i czasie / Wnętrza Za oknem w apartamencieZa oknem w apartamencie, po przymrozku

Wieczorem po trzech latach wróciliśmy do uroczego, bezpretensjonalnego basenu w hotelu Oderberger. Kiedyś wystarczyło wbić do hotelu i zapłacić w recepcji, teraz trzeba rezerwować 2-godzinne okienko i płacić on-line (ręczniki zwrotnie dalej kartą EC albo za gotówkę, podobnie zwrotna kaucja 10 euro za klucze do szafek). Rodzina szydziła potem ze mnie, że po powrocie do apartamentu zapadłam w taki szezlong, że chrapałam rozgłośnie z głową pod poduszką, ale uznajmy to za przesadzone złośliwości. W ogóle okolica hotelu - Kastanienallee - to kolejny punkt na letni spacer po Berlinie, przypomina mi poznańskie Jeżyce.

Stadbad Oderberger

Odkryciem wyjazdu była śniadaniownio-piekarnia La Femme More Than Breakfast, jest ich w Berlinie kilka, poprzednio byliśmy w innym lokalu, na Schönebergu, na kawie. Śniadania są z nutką wschodnią - wędlina o nazwie sucuk (sujuk), pyszne precle z sezamem (simit), hummus z miodem, sery i klasyki śniadaniowe typu jajka czy placki w różnej formie. Również bardzo przyjemne śniadanie zjedliśmy w piekarence opodal, niestety nie zapamiętałam nazwy. Ale miałam o tym, że ołgano mnie obrzydliwie - termin wyjazdu wybrałam między innymi dlatego, że 18 grudnia miał być ostatnią przed świętami niedzielą handlową. Po odbiciu się od trzecich zamkniętych drzwi zorientowałam się, że to chyba niekoniecznie prawda, więc zamiast pełnego bagażnika niemieckiej spożywki, wróciliśmy z marnymi resztkami piątkowych przekąsek, które kupiliśmy na urozmaicenie wieczorów. Smuteczek i rozczar, nie wierzcie w słowo pisane, pytajcie u źródeł. Drugie rozczarowanie było faktem, że znajdujący się w okolicy cmentarz żydowski na Pankowie okazał się w niedzielę zamknięty, tu się nie czepiam, był spontan, tak wyszło. Ale że sklepy? Tak się nie robi.

Adresy:

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 25, 2022

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: berlin, Niemcy - Skomentuj


Paweł Sołtys - Mikrotyki

Zaczynałam dwa razy, bo jak zapamiętać króciaki takie, na kilka stron, czasem kilkanaście. Które przeczytałam, a które nie, chociaż na kindlu nie trzeba zakładki. Nie żałuję, bo to bardzo ładne opowiadania, z uroczym językiem, czasem bez pointy, która zawisa w tej pustej przestrzeni, w tym pół strony przed następną historią. Zapyziały bar, gdzie mimo zakazu można palić, a nobliwy profesor z uszanowaniem uszu opowiada, że czasem trzeba pierdolnąć. Czasem ktoś umiera. Czasem odwożą do szpitala i pozostaje puste mieszkanie, pajęczyny i głos zaklęty w drżeniu szyb. Świat który był, ale już go nie ma, a mimo to pozostaje zawsze żywy w pamięci autora, a teraz i w książce. Bardzo łagodna, nienerwowa proza.

#130

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 24, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, beletrystyka, opowiadania, panowie - Skomentuj


Samanta Schweblin - Bezpieczna odległość

Amanda nie wie, gdzie jest, wszystko jest zamazane, ale rozmawia z nią David, jak się okazuje, syn jej znajomej, Carli. Prosi, żeby przypominała sobie rzeczy, które wydarzyły się pewnego letniego dnia. Wynajęty na tydzień dom na prowincji, basen, wizyta Carli, która opowiada bardzo niepokojącą historię o swoim małym synku, Davidzie i dziwnej chorobie, rosnące poczucie zagrożenia i konieczność kontroli odległości, w jakiej jest od Amandy jej córka, mała Nina. Dialog robi się coraz dziwniejszy i poszarpany, Amanda umiera, ale przed śmiercią usiłuje upewnić się, że jej córka jest bezpieczna oraz wyjaśnić, co się stało.

W zasadzie przeczytałam w jedno popołudnie, bo miałam ogromne ciśnienie, żeby wyjaśniła się zagmatwana formą fabuła. Problem w tym, że to - ponownie - metaforyczna opowieść o zagrożeniu argentyńskiej prowincji przez nadmiar pestycydów w rolnictwie, co prowadzi do chorób, również genetycznych. Trudno mi to traktować jak powieść, raczej eksperyment formalny. Oryginalny tytuł “Fever dream” chyba lepiej oddaje to, o czym jest książka.

Inne tej autorki.

#129

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 23, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, panie, sf-f - Skomentuj


Mo

Mohammed jest nielegalnym emigrantem, co oznacza, że traci pracę, kiedy wymagane są dokumenty, nie może pojechać do szpitala, dochodzić swoich praw ani specjalnie wchodzić w zakres widzenia służb. Nie jest to jego winą, jako nastolatek przyjechał do Stanów z rodzicami uciekający z Palestyny przed przemocą i utratą wszystkiego. Sprawa o azyl ciągnie się od lat, niekoniecznie pomaga to, że ich prawniczka zajmuje się m. in. ezoteryką, a po nagłej śmieci ojca musi się opiekować matką i dorosłym już bratem w spektrum autyzmu. Nie może wybrać najłatwiejszej bramki i wziąć ślubu, bo jego ortodoksyjna matka sprzeciwia się małżeństwu z Marią, która jest katoliczką. Do tego jeszcze podczas zakupów przypadkiem zostaje postrzelony i uzależnia się od syropu z kodeiną, a jego dowcip i czasem zbyt szczere wypowiedzi niekoniecznie mu pomagają w życiu. Ale wbrew posępnemu tonowi, to komedia o tym, że nawet jeśli się wszystko sypie, to niekoniecznie to oznacza koniec świata. Oraz, że wyznawcy islamu nie są terrorystami, Palestyna i Izrael to nie to samo, że asymilacja i bycie obywatelem jest mocno utrudnione, kiedy kraj w którym mieszkasz, ma tak egzotyczną politykę wewnętrzną co USA. Polonica: prawniczka z Polski trzyma bose stopy na kanapie.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 22, 2022

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Ottessa Moshfegh - Mój rok relaksu i odpoczynku

Rok 2000. Narratorka ma dwadzieścia parę lat, skończyła studia prestiżowej uczelni, pracuje w galerii sztuki, ale nie musi pracować, bo odziedziczone po rodzicach pieniądze dają jej wystarczająco środków, żeby nic nie robić. A czego nie wie lub nie ma, to dowygląda - jest klasycznie śliczną blondynką, nosi rozmiar 34 bez żadnego wysiłku, w szafie ma designerską odzież i buty. Ma tylko jedno marzenie - zasnąć i przespać rok, żeby obudzić się bez traumy po śmierci ojca (rak) i matki (samobójstwo lub nieszczęśliwy wypadek zmieszania alko z dragami) oraz nieudanym, jednostronnym związku z niejakim Trevorem; nie znajduje radości w niczym - w pracy, w przyjaźni, zabawie czy seksie. Mimo sprzeciwu najlepszej/jedynej przyjaciółki Revy, której narratorka nawet nie lubi i w głębi duszy nią pogardza, gromadzi podstępem zapas środków psychoaktywnych i próbuje odciąć się od świata, przespać całe zło, które jej się w życiu przytrafiło. Niespecjalnie dobrze jej to idzie, środki uspokajające, nasenne i przeciwbólowe nie działają na nią tak, jakby chciała, uodparnia się na niektóre, włączają się efekty uboczne typu halucynacje czy zaniki świadomości, po których budzi się bez wiedzy, co właśnie zrobiła. Zostawię Was bez pointy, która jest zaskakująco świeża i dość niespodziewana, idźcie czytać, bo to książka, od której nie można się oderwać, ironiczna, czasem obrazoburcza, dekonstruująca mit amerykańskiego sukcesu i aspirowania do niego czy obrazu szczęśliwej rodziny.

#128

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 20, 2022

Link permanentny - Tagi: 2022, beletrystyka, panie - Kategoria: Czytam - Skomentuj