Romy jest transportowana do swojego docelowego więzienia. Ma wyrok podwójnego dożywocia, najwcześniej za 37 lat może się starać o skrócenie wyroku, ale i tak nie wyjdzie na wolność. Gordon jest nauczycielem, los zdecydował, że uczy więźniarki. Trafia do tego samego więzienia, co Romy i nawiązuje się między nimi nić sympatii. Mały synek Romy został pod opieką jej matki, ale w trakcie odsiadki kobieta dowiaduje się, że jej matka zginęła w wypadku, a dziecko trafiło do opieki instytucjonalnej. Usiłuje więc zrobić wszystko, żeby upewnić się, że nie dzieje mu się krzywda. A jako więźniarce nie przysługują jej w zasadzie żadne prawa - nie ma pieniędzy, może dzwonić tylko do abonentów jednej sieci, miała obrońcę z urzędu, który po sprawie umył ręce, prosi więc Gordona o wsparcie.
I brzmi to jak materiał na historię z happy-endem, ale to się nie stanie, bo to beletryzowana opowieść o patologiach systemu prawnego i więziennictwa w USA. Dożywocie za sfałszowanie czeku (trzecie przewinienie po dwóch krótkich odsiadkach), podwójne dożywocie za zabójstwo w zasadzie w obronie własnej (ale na niekorzyść bohaterki świadczy to, że była striptizerką, a stalkujący ją natarczywy klient skutecznie udawał weterana), nieustająco aktualne problemy z klasyfikacją osób niebinarnych lub w tranzycji, wysokie wyroki dla osób bez sensownego prawnika i brak jakiejkolwiek resocjalizacji, z dodatkowymi karami już w więzieniu. Nie jest to książka równa - dobitna i mocna historia Romy punktowana jest niezbyt istotnymi wspomnieniami skorumpowanego policjanta, kochanka jednej z więźniarek, skazanej na karę śmierci oraz przeintelektualizowanymi przemyśleniami Gordona o samotności, życiu w dziczy i lekturach (wspomnienia Unabombera, który odizolował się od społeczeństwa i zachwycał naturą).
#57
Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 7, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Nie lubię się opalać, aczkolwiek lubię już być opalona. Ale leżenie na plaży plackiem, w pełnym słońcu - zdecydowanie nie. Tyle że lubię wodę, zwłaszcza błękitną i przezroczystą i lubię plaże, zwłaszcza takie z muszelkami. Więc krem z filtrem, chusta na ramiona i plaże Andaluzji.
Piątek, 28 czerwca. Najpiękniejsza Playa de La Rijana - parking po prawej stronie drogi, trzeba przejść kamienistą, na oko nierokującą drogą pod wiaduktem na drugą stronę (ignorując wielki napis “Entrada”) i jak w filmie, na wylocie tunelu pojawia się rajska wyspa. Drobne kamyczki, trochę oglonionych kamieni w wodzie, ale przejrzysta woda i widoki za miliony. Płatne parasole i leżaki, bar z napojami. Bez tłumów.
Niedziela, 30 czerwca. Playa de Carchuna, proste wybrzeże za dzielnicą przemysłową, bez falochronu, mocne fale, dużo ostrych kamieni, maleńkich i wielkich. Nastolatka zachwycona, ja nie, eloy sobie zdarł skórę ze stopy. Żadnej infrastruktury, woda przyjemna.
Sobota / poniedziałek 1 lipca. Restauracja Lancemar, pośrodku niczego, ale z plażą i widokiem.
Wtorek, 3 lipca. Przy miasteczku Castel de Ferro, gdzie zwykle docieraliśmy na lancz, jest piękna playa del Sotillo, najdrobniejsze kamyczki, brak dużych kamieni, woda przejrzysta jak kryształ, małe rybki. Są parasole, uczciwie chciałam zapłacić, ale nikt się przez 3 godziny nie pojawił. Z Mirador Castell de Ferro przepiękny widok na miasteczko. Z restauracji El Paraíso widoki na morze i kamulce.
Adresy:
- Restaurante La Brisa - Pl. España 7, Castell de Ferro, restauracja hiszpańska
- Restaurante Lancemar - Antigua, N-340, Rubite, restauracja hiszpańska, widok + plaża
- Restaurante ''El Paraíso' - C. Gran Vía 12, Castillo de Baños, restauracja hiszpańska, widok i sałatka[1]
- Cafetería Caferini - Calle Catalanes Nº1, Castell de Ferro, kawiarnia z kanapkami i słodkim
[1] O co chodzi z sałatką? Słowem wstępu, nastolatka ma silną wybiórczość pokarmową, a dodatkowo nienawidzi, jak się jedzenie dotyka na talerzu. Ziemniaczki osobno, kotlecik osobno, broń bogini frytki polane keczupem. I wtem wjeżdża moja ensalada tropicana de la casa, gdzie na warstwie sałaty jest zwiórkowana marchewka i burak, tuńczyk, cebula, jajka na twardo, a do tego pół miski pysznych, dojrzałych owoców, z ananasem włącznie. Nie, pomidora nie ma, co to ja jestem, zwyrodnialcem? W każdym razie pycha, a nastolatka na ten widok odpaliła 20-minutowy rant o tym, że włożenie tego wszystkiego do jednej miski to prosta droga do wiecznego potępienia i kucharza powinno się smagać pokrzywami po gołych piętach. Dawno się tak dobrze nad miską sałatki nie bawiłam.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 7, 2024
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
hiszpania, castel-del-ferro, andaluzja
- Skomentuj
Tak jak inne książki Szwai dają się czytać mimo okazjonalnych głupotek, tak w przypadku tej mogę tylko podsumować, że przesłuchałam, żebyście nie musiały.
Szczecin, o tyle istotne, że bawiąc-uczyć jest o mieście i okolicach. Piotr właśnie rozwiódł się z wiarołomną żoną żoną, z którą był tylko dla dobra dorastającej córki. Podczas spaceru po finalnej rozprawie spotyka przypadkiem Maję, niepozorną choć niebrzydką pracownicę muzeum, zaczynają się spotykać, chociaż Maja nie zaprasza go do siebie. Wtem na jego progu pojawia się 17-letni syn, o którym nie wiedział; owoc jego dłuższego romansu z Bunią, znajomą z chóru[1]. Po pewnym wahaniu przygarnia młodego, rozumie oczywiście przyjaciółkę, która zdecydowała się do czasu nie wyznawać nikomu - mężowi, kochankowi i dziecku - prawdy. Sytuacja się komplikuje, kiedy okazuje się, że młody jest homoseksualistą i wprowadza się do Piotra również jego chłopak, relegowany student, a już na dobicie tajemnica Mai to matka z postępującą demencją.
Nie akceptuję niektórych poglądów w literaturze, nawet jeśli sprzedawane są jako humor, zwłaszcza jeśli autorka jest kobietą i wciska je swoim bohaterom. Piotr ocenia wszystkie kobiety pod kątem ich atrakcyjności, narzeka, że Maja nie nosi szpilek i krótkich spódnic oraz makijażu, bo jakże przyjemniej mu by się na nią patrzyło. Pojawiają się szybkie oceny typu “wyglądała inteligentnie, więc nie jest sprzataczką” czy “to nie wina tych kobiet, że brzydkie”. Rozkminy o związkach homoseksualnych przyprawiły mnie o ból głowy od przewracania oczami, bo po co się chłopcy mają zabezpieczać, dziecka z tego nie będzie. Zgniłą wisienką na czubku jest zabawna anegdotka, jak to wspomniany student prawa został zawieszony za udawaną rozprawę sądową niepłacącego alimentów mężczyzny, w której weseli studenci skazali go na kafkowską śmierć (“przyjdą po pana kiedyś i rozstrzelają”). Idę po igłę i nitkę, zszyję sobie zerwane ze śmiechu boki.
[1] Tak, ponieważ żona go zdradzała, poczuł się oczywiście rozgrzeszony ze swoich przygód, które miewał w czasie małżeństwa, czy to ze wspomnianą Bunią, czy układ FWB z podwładną.
Inne tej autorki.
#56/#4
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 5, 2024
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Lola, zwana przez ojca Lolitką, mieszka na wsi przy gierkówce. Dwie izby w domu wymurowanym przez dziadka i zaborczo chronionym przed nowoczesnością - woda w studni, wychodek na podwórku, codziennie trzeba rozpalić w piecu, żeby zagrzać wodę. W kuchni dziadek i babcia, w pokoiku rodzice, Lola ucieka na strych, chyba że zimno, to śpi kątem u rodziców. Wiejska szkoła, do której trzeba dojechać, zimno czy ciemno, łączone klasy, bo za mało dzieci po wioskach. Brudno i ubogo, Lola marzy o nowych rzeczach, żeby nie udawać, że jedna z dwóch wyprasowanych bluzek jest elegancka, marzy też o zjedzeniu czegoś innego niż bieda-żurek. Ojciec portier w fabryce papieru, hobbystycznie wypycha zwierzęta i już za pieniądze robi innym remonty, kiedy zdarzają mu się chwile trzeźwości. Załamana swoim życiem matka, uciekająca w sen i samotność. I nie, rzecz się nie dzieje w latach 60., Lola jest prawie moją równolatką. Ojciec odsiadujący w areszcie za ucieczkę z wojska, Czernobyl, samotny miesiąc w szpitalu, bo matka nie ma jak przyjechać ze wsi, zagrażający pedofil, morderstwo ciotki, pierwszy wyjazd na kolonie, gdzie do Loli dociera, że jest społecznym dzikusem, bo grać w karty (w tysiąca) nauczyła się w domu.
To nie jest jednak książka rozliczeniowa, bo mimo dramatycznych wydarzeń narratorka szuka we wszystkim magii i koloru. Żyje w świecie marzeń, gdzie zwyczajne wydarzenia - nawet mgła za oknem - są preludium do czegoś specjalnego, nawet jeśli finalnie nic się nie wydarza. Robi to, co robiła normalna nastolatka w latach 80. - układa kwiatki pod szkłem (u mnie to się nazywało “sekrety”), czyta Świat Młodych i książki z biblioteki. Owszem, widać, że nie wszystko jest w porządku: ma picę - zjada wapno ze ścian, nitki i inne drobne rzeczy, zaczyna się samookaleczać, ale lekarz szczęśliwie to wychwytuje. Najciekawsze chyba są nieledwie etnograficzne obserwacje świata wiejskiego, nie do końca rozumie, co się dzieje, ale przyjmuje wszystko jako normalność, po prostu tak jest świat zbudowany. Mam wrażenie, że podobne wątki pojawiały się w “Gugułach”, klimatycznie na pewno obie książki są podobne.
Inne tej autorki.
#55
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 3, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 1
[27.06 - 4.07.2024]
Droga, jaką dotarłam do wioski Haza del Trigo, jest co najmniej intrygująca. Kilka lat temu moja przyjaciółka objęła przyczółek w andaluzyjskiej wsi, bo jej zdaniem, które zdecydowanie podzielam, lepiej zimę spędzać w Hiszpanii niż w Polsce. Albo gdziekolwiek, gdzie nie jest przez cały czas jednocześnie szaro albo ciemno, mokro i zimno. Byłam faktem zaintrygowana, śledziłam z entuzjazmem, ale ze wględu na odległość - prawie 3k kilometrów z Poznania i braku sensownej możliwości lotu bezpośredniego - rzecz pozostawała raczej w strefie marzeń. Wtem okazało się, że można samolotem z Poznania do Malagi, więc potrzymajcie mi latte. Mimo zdecydowanie nieprzyjaznych godzin lotów - 6:00 tam (opóźniona na 7:00, czy mogłam wstać godzinę później? Być może) i 9:55 z powrotem (tu trzeba doliczyć dojazd na lotnisko, ogarnąć samochód z wypożyczalni, te sprawy, więc też pobudka o 5 rano, cała rodzina nie zachwycona) - było całkiem sprawnie, choć nie bez przygód. Dojazd wygodną autostradą, zakupy w Lidlu po drodze i wtem wjeżdżamy w dość egzotyczną okolicę, gdzie autostrada przechodzi płynnie raczej w szutrówki niż w asfalt. Wrażenie, kiedy trzeba zjechać wąziutką drogą o sporym nachyleniu czy analogicznie podjechać - bezcenne. Dojechaliśmy wreszcie do wsi ze wsparciem znajomego drugiego stopnia, zostawiliśmy samochód na parkingu nad wsią, z niejakim przerażeniem obserwując wąskie drogi, spadki i zakręty dalej. Po kilku dniach okrzepliśmy na tyle, że eloy zaryzykował podjechanie ostatniego dnia po walizki pod drzwi. Oględnie powiem, że nie była to najlepsza decyzja, zdecydowanie dyskontująca w kategorii Przypał Wakacji wszystkie inne typu zgubienie się w drodze z kolacji. I kierowca, i samochód wyszedł z tego bez strat, nie licząc moralnych, sława na całą wieś, mnóstwo rad udzielonych przez starszych lokalesów a jakże po hiszpańsku (albo w pokrewnym języku). Na zdjęciach widać drobne szczegóły wioski, placyk przy posesji, a także widok na Afrykę (z tarasu). Oraz lokalne koty (w porywach do 17, przy czym niekiedy ekipa się zmieniała), które nie brały zakładników w kwestii punktualności posiłków, a że nie znają się na zegarku, to głośne oczekiwania były wyrażane przy każdym wyjściu za drzwi. Poza tym cykady, owce, szczekające psy, drące się papugi i pawie, gorąco w dzień, sympatyczny przewiew nocą. Oraz rozmawiałam po hiszpańsku jak rasowa signora!
Tak, wioska jest pośrodku niczego, z udogodnień ma widoki i źródełko z wodą oraz sklep, do którego jednak wahałam się wejść, bo stanowił lokalne miejsce posiadówek, jeździliśmy do pobliskiej wioski na wybrzeżu do marketów Dia albo Suma oraz do restauracji, o czym niebawem. W kategorii miejsce do nic-nie-robienia - wysoka pozycja, nastolatka była zachwycona, jak już zjeżdżaliśmy z obowiązkowej części rozrywkowo-turystycznej. A ja wieczorami na tarasie czytałam książki i czekałam, aż o 21 włączą się zraszacze na tarasie.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 2, 2024
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
hiszpania, haza-del-trigo, andaluzja
- Skomentuj
Słyszałam, że kontynuacja “Teściów” jest słaba i mile się zaskoczyłam, bo nie jest, a nawet powiedziałabym, że zabawniejsza niż pierwsza część. Młodzi - Łukasz i Weronika - podejmują kolejną próbę wzięcia ślubu, tym razem w pięknych okolicznościach przyrody na plaży[1], więc obie rodziny - Gosia, matka Łukasza z młodym kochankiem i fertyczną babcią oraz rodzice Weroniki, Wandeczka i Tadeusz - pojawiają się w hotelu. W luksusowych okolicznościach wychodzą z bohaterów różne deficyty - Gosia, profesor z habilitacją, bardzo woke i bywała w świecie, wcale nie jest szczęśliwa i bardzo przejęta zachowaniem pozorów, a jej egalitarystyczne podejście do personelu z czasem się wymydla. Po wygraniu scenariusza “parweniusze na wakacjach” Wanda odkrywa, że czuje się jeszcze całkiem młoda i atrakcyjna, chciałabym “pożyć”, niestety jej mąż już całkiem zdziadział. Zabawnie rozgrywane są kontrasty, dużo krzywego zwierciadła, a finalnie jedyną wygraną jest babcia, która wyrywa sobie przystojnego Niemca. W przeciwieństwie do pierwszej części, nie ma tu tego suspensu, czemu młodzi nie wzięli ślubu, jest tylko zderzenie klas. Owszem, bywa krindżowo, a czasem humor nie jest specjalnie wyrafinowany, ale jak na polską komedię - całkiem całkiem.
[1] Geopolityka filmu, owszem, woła o litość. Z Warszawy samolotem wielka wyprawa, po czym dolatuje się aż nad polskie morze, gdzie w hotelu typu all-inclusive większość obsługi jest etnicznie niebiała. Rozumiem potrzebuję gagów pt. pierwszy lot samolotem, pierwszy raz w resorcie, pierwszy kontakt z osobami o innym kolorze skóry, ale to zgrzyta.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 1, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 3
[22.05.2024]
W praskiej Dzielnicy Żydowskiej misja niby jest prosta - wejść do 7 budynków, zgromadzonych w kilku sąsiadujących kwartałach, przechodząc przez zabytkowy cmentarz. Niewyczerpujące, nie trzeba schodzić pół miasta, ale jak nie wyszło mi kilka lat temu, tak nie wyszło i tym razem. Przeszłam z młodzieżą przez synagogę Pinkasa, gdzie oczywiście oczy mi się podejrzanie zwilżyły, gdy czytałam kilkadziesiąt z tysięcy nazwisk pomordowanych czeskich i morawskich Żydów, ciekawą architektonicznie synagogę Klausa, cmentarz mimo padającego drobnego deszczyku, po czym znienacka wyskoczyło kilka sklepików z pamiątkami i lodziarnia, więc już było po zwiedzaniu. Nieco oporną grupę zaciągnęłam jeszcze do najpiękniejszej synagogi Hiszpańskiej, która - a wiem, co mówię - wygląda bardziej na bogato niż mauretańskie kawałki Alhambry (o czym niebawem). Kiedyś zobaczę pozostałe.
GALERIA ZDJĘĆ i poprzednia wizyta w 2017.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 30, 2024
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
czechy, praga, cmentarz
- Skomentuj
Zbliża się premiera sztuki, która ma być opus magnum Ammy, czarnej reżyserki teatralnej z Londynu - opowieść o legendarnych wojowniczkach-lesbijkach z Dahomeju. Ale to pretekst do opowiedzenia 12 historii czarnych kobietach i osobach LGBT+, które czasem pretekstowo łączy osoba Ammy. Każdą z części można traktować jak niezależne opowiadania o losach czarnych w różnych czasach, czasem jednak są wzajemnie komplementarne, np. pokazują życie teściowej i jej synowej, matki i córki czy wreszcie w finale łącząc ze sobą więcej bohaterek niesamowitym zbiegiem okoliczności. Trochę przypominało mi to zbiór opowiadań Joanny Bator, tyle że tu jednak powiązania prowadzą do finału. Niektóre historie są wzruszające, inne budujące, niektóre dramatyczne, w większości feministyczne, we wszystkich jednak podmiotem są osoby czarne, zwykle pozostawiane jako statyści czy drugi plan.
Widziałam zachwyty tłumaczeniem i stylem, nie będę się wypowiadać w kwestii zróżnicowania mowy bohaterek, ale na litość, dzieci w szkole nie kłują się KOMPASEM, tylko CYRKLEM, natomiast co do stylu… Wierzę, że brak wielkiej litery na początku, a kropki na końcu zdania, usunięcie oznaczenia dialogów czy podział akapitów na nieregularne wersy ma w zamyśle jakieś znaczenie, ale jest ono dla mnie ukryte, a przez to czytało się dość ciężko, czasem musiałam wracać, żeby zrozumieć, kto co powiedział.
#54
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 28, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Młodzież zażyczyła sobie obejrzeć, bo - jak wiadomo - ten film to źródło licznych memów oraz jest postrzegany jako świetna komedia. Z tym zderzyłam się już lata temu, nie, to nie jest komedia w powszechnym rozumieniu, to groteska maskująca kilka dramatycznych zjawisk. W kwestii odbioru przez młodzież - zdecydowanie lepiej niż “Nic śmiesznego”, które okazało się zwyczajnie płytkie i wulgarne, nie rekompensując tych kilku gagów, które zostały w memosferze (“na horyzoncie ukazał się las” czy “ja tu na deszczu, wilki jakieś…”). Dostałam też po nosie, bo usłyszałam, że jestem crossoverem między matką, co wciska czekoladowe brioszki i ojcem, nachalnie tłumaczącym oczywistości.
Początek lat 2000. Adam Miauczyński ukończył polonistykę z wyróżnieniem, ale zamiast kontynuować pracę naukową, zatrudnił się w szkole, gdzie szybko doznał niejakiego rozczarowania, bo ani szacunku, ani zainteresowania sztuką wysoką, ani odpowiedniej pensji. Małżeństwo się rozpadło, syn okazał się niekoniecznie tak rzutki i inteligentny, jakiego ojciec chciał. Aktualnie mieszka w smutnym mieszkanku w blokowisku, każdy dzień składa się z tych samych, powtarzalnych sytuacji; próby pracy czy tworzenia poezji przerywa mu dźwięk wiertarki czy kosiarki, głośna muzyka, stukanie i inne hałasy; matka go nie słucha, bagatelizując jego problemy; była żona go nienawidzi; nawet marzenia o pierwszej miłości nie dają mu eskapistycznej ulgi. Zdaje sobie sprawę z tego, że ten stan nie jest normalny, ale ma mocno ograniczone możliwości dostępu do sensownego leczenia.
Mnie ten film smuci i przeraża mimo przejaskrawienia i groteskowego entourage’u. Widzę człowieka chorego psychicznie, niezdolnego do wyjścia z pętli natręctw, reagującego skrajną agresją na każdą rzecz, która wytrąca go z równowagi, a wytrąca go w zasadzie wszystko. Zdecydowanie mnie nie śmieszy, głównie odczuwam zażenowanie. Oraz kiedy słyszę dźwięki kosiarki za oknem, zdecydowanie się identyfikuję (“powiedz, że jesteś stara bez mówienia, że jesteś stara”).
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 26, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
[20-23.05.2024]
Podczas praskiej wycieczki nocowałam w hostelu w dzielnicy Dejvice / Praga 6, oznaczanej czasem na tabliczkach jako Bubenec. Nie wdając się w przepychanki geograficzne, to teren na północ od Hradczan; tu właśnie spięła mi się Praga, bo właśnie Bubenec dzieli Hradczany od Troi, gdzie ogród zoologiczny. Piękne kamieniczki, place - zwłaszcza przyciągnął mnie maleńki park Šabachův z uroczymi rzeźbami koni i zborem husyckim (ten moment, kiedy zderzasz się z Historią przez duże H), w oknach leniwe koty, pochichotałam na ulicy Československé armády, przeszłam koło teatru Spejbla i Hurvinka, zachwyciła mnie różnorodność i precyzja ulicznych mozajek, prawie jak portugalskie calcateros.
Całkiem blisko od hostelu znalazł się przepiękny park Letna, z obłędnym punktem widokowym spod malowniczego pawilonu Hanavsky’ego, pamiątki po Wystawie Jubileuszowej z 1891 roku. W pawilonie można piwo i co ino, a z punktu widokowego widać kilka praskich mostów - Manesa, Karola, Legii, Jiraska i Czecha, Stare Mesto i wieżę telewizyjną na Żiżkowie. Zabrałam tu młodzież wieczorem pierwszego dnia wycieczki, doszłam do Metronomu, gdzie pachniało soczyście marihuaną, zaś ostatniego dnia planowałam przejść bladym świtem cały park, ale ostatecznie powtórzyłam trasę z jedynym chętnym przedstawicielem młodzieży, mijając po drodze ambasadę hiszpańską i izraelską, ze sporą obsadą policyjną.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 25, 2024
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tag:
praga
- Skomentuj