Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

O kolorach i że poza sezonem

[12.11.2021]

Poza wjechaniem na górę, o czym w poprzednim odcinku, do Czech pojechałam potarzać się w kolorze, konkretnie oko nacieszyć szkłem w Muzeum skla a bižuterie w Jablońcu nad Nysą. Muzeum jest nieduże, niedrogie, w środku mnóstwo dobra - od jabloneckich prefabrykatów przez szkło użytkowe do rzeźby i elementów wystroju wnętrz, a nawet namacalny rekord Guinessa - najdłuższe korale na świecie. Zdjęcia zawierają lokowanie fotografującego. Miasteczko samo w sobie śliczne, pokrążyłabym po uliczkach, ale reszta wycieczki nieco narzekała na aurę.

W Turnovie próbowałam obejrzeć zabytkową synagogę, niestety listopad okazuje się być kiepskim momentem na zwiedzanie.

Adresy:

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 17, 2021

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: czechy, turnov, jablonec, jablonec-nad-nisou, sztuka - Skomentuj


Staw Browarny

[1.11.2021]

1 listopada w tym roku był szczególnym dniem cieszenia się życiem - słoneczny, ciepły, prawie że na gołe nogi, chociaż się nie odważyłam. Obrzucanie suchymi liśćmi, w termosie miałam herbatkę, na którą nikt nie miał ochoty (poza mną, bo ja zawsze). Może kiedyś mi się uda obejść cały staw, na razie doszliśmy bez protestów do huśtawki. Z perspektywy 8 (ósmego!) dnia w zamknięciu, marzę, żeby wyjść gdziekolwiek. Śni mi się nawet, że gdzieś jadę, ale cała w strachu, wszak może właśnie dziś jakaś służba sprawdzi, czy posłusznie przestrzegam ZOMZ? (jeszcze nikt nie sprawdził, #państwozkartonu).

GALERIA ZDJĘĆ i wspominki z 2020.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 16, 2021

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tagi: dolina-cybiny, olszak, staw-browarny - Skomentuj


Karl Ove Knausgård - Moja walka (tom VI)

Szósty tom podzielony jest na trzy części. Po wydaniu pierwszego tomu brat nieżyjącego ojca autora próbuje zablokować wydanie tomu drugiego oraz grozi procesem, twierdząc, że opis śmierci ojca i demencji babki, prawdopodobnie wspartej alkoholizmem, jest nierzetelny i kłamliwy, a cała książka jest paszkwilem na rodzinę Knausgårdów. Karl Ove miota się między podcinającymi skrzydła oskarżeniami, problemami z dzieleniem czasu między rodzinę a pracę (oraz sensowność kontynuowania pisania w zestawieniu z bardzo negatywnym odbiorem tego, co już napisał). Nie powiem, że nie zatykałam sobie ust, żeby nie mówić co chwila “a nie mówiłam”, kiedy do autora dotarły konsekwencje tego, że nie żyje w próżni i nadszczere opisywanie swojego życia ma wpływ na innych - rodzinę, znajomych, przyjaciół. Ba, stają się oni pełnoprawnymi recenzentami biografii i mogą zarzucić kłamstwo bądź wejść na drogę sądową.

Część druga to ogromny esej o Adolfie Hitlerze, o tym, co sprawiło, że z bitego przez ojca nastolatka stał się skrajnie egoistycznym kontestatorem mieszczańskiego porządku i dał sygnał do Holocaustu. To nie do końca jest analiza biografii przywódcy Trzeciej Rzeszy, fakty z jego życia przeplatają się rozważaniami o Zagładzie, normalizacji przemocy, konflikcie między “ja” a “my” i w literaturze, i w życiu, o paralelach między życiem Knausgårda i Hitlera, dojściu do sytuacji, w której mord Breivika na wyspie, która wyglądała identycznie jak rodzinna wyspa autora, był dla terrorysty jak najbardziej usprawiedliwiony i logiczny. Uczciwie przyznaję się, że pominęłam ładne kilkadziesiąt stron dywagacji o literaturze i sztuce - Joysie, Mannie, Hamsunie, Celanie, Prouście, Kafce, Biblii itp. - gdzie autor popisuje się erudycją na temat “ja” literackiego, metatekstualności, wzajemnego nawiązywania do siebie, analizuje swój odbiór sztuki i opisuje rolę sztuki kiedyś i teraz, jej ponadczasowość i przeterminowanie. Jakkolwiek doceniam ogrom wysiłku włożonego w research (ogromna i ciekawa bibliografia do tej sekcji) i napisanie tego bloku tekstu w sposób spójny, zdecydowanie na korzyść byłoby wyjęcie go z cyklu albo przynajmniej znaczne skrócenie.

Trzecia część - chronologicznie nakładająca się z czasem pisania tomu 6, to trudna i intymna opowieść o chorobie psychicznej żony autora, Lindy. Trójka małych dzieci, żonglowanie obowiązkami domowymi, praca wymagająca albo odosobnienia do pisania, albo wyjazdów na spotkania, na to wszystko nakłada się załamanie nerwowe Lindy, która wpada w bezdenną otchłań depresji i nie wychodzi miesiącami z łóżka, po czym - po wyjściu z letargu - nie jest w stanie wyhamować i dla odmiany wpada w fazę manii. Na obu biegunach wszystko spada na Karla Ove, który drastycznie ogranicza pisanie, rezygnuje z zawodowych spotkań, żeby zająć się dziećmi ze wsparciem obu babć. Jakkolwiek współuczestniczenie w chorobie partnera nie jest łatwe, w dalszym ciągu podtrzymuję swoją obserwację, jak bardzo przykrym partnerem był autor - wymagającym, nieustępliwym, skupionym na sobie. Skrzętnie wylicza swoje aktywności, obserwuje każde zaniedbanie Lindy, jej “nic nie robienie”, zakupoholizm, spotkania z przyjaciółkami, niezborność domową, unikanie obowiązków. Pali przy niej, nawet kiedy Linda jest w ciąży, bo zależy mu na własnej wygodzie, wszak pół dnia nie palił, wielkie poświęcenie. Kiedy umiera ojciec Lindy, nie ma dla niej żadnej zrozumienia, wymaga potraktowania sytuacji jako normalnej i pozostania w codziennym kieracie, dopiero podczas pisania dociera do niego, jak bardzo nieludzki był i jak w analogicznej sytuacji Linda pozwoliła mu na zajęcie się sobą i przechorowanie odejścia ojca. Z perspektywy czasu finał, jaki dopisało życie - rozstanie z Lindą - zupełnie nie dziwi.

Akcenty polskie: żebracy są “na pewno z Europy Wschodniej”, sądząc po akcencie i ubiorze, zaś Gombrowicz Wielkim Pisarzem Był.

6 tomów, ponad 4300 stron. Wspominałam kiedyś, że przeczytałam głównie dlatego, żeby porównać sobie obraz własny autora ze wspomnieniową książką jego eks-żony, która opisuje ich związek ze swojej perspektywy. Czy żałuję czasu na czytanie? Nie, aczkolwiek bez szkody można było skomasować całość do czterech tomów, wycinając dygresje.

Inne tego autora tutaj.

#137

Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 15, 2021

Link permanentny - Tagi: 2021, beletrystyka, biografia, panowie - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Mika Waltari - Tak mówią gwiazdy, panie komisarzu

Stara panna (49 lat), właścicielka rasowego szkockiego teriera, odkrywa o poranku zmasakrowane zwłoki w parku. Powiadamia policję, niestety w wyniku niefortunnego zbiegu okoliczności zgłoszenie nie dostaje wystarczającego priorytetu, co wyjaśnia post factum narrator. Od ostatniego tomu zdążył: zostać sędzią, ożenić się i rozwieść oraz zostać zwierzchnikiem komisarza Palmu. Niestety, mimo że jest narratorem, nie ma żadnej blokady, żeby przedstawić się czytelnikom jako idiota pierwszej klasy. Śledztwo od początku zostaje zaszufladkowane jako “pijak zamordowany przez bandę zwyrodnialców”, a kierowana przez narratora ekipa policyjna zaczyna przeczesywać miasto w poszukiwaniu tzw. “szapoklaków”. Na szczęście komisarz Palmu czuwa i po początkowym zamieszaniu udaje się odkryć, że ofiarą jest niejaki Nordberg, filatelista i astrolog-amator, posiadacz lunety oraz - isn’t it ironic - zwycięzca loterii. Pieniądze z wygranej spadają jak z nieba, bo w kłopocie jest siostrzenica Nordberga, spodziewająca się pozamałżeńskiego potomstwa z jednym z chuliganów. Narrator szybko wyciąga wnioski, szkoda, że ponownie błędnie. Tylko dzięki dociekliwości Palmu i sprytowi Kokkiego udaje się wykryć, skąd tak naprawdę wzięła się kilkumilionowa wygrana Nordberga oraz komu zależało na jego śmierci.

Sporo lokalnego kolorytu - narzekanie na młodzież, zwłaszcza na mocno umalowane i dziwnie ubrane panny (pasiaste skarpetki! i spodnie mocno opięte na atrakcyjnych pośladkach), przegląd grup lokalnych obwiesiów oraz szemranych mieszkańców kamienicy, wreszcie krytyczne spojrzenie na ludzi bogatych, którzy niekoniecznie są wzorami etycznymi. Do wyjaśnienia sprawy przydaje się dokładne sprawdzenie toalety zamordowanego.

Się je: ziemniaki pod kołderką gotowanych śledzi, popijane słabym pilznerem (niespecjalnie mądrze przed wizytą w kostnicy), jajecznicę na boczku, rogaliki, ciastka. Jedzenie to rzecz święta i dlatego nie wolno nikomu w jedzeniu przeszkadzać.

Się pije: jaffę, wodę Vip, słaby pilzner.

Się przemyca autoaluzję: Pisarz ze starej gwardii, to chciałem powiedzieć. Nie, nie mówię o Waltarim. Akademik Waltari przykłada do stylu zbytecznie dużą wagę. Do językowej poprawności i tym podobnych kwestii.

Się bije: żonę, bo się prosi o lanie. Oraz wszelkie problemy w dorosłym życiu związane są tym, że dziecko nie było wystarczająco bite w dzieciństwie.

Inne tego autora.

#136

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 13, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, kryminal, panowie - Komentarzy: 2


O powrocie nad chmury

[12.11.2021]

Z głębin izolacji potwierdzonej już przez Sanepid, który wydzwonił mnie w trakcie relaksującej ciepłej kąpieli bez żadnego zapachu, zdradzę Wam pewien sekret. Czasem, kiedy jest pochmurno, szaro i smutno, wystarczy wejść na niewielkie wzniesienie, tak, ot, 1012 metrów n.p.m. i nagle okazuje się, że człowiek znalazł się w słonku, a chmury jak wata cukrowa ścielą się pod stopami. W listopadzie wróciłam do Liberca, żeby ponownie wjechać kolejką na Ještěd i zobaczyć, jak wygląda jesień z tej perspektywy. Zasadniczo plan się nie powiódł, albowiem:
a) kolejka wagonikowa na górę nie jeździła, jak się okazało, dzień przed planowaną przerwą konserwacyjną zerwał się jeden z wagoników, niestety ze skutkiem śmiertelnym dla pracownika i działanie kolejki uległo, pun intented[1], zawieszeniu. Żarty na bok, bardzo mi przykro. Zamiast kolejką, wjechaliśmy autem na najwyższy parking, skąd przeszliśmy piechotą w kilkanaście minut na szczyt. Można wjechać na samiutką górę, też jest mikro-parking, w listopadzie nawet były miejsca, w sezonie pewnie niekoniecznie.
b) wspomniane chmury zasłaniały większość jesiennego pejzażu, ale i tak było pięknie.

Barek, w którym ostatnio prosecco i parek w rohliku, był zamknięty, trafiliśmy bez problemu za to do restauracji hotelowej, bo tym razem nie było tłumu turystów. Teraz, jeśli jesteście wrażliwi na egzaltację, to możecie nie czytać. Mam miękkie miejsce w serduszku do socrealistycznej estetyki, jak to złośliwie określił TŻ, z laminatu i aluminium. Opalizujące złoto szyby przypominają mi poznański budynek WSK, wnętrza restauracji - niektóre projekty Manrique'a. Złote słońce, w którym się grzałam jak kot, kawa, lody, strucla jabłkowa i podsłuchiwanie rozkmin turystów z Polski, czy mogą oboje wejść, skoro tylko jedno z nich jest zaszczepione. Albowiem Czesi skrupulatnie sprawdzają, świadomi wrodzonego poczucia wolności u swoich północnych sąsiadów. Wprawdzie rodzina stwierdziła, że już mi chyba wystarczy podróży sentymentalnej do lat 70. i następnym razem jednak możemy iść na inną górę, ale ja tu jeszcze wrócę.

Nie ma górki / Jest górka

GALERIA ZDJĘĆ i wspomnienia z sierpnia.

[1] Swoją drogą, brakuje mi po polsku takiej zgrabnej frazy. Dwuznaczność (nie)zamierzona nie brzmi.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 12, 2021

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: czechy, jested, liberec - Skomentuj


Cowboy Bebop

Od razu poszargam wszelkie świętości i powiem, że PODOBAŁA MI SIĘ ta wersja Netflixa z aktorami. Serial anime zaczynam dopiero oglądać i ryzykownie stwierdzę, że widzę pewne miejsca, gdzie Netflix zrobił lepiej/zabawniej/ciekawiej, chociaż oczywiście może chodzić mi tylko o to, że John Cho jest świetnym Spikiem. Żeby nie było, widzę też doskonale miejsca - a jest ich sporo - gdzie Netflix solidnie spieprzył (na przykład kolejność wydarzeń, chociażby po co Faye w pierwszym odcinku, żeby wrócić jako regular kilka odcinków później; niezbilansowanie retrospekcji - czasem łopatologia, czasem zupełny brak, przez co siada logika postępowania bohaterów; montaż czasem dramatycznie zawodzi).

Przyszłość. Spike i Lee, renegat z tajemnicą i po przejściach oraz zdegradowany policjant, są łowcami nagród. Skaczą na nieco zdezelowanym statku o dźwięcznej nazwie Bebop, przy dźwiękach świetnej, jazzowej muzyki, ścigając przestępców na planetoidach, asteroidach i księżycach Układu Słonecznego. Lee usiłuje być obecny w życiu swojej małej córeczki, o Spike'a upomina się natomiast jego przeszłość - niegdyś był jednym z bardziej skutecznych cyngli przestępczego Syndykatu, ale poróżniwszy się ze swoim przyjacielem o dziewczynę, prawie że zginął i musiał się ukrywać. Pierwszy sezon to próba odzyskania pięknej Julii, uwikłanej w przemocowy związek z Viciousem. W tle przewija się postać Faye, łowczyni nagród z amnezją po długiej hibernacji. I przepiękny corgi Ein. Pokusiłabym się o porównanie z "Firefly" ze względu na klimat i humor, chociaż oczywiście z zachowaniem proporcji. Raczej brutalny, ale jednocześnie to niezobowiązująca rozrywka na długie wieczory.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 9, 2021

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 5


Popstar: Never Stop Never Stopping

Conner, Owen i Lawrence są przyjaciółmi, którym udaje się stworzyć zespół i mieć kilka hitów. Conner (Samberg), frontman i wokalista, chce więcej i przypisując sobie największy talent, rozpoczyna karierę solową, pokłóciwszy się z Lawrencem, a Owena trzymając w tle. Kasa płynie szerokim strumieniem, fejm i gratisy również, ale płyta w całości stworzona przez Connera okazuje się wielką porażką. Gwiazdor się stacza, analizuje swoją porażkę, przeprasza z kolegami i powracają w chwale. Tak, fabuła nie porywa, ale to nie film, a pełnometrażowy skecz grupy The Lonely Island (Samberg, Taccone, Schaffer) w klimatach Saturday Night Live, bogato inkrustowany cameo najbardziej znanych aktorów i muzyków USA (Seal i wyjaśnienie, skąd ma blizny!). Miejscami mocno niecenzuralny i przerysowany, miejscami bardzo zabawny, nie jest to dzieło, ale dla fanów SNL, Samberga i filmów typu “mockumentary” to może być mile spędzony wieczór.

PS Jest widoczny penis.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 7, 2021

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Ellery Queen[1] - Przeklęte miasto

1940. Pisarz, Ellery Queen, incognito przyjeżdża do małego miasteczka Wrightsville. Jako że przestawia się jako pisarz, zostaje błyskawicznie zaakceptowany przez miejscowy establishment, wynajmuje skromny, sześciopokojowy domek od potomka założycieli miasta, właściciela banku Wrighta i zaczyna zbierać materiał do powieści. Szybko się orientuje, że jego gospodarze mają tajemnice - najstarsza córka, Lola, zniknęła z domu i po jakimś czasie wróciła w niesławie, podobno rozwiedziona, nikt jej nie odwiedza, a ona sama tęgo popija; średnią Norę narzeczony 3 lata wcześniej pozostawił dzień przed ślubem i od tej pory dziewczyna nie wychodzi ze swojego pokoju. Pisarz zaprzyjaźnia się z najmłodszą, Pat i przez “zaprzyjaźnia się” mam na myśli, że wyrywa ją z ramion aktualnego narzeczonego, spędza z nią dużo czasu oraz dochodzi co najmniej do obściskiwania i pocałunków, o czym wie całe miasteczko oraz rodzina Wrightów. Sytuacja się komplikuje, kiedy wtem wraca Jim, niewierny narzeczony Nory, para błyskawicznie się pobiera, a Wright daje mu stanowisko wspólnika w banku. Młodzi po podróży poślubnej wprowadzają do małego domku, zmuszając Ellery’ego do szukania gościny w posiadłości Wrightów. Wygląda na to, że widmo dramatu wiszące nad małym domkiem zniknęło, ale do czasu. Podczas rozpakowywania rzeczy męża Nora znajduje tajemnicze listy, po lekturze których mdleje; obrotny Ellery i Pat odkrywają, że w listach do swojej siostry Jim opisuje postępującą chorobę w Święto Dziękczynienia, Boże Narodzenie i wreszcie jej śmierć po Sylwestrze. Dodatkowo pikanterii dodaje fakt, że listy były ukryte w tomie “Toksykologii”, w rozdziale o arszeniku. Na początku w małżeństwie Nory i Jima wszystko jest w porządku, ale potem młodą parę najeżdża z przedłużającą się wizytą siostra Jima, Rosemary, wielkomiejska wydra, Jim zaczyna pić do nieprzytomności, a kłótnie pary słychać aż w domu rodziców. Ellery i Pat decydują się prowadzić śledztwo, ale nie informować nikogo aż do sylwestrowej nocy, kiedy rzeczywiście ma miejsce morderstwo. Druga połowa książki to detalicznie rozpisany proces i schizma w miasteczku, którego mieszkańcy są przeciw Jimowi i Wrightom.

Społecznie: panowie w wieku poborowym biorą udział w loterii w Waszyngtonie i “szczęśliwie” losują wysokie numery.

Szowinizm: wielokrotnie nawet wyważone wypowiedzi Nat, przerażonej zagrożeniem, jakie grozi jej siostrze, są określane przez adorującego ją Ellery’ego jako “histeryczne”. Kobiety mogą tylko zajmować się domem i ewentualnie działalnością dobroczynną oraz ładnie wyglądać, nawet jeśli skończyły - jak Nat - studia.

Fatfobia: Ellery zastanawia się, jak Rosemary może się w ogóle podobać mężczyznom, skoro jest taką kupą tłuszczu. Pozostałe dziewczęta są ładne, bo szczupłe. Najmniej poważany ławnik jest najgrubszy, bo grubymi łatwo manipulować.

Tłumaczenie: mocno przestarzałe. Jako że przełomowe momenty akcji odbywają się w amerykańskie święta, pojawiają się dość egzotyczne opisy sposobów świętowania np. Halloween (ze wspomnieniem, że dzieci kładą się spać z obolałymi pośladkami, bo psikusy nie są mile widziane) czy Dnia Świętej Walentyny…

[1] Personalia autora to jednocześnie personalia bohatera cyklu (w "Srebrnym kluczu" pojawił się tylko jeden tom) i pseudonim duetu autorów Frederica Dannaya and Manfreda Benningtona Lee.

Inne z tego cyklu.

#135

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 6, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie - Skomentuj


Superstore

Serio myślałam, że nie ma już takiego serialu, w którym się tak zakocham jak w “Scrubs”, “Brooklyn 9-9” czy “Parks and Recreation”, że będę mogła oglądać w kółko te same scenki i śmiać się albo wzruszać równie mocno, jak za pierwszym razem. A jednak. Rzecz się dzieje w ogromnym supermarkecie w Saint Louis, należący do fikcyjnej sieci Cloud 9[1], przez 6 sezonów - w tym ostatni dziejący się już rzetelnie w pandemii - nie mogłam się odezwać od scenek z życia pracowników, czasem przerywanych migawkami dziwnych zachowań klientów. Bogata paleta bohaterów - ultrareligijny, naiwny, ale wcale nie głupi manager Glenn, zasadnicza i mocno w spektrum szefowa ochrony Dina (tu miałam pewne powidoki po Dwighcie Schrucie, ale co Dina, to Dina), sarkastyczny pracownik obsługi klienta Garrett, prostolinijna nastolatka w ciąży Cheyenne, barwny i elokwentny gej Mateo, cicha Hawajka Sandra czy wreszcie główni bohaterowie z wątkiem uczuciowym “will-they-won’t-they”: Amy (America Ferrera), która utknęła w sklepie i ma wrażenie, że jej życie już zawsze będzie związane z wykładaniem towaru na półki oraz Jonah (Ben Feldman[2]), obiecujący młodzieniec, który nie był w stanie skończyć studiów i utrzymać się w żadnej pracy. Są słabsze epizody, wiadomo, ale są takie, że łezka mi ciekła ze śmiechu. Dodatkowo - w przeciwieństwie do porównywanego często “The Office” - tu jednak poziom żartów jest wyższy i raczej kpi ze zjawisk, a nie z ludzi (kobiet, mniejszości, biedy).

[1] Fikcyjnej, ale powielającej wszelkie złe praktyki znane z rzeczywistych amerykańskich korporacji - zamiatanie problemów pod dywan, brak sensownego ubezpieczenia zdrowotnego czy płatnego urlopu macierzyńskiego, praca pozorna, wymuszone bezpłatne nadgodziny, niszczenie w zarodku związków zawodowych, przejęcia korporacji i redukcje, aż do wstrząsającego epizodu z nasłaniem do sklepu ICE w celu aresztowania pracownika, który nie był legalnym obywatelem USA.

[2] To w ogóle przezabawne - w ogóle nie zapamiętałam Feldmana z roli kalifornijskiego prawnika w “Silicon Valley”, chociaż oczywiście był tam też śliczny jak czekoladka w złotym papierku, tutaj mam dla niego miejsce w serduszku, może z powodu tego, że lubię inteligentnych i skomplikowanych chłopców, zwłaszcza jak oka nie męczą.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 5, 2021

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


O samej drodze

W listopadzie (o czym niebawem) zakończyłam sezon wyjazdów bliższych i dalszych. Poniżej kilka kulinarnych typów plus drobiazgi z podróży. Staram się przy kilkugodzinnej podróży robić przerwę w jakimś sympatycznym miejscu, gdzie można coś zjeść, unikając przyautostradowych fastfoodów. Wszystkie poniższe restauracje były świetne, okolice Bolesławca z polecenia Chris.

Restauracje:

  • Kuźnia Smaków - Małe Pułkowo 20 [2022 - link nieaktualny]
  • Opałkowa Chata - Augusta Cieszkowskiego 17, Bolesławiec [2022 - link nieaktulny]
  • Niebieski Burak / Blue Beetroot - Łaziska 50, Bolesławiec
  • Unikatonia - Zielonogórska 1, Lubin [2023 - strona nieaktualna]
Kuźnia Smaków Opałkowa Chata Unikatonia Blue Beetroot

Murale - tym razem w Dąbrowie (ul. Pałucka) i Głogowie (“Księżna i gołąb” na Sikorskiego) - pojawiają się przypadkowo przy drodze, szybka akcja - TŻ (dedykowany kierowca na długie wyjazdy) szuka miejsca, ja fotografuję. Do sklepu przyfabrycznego w Bolesławcu zajechaliśmy głównie dlatego, że było tuż przy restauracji, ale wyszliśmy z ogromnym kartonem zakupów - dzbankiem do herbaty, cukierniczką, talerzami i miseczkami dla kotów, wszystko we wzór w monstery. Dzbanek obłędnie długo trzyma ciepło - herbata stygnie przez jakieś 2 godziny. Zbieram też zwykle śmieszne nazwy miejscowości do notesika, ale tym razem zgubiłam karteczkę z notatkami, ostała się tylko jedna - wieloznacznie zabawny Rożental.

EDIT: znalazłam karteczkę (ja to umiem w chowanie rzeczy). Na Mazurach przejeżdżałam przez: Pluskowęsy, Niewierz, Siabdę i wspomniany Rożental. W drodze do Liberca jechałam przez: Irządze, Pęcław, Gwizdanów i już po czeskiej stronie Hubojedy, co wzbudziło wiele nieprzystojnych chichotów.

Mural w Dąbrowie Gwizdanów Bolesławiec Głogów

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 4, 2021

Link permanentny - Tagi: lubin, paluki, gwizdanow, boleslawiec, glogow, polska - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Skomentuj