Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Pozwoliłam sobie użyć oryginalnego tytułu, bo lepiej oddaje moje poczucie przeogromnego zdziwienia po obejrzeniu tego serialu. Poczucie zdziwienia i jednocześnie poczucie nabicia w marketingową butelkę, bo zmarnowałam ponad 3 godziny na oglądanie czegoś, co mogę nazwać tylko porażką[1]. Tak, wiem, że to pastisz tzw. thrillera kobiecego, gdzie przypadkowa kobieta po przejściach jest świadkiem czegoś niepokojącego, nikt jej nie wierzy, prowadzi prywatne śledztwo i okazuje się, że od początku miała rację. Problem w tym, że niewspółmiernie dużo wysiłku włożono w opowiedzenie absolutnie głupiej historii. Annę dotknęła życiowa tragedia - straciła dziecko, a mąż od niej odszedł. Spędza więc dni zapijając winem silne leki i siedząc przed oknem, za którym toczy się życie: ktoś się wprowadza do domu po drugiej stronie ulicy, a niedługo potem bohaterka obserwuje czyjąś śmierć. I kiedy już widz zainwestuje emocjonalnie, dostaje w twarz mokrą rybą kiepskiego żartu - córka Anny została zjedzona przez kanibala, gdy jej ojciec zabrał ją ze sobą do pracy do więzienia o zaostrzonym rygorze. Brakuje tylko śmiechu z puszki. Szkoda czasu, na komedię jest to zbyt poważne, na thriller zbyt idiotyczne. Niestety, promowane przez influencerów i przez Netflix, który planuje poeksploatować temat przez kilka sezonów. Notka dla pamięci: to, że influencer coś chwali, nie znaczy, że jest dobre.
[1] Podobne poczucie miałam z trzecim sezonem "Master of None". Zmarnowałam kilka godzin na śledzenie nudnej historii bez morału o związku dwóch przyjaciółek Deva (Ansariego). Nudnej w stylu "nic się nie dzieje" nudnej i w zasadzie bez większego związku z poprzednimi sezonami serialu.