[16-18.12.2022]
Absurdalnie, mimo że grudzień, nie dotarliśmy na żaden berliński jarmark gwiazdkowy. Może z powodu innego niż zwykle lokum? Przez ostatnie kilka wizyt mieszkaliśmy tuż pod Bramą Brandenburską, ale nastąpiło coś, co mogę tylko nazwać, pardon le mot, okurwieniem cenowym, więc grzecznie podziękowałam za nocleg w cenie 2,5 razy większej niż w sierpniu, w efekcie wylądowałam za Moabitem w okolicach Invalidenstraße. Dzięki temu mieliśmy w pieszej odległości dawno nie odwiedzane Muzeum Historii Naturalnej, które tym razem ooo, jak zażarło (bo wcześniej - w 2012 i 2015 - to tak różnie). I minerały, których jest na bogato, i dinozaury, i amonity, i nawet ryzykowne okazy taksydermistyczne czy moje ulubione preparaty w słojach, wszystko się nader podobało. Nieustająco prezentacja czasu i odległości w kosmosie, którą się ogląda leżąc na okrągłej kanapie, była hitem; przy okazji pozdrawiam serdecznie starszą panią z Polski, która przytuliła się czule ramieniem do mojego biustu i bardzo spontanicznie reagowała na podróż kosmiczną. I metrem się przejechaliśmy, jeden przystanek, ale zawsze (i tak, większość Niemców w metrze nosi maseczki, da się).
ChausseestraßeMoże i jeden przystanek, ale U-bahnem
Tu do muzeumMuzeum Historii NaturalnejUniwersytet / Sneak peek na dinozauraPreparatyMała główka na dużej szyiStrefa mroku, ale bardzo ciekawaSzykielety, dużo szykieletówKamienie, dużo kamieniPrezentacja o odległości i czasie / Wnętrza
Za oknem w apartamencieZa oknem w apartamencie, po przymrozku
Wieczorem po trzech latach wróciliśmy do uroczego, bezpretensjonalnego basenu w hotelu Oderberger. Kiedyś wystarczyło wbić do hotelu i zapłacić w recepcji, teraz trzeba rezerwować 2-godzinne okienko i płacić on-line (ręczniki zwrotnie dalej kartą EC albo za gotówkę, podobnie zwrotna kaucja 10 euro za klucze do szafek). Rodzina szydziła potem ze mnie, że po powrocie do apartamentu zapadłam w taki szezlong, że chrapałam rozgłośnie z głową pod poduszką, ale uznajmy to za przesadzone złośliwości. W ogóle okolica hotelu - Kastanienallee - to kolejny punkt na letni spacer po Berlinie, przypomina mi poznańskie Jeżyce.
Stadbad Oderberger
Odkryciem wyjazdu była śniadaniownio-piekarnia La Femme More Than Breakfast, jest ich w Berlinie kilka, poprzednio byliśmy w innym lokalu, na Schönebergu, na kawie. Śniadania są z nutką wschodnią - wędlina o nazwie sucuk (sujuk), pyszne precle z sezamem (simit), hummus z miodem, sery i klasyki śniadaniowe typu jajka czy placki w różnej formie. Również bardzo przyjemne śniadanie zjedliśmy w piekarence opodal, niestety nie zapamiętałam nazwy. Ale miałam o tym, że ołgano mnie obrzydliwie - termin wyjazdu wybrałam między innymi dlatego, że 18 grudnia miał być ostatnią przed świętami niedzielą handlową. Po odbiciu się od trzecich zamkniętych drzwi zorientowałam się, że to chyba niekoniecznie prawda, więc zamiast pełnego bagażnika niemieckiej spożywki, wróciliśmy z marnymi resztkami piątkowych przekąsek, które kupiliśmy na urozmaicenie wieczorów. Smuteczek i rozczar, nie wierzcie w słowo pisane, pytajcie u źródeł. Drugie rozczarowanie było faktem, że znajdujący się w okolicy cmentarz żydowski na Pankowie okazał się w niedzielę zamknięty, tu się nie czepiam, był spontan, tak wyszło. Ale że sklepy? Tak się nie robi.
Adresy:
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 25, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
berlin, Niemcy
- Skomentuj
Zaczynałam dwa razy, bo jak zapamiętać króciaki takie, na kilka stron, czasem kilkanaście. Które przeczytałam, a które nie, chociaż na kindlu nie trzeba zakładki. Nie żałuję, bo to bardzo ładne opowiadania, z uroczym językiem, czasem bez pointy, która zawisa w tej pustej przestrzeni, w tym pół strony przed następną historią. Zapyziały bar, gdzie mimo zakazu można palić, a nobliwy profesor z uszanowaniem uszu opowiada, że czasem trzeba pierdolnąć. Czasem ktoś umiera. Czasem odwożą do szpitala i pozostaje puste mieszkanie, pajęczyny i głos zaklęty w drżeniu szyb. Świat który był, ale już go nie ma, a mimo to pozostaje zawsze żywy w pamięci autora, a teraz i w książce. Bardzo łagodna, nienerwowa proza.
#130
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 24, 2022
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2022, beletrystyka, opowiadania, panowie
- Skomentuj
Amanda nie wie, gdzie jest, wszystko jest zamazane, ale rozmawia z nią David, jak się okazuje, syn jej znajomej, Carli. Prosi, żeby przypominała sobie rzeczy, które wydarzyły się pewnego letniego dnia. Wynajęty na tydzień dom na prowincji, basen, wizyta Carli, która opowiada bardzo niepokojącą historię o swoim małym synku, Davidzie i dziwnej chorobie, rosnące poczucie zagrożenia i konieczność kontroli odległości, w jakiej jest od Amandy jej córka, mała Nina. Dialog robi się coraz dziwniejszy i poszarpany, Amanda umiera, ale przed śmiercią usiłuje upewnić się, że jej córka jest bezpieczna oraz wyjaśnić, co się stało.
W zasadzie przeczytałam w jedno popołudnie, bo miałam ogromne ciśnienie, żeby wyjaśniła się zagmatwana formą fabuła. Problem w tym, że to - ponownie - metaforyczna opowieść o zagrożeniu argentyńskiej prowincji przez nadmiar pestycydów w rolnictwie, co prowadzi do chorób, również genetycznych. Trudno mi to traktować jak powieść, raczej eksperyment formalny. Oryginalny tytuł “Fever dream” chyba lepiej oddaje to, o czym jest książka.
Inne tej autorki.
#129
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 23, 2022
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2022, panie, sf-f
- Skomentuj
Mohammed jest nielegalnym emigrantem, co oznacza, że traci pracę, kiedy wymagane są dokumenty, nie może pojechać do szpitala, dochodzić swoich praw ani specjalnie wchodzić w zakres widzenia służb. Nie jest to jego winą, jako nastolatek przyjechał do Stanów z rodzicami uciekający z Palestyny przed przemocą i utratą wszystkiego. Sprawa o azyl ciągnie się od lat, niekoniecznie pomaga to, że ich prawniczka zajmuje się m. in. ezoteryką, a po nagłej śmieci ojca musi się opiekować matką i dorosłym już bratem w spektrum autyzmu. Nie może wybrać najłatwiejszej bramki i wziąć ślubu, bo jego ortodoksyjna matka sprzeciwia się małżeństwu z Marią, która jest katoliczką. Do tego jeszcze podczas zakupów przypadkiem zostaje postrzelony i uzależnia się od syropu z kodeiną, a jego dowcip i czasem zbyt szczere wypowiedzi niekoniecznie mu pomagają w życiu. Ale wbrew posępnemu tonowi, to komedia o tym, że nawet jeśli się wszystko sypie, to niekoniecznie to oznacza koniec świata. Oraz, że wyznawcy islamu nie są terrorystami, Palestyna i Izrael to nie to samo, że asymilacja i bycie obywatelem jest mocno utrudnione, kiedy kraj w którym mieszkasz, ma tak egzotyczną politykę wewnętrzną co USA. Polonica: prawniczka z Polski trzyma bose stopy na kanapie.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 22, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Rok 2000. Narratorka ma dwadzieścia parę lat, skończyła studia prestiżowej uczelni, pracuje w galerii sztuki, ale nie musi pracować, bo odziedziczone po rodzicach pieniądze dają jej wystarczająco środków, żeby nic nie robić. A czego nie wie lub nie ma, to dowygląda - jest klasycznie śliczną blondynką, nosi rozmiar 34 bez żadnego wysiłku, w szafie ma designerską odzież i buty. Ma tylko jedno marzenie - zasnąć i przespać rok, żeby obudzić się bez traumy po śmierci ojca (rak) i matki (samobójstwo lub nieszczęśliwy wypadek zmieszania alko z dragami) oraz nieudanym, jednostronnym związku z niejakim Trevorem; nie znajduje radości w niczym - w pracy, w przyjaźni, zabawie czy seksie. Mimo sprzeciwu najlepszej/jedynej przyjaciółki Revy, której narratorka nawet nie lubi i w głębi duszy nią pogardza, gromadzi podstępem zapas środków psychoaktywnych i próbuje odciąć się od świata, przespać całe zło, które jej się w życiu przytrafiło. Niespecjalnie dobrze jej to idzie, środki uspokajające, nasenne i przeciwbólowe nie działają na nią tak, jakby chciała, uodparnia się na niektóre, włączają się efekty uboczne typu halucynacje czy zaniki świadomości, po których budzi się bez wiedzy, co właśnie zrobiła. Zostawię Was bez pointy, która jest zaskakująco świeża i dość niespodziewana, idźcie czytać, bo to książka, od której nie można się oderwać, ironiczna, czasem obrazoburcza, dekonstruująca mit amerykańskiego sukcesu i aspirowania do niego czy obrazu szczęśliwej rodziny.
Inne tej autorki:
#128
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 20, 2022
Link permanentny -
Tagi:
2022, beletrystyka, panie -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Marian pracuje w firmie, zajmującej się ankietowaniem rynku na potrzeby klientów. Świat kobiet i mężczyzn jest w niej skrzętnie oddzielony, również oddzielony jest świat “dziewic” i mężatek, tym bardziej, że te drugie zwykle znikają z firmy, kiedy wychodzą za mąż. Wynajmuje piętro u Tej z Dołu, kobiety mieszkającej samotnie z dzieckiem; mieszkanie współdzieli z Ainsley, z którą ją niewiele łączy, poza dawną, raczej przebrzmiałą przyjaźnią. Jest w związku z niezwykle uporządkowanym Peterem, który ma w życiu poukładane wszystko, podobnie jak jej przyjaciółka ze studiów, Clare, która właśnie spodziewa się trzeciego dziecka. Zastępując w pracy brakujące ankieterki, przeprowadza wywiad z Duncanem, młodym człowiekiem w spektrum, który przyciąga ją do siebie innym sposobem postrzegania świata. Peter, który czuje, że Marian zaczyna mu się wymykać, oświadcza się i zostaje bezrefleksyjnie przyjęty, bo tak przecież trzeba. Jednocześnie Ainsley decyduje się na zajście w ciążę z przypadkowym znajomym, wdrażając w życie misterny plan samotnego macierzyństwa, zaś Marian zaczyna postrzegać jedzenie jako części ciała, zbliżone strukturą i fakturą, przez co traci apetyt i czuje się rozłączona z własnym ciałem. Całość okraszona jest wielopiętrowymi dialogami Marian z Duncanem, Ainsley, Peterem, Clare o roli kobiety i o tym, jak świat wyznacza tory, po których można się poruszać.
Dużo o tej powieści słyszałam, sama nie wiem, na co się nastawiłam, ale na pewno nie na metafory; zapewne już wspominałam, że nie jestem w metafory mocna. Jest o dysocjacji umysłu od ciała (zasugerowanym przejściem z narracji pierwszoosobowej do trzecioosobowej), uprzedmiotowieniu aż do poczucia, że jest się tym, co się je, żeby w finale wszystko wróciło do normy. Drugoplanowo akcja przeplatana jest kąśliwymi obserwacjami kobiet i stosunków damsko-męskich w latach 60.
Inne tej autorki tutaj.
#127
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 19, 2022
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2022, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 2
To chyba książka, którą męczyłam najdłużej w tym roku (nie licząc oczywiście tych, których nie chcę kończyć, o czym niebawem). Nie rozumiem sensu napisania tej książki poza rantem na ludzką chciwość, niszczący wpływ przemysłu filmowego i trudną sytuację policji, na tyle trudną, że nawet sam Marlowe przyznaje, że on też robi policji wbrew, a mógłby nie. Oczywiście całość jest strawna głównie dzięki chwytliwym frazom[1] czy dialogom[2], bo sama chaotyczna akcja nie dawała rady mnie zatrzymać. Tłumaczenie też jest takie sobie, nie tylko na poziomie idiomów, ale nawet przy odmianie imion (Orrin to imię męskie, nie ma “Orrina”, a nie “nie ma Orrin”).
Do znudzonego życiem i już lekko pijanego detektywa zwraca się panna Quest z małego miasteczka Manhattan w Kansas[3], rzuca mu na biurko 20 dolarów (znacznie poniżej jego stawki) i chce, żeby odnalazł jej brata, bardzo porządnego chłopca, który przyjechał do LA i zaginął. W trakcie poszukiwań, za które panna Quest raz płaci, a raz - obrażona na Marlowe’a - nie, pojawia się kilka trupów, znana aktorka szantażowana przez członka bliskiej rodziny, znany mafiozo i rozczarowana społeczeństwem policja. Sam detektyw zostaje podtruty, obrywa w głowę, dużo pije i pali, całuje się z kobietami czasem wbrew ich lub swojej woli, ale oczywiście ku skrywanemu zachwytowi, wreszcie musi dokonać tzw. trudnego wyboru, w wyniku czego ginie kolejna osoba, ale on wygrywa moralnie. Bo jest ponad zwykły świat, gdzie ludzie (czyt. mężczyźni) co wieczór kierują się “ku domowi, na kolację, na wieczór z kroniką sportową w gazecie, z radiowym jazgotem, kwileniem rozpieszczonych dzieci i trajkotaniem głupich żon”.
Się pije: szkocką, Old Forestera, whisky, Armagnac, koniak (butelkę z błękitno- srebrną nalepką i pięcioma gwiazdkami), dżin.
Się pali: fajkę, trawkę, cygaro, Camele, grube egipskie mocne, długie brązowe, z monogramem (?!).
[1] “Pachniała tak, jak Taj Mahal wygląda w blasku księżyca”, “Taka jesteś cholernie cwana, że samym gadaniem mogłabyś sobie otworzyć drzwi do sejfu”, “- Spierdalaj, chamie - powiedziała głosem, którym można było cyklinować podłogi”, “odeszła, wygrywając biodrami serenady”. “Gdybym powiedział, że miała twarz, na widok której nawet zegar by stanął, mogłaby się poczuć obrażona. Na jej widok koń w galopie stanąłby jak wryty”.
Czujecie klimat.
[2]
- Czy pan pije, panie Marlowe?
- No, skoro już pani o tym wspomniała ...
- Nie sądzę, żebym mogła zatrudnić detektywa używającego alkoholu pod jakąkolwiek postacią. Nie pochwalam nawet palenia papierosów.
- A mogę sobie obrać pomarańczkę?
Usłyszałem gwałtowny świst oddechu.
- Mógłby pan przynajmniej rozmawiać jak dżentelmen! - powiedziała.
[3] Tego samego, co kilkadziesiąt lat później pojawia się w ”Somebody somewhere”. Przypadek?
[4]
Jesteśmy gliny i wszyscy nas nienawidzą. Zupełnie jakbyśmy nie mieli dosyć kłopotów, mamy jeszcze ciebie. Jakby nie dość nas rozstawiali po kątach faceci z urzędów, gang z ratusza, dzienny szef, nocny szef, izba handlowa, Jego Wysokość Burmistrz w swoim wykładanym boazerią gabinecie cztery razy większym niż te trzy nędzne pokoiki, w których musi pracować cały wydział zabójstw. Jakbyśmy nie musieli w zeszły mroku załatwić stu czternastu zabójstw w tych pokojach, w których nie ma nawet dość krzeseł, żeby wszyscy na służbie mogli jednocześnie usiąść. Spędzamy życie, grzebiąc się w brudach i wąchając zepsute zęby. Łazimy gdzieś po ciemnych schodach, żeby złapać uzbrojonego świrusa naćpanego opium, i czasem nie dochodzimy nawet na samą górę, i nasze żony czekają na nas z kolacją tego wieczora i wszystkich następnych. Bo nie wracamy już do domu. A jeżeli wracamy, to jesteśmy tak cholernie wykończeni, że nie mamy siły ani jeść, ani spać, ani nawet czytać tych łgarstw, które wypisują o nas w gazetach. Leżymy więc w łóżku i nie możemy zasnąć - w obskurnym mieszkaniu na obskurnej ulicy i słuchamy pijaków, co zabawiają się w sąsiedztwie. I właśnie w momencie kiedy zaczynamy zasypiać, dzwoni telefon, wstajemy i wszystko zaczyna się od początku. Nic, co zrobimy, nie jest dobre, nigdy. Ani razu. Kiedy ktoś przyznaje się do winy, to dlatego, żeśmy go sprali, a jakiś tam adwokacina wymyśla nam w sądzie od gestapo i nabija się z nas, kiedy
gadamy niegramatycznie. A jak nam się noga powinie, każą nam z powrotem włożyć
mundur i wysyłają nas do najgorszej dzielnicy, gdzie spędzamy miłe, chłodne, letnie wieczory zbierając po rynsztokach pijaków, wysłuchując kurewskich wrzasków i odbierając noże zalanym elegancikom.
Inne tego autora, inne z tej serii.
#126
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 18, 2022
Link permanentny -
Tagi:
kryminal, panowie, 2022, klub-srebrnego-klucza -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Antologia wakacyjnych obserwacji ludzi, którzy mają wszystko, a i tak są nie dość, że strasznymi bucami, to jeszcze do tego są nieszczęśliwi. W pierwszym sezonie grupa turystów spędza tydzień na przepięknej hawajskiej wyspie. Narracja przeskakuje między obsługą kurortu i trzema grupami gości: rodziną Mossbacherów - pracoholiczką Nicole, jej nieznaczącym mężem Markiem, nieco wycofanym synem Quinnem i zarozumiałą córką Olivią z przyjaciółką Paulą; Rachel i Shane - nowożeńcami, ona jest ładna, on bogaty; wreszcie Tanyą - bogatą, choć sfrustrowaną samotną damą, która przybyła na wyspę rozsypać prochy niedawno zmarłej matki. Mimo że okolica jest piękna, a hotel raczej luksusowy, szybko zarysowują się konflikty - Nicole pracuje mimo wakacji, Mark martwi się w oczekiwaniu na wynik badań w kierunku nowotworu, Olivia zaczyna zazdrościć Pauli powodzenia w kontakcie z przyjemnym pracownikiem hotelu, Quinn ucieka od rodziny na plażę. Shane wdaje się w nieustającą przepychankę z managerem hotelu, Armandem, ponieważ nie dostał pokoju, za który zapłacił, a świeżo poślubioną żonę traktuje, oględnie mówiąc, dość lekceważąco i przedmiotowo. Tanya angażuje w swoje problemy życiowe Belindę, pracowniczkę SPA, ponieważ nauczyła się w życiu, że jest najważniejsza i wystarczy garść banknotów, żeby wszyscy się nią interesowali. Jak wiadomo z pierwszych scen, po tygodniu wakacji, jedna z osób wraca z turnusu w trumnie, eskalacja konfliktów jest coraz większa, pytanie tylko, kto straci życie.
Sezon drugi dla odmiany dzieje się w Taorminie (wyczuwam delikatną nutkę “jedziemy, gdzie nam zapłacą za promocję”); w porównaniu z pierwszym jest taki bardziej spokojny i nieirytujący. Do kurortu, prowadzonego przez Valentinę, damę z iście włoskim temperamentem, trafiają trzy grupy turystów - znana z pierwszego sezonu Tanya z mężem i asystentką; dwa młode małżeństwa - Ethan i Harper oraz Cameron i Daphne; wreszcie trzej panowie Di Grasso - popierdujący dziadek, seksoholik ojciec i nieco naiwny junior, Albie. Tanya mierzy się z wyobrażeniami o idealnym związku, a jej wybranek Greg niespecjalnie staje na wysokości zadania, dodatkowo irytuje go, że asystentka Tanyi przyjechała z nią na wakacje. Dwie pary różnią się od siebie dramatycznie, a Ethan i Cameron, których łączyła kiedyś przyjaźń na studiach, odkrywają, że nie są specjalnie zachwyceni swoim towarzystwem. Panowie Di Grasso przyjechali, żeby odkryć swoje sycylijskie korzenie, ale głównie zajmują się ukrywaniem przed sobą kontaktów z lokalnymi damami negocjowalnego konfliktu (2000 euro za noc). I jak pierwszy sezon to był rzut oka na świat ludzi zasadniczo obrzydliwych przy bliższym poznaniu, tak tutaj nawet można się pokusić o pewną dozę sympatii czy zrozumienia dla większości. Również kontrast między personelem a gośćmi nie jest tak drastyczny, jak w pierwszym sezonie.
Podsumowując całość - da się obejrzeć, przepiękne widoki, ale nie rozumiem zachwytów, serial jak serial, do zapomnienia.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 15, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Tym razem zacznę od smutnego faktu - w przyszłym roku nie będzie nowych tulipanów, albowiem rok 2022 sponsoruje brzydkie słowo "remont". Najpierw w maju rusztowanie postawiła ekipa, która remontowała balkon piętro nad nami, po czym w czerwcu z ciężkim sprzętem wjechała druga ekipa, która dla odmiany do 31 sierpnia miała wykopać fosę dookoła budynku, zaizolować ściany, usunąć narosłe przez lata złogi betonu i zardzewiałych ogrodzeń, zmontować nową bramę i zrobić elegancki podjazd z ażurów. Wiecie zapewne, że robię w zarządzaniu projektami i takie złowrogie terminy jak deadline, obsuwa czy kary umowne słyszę dość często. A mimo to, kiedy szef ekipy w czerwcu rzucił radośnie, żebym się nie nastawiała na korzystanie z ogrodu w tym sezonie, pomyślałam, że żartuje. Naiwna. Fast forward do dziś, -7 i wyjątkowo słońce, remont dalej trwa, zamiast ogrodu mam zwały gruzów, zainstalowane pół bramy, rozmontowane skrzynki leżą na kupie, w tych ocalałych może coś wyrośnie wiosną, jeśli nie wjedzie w nie nikt ciężkim sprzętem, oddałam nowo zakupione A., a babci I. wykopane cebulki, bo nawet nie miałam ich gdzie wkopać. Ekipa w ramach wspomnianych kar umownych obiecuje, że uporządkuje ogród, kiedy skończą, ale - jak mówią złośliwi - nie umawiali się, w którym roku. Smuteczek. Tęsknię za hamakiem, fiołkami w trawie na wiosnę, łące, którą udawało się uchronić przed Chaotycznym Kosiarzem. I za moimi grządkami z tulipanami, hiacyntami, narcyzami i innym kolorowym drobiazgiem.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 14, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, G is for Garden
- Skomentuj
Arthur Johnson od lat wynajmuje pokój w londyńskiej kamienicy na przedmieściach. Na zewnątrz jest kostycznym i skrupulatnym księgowym, pomaga właścicielowi budynku przy zbieraniu opłat, ale w środku aż wrze w nim od hamowanej brutalności. Raz na jakiś czas ukradkiem przemyka się do piwnicy, bo zna na pamięć rozkład dnia pozostałych mieszkańców i odkrywa na leżącym tam manekinie, ubranym w damskie ciuszki, scenkę, w której manekin zostaje uduszony. Niestety, pojawienie się nowego lokatora - Anthony’ego Johnsona - psuje ten zawór bezpieczeństwa. Uczynny Anthony, notabene piszący doktorat o psychopatii, oczyszcza piwnicę, żeby zrobić ognisko dla mieszkańców okolicy z okazji rocznicy Spisku Prochowego (“remember, remember, the 5th of November”). Arthur dokonuje więc kolejnej zbrodni, tym razem nie udawanej i zabija przypadkiem żonę jednego z lokatorów. W celu ukrycia zbrodni zaczyna kontrolować korespondencję Anthony’ego i przypadkiem ingeruje w jego życie prywatne.
W tle pojawia się sporo wątków obyczajowych - pozamałżeński związek Anthony’ego i pewnej mężatki, niewierność zamordowanej Very Kotowski (sic!), brud i bieda w lokalach na wynajem, alkoholizm i jego konsekwencje, toksyczne wychowanie, wreszcie - jak to częste u Rendell - sprawiedliwość zostaje wymierzona na skutek przypadku.
O jakości tłumaczenia tej książki najlepiej przemawia to, że nie pojawia się w ogóle nazwisko tłumacza (1997 to nie był najlepszy czas w kwestii tłumaczeń). Zła odmiana personaliów (święto “Guy Fawkesa”) czy niezrozumienie idiomów (“najlepszym środkiem czyszczącym jest “tłuszcz z łokci”) pojawiają się nader często.
Inne tej autorki; przeczytałam też ponownie ”Simisolę”.
#124-125
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 13, 2022
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2022, kryminal, panie
- Skomentuj