Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

O gazach szlachetnych

Jedno z moich pierwszych wspomnień z nocnego Poznania to przejazd tramwajem ze Śródki w okolice Starego Rynku, gdzie mijało się budynki, zdaje się, seminarium Duchownego, na których wisiał neon JEZUS NA WIEKI. Czasem z nieczynną literą I. Bardzo mnie to odświeżało duchowo.

Wsparłam więc dzisiaj lokalny folklor niebagatelną kwotą prawie 120 zł, kupując bilet na wystawę, pocztówki i album "Nocny Poznań w blasku neonów", z czego album za niebagatelną kwotę 99 zł. Ale warto - i bilet, i pocztówkę, i album. Bilet - bo wystawa zaaranżowana jest fantastycznie - w wyciemnionych wnętrzach na rusztowaniach wiszą neony. Tak, żeby dało się nacieszyć oko, na odpowiedniej wysokości. Gaz syczy, tu i ówdzie mruga, tu coś się nie świeci. Jak kiedyś. Większości neonów już nie ma, kilka jeszcze można znaleźć pośród wyświetlaczy LED i podświetlanych reklam tego i owego - kino Rialto na Jeżycach, kino Apollo w Centrum, sklep z kapeluszami na Podgórnej czy chyba najbardziej znane Poznańskie Słowiki na Świętym Marcinie i AKUMULATORY, które zepchnęły w zapomnienie oryginalną nazwę akademika przy Kaponierze. Wiadomo, niedosyt - neonów w szczytowym okresie było ponad tysiąc, materialnie przetrwało niewiele. Dlatego warto album - w środku mnóstwo zdjęć starego Poznania, czasem jeszcze przedwojennego, czasem tego niesławnie PRL-owskiego, biednego, ale dzięki neonom chociaż nocą uchodzącego za metropolię.

Robimy wieczorny rajd przez metropolię w poszukiwaniu ocalałych neonów? Oczywiście, jak przestanie być tak, excuse le mot, radośnie wiosennie.

Bilety: 12 zł (normalne), 8 zł (ulgowe), dzieci poniżej 6 lat nie płacą (a były całkiem zainteresowane). Trzeba mieć gotówkę, również do sklepu z pamiątkami.
Wystawa [2019 - link nieaktualny] dostępna do 7 czerwca 2015 w Muzeum Narodowym.

GALERIA ZDJĘĆ, ale jak macie blisko, to koniecznie idźcie zobaczyć i weźcie rodzinę.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek kwietnia 2, 2015

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tagi: muzeum, sztuka - Komentarzy: 5



X-men: Przeszłość, która nadejdzie

Filmów o X-manach było wiele, nie różniły się bardzo - mutant, walka, mutant, walka, scena liryczna, mutant. Tym razem jest podobnie, na mutantów czyhają wykrywające je Sentinele, tyle że akcja przenosi się WTEM w lata 70., w których dzielny Wolverine, jeszcze z kościanymi szponami, ma przekonać Profesora Xawiera, że warto zakumplować się z Magneto oraz że trzeba uchronić Mystique przed próbą zabójstwa ówczesnego wroga mutantów, złego naukowca Traska. Zaczyna się niezbyt fortunnie, bo Wolverine budzi się obok gołej panny na łóżku wodnym (tak, wiadomo, jak to się skończy), ale szybko przechodzimy do punktu, bo pokazuje goły tyłek.

Efekty są świetne, zwłaszcza że Magneto ze swoją zdolnością oddziaływania na metal jest na wolności, co okazuje się bardzo widowiskowe na przykład w sytuacji, kiedy cała ekipa rządząca Stanów Zjednoczonych nieprzewidująco chowa się w metalowym safe-roomie w Białym Domu. Jak to w filmach z cofaniem się w czasie, łatwo o każde zakończenie - ot, zmieniła się przyszłość, bo coś zaszło w przeszłości. Tu zakończenie nie rozczarowuje, aczkolwiek lojalnie ostrzegam, że to film wybitnie rozrywkowy.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek marca 31, 2015

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Wiktor Hagen - Granatowa krew

Chronologicznie pierwszy tom spraw nietypowego nawet jak na stołeczną policję komisarza Nemhausera; nietypowego, bo inteligentnego i refleksyjnego w przeciwieństwie do - umówmy się - dość nieskomplikowanych figur w osobie Maria, który sprawy rozwiązuje walnięciem pięścią w stół i wyzwiskami czy mocno uwikłanych politycznie lanserów telewizyjnych w sobie Albina Potockiego (z tych Potockich). A akurat w tej sprawie zmysł polityczny by się przydał, bo dorzucone "na górkę" przez enigmatycznego szefa śledztwo ociera się o tzw. kręgi - ludzi znanych z telewizji i pierwszych stron gazet. Przypuszczalnie przypadkowa śmierć żony znanego w PRL-u gwiazdora telewizyjnego, zamordowany syn podobnie znanego radiowca, samobójcza (ale czy do końca) śmierć autora bestsellerów młodzieżowych z lat 70. - Nemhauser szybko wyciąga wnioski, problem w tym, że naciski z góry nieustająco blokują śledztwo. Układy z PRL-u dalej się mają dobrze, mimo że minęło 30 lat. Lawirując między mniejszym a większym złem udaje się sprawę rozwiązać, chociaż narzędzie zbrodni jest co najmniej wydumane (jlqmvrynwąpr PB2 hemąqmravr qb cnxbjnavn ceóżavbjrtb, jljbłhwąpr h qryvxjragn mngehpvr pmnqrz).

Wątki rodzinne to z jednej strony sf (w ciągu kilku dni żona Nemhausera, Paula, wysyła CV, zostaje zaproszona na rozmowę i dostaje się na okres próbny do korporacji, serio?), z drugiej nieledwie "50 twarzy Greya" (ona zamiast pracować[1] urywa się do perfumerii, wraca z drogimi perfumami, on ją wącha i sugeruje, że zaraz ją zgwałci, albowiem gwałt to takie zabawne urozmaicenie pożycia małżeńskiego). Etyka samego Nemhausera też jest dość kwestionowalna - spuszcza łomot bandziorowi, który uderzył jego pomoc kuchenną z Ukrainy, ale chwilę potem prosi go o niekoniecznie delikatne doprowadzenie do pionu oszusta, który nabrał zaprzyjaźnioną sekretarkę komendanta.

[1] Organizacja życia rodzinnego w ogóle zaskakuje - Nemhauser gotuje, odprowadza dzieci, przyprowadza, dzwoni do lekarza, ma absorbującą pracę w policji oraz oprócz tego dość często fuchę w restauracji. Z kolei Paula nie pracuje zawodowo, na czarno pisze prace studentom za jakieś grosze, angażując w to niewspółmiernie dużo zasobów, ale to mąż się zwalnia, żeby ogarnąć zakupy, dzieci i życie rodzinne.

Inne tego autora tu.

#32

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek marca 30, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, panowie, kryminal - Komentarzy: 1


Projekt Jeżyce - Kochanowskiego

Kochanowskiego jest jedną z bardziej absurdalnych komunikacyjnie ulic na Jeżycach. Składa się z trzech oddzielnych kawałków - od Jeżyckiej do Poznańskiej jest jednokierunkowa, potem trzeba przejechać kawałek Poznańską, żeby z powrotem na nią trafić. Do Krasińskiego jest dwukierunkowa, po czym do Dąbrowskiego jest już jedno-, ale za to z dwoma pasami. Tutaj znowu - żeby jechać dalej, trzeba przejechać kawałek Dąbrowskiego. Między Dąbrowskiego a Słowackiego jest jednokierunkowa w stronę Słowackiego, ale już dalej, od Sienkiewicza - jednokierunkowa w stronę przeciwną. Za to nie trzeba zakręcać, bo ten kawałek jest prosty. To typowa ulica komunikacyjno-urzędowa (Policja, Urząd Miasta), chyba jedyna w okolicy, na której nie ma ani jednej restauracji czy pubu. Za to ma piękne kamienice, zwłaszcza w kwartale na rogu Słowackiego, za dawnym kinem Amarant.

GALERIA ZDJĘĆ (również inne ulice).

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 28, 2015

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto, Projekt Jeżyce - Skomentuj


J. K. Rowling - Harry Potter i komnata tajemnic

No jest trochę lepiej, nie zaprzeczam. Harry spędza drugi rok w szkole, zaczynając od niedozwolonego przylotu zaczarowanym samochodem zamiast tradycyjnie pociągiem. Potem zamiast się uczyć, ucieka przed zainteresowaniem wiecznie lansującego się profesora Lockharta (gdyby to nie była powieść młodzieżowa, podejrzewałabym profesora o niepokojące ciągoty do nieletnich tej samej płci) oraz usiłuje odkryć, kto zamienia uczniów (oraz kota i ducha) w kamień i maże po ścianach. Największym problemem dla mnie jest cały czas ukrywanie informacji przez Harry'ego i spółkę, co powoduje, że dzieląc się wiedzą z takim profesorem Dumbledorem można by było tajemnice rozwiązać znacznie wcześniej.

PS Aktorstwo się poprawia w kolejnych filmach? Bo pierwsze dwa - drewno straszliwe. I niespecjalnie warto oglądać bez czytania, filmy są bardzo skrótowe.

Inne tej autorki tutaj.

#31/#6

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 26, 2015

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Tagi: sf-f, 2015, panie - Komentarzy: 7


Helena Sekuła - Ośmiu gwardzistów w czarnych bermycach

Ewa wzywa 07 #108

Spis osób:

  • Tarnga[1] - człowiek-przeciętna statystyczna, ale ma sankcje na nielojalnych
  • inżynier Jerzy Ogielski - pracownik instytut doświadczalnego, pechowo zgubił coś ważnego
  • Marta Ogielska - żona inżyniera, dentystka na stażu, nie rozwiązuje za męża jego problemów
  • Łucja Ogielska - matka inżyniera, emerytowana lektorka angielskiego
  • Edward Wyrobek - kierownik magla prasującego, hazardzista
  • Kazimierz Walicki - ojciec Marty, kucharz dyplomowany, żywi “po Afrykach naszych budowlańców”
  • Wanda Walicka - matka, specjalista od deserów, pracuje z mężem w Iranie (taka to Afryka)
  • Mama Ząbek - wynajmuje łóżko bez kwaterunku, górny siekacz ma okapslowany złotym metalem
  • kapitan Krzysztof Zalewski - prowadzi sprawę denata z Kampinosu
  • Tadeusz Matias - denat w zamszowym bezrękawniku ze szlakiem z frędzli, rozwodnik[2]
  • (bezimienny) praktykant - nie nawykły do widoku trupa, ale przedsiębiorczy
  • Waldemar Szymczyk (ps. Bel Ami) - z reklamowo urodziwą twarzą, kobiety go rozpuściły
  • Ireneusz Kowalski (ps. Ondulowany) - końska twarz i długie włosy z resztką ondulacji na końcach
  • porucznik Bartek Oskierko - morderstwo na Pradze
  • Adela - maglarka u Wyrobka
  • Olczakowa - sąsiadka Matiasa, sześćdziesiąt pięć lat i rentę, za sobą niełatwe i pracowite życie
  • Władysława Ortowianka (zwana Ładą) - konserwatorka sztuki, godna taka, tylko mocno w latach i brzydka[3]
  • Seweryn Protosz - szef wytwórni zabawkarskiej „Pinokio"
  • magister Pęcak - wicedyrektor administracyjny, wątłe stworzenie z zapadniętą piersią, z długą twarzą zafrasowanego konia i jajowatą głowinę, porosłą myszatym puchem
  • dyrektor Hieronim - niepozorny człeczyna w nieokreślonym wieku, odziany jak z igły w tweedy i zamsze

To smutna historia o problemach lokalowych z dwoma trupami w tle. Inżynier Ogielski, który pracuje w Instytucie Doświadczalnym oraz prowadzi jakieś mętne interesy, z dnia na dzień musi zniknąć, ponieważ zgubił część średnio legalnej przesyłki, a sympatyczni posłańcy spuścili mu ostrzegawczy łomot. Żonę z dzieckiem wysyła do matki-emerytki, a sam najpierw pomieszkuje u znajomych, ale wiadomo - gość jak ryba, na trzeci dzień zaczyna cuchnąć, a znajomi się sukcesywnie kończą. Naiwnie idzie do biura kwater prywatnych.

- Osobom zameldowanym w Warszawie nie wynajmujemy - urzędniczka zwróciła mu dowód osobisty. - Jedynie w wyjątkowej sytuacji.
- Właśnie jestem w wyjątkowej sytuacji.
- Wybuch gazu, pożar, zatopienie?
- Dezynsekcja. Mrówki faraona.
- Pół Warszawy je ma - urzędniczka straciła dla niego wszelkie zainteresowanie. - Zresztą i tak nie mamy wolnych kwater.

Jeszcze bardziej prywatnie można było wynająć "kawalerkę w centrum, wygody, telefon" - 10 dolarów za dobę ("ja nie mam dolarów - bąknął zaskoczony inżynier - i nie mam gdzie spać. - Wal pan na ogródki działkowe"), "komfort z towarzystwem, tysiąc za dobę, towarzystwo płatne oddzielnie", kawalerka na Stegnach płatna z góry za trzy lata 72 tysiące złotych. Początkowo inżynier ląduje w "pokoju przy rodzinie", który okazał się leżanką w przechodniej izbie, dostępnej od dziesiątej wieczorem do dziesiątej rano ("po obiedzie to mąż lubi sobie pospać na tej kanapie - wyjaśniła gospodyni - a później to też nie lubi, jak się obcy po mieszkaniu szwendają, a po dziesiątej to w sam raz"); nie pomagało, że mebel stał na wprost telewizora. Wreszcie trafia do mamy Ząbek, która w niewielkim pomieszczeniu nocowała kilkunastu mężczyzn w różnych stopniu rozkładu oraz prowadziła wyszynk, a posłuch zdobywała sprawną ręką ("biła zwiniętą pięścią z siłą mężczyzny, srebrne pierścionki z ostrokątnymi oczkami, jakie nosiła na palcach, działały jak kastet").

Okazuje się, że w przesyłce były kolekcjonerskie figurki żołnierzy gwardii szkockiej, wyprodukowane przez firmę Mc Lanier z okazji koronacji królowej Elżbiety, limitowanka. Kolekcjoner, Edward Wyrobek[4], prowadzący prywatnie magiel z tradycją, oprócz żołnierzyków[5], wydaje pieniądze na wyścigi konne. On też poszukuje inżyniera, niestety zamiast niego znajduje swoich morderców.

Wtedy do akcji wchodzi kapitan Krzysztof Zalewski, wezwany do kolejnych zwłok - pracownika firmy produkującej ołowiane żołnierzyki "Pinokio" w Tłuszczu[6]. Razem z porucznikiem Oskierko dzielnie pracują na mikrośladach, istotne okazują się kłaczki owczej wełny oraz odcisk sztruksowej marynarki ze skórzaną łatą na łokciu, pozostawiony na brudnej szybie. Wzruszyła mnie dokładność przeprowadzonych przez wywiadowców wywiadów, którzy nie dość, że rozpracowali, kto na ulicy posiada jaki samochód, to jeszcze z czego się utrzymuje oraz że posiada "kożuch afgański koloru jasnobrązowego z niebieskim haftem".

Przez całą książkę nikt nic nie je, nie pije, a nawet nie pali. Zdziwienie.

Złote myśli:

- Ja noszę bieliznę do magla, dlatego wiem, jak wygląda maglownik. Wyręczanie się pralnią zuboża intelektualnie…

[1] Bawiąc-uczyć: Tarnga to herb rycerski Mongołów.

[2]

- Od jak dawna Matias był rozwiedziony?
- Będzie z sześć lat.
- Z jakiego powodu się rozeszli?
- On miał wyższe wyobrażenia o życiu, a ona co? Żadnego zawodu, do roboty leniwa i tylko by się stroiła. No to się tłukli, aż ona precz poszła i słuch o niej zaginął. On później to i wspominać o niej nie chciał, bo podobno na złe drogi zeszła i w Warszawie z cudzoziemcami za dolary się zadaje... Ale tak mi się widzi, co on tego ladaco odżałować nie mógł, bo fotografie i pamiątki po niej chował...

[3]

Kapitan myśli, że Łada Ortowianka na tle kobiet, jakie znał Matias, fascynowała go swoją kulturą, wykształceniem, sposobem bycia. Może nawet nie dostrzegał jej braku urody, jej lat. (...) Z czasem spowszedniałaby jej niezwykłość, minąłby nabożny respekt i tłukłby nieładną panią magister, jak tłukł piękną salową, swą lekkomyślną żonę lubiącą stroje, aż uciekła od niego do Warszawy i puszczała się za dolary.

[4] Mimo bliskiej już sześćdziesiątki, zachował prezencję, włosy i czerstwą cerę, pieczołowicie pielęgnowaną masażami i kwarcówką.

[5] Wartych niekiedy tyle, co nowy mercedes. Niesłabo, a łatwiej do kieszeni schować niż samochód.

[6] Sama spółdzielnia - perełka. Na krajowy rynek produkują niekształtne plastikowe żołnierzyki dla dzieci, bo do kiosków handel zamawia tylko produkcję popularną, a na eksport - przygotowane przez plastyka, zgodne z realiami epoki (konsultowane z historykami i kostiumologami) figurki z ołowiu, cyny i paper mache.

- Jakie są nastroje w brygadzie Matiasa?
- Bojowe, panie dyrektorze! Pełna mobilizacja do realizacji wytycznych w sprawie poszukiwania rezerw...

Inne tej autorki tutaj.

#29 2/3

Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 25, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, panie, kryminal - Komentarzy: 3


Birdman

Kilka tytułów nagrodzonych bądź nominowanych do Oskara mnie zmyliło, przyznaję. Okazały się ciekawe, nowatorskie, zwyczajnie fajne. Na szczęście "Birdman" przywrócił mnie do pionu - jest to film absolutnie zbędny, wyżęty z czegokolwiek, nie pozwalający na zawieszenie oka na czymkolwiek poza kwestiami formalnymi[1] czy pozafabularnymi[2].

Aktor, grający naście lat temu w kasowych filmach o superbohaterze (tu oczko do widza, bo Michael Keaton i Batman, nawet czas się zgadza), teraz usiłuje za własne (i przyjaciół pieniądze) wystawić na Broadwayu sztukę z lat 40. Miewa delirkę, ponieważ nadużywał i nadużywa, nie może się dogadać z córką (również po odwyku) ani z kochanką, ma pretensje do świata i siebie, że przestał być sławny. Czasem wydaje mu się, że jest naprawdę superbohaterem i że może siłą woli strącić wazon albo coś. Tyle że niekoniecznie.

Obiecywali mi dekonstrukcję suberbohatera, obiecywali komedię, moralitet nad zmarnowanym na pogoń za błahą karierą życiem. Dostałam nieudacznika w kryzysie wieku średniego, który zatrzasnął się w gaciach poza teatrem i został sławny, bo przedefilował speszony przed tłumem z komórkami w rękach. Nuda, nuda, nuda. Nie idźcie tą drogą.

[1] Najlepszy film 2014 roku tylko dlatego, że kręcony bardzo długim ujęciem? Meh.

[2] Świetne zdjęcia. Świetni aktorzy. Świetna muzyka. Czasem goły tyłek i białe majtki. Tylko zabrakło czegoś więcej.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek marca 23, 2015

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 1


Nie spieszy się

... ta wiosna w tym roku. Niby ciepło, niby słonko, ale rok temu o tej porze kwitły już drzewa owocowe i mam na to twarde dowody fotograficzne. Nie eskaluję, ale mogłaby się wiosna ogarnąć, bo ja już chcę wyprać i zdeponować zimową odzież i obuwie, a nie że co chwila wracać do ciepłej kurtki. Stary Browar nie ociąga się przynajmniej i zające również i w tym roku wyroiły. Jak na aktywną matkę przystało, pobiegłam zapisać dziecko na warsztaty malowania zajęcy, z których wróciło szczęśliwe (choć nieco brudne) z ozdobioną złotym akrylem figurką. W przedszkolu kolejny kiermasz, wzbogacający kulturalnie za sprawą sztuki dla nieletnich, w której jajko dokonywało striptease'u à rebours, zakładając dziób i skrzydełka po wykluciu się z jajka, co referował z kamienną twarzą narrator (w cywilu TŻ). Mnie się ani kamiennej twarzy nie udało utrzymać, ani kamiennych rąk, więc film nakręcony z ręki się nieco czasem trzęsie (a statywy są dla mięczaków).

Do tego umyłam trzy okna.

Zaprawdę, powiadam Wam, nawet zimną wiosną się dzieje.

Wcześniej: 2014 * 2013.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 21, 2015

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tag: stary-browar - Skomentuj


Interstellar

Ziemia po kataklizmach, technicznie podupadła, niewiele rośnie (głównie kukurydza[1]), wszystko zasypuje pył. Były pilot, Cooper, prowadzi gospodarstwo gdzieś w Ameryce, wychowując samotnie syna i córkę. Co jakiś czas chwyci sobie zbłąkaną dronę[2], a że jest inżynierem, to sobie z części jakąś maszynę skleci. Ponieważ w pokoju córki pojawiają się anomalie grawitacyjne, odkrywa, że to ktoś (inna cywilizacja) próbuje się z nimi porozumieć. Dzięki współrzędnym geograficznym zapisanym binarnie w pyle trafia do ultra tajnej placówki rządowej, która odkryła, że za Saturnem jest czarna dziura, a za nią rokujące słońce z planetami. Cooper wolałby zostać z dziećmi, ale że jest pilotem i marzycielem, udaje się w ekspedycję, żeby znaleźć dla ludzkości nową planetę. Komunikacja z Ziemią jest jednostronna - załoga statku dostaje wiadomości z Ziemi, przez zaburzony anomaliami czarnej dziury upływ czasu Cooper obserwuje, jak jego dzieci dorastają i coraz bardziej jest rozdarty między szukaniem nadziei dla ludzi a próbą powrotu. A decyzje, jakie podejmuje z załogą, powoli prowadzą do sytuacji, że ani ludzkość się nie uratuje, ani nikt nie wróci.

Dużo paradoksów, świetna, raczej analogowa technika[3] (w tym doskonałe, dowcipne i nieco cyniczne roboty) oraz wprowadzający entropię czynnik ludzki na wielu poziomach. Do tego aktorzy - Matthew McConaughey tym razem mniej zdegenerowany niż w True Detective, doskonały drugoplanowo Matt Damon czy fantastyczny Michael Caine (oraz epizodycznie John Lithgow). Jest długi, ale to zupełnie nie przeszkadza - nawet jeśli sceny nie są napakowane akcją, to i tak doskonale utrzymuje uwagę, przeskakując między ekspedycją a Ziemią. Lubię, kiedy film mnie wciągnie tak, że siedzę z zaciśniętymi kciukami i mam nadzieję, że będzie happy end (chociaż niespecjalnie lubię happy endy wszak).

I nawet jeśli kogoś nie kręci eksploracja kosmosu, to warto obejrzeć dla samej symulacji piątego wymiaru w bibliotece - ach, ktoś wreszcie zwizualizował pratchettowską L-space!

[1] Do filmowania zasadzono 500 akrów (2 kilometry kwadratowe) kukurydzy, którą potem sprzedano z zyskiem. Widzę niszę dla mniej udanych produkcji.

[2] Wiem, że dron. Ale drona mi zdecydowanie pasuje bardziej, tak samo jak ratatuja.

[3] Odyseja kosmiczna XXI wieku. I ze względu na sztafaż, i skupienie się na człowieku, i minimalistyczną muzykę podkreślaną umiejętnym zastosowaniem ciszy.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 21, 2015

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 2