Tym razem wątkiem przewodnim felietonów? Opowiadań? Historyjek? jest rozmowa z dzieckiem. Wicha opowiada świat, jaki widzi - o pandemii, ekologii, umiejętności nazywania, polityce i memach. Fantastyczna fraza (“Pewna pani dała znać, że moją książkę obesrał ptak. Dowód stanowiło zdjęcie na Instagramie”), niektóre scenki są żywcem wyjęte z moich rozmów z nastolatką, pandemiczne wspomnienia to zapisane dosłownie moje myśli z tego czasu (“Pilnie też potrzebujemy nazw dla nowych wynalazków, takich jak “spryskiwacz wypełniony odmrażaczem do odkażania rąk, przyklejony taśmą do klamki sklepu w sposób, który sugeruje, że właściciel nie wierzę w pandemię, chociaż jeszcze nie wszedł na drogę jawnego oporu”). Bardzo mi się, lubię to wyczucie językowe i podziwiam zdolność obserwacji codzienności.
Inne tego autora.
#7
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 24, 2023
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2023, felietony, panowie
- Skomentuj
Zacznę oczywiście od mojego ulubionego dowcipu:
Angielska prowincja. Lord siedzi w salonie, nagle z ciemności za oknem dobiega przerażające wycie.
- Barrymore, co to za wycie? - pyta sir lokaja.
- To pies Baskerville'ów, sir.
Po niejakiej chwili:
- A co to za okropny jazgot?
- To kot Baskerville'ów, sir.
Po upływie kolejnych pełnych napięcia minut:
- A teraz, co to za złowieszcza, mrożąca krew w żyłach cisza?
- To ryba Baskerville'ów, sir…
Do Holmesa przybywa wiejski doktor Mortimer i prosi o pomoc - jego przyjaciel, sir Charles Baskerville, został znaleziony martwy w niewyjaśnionych okolicznościach, po okolicy krąży legenda o upiornym psie prześladującym od wieków rodzinę, po spadek przybywa podobno jedyny potomek lorda, a wiejski doktor obawia się, że najmłodszego z rodu również może spotkać smutny a nagły koniec. Henry Baskerville również przybywa do Londynu, dostaje anonim odstraszający go od powrotu, ktoś go śledzi oraz… kradnie mu buty. Detektyw rozpoczyna śledztwo swoją ulubioną metodą nie mówienia nikomu, jaki ma plan[1]. Wysyła więc Watsona wraz z doktorem i spadkobiercą na prowincję i każe raportować. Podejrzani są wszyscy - wierny, acz cyniczny kamerdyner z żoną, sąsiedzi (w tym wścibski staruszek z teleskopem), wreszcie zbiegły więzień, który ukrywa się na okolicznych bagnach. Watsonowi udaje się wyśledzić, kto dostarcza więźniowi jedzenie, po czym niespodziewanie trafia na ukrytego na mokradłach Holmesa, który był tam cały czas i knuł. Ginie kolejna osoba, pojawia się tytułowy pies, a zbrodniarz unika sprawiedliwości, topiąc się w bagnie, ale wcześniej wychodzi na jaw, że był zaginionym krewnym Baskerville’ów i chciał pozbyć się reszty rodziny, żeby przejąć spadek.
Oj, ciężko się pracowało z Holmesem. Jeśli chwali Watsona, to żeby mu wskazać, że wprawdzie sam nie ma geniuszu, to dzięki popełnianym przez niego błędom detektyw może znaleźć właściwą drogę. Błyskotliwa dedukcja czasem oznacza spostrzegawczość (brawurowo odgaduje rasę psa, bo widzi zwierzę stojące pod drzwiami z jego panem). Sporo obserwacji odbywa się na bazie modnej wtedy frenologii - osoba z okrągłą czaszką Celta jest entuzjastyczna i przywiązana do ziemi, a doktor Mortimer zachwyca się czaszką samego Sherlocka i nawet z miłością przesuwa po szwie ciemieniowym. We wspominkach pojawiają się zabawne historie o podróżach po Afryce Południowej, gdzie panowie z ciekawością rozprawiają “o anatomii Buszmenów i Hotentotów”. Wreszcie kobiety - bo pojawiają się w trakcie śledztwa. Jedna została wydziedziczona przez ojca, bo wyszła za mąż wbrew jego woli, a potem mąż ją opuścił, przez co stała się Kobietą Upadłą. Druga lekko rzuca, że jest tylko kobietą i nie umie wytłumaczyć swojego postępowania, bo postępuje według kaprysów i widzimisię, co jest oczywiste.
[1] Jedną z wad Holmesa – jeśli to wadą nazwać można – była niesłychana powściągliwość w zwierzaniu się komukolwiek ze swoich planów. Wynikało to w części z jego despotycznej natury, gdyż lubił górować nad otoczeniem i sprawiać wszystkim niespodzianki, w części zaś z podejrzliwości zawodowej, która nakazywała mu nie zaniedbywać żadnej ostrożności. Było to jednak bardzo denerwujące dla jego
współpracowników i pomocników.
Inne z tego autora, inne z tego cyklu.
#6
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 22, 2023
Link permanentny -
Tagi:
cwa, klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie, 2023 -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 1
Czterej przyjaciele, panowie w okolicach kryzysu wieku średniego, spotykają się regularnie, żeby spuścić trochę pary i pogadać o życiu. Pedro właśnie stracił prestiżową pracę na stanowisku dyrektora, a jego konkubina zaczyna zarabiać realne pieniądze jako influencerka, czuje się więc zdemaskulinizowany. Luis ma niedobory testosteronu, co niespecjalnie odpowiada jego żonie, w efekcie dochodzi do zdrady, po której rozsypuje się ich związek. Raul próbuje się oświadczyć swojej narzeczonej, ale ta zamiast małżeństwa proponuje otwarty związek, co strasznie oburza Raula, który sam i owszem, sypia pokątnie z żoną kolegi, ale nie wyobraża sobie, że jego narzeczona mogłaby TO[1] robić z innymi mężczyznami. Wreszcie Santiago, którego opuściła żona, jest zmuszany przez nastoletnią córkę do randkowania i chociaż twierdzi, że jest feministą, nie bardzo umie się odnaleźć po latach w związku z innymi kobietami. Wszyscy trafiają więc na kurs dla mężczyzn, którzy chcą zerwać z toksyczną męskością. Czy im się podoba? Niekoniecznie. Czy ich życie się zmienia? Owszem.
Serial jest całkiem zabawny, zwłaszcza że pokazana jest druga strona medalu, czyli jak odbierają ich zachowanie partnerki, które mają na temat męskości równie wiele do powiedzenia. Dodatkowo rzecz się dzieje w Madrycie, gdzie jest słońce i pięknie, wszyscy mówią dużo i głośno, bardzo miło się to ogląda, klimaty czasem robią się nieco almondovarowskie.
[1] Młodzież teraz na robienie tego mówi “ROBIĆ TO”. Nie żadne fifarafa fąfąfą, tylko “robić to”.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek stycznia 20, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 1
Narratorka, którą ze względu na pamiętnikarsko-eseistyczny sposób narracji utożsamiam jednak z autorką, opowiada o samobójczej śmierci swojego przyjaciela, pisarza i wykładowcy literatury. Mężczyzna popełnił samobójstwo w kwiecie wieku, zostawiając trzecią żonę i, jak się okazuje po pogrzebie, psa: wielkiego doga arlekina. Pies jest po przejściach, został przez mężczyznę znaleziony kilka lat wcześniej w parku, nie udało się znaleźć właściciela, któremu się zgubił lub który go porzucił, teraz bardzo źle reaguje na brak swojego człowieka. Narratorka czuje się wmanewrowana przez przyjaciela, ale zgadza się, bo czuje wspólnotę doświadczania żałoby. Narracja przez to jest dwuwątkowa - dygresyjne wspomnienia o zmarłym przeplatają się opowieścią o stopniowym oswajaniu starzejącego się, łagodnego olbrzyma o imieniu Apollo. Niby prosta opowieść o przyjaźni nieco się komplikuje, bo tak naprawdę nie wiem po przeczytaniu, kim jest tytułowy przyjaciel - czy człowiek, który zdecydował się odejść, czy pies, dla którego dom narratorki był trzecią w życiu i prawdopodobnie ostatnią przystanią. I wtedy pojawia się koniec, który zmienia całą wymowę książki; zwykle w przypadku takiego rozwiązania fabularnego miałam poczucie oszukania, ale tu tak nie było, bo to bardzo przewrotna opowieść, która finalnie jest przede wszystkim historią o byciu pisarzem.
Książka nie jest długa, na dwa wieczory, ale ile tu się dzieje! Dojrzałe, introspektywne przeżywanie żałoby, na którą de facto świat autorce nie pozwala, wszak była tylko przyjaciółką, nie żoną, partnerką jednorazowego romansu, zawsze gdzieś z boku, przeplata się z erudycyjnymi nawiązaniami literaturowymi i opowieści o codzienności pracy wykładowcy/-czyni i pisarza/-rki (jest i narzekanie na tych dzisiejszych studentów). Jest obserwacja mechanizmów, które sprawiały, że (do czasu) mężczyźnie na stanowisku wolno było uwodzić studentki, wprowadzać atmosferę erotyzmu przez umiejętny dobór literatury; gdzieś na marginesie pojawia się wątpliwość, czy bycie pisarzem zwalnia ze społecznych mechanizmów kontroli (patrz: “Lolita”) i odwrotnie - czy cancel culture w uproszczeniu odrzucająca wszystkich twórców, nie prezentujących “się jako osoba, którą chcielibyśmy mieć za przyjaciela, co oznacza kogoś postępowego i prowadzącego zdrowy tryb życia”, to zdrowe podejście. Wreszcie pies jako towarzysz człowieka, nie w kontekście codziennych spacerów, ale jako archetyp wierności i miłości po grób - Hachiko czy Greyfriars Bobby. Autorka pokazuje literaturowe przykłady miłości, czasem przerażająco skrzywionej, niejednoznacznej antropomorfizacji zwierząt, wreszcie prawdziwego bólu, kiedy to człowiek musi zdecydować o tym, żeby cierpiącemu zwierzęciu pozwolić odejść. Zastanawia się, ile w tym jest egoizmu, a nie miłości, bo niedaleko tutaj do pytania, czy komuś, kto cierpi, powinno się pozwolić odejść (patrz: przyjaciel, który zdecydował się zakończyć swoje życie).
Rzadko mam takie poczucie, ale to książka do powtórnego przeczytania, również w odniesieniu do niespodziewanego zakończenia.
Inne tej autorki:
#5
Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 18, 2023
Link permanentny -
Tagi:
2023, beletrystyka, panie -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 2
Niesezon jest. Jak jest słonko (a ostatnio było! dwa dni z rzędu!), to pracuję, jak kończę pracować albo jest weekend, to nie ma słonka. Jak się łatwo domyślić, w tej sytuacji Nie Bywam Nigdzie. To i nie ma zdjęć. Ale nie bójcie się, mam jeszcze w zapasach trochę koloru. W listopadzie, wyprawiwszy zstępną do Włoch (pod opieką, ale samą! z zapasem euro i kartą, samą!), pewnego słonecznego poranka poszliśmy na śniadanie do stosunkowo niedawno odremontowanej restauracji Port Sołacz. Nie że ze zstępną źle, ale umówmy się, znacznie spokojniej bez; spotkaliśmy znajomych, którzy dawno temu zajmowali się naszym małym dzieckiem, żebyśmy mogli iść do kina czy na koncert, teraz przyszli z prawie dwulatką i z zazdrością słuchali, że kiedyś przyjdzie taki moment, że nie będą ciągnąć ze sobą opornego balastu. Śniadanie bardzo dobre, kawa również, świetnie miejsce, żeby podreperować nadwątlone spacerem siły. Trochę tęsknię za tym czasem, kiedy na Sołaczu bywałam codziennie, ale tego kawałka już nie ma, żyćko. Na pocieszenie, głównie swoje, dorzucam trochę archiwalnych, nie publikowanych zdjęć z okolicznej Rusałki i golęcińskiego stadionu.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 17, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tagi:
solacz, rusalka
- Komentarzy: 4
Przełom lat 50. i 60. Miriam Maisel ma dwójkę dzieci, piękne mieszkanie na Manhattanie oraz męża, który zrobił karierę w biznesie, a do tego chciałby zostać hobbystycznie komikiem. Niestety mimo wysiłków, głównie żony, niespecjalnie mu idzie. Pewnego dnia pęka i spuszcza bombę - ma romans, jest rozczarowany życiem oraz brakiem sukcesów na scenie i ją opuszcza. I żonę, i scenę. Wściekła Miriam upija się i niechcący występuje w bardzo udanym improwizowanym stand-upie w jednym z klubów, wprawdzie trafia do aresztu, ale jest to pierwszy krok do tego, żeby zaczęła rozważać, czy rola żydowskiej żony, córki i synowej szacownych żydowskich rodzin to rola dla niej. Wspiera ją w tym Susie, dość bałaganiarska managerka z klubu. W tle przekrój* społeczny życia amerykańskiej klasy średniej, perypetie miłosne, scenki z szołbiznesu czasów analogowych i początków telewizji, trochę umiarkowanego rasizmu i nieumiarkowany szowinizim. Miriam jest (zwykle) zabawna w tym, co robi, czasem bywa dramatycznie, jeśli potrzebujecie jakiejś zabawnej, nie ogłupiającej obyczajówki na długie wieczory, to może to być serial dla Was.
Ale *.
Po pierwszych odcinkach, ba, chyba nawet przez półtora sezonu, byłam zachwycona. Bo zabawny kobiecy stand-up, dekonstrukcja mitu gospodyni domowej, społeczne rytuały nowojorskich żydów egzotyczne, zwłaszcza z bałaganiarskim przemysłowcem Maiselem (teściem) i autystycznym naukowcem Weissmanem (ojcem), piękne wnętrza i kostiumy. Niestety, to serial, który cierpi na syndrom “za dużo” - za dużo pieniędzy na sceny zbiorowe, kostiumy i robienie wszystkiego na bogato. Ze spokojem można by było skomasować akcję do dwóch sezonów (aktualnie cztery, piąty i mam nadzieję ostatni w drodze), ale nie, musi być miejsce na odcinek z musicalem, odcinek drogi, trzeba pokazywać fragmenty przedstawień innych artystów, nie tylko komediowych, trzeba rozwlekać najprostsze gagi na kilkadziesiąt minut, wprowadzać kolejne i kolejne wątki tylko po to, żeby o nich zapomnieć albo żeby wyjaśniły zmianę lokalizacji. I kostiumy, tysiące kostiumów, wspominałam o kostiumach? Ale najgorsze to niespójność głównej bohaterki - Miriam na scenie jest inteligentna, sarkastyczna, celna w obserwacjach (i potrafi pokazać gołą pierś, fakt, że po alkoholu), niestety tę cechę traci w życiu codziennym, zamieniając się w mieszczkę, 100% tradwife, skrępowaną również metaforycznym gorsetem zwyczajów. Musi pojechać na lato do tego samego kurortu i brać udział w zabawach, musi mieć aprobatę rabina, musi utrzymywać pozory, nawet jeśli już nie ma ku temu żadnych powodów, a presja otoczenia do niektórych zachowań wcale jej nie zmusza. Ja wiem, że łatwo mi mówić z wyżyn AD 202x, ale jeśli już scenarzyści bawią się w dekonstrukcję, to niech będą konsekwentni. Zgadzam się też z zarzutem, że niby serial z pazurem, ale wszystko jest tylko pozornie odważne, bo nawet ten szowinizm taki ładniutki, pastelowy. Gdzieś przemyka się delikatne wspomnienie rasizmu, policja to zabawne chłopaki, którzy robią wesołe naloty i wszyscy się dobrze bawią pod celą, podobnie inne służby, które może i mogą pisarzowi zakazać publikacji i przyglądać się zdradzie tajemnicy państwowej, ale na końcu wystarczy podać im mostek wołowy (specjalność Midge), żeby problem zniknął. Takie to wodewilowe, chociaż miłe dla oka.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 16, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Żeby pokazać nastolatce, że to nie jest tak, że jej pokolenie odkryło mangę i anime[1], eloy wyciągnął z zasobów “Ghost in the Shell”. Trochę przewracałam oczami i sarkałam, że nie trafia do mnie estetyka i nie czuję emocji, ale odwołuję wszystko, co mówiłam, bo to bardzo dobry film. XXI wiek (haha). Ludzie mogą żyć jako cyborgi, wystarczy minimalna rozumna część człowieka. Motoko, cyberpolicjantka, ściga hakera, zwanego Puppet Master; rządowa agencja chce go złapać, bo nie dość, że potrafi włamywać się do komputerów, to jeszcze wchodzi do umysłów cyborgów. Tyle że nie ma hakera, a świadoma osobowość, która zrodziła się w Sieci jako efekt uboczny rządowych projektów. Motoko rozumie Puppet Mastera i jego motywacje, decyduje się więc połączyć swój umysł z umysłem “ghosta” i, zostawiając agencję rządową w przekonaniu, że świadomość została unicestwiona, odchodzi w nowym ciele. Oczywiście dookoła tego jest kilka innych wątków, mnóstwo pościgów i naparzanek, trochę polityki i dyskusja o tym, co konstytuuje świadomość (patrz “Matrix”). 1995, nie zestarzał się ani trochę.
Pokazaliśmy też film gorszego sortu, który się zestarzał bardzo. “Czy leci z nami pilot” to historia pechowego lotu, podczas którego załoga (pedofil, koszykarz incognito i ten trzeci, wszyscy ze śmiesznymi imionami typu “Roger” i “Over”) zatruła się nieświeżą rybą, samolot pilotuje automatyczny pilot z zaworkiem do nadmuchiwania w okolicy pasa, ale ktoś musi wylądować. Na szczęście na pokładzie jest pilot wojskowy z traumą, zakochany w stewardesie, więc kiedy już zanudzi na śmierć współpasażerów opowiadaniem o swoich problemach, przezwycięża traumę i problem z piciem i ląduje. W międzyczasie są żarty fekalne, erotyczne, gołe cycki, przemoc, Leslie Nielsen, narkotyki, seksizm, kolonializm, rasizm i inne zabawne sytuacje. Śmieszne, ale niekoniecznie.
[1] Jakiś czas temu chcieliśmy nawet rodzinnie pójść na “One Piece: Red”, ale młodzież oznajmiła, że to krindż, więc poszła z koleżanką.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 14, 2023
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 2
Sierżanta Chrzanowskiego przegania przez życie wiatr historii. Kilka lat szkoły podstawowej, wojna, jako 17-latek zgłasza się do wojska zaraz po wyzwoleniu, walczy w Bieszczadach z upowcami, jako świeżo upieczony milicjant jedzie nad Odrę, na Ziemie Odzyskane, gdzie walczy z bandami Wherwolfu (sic!), awansuje, walczy z szabrem, poskramia bandytyzm i walnie przyczynia się do normalizacji życia na swoim terenie, kończy zaocznie szkołę podstawową, pracuje jako komendant prowincjonalnego posterunku, ale żeby pójść dalej - do szkoły policyjnej w Szczytnie - musi zdać maturę. Siedzi więc po godzinach, uczy się matematyki, jego zmorą jest geometria[1]. Kiedy dowiaduje się, że w jego okolicy po raz kolejny uderzył przestępca z charakterystyczną blizną, zgłasza się do komendy w Ciechanowie, że chce pomóc w tym trudnym i nierozwikłanym jak na razie śledztwie, żeby dostać punkty za aktywność. Na początku oczywiście wszyscy są nieufni[2], ale Chrzanowski szybko pokazuje, że jest mistrzem dedukcji, a z samej lektury akt wyciąga o wiele więcej informacji niż wyżsi stopniem oficerowie. Ponieważ przestępca jest zaskakująco dobrze poinformowany o osobach, które aktualnie mają większą gotówkę, ale też o każdej czynności milicji, jest podejrzenie, że nawet w samej komendzie wojewódzkiej może być jego szpieg albo sam zbrodniarz. Sprawę oczywiście wyjaśnia Chrzanowski i dostaje zielone światło na szkołę podoficerską w Szczytnie, jeśli tylko zda maturę, w tym tę nieszczęsną geometrię[3].
Schemat goni schemat. Pracowity Chrzanowski sam robi gipsowe odlewy, odkrywa zależności między napadami a porą roku, postrzelony udaje martwego, żeby morderca się do niego zbliżył, idzie do teatru, gdzie dowiaduje się od znanego aktora, jak się robi - spoiler alert - sztuczne blizny (i w zasadzie ma już podanego podejrzanego na tacy), udziela rad w kwestii damskich fryzur. Jego wyższy stopniem kolega, któremu nie udało się przez lata aż tyle osiągnąć, patrzy na niego jak w obrazek, a sam popełnia niedyskrecje, które mogą śledztwo dużo kosztować. Obraz społeczeństwa też jest bardzo uproszczony - codzienne zakupy i obiad jako centralny punkt dnia, żona w domu przy dzieciach i gospodarstwie, pracują tylko panny, wdowy i rozwódki, a do fryzjera chodzi się na mycie i czesanie przynajmniej raz w tygodni.
Się dzwoni: aparatem z korbką.
Się wychowuje dzieci: - Hanka wróciła do domu prawie o dziewiątej - wyjaśniła matka. - Chciałam jej dobrze przyłożyć za to włóczenie się po nocy, ale ojciec ją wybronił. Jeszcze raz tak zrobi, to popamięta ruski miesiąc. (...) - Ojciec kupił mu czarną ortalionową wiatrówkę. Nieraz mówiłam chłopakowi, żeby oszczędzał ją na święta, ale czy to posłucha? Żebym nie dopilnowała, to chyba by w niej i spał.
Seksizm powszedni: sekretarka majora jest “przystojna i sympatyczna”, zaś panna Halinka, fryzjerka, “jeszcze zgrabniejsza i ładniejsza” (na tyle atrakcyjna, że jeden z młodych plutonowych MO, poważnie zadurzony w pannie Halince, nadużywając nieco swoich możliwości zawodowych, zdołał wykryć, że panna Halinka wcale nie jest, jeżeli chodzi o stan cywilny, „panną”, lecz rozwódką). Kobieta, która po wypadku miała blizny na twarzy, była traktowana jak ktoś gorszy, na szczęście, kiedy blizny zniknęły, jej śliczna twarzyczka cieszyła oko mężczyzn.
Się kupuje: szynkę spod lady, jeśli się jest żoną komendanta.
Się ogląda: “Stawkę większą niż życie”, bo to święto narodowe.
[1] Bawiąc-uczyć: w jaki trapez równoramienny można wpisać okrąg. Autor nawet zamieścił rozwiązanie zadania wraz ze wzorami.
[2] ”On już wie, że macie razem pracować. Jak się zbłaźnicie, obaj dostaniecie po uszach”.
[3] I serio, nikt nie zadaje sobie pytania, na co 45-letniemu mężczyźnie, który od ponad 25 lat pracuje w służbie, matura.
Inne tego autora, inne z tej serii.
#4
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek stycznia 13, 2023
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2023, klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie, prl
- Skomentuj
Babcia Stasia umiera, trafia do szpitala, ale nie że tylko leży i życie z niej uchodzi, tylko rozstawia wszystkich po kątach, wspomina swojego rumuńskiego kochanka Dimę i żąda od wnuczki, jedynej osoby, która ją odwiedza, dostarczania używek. Wnuczka, Magda, przychodzi codziennie, bo babcia - w przeciwieństwie do reszty rodziny - ją wspiera w trudnym procesie tranzycji, a do tego opowiada fantastyczne historie, które pozwalają Magdzie zapomnieć o samotności i smutku osoby trans, dodatkowo z kiepskimi perspektywami zawodowymi mimo ukończonych studiów. Dwie opowieści osób, które zawsze było nieco z boku, trochę inne, jedna widoczna z daleka i ignorująca to, że się wyróżnia, druga z kolei za wszelką ceną usiłująca się schować, żeby nie było widać, jak bardzo inna się czuje, przeplatają się ze sobą, zahaczając dygresyjnie o “Cwaniary”. Finał, jak to w życiu, jest trochę smutny - babcia Stasia umiera, ale z drugiej strony miała barwne, bogate życie, w finale trafiła do Bukaresztu, a na samym końcu pozwoliła Magdzie na cieszenie się życiem.
Może nie jest to jakaś wyrafinowana fabularnie powieść, ale to wciągający kawałek o inności, kiedyś i współcześnie, napisany przez autorkę z fantastycznym wyczuciem językowym. Jeśli podobały się Wam inne książki Chutnik, to ta też podejdzie.
Inne tej autorki tutaj.
#3
Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 11, 2023
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2023, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Kudowa-Zdrój. Po weekendowych baletach kierowca taksówki, zamówiony na rano, znajduje fryzjerkę, zwaną Księżniczką, zamordowaną, a jej mieszkanie splądrowane. Na ścianie napisy, sugerujące dawne porachunki. Milicja ochoczo wchodzi na miejsce zbrodni, mikroślady, zapach, przepytywanie mieszkańców, lokalizowanie skrytek oraz badanie przeszłości, bo nie dość, że Księżniczka rozprowadzała lokalnie walutę, również fałszywe dolary, to jeszcze miała bujne życie uczuciowe, również z obywatelami NRD. Wieje halny, wszyscy są niespokojni, więc przy okazji tego morderstwa służby są wzywane do samobójstwa osoby z problemem alkoholowym, gwałcicielowi[1] udaje się przypiąć umorzone z braku dowodów sprawy, przemytnicy walut i dzieł sztuki trafiają za kratki, udaje się się wykryć fałszowanie dokumentów oraz kradzież przemysłową i bimbrownię. Morderca jest osobą z traumą - wychowywany w patologicznej rodzinie z ojcem alkoholikiem i przemocowcem, prześladowany przez rówieśników, straumatyzowany, zaczął nienawidzić ludzi, kiedy miał 10 lat; nienawidził wszystkich, którym się w życiu powodziło, a kiedy odkrył, że Księżniczka ma skitrane walory, nie wahał się długo.
Pół książki to laurka wystawiona wałbrzyskiej i wrocławskiej milicji. Wybitni fachowcy, dyspozycyjni, rzucają się na robotę jak Reksio na szynkę: “w takim gronie czuł się doskonale. Nie trzeba było zbędnych słów. Rutyniarze. Zawodowcy. Amioła pomyślał, że takich facetów dobrze mieć wokół siebie i w robocie, i na dansingu, i w ciemnej ulicy”. Jeden z funkcjonariuszy ma prześliczne zęby i oszałamiający uśmiech. Jeden z milicjantów “zawsze silił się na obiektywizm, ale dwóch kategorii
ludzi nie znosił żywiołowo: aktorek i w ogóle artystek, którym się nie udało, i dziennikarzy, którym się powiodło w życiu. Straszni ludzie. W niektórych sytuacjach nieobliczalni, czasem wręcz niebezpieczni”. Nie lubi się też rudych (“ale gdyby pan go zobaczył: cały w plamkach i ryżych
włoskach, a do tego chamska pazerność na pieniądze i ta głupia morda”) i brzydkich, starych bab (“szczególnie wredna baba, Harpagon - widziałem ją kiedyś. Buzia długa i gładka jak u grenadiera po czarnej ospie, w ramionkach szeroka jak ja. Niech skonam - „Koń, Który Mówi””). Wyjaśnione też jest, czy trzeba się bać milicji: “Od razu przypomniał sobie wszystkie amerykańskie filmy i przesłuchania. Jak policjanci bili, kopali facetów. Ale milicja chyba nie bije? Zawsze pytał o to kumpli, którzy już siedzieli.
Właściwie z opowiadań kumpli interesowało go tylko to, czy milicja bije. Tamci mówili, że nie. Że czasem parę pałek dla otrzeźwienia, jak kto był zalany i podskakiwał, albo jak się sam rzucał do bicia. To przylali. Ale żeby na przesłuchaniu, to nie. Więc luzik. Tytuł wyjaśnia się w trakcie śledztwa - morderca, żeby uniknąć wykrycia, jedzie do i z domu ofiary na stopa, co zabawne, podwożą go nieświadomi funkcjonariusze w cywilu.
Się pije: Krwawą Mańkę, koniak Biały Bocian, żytniówkę na uspokojenie, jarzębiak do obiadu, soplicę i stocka do przesłuchania, gin, bardzo mocną herbatę yunan, oryginalną śliwowicy (lepsza od koniaków), luksusowy winiak.
Się pochyla nad dłońmi przesłuchiwanych pań: wiadomka.
Się żuje: natkę pietruszki dla zabicia odoru wódki.
Się kupuje w Pewexie: żytniówkę, gin i carmeny.
Się pali: sporty, klubowe, carmeny.
Mizoginia: “(...) - Nie, to nie ja, to Nona Gaprindaszwili - mistrzyni świata. Znalazłem w „Trybunie" jedną z jej finałowych partii z ostatnich mistrzostw i chciałem obejrzeć dokładnie. Wie pan, znałem parę dziewczyn, które grały, ale były to tresowane niedźwiadki. Bardzo ciekaw jestem tej Gruzinki. I czy w ogóle kobieta może mieć pojęcie o szachach?”
[1] ”Naczelnik nie powiedział tego głośno, ale (...) sprawy zgwałcenia rozegrano fatalnie”. Jedną kobietę przestępca “pobił, bo głupia nie chciała. A kiedy podrapała go po twarzy, to wypchnął z szoferki”, nagą zimą na drogę. Sprawy nie rozwiązano, bo nie udało się sensownie przesłuchać straumatyzowanej kobiety z zapaleniem płuc. Druga podpisała oświadczenie, że pożycie intymne było za zgodą, bo bardziej bała się reakcji męża i chciała, żeby gwałciciel “się śpieszył, bo staremu nie zdąży dać kolacji”. Trzecia “narobiła takiego rabanu, że pół wsi się później śmiało. I w ten sposób dowiedział się o wszystkim jej mąż. Sprał babę i kazał meldować na milicji. To poszła. Im dłużej ją przesłuchiwali, tym bardziej wszystko jej się plątało. To już komentowali milicjanci. W końcu nie ustalili, jak
to z tym gwałtem - nie gwałtem było. Kobieta sama doszła do wniosku, że lepiej nie robić wokół tego szumu. Chłop na pewno już dostał za to od swojej baby…”.
Inne tego autora, inne z tej serii.
#2
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 9, 2023
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2023, klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie, prl
- Skomentuj