Umówmy się, że nie dla akcji się MacLeana czytało (tutaj powiedzmy, że AM, bo to beletryzacja scenariusza), tylko dla odetchnięcia światem jak z filmów o Bondzie - piękne kobiety, wielkie intrygi, tajemnica, pieniądze i wielki świat. Tym razem wielki świat ma miejsce w Paryżu, gdzie geniusz zbrodni, amoralny Smith, zamierza porwać czyjąś matkę i ukraść dwa i pół miliona nitów. W tym celu werbuje znaną złodziejkę, Sabrinę Carver, człowieka-pająka, speca od wspinaczek i kradzieży, CW Whitlocka oraz eksperta od broni, Mike'a Grahama. Do obrony mają skradzione przez Grahama wprost z poligonu amerykańskiej armii w zachodnich Niemczech lap-lasery, cudowne dziecko amerykańskiej myśli technicznej, zdolne zestrzelić wszystko, co wejdzie w obszar pracy urządzenia. Łatwo się domyślić, że Smith chce napaść na wieżę Eiffla, a porywa matkę aktualnego prezydenta Stanów Zjednoczonych, panią Wheeler. Na szczęście przeciwko niemu występuje Malcolm Philipott i Sonia Kolczynski, para profesorów uniwersyteckich, którzy powołali organizację do zwalczania terroryzmu długo przed 9/11.
Pal diabli akcja, ale ten Paryż. Prawie puste miasto z nielicznymi turystami, najelegantszy hotel przy Place Vendome, spacery wzdłuż Sekwany i małe kawiarenki, w których spotykają się zarówno przestępcy jak i stróże prawa.
Inne tego autora:
#55
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 12, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2012, kryminal, panowie
- Skomentuj
Uwielbiam ostatnio nadużywane słowo "projekt", zastępujące każde określenie aktywności, jaką się gdziekolwiek uprawia. A skoro uwielbiam, to też sobie wystrugam, bo co będę tak bez projektu chodziła. A codziennie przechodzę przez Jeżyce (no, czasami w środę i w weekendy nie). I mi się marnują. Więc będzie o Jeżycach. W tym celu obeszłam dzisiaj biuro, a wierzcie mi, jest co obchodzić. I znalazłam okno, które się otwiera (a nie jestem bardzo wnikliwa, albowiem drugą damską toaletę odkryłam już po miesiącu). I tak, od lewej (sprawdziłam, od tej właściwej lewej): z wieżyczką Teatr Nowy, na tle zieleni Teatralki tzw. buda z zapiekankami przy Moście Teatralnym oraz nietypowo turkusowy tramwaj (zwykle są zielono-żółte).
Okrąglak, Zamek Cesarski, zabudowania UAM, Akademia Ekonomiczna. A nad tym wszystkim niebo; w Poznaniu jest obłędnie ładne niebo.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 10, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto, Projekt Jeżyce
- Komentarzy: 5
Podchodziłam z dużą nadzieją, bo miała być angielska prowincja, z klimatem i jakimś tam wąteczkiem miłosnym. Z tego wszystkiego dostałam klimat, prowincję, historię rodziny i monstrualną idiotkę, która mnie doprowadzała do chęci pyrgnięcia książką o ścianę, a wierzcie mi, wiele złych książek przeczytałam. Wiktoria ma 22 lata, 3 lata wcześniej została rzucona przez Olivera Dobbsa, ekscentrycznego acz rokującego pisarza, który nagle oznajmił, że było miło, ale się żeni, bo zrobił bogatej pannie dziecko. A Wiktorii nie, więc. I nagle wraca, wnosząc do mieszkanka Wiktorii dwuletniego chłopczyka; oznajmia, że jego matka zginęła w wypadku, a on zabrał malucha od teściów, bo nie życzył sobie, żeby się nim opiekowali. Wiktoria niewiele myśląc (bo chyba to nie jest jej mocna strona) idzie z Oliverem do łóżka, po czym wyjeżdża z nim do posiadłości opisanej w jednych z jej ulubionych książek. I wprawdzie posiadłość wygląda jak w książce, ale Oliver się niespecjalnie zmienił i dość szybko pokazuje, że nie zależy mu ani na Wiktorii, ani na synku. Na szczęście to historia pozytywna, więc w odwodzie jest sympatyczny dziedzic majątku, którego Wiktoria mimochodem poznała w Londynie, więc wiadomo, jak się skończy.
Inne tej autorki:
#54
Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 8, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2012, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 5
Zazdroszczę Ci tylu rzeczy. Tego, że każdy kolejny dzień lata to nagroda, że nie masz świadomości, że niebawem przestanie być upalnie. Że nie zastanawiasz się, co zrobisz rano; po prostu wstajesz i wystarczy, że zdecydujesz, czy chcesz sukienkę czy nie. Że świat składa się z potencjału - jezioro, piknik, zoo, park, fontanna. Że owoce na drzewie to radość, a nie przyczynek do melancholii. Właśnie, że jeszcze nic nie budzi melancholii, która drąży w głowie nienaprawialne ścieżki - owszem, zdarzają się wielkie dramaty (ktoś inny wyłączył telewizor pilotem albo zabawka spadła za balkon), ale dają się naprawić przytuleniem. To ważne, każdy powinien mieć kogoś, kto przytuli i upewni, że świat się nie skończy. Zazdroszczę też tego, że w lustrze widzisz tylko kolor swoich oczu, uśmiech i ruch drobnych rąk, nie zwracasz uwagi na nic, co może zepsuć humor. Zawsze jesteś piękna i drżę tylko na myśl, że to ode mnie zależy, czy za 10-20 lat dalej będziesz tak uważać. Staram się nie zepsuć, naprawdę. Chcę, żebyś z taką samą pewnością siebie wchodziła w każde kolejne lato jak teraz, może tylko niekoniecznie zadzierając do samej góry spódniczkę.
Jeśtem na bajkonie! Siąć, mamusiu, obok mnie! Tutaj, na foteju! Będziesz tego chciała każdego następnego lata?
[Zdjęć chwilowo nie ma, albowiem po tym, jak wyleciały korki, komputer stacjonarny odmawia włączenia. Bo tak.]
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 7, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Maja
- Komentarzy: 5
Vida Winter, znana i poczytna pisarka, opublikowała wiele wywiadów, opowiedziała wielokrotnie swoje życie, tyle że za każdym razem kłamała. Za każdym razem inaczej. Zaproponowała Margaret Lea, córce antykwariusza z Cambridge, że tym razem opowie prawdę. Po kolei, krok po kroku, odsłaniając zasłony, ale bez pytań i opowiadania o przyszłości. Margaret przyjeżdża do posiadłości Vidy w Yorkshire, sama z własnymi problemami, które do tej pory trzymała na dystans dzięki książkom w antykwariacie: odkryła, że miała bliźniaczkę, która zmarła podczas porodu. W historii Vidy, której życie skończyło się podczas pożaru (a potem została już fikcja), kiedy miała 16 lat, również pojawiają się bliźniaczki - dwie dziewczynki.
To książka o książkach, o przenoszeniu swojego życia w świat wymyślony, o odbiciach życia w szybach i kartkach. Przewija się wątek Jane Eyre i szalonej żony pana Rochestera, wiernych służących, przedziwnie kochającego się rodzeństwa, tajemniczego domu, w którym jest duch, pięknego ogrodu z tajemnicą i licznych zaginięć oraz - po latach - odnajdywań. Ładne, wciągające, z tajemnicą. ^Eri mi pożyczyła, dziękuję.
Inne tej autorki:
#53
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 5, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2012, panie, beletrystyka
- Komentarzy: 4
Pogryzając pestki słonecznika (ale tylko takiego świeżo wyłuskanego z tarczy okolonej jeszcze zielonymi listkami), zastanawiam się, jak to jest, że nie umiem nic robić w sposób ciągły i konsekwentny. Pracuję rzutami, ale zawsze te rzuty w znaczący sposób są przeplatane prokrastynacją i zajmowaniem się tym, czym akurat nie powinnam. Z telewizji dobiega zachwyt tym, że ktoś już w wieku 23 lat na najwyższym podium; mnę w głowie pieczołowite wyliczenie, czego w wieku lat mhmdziesięciu udało mi się nie osiągnąć. Nawet bez żalu i zawiści, ale z pewną nostalgią, bo za każdą potencjalną okazją, z której nie skorzystałam, stała książka albo przespane radośnie popołudnie (albo noc, podczas której ktoś był w błędzie na Internecie). Chyba zacznę być mistrzynią w niedostrzeganiu własnych szans. I tak skubię ten słonecznik, niemal nałogowo, nie mogąc się oderwać, czytając po raz kolejny przeprenatalny niecodziennik Kaczki, łowiąc frazy, chichocząc i na zmianę ubolewając, że to fragmenty oraz że bez komentarzy, a tak bym chciała, żeby były. I tak skubię, i myślę, że niesamowite jest to, że jest Internet i można w nim znaleźć człowieka.
Nie mogę też już dłużej udawać, że doniczkowy wrzos w kwiaciarni oraz nagłe zniknięcie straganu owocowego, który rozkwitał parasolem codziennie, deszcz nie deszcz, zaraz za przejazdem kolejowym nie wróżą jesieni. I ten słonecznik, ze szkodą dla manicure (ale i tak paznokieć na kciuku mi się łamie, więc żadna strata).
Splątanie rekurencyjnie definiowane jako splątanie.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 3, 2012
Link permanentny -
- Komentarzy: 7
Emma Swan, kuratorka sądowa, żyje sobie dość intensywnie do momentu, kiedy dociera do niej 10-letni Henry, który twierdzi, że jest jej synem, którego oddała do adopcji zaraz po urodzeniu. Henry mieszka w Storybrooke, jest adoptowany przez burmistrzynię miasta, Reginę, chodzi na terapię, bo twierdzi, że jego przybrana matka jest złą królową, a miasto jest pod wpływem klątwy, którą zdjąć może tylko Emma. Rewelacje te pochodzą z książki, którą podarowała mu nauczycielka, Mary Margaret (w świecie baśni - Królewna Śnieżka, matka Emmy). Każdy z mieszkańców zresztą ma swoje alter ego w świecie baśni, w świecie bez magii nie pamiętają jednak, co się z nimi wcześniej działo, bo tak działa klątwa. Zważywszy na to, że mały Henry jest pod opieką psychiatry, Emma niespecjalnie mu wierzy. Do czasu.
Jakkolwiek bardziej podobała mi się baśń w nieco dowcipniejszym ujęciu Grimma, tak "Once Upon a Time" jest bardzo ładnie nakręconą serią o styku bajki i rzeczywistości, z naciągającymi na "jeszcze tylko jeden odcinek" cliffhangerami i niezłym zestawem aktorów. Emmę gra Jennifer Morrison (Cameron z House'a), ale i tak najbardziej przyciąga zła królowa - Regina (Lana Parilla). Trochę bajka dla nieco starszych dzieci, trochę łagodny kryminał z walkami ze smokami i historiami z morałem.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 2, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 9
Lord Peter Wimsey żartuje sobie ze znajomym, Robertem Fentimanem, że klub dżentelmenów[1] Bellona to schronisko dla dinozaurów i może niektórzy staruszkowie już nie żyją, tylko nikt tego nie zauważył. Oczywiście chwilę potem zostaje odkryte ciało martwego lorda Fentimana, wuja Roberta. Śmierć starszego pana jest dodatkowo o tyle kłopotliwa, że jest spadkobiercą swojej siostry, lady Dormer, która umarła tego samego dnia i do czasu ustalenia, które z nich zmarło wcześniej, nie wiadomo, kto dziedziczy - dwóch młodych Fentimanów czy podopieczna lady, Ann Dorland. Wimsey, ze swoim nieodłącznym kamerdynerem Bunterem, robiącym za fotografa i pomocnika, zaczyna prowadzić śledztwo.
Lord Wimsey miał być obdarzonym poczuciem humoru błyskotliwym bon viveurem, ale jakoś nie rokuje; co jakiś czas rzucana uwaga o tym, że kobiety są jakieś inne, jest zabawna raz, nie kilkanaście. Rozwiązanie zagadki jest dziwne - w obecnym systemie prawnym detektyw podający podejrzanemu pistolet i sugerujący, że oszczędzi wszystkim kłopotów, jeśli... jest chyba niespecjalnie legalne. Nie wiem, czy chce mi się szukać kolejnych tomów, chociaż na polski nie było przetłumaczone wiele.
[1] Brytyjskie kluby dla panów, wbrew nazwie, nie zawierały półnagich dam. Ba, nie zawierały dam w ogóle, a przebywający tam panowie czytali, spali i jedli.
#52
Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 1, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
panie, 2012, kryminal, klub-srebrnego-klucza
- Skomentuj
Mogę tylko powiedzieć, że ludzie wpadają w depresję, kiedy tracą poczucie znaczącej narracji. Do pewnego momentu depresja może być przydatnym wskaźnikiem, że coś dzieje się nie tak w twoim życiu. Że żyjesz historią, w którą już do końca nie wierzysz. Dzisiaj wszystko wydaje się nie mieć znaczenia. Jesteśmy bombardowani nieprzeliczoną liczbą danych, informacji, które nie składają się na nic koherentnego. Nic więc dziwnego, że ludzie czują się pogubieni. Dawna narracja: "Wszystko będzie dobrze" i "Wszystko będzie lepiej", na której Ameryka została ufundowana, powoli traci resztki wiarygodności. To też jest dołujące. Bo trzeba znaleźć nową narrację. I dopóki tego nie zrobisz, będziesz w depresji.
Z artykułu.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 31, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
D is for Drug
- Skomentuj
Jest coś, co nie zmieniło się[1] od kiedy zaczęłam świadomie jeździć koleją (i nie myślę tu nawet o warstwie farby na zadaszeniach peronów, bo i owszem, też malowali je chyba 20 lat temu i tak już zostało). Czasem pośrodku niczego, acz przy drodze stoi domek z ciemnoczerwonej cegły, przyczerniały i nieduży; domek dróżnika. Z nieodłącznym ogródeczkiem, pełnym kwiatów, z kilkoma grządkami warzyw, zawsze ze sznurami suszącej się bielizny. Ogrodzony skromnym, niskim płotkiem, z ławeczką przed wejściem. I tak myślę - czy to funkcja rodzinna? Czy do nocnego pociągu wstaje się jak do małego dziecka? Raz on, raz ona, a jak dzieci podrosną, to i dzieci wstaną? Bo pociągi w przeciwieństwie do dzieci z czasem nie wyrastają z jeżdżenia nocą, do tego raz na pół roku zmieniają rozkład i trzeba się po raz kolejny przyzwyczaić. Czy za 20 lat dalej w takich domeczkach należących do szeroko pojętej kolei ktoś dalej będzie mieszkać?
Pozostając z niepewnością, wasza korespondentka z kubkiem nawynosowym ze Starbucksa.
[1] No dobrze, patrząc na niektóre dworce, chyba łatwiej wyliczyć, co się zmieniło. Na przykład ławki, żeby nie dało się na nich położyć. Bo higiena dalej pozostała w okolicach roku 1989.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 30, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Listy spod róży
- Komentarzy: 1