(Miała być jeszcze Wielkopolska, ale WTEM się okazało, że to już nie Wielkopolska; jestem geograficznie zdezorientowana).
Obowiązkowy punkt na trasie każdej wycieczki Szlakiem Piastowskim; punkt, bo na obejście wystarczy godzina i można jechać dalej, żeby coś zrobić z pięknie zaczętym dniem. Oprócz sterty drewna, symbolizującej przedpiastowską osadę, jest pełne zaplecze turystyczno-cepeliowskie: lody z automatu, wiatraczki, rzeźba w drewnie i wyploty z wikliny oraz restauracje pod namiotami z kuchnią lokalną, a także z kebabem i pizzą. Jak się wstrzeli w rozkład jazdy, można kolejką wąskotorową pojechać do Muzeum Kolei w Wenecji, ale wstrzelenie się nie jest specjalnie łatwe, bo kolejka jeździ rzadko. Młodzież wstępnie zachwycona, bo wiatraczek, dużo miejsca do biegania, zające i koniki, które można pogłaskać po pychu (dla starszych - młodziankowie odziani w samodział, symulujący ludność tubylczą z epoki, pewnie i na głaskanie się można umówić). Poniewczasie młodzież zachwycona mniej, ponieważ w trakcie rozrywek zagubiony został piesek o ksywie Szczeniaczek, ukochany pluszak. Przez chwilę poczułam się jak bohaterka serialu, szkoda tylko, że była to Świnka Peppa - w jednym odcinku zginęła zabawka George'a i rodzice Świnki szukali jej metodą przeglądania zdjęć (bo w międzyczasie zdążyliśmy opuścić skansen i popłynąć do Wenecji). Historia ma happy end, zdyszana matka znajduje pluszaka na stoisku z pamiątkami w samym środku osady.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 24, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
polska, biskupin
- Komentarzy: 2
Nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 23, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+
- Komentarzy: 3
Jak sama nazwa wskazuje, to film o jeżdżeniu. I jakkolwiek ciśnie mi się na usta, że do roli Kierowcy można było wybrać kogoś, kto posiada jakąkolwiek mimikę, to jednak nawet bez mimiki ujęła mnie rola Goslinga. Małomówny i niesamowicie spokojny, w dzień pracuje jako kaskader, w nocy odbiera z miejsca przestępstwa sprawców i ucieka z nimi przed policją, czeka 5 minut, ale jest w całości do ich dyspozycji. I idzie całkiem nieźle do momentu, kiedy nie poznaje delikatnej blondynki Irene, sąsiadki z synkiem. Działa chemia na tyle silna, że nawet kiedy mąż Irene wychodzi z więzienia, Kierowca pomaga mu w skoku, który ma pozwolić na uczciwe życie rodziny. Wiadomo, że nie pójdzie dobrze, pytanie tylko, do jakiego stopnia pójdzie źle.
Niesamowity soundtrack i świetna obsada (Ron Perlman, Bryan Cranston czy kobieta z najpiękniejszym wielkim tyłkiem, Christina Hendricks) sprawiają, że przekolorowany, pełen beznamiętnej brutalności, a jednocześnie dość jednostajny film jest wart wieczoru.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 22, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 2
Intryga, na której opiera się ten tom, jest idiotyczna nawet jak na Marininę. Snajper chce rozpocząć karierę w biznesie, ale - ponieważ nikt nie traktuje go poważnie - w ramach okresu próbnego zaczyna losowo zabijać co tydzień jedną osobę. Kamieńska analizuje zachowanie snajpera i jednocześnie prowadzi śledztwo w sprawie Płatonowa, funkcjonariusza wydziału gospodarczego, oskarżonego o matactwa w kontrolowanej fabryce oraz o zabójstwo agenta. Na początku niechętnie, ale w pewnym momencie - kiedy poznaje generała Zatocznego - chętniej, bo się w 50-latku o złotych oczach zakochuje. Platonicznie, na szczęście dla odwiecznego narzeczonego, Loszki. Sprawa funkcjonariusza jest o tyle ciekawa, że Płatonow nie ucieka daleko, ale szybko wyrywa w metrze sympatyczną panią bibliotekarkę Kirę, opowiada jej całe swoje życie i prosi o użyczenie mieszkania oraz pośredniczenie w kontaktach z milicją w zamian za dozgonne uczucie oraz wyremontowanie mieszkania. Kira sprzedaje po kawałku informacje każdemu z zespołu śledczego, również przyjacielowi Płatonowa, bratu jego kochanki, Rusanowowi oraz generałowi Zatocznemu, bo funkcjonariusz korzysta ze sprawdzonej w X-files zasady Trust No One, co nie jest takie głupie, bo ktoś z aparatu kopie pod nim dołki.
Mało w tym tomie dylematów moralnych niepewnej siebie Nastii (poza tym, że zima w Moskwie ciężka i zmarznięte błoto regularnie przemacza jej buty i dżinsy), za to po raz kolejny pojawiają się obserwacje życia małżeńskiego i pozamałżeńskiego Rosjan. Zwykle każdy pan ma - oprócz prawowitej małżonki oraz dziecka w niedużym M - kochankę albo kilka. Nawet niekoniecznie w celu opanowania kryzysu wieku średniego, ale również po to, żeby sobie pogadać, bo żona tylko marudzi i domaga się wypłaty oraz wynoszenia śmieci.
Inne tej autorki tutaj.
#58
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 21, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2012, kryminal, panie
- Skomentuj
W tym roku Maj wprawdzie był bardziej zachwycony kąpielą w fontannie na placu Wolności, ale entuzjazm do ryczących maszyn wzrósł.
A ja nieustająco porównuję wizję Sons of Anarchy z sympatycznymi panami z Warsaw Chapter Poland, którzy nie mają z przodu naszywki Man of Mayhem.
Więcej zdjęć.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 19, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 1
Wróciliśmy do Skansenu Miniatur w Pobiedziskach z dwóch powodów, a w zasadzie z trzech, mimo że w samym skansenie chyba nic się nie zmieniło (no, bilety chyba po 7 zł). Wracaliśmy z Gniezna i ominęliśmy skansen na Ostrowie Lednickim, bo wprowadził nas w błąd przewodnik, sugerujący, że w niedziele i święta jest otwarte 10-16 (tymczasem 18). Po drugie, chcieliśmy pokazać Majowi, jak wygląda odwiedzona chwilę wcześniej katedra w rozmiarze nieco bardziej odpowiednim dla 3-latki.
A powód trzeci?
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 18, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
pobiedziska, polska
- Komentarzy: 5
Czytając tę książkę, miałam cały czas w pamięci poszukiwania "małego z dnem", które uprawiała swego czasu Joanna Chmielewska w celu napisania powieści sf. Marinina zgłębiła trudny temat pętli sprzężenia zwrotnego, która to - przy odpowiedniej aparaturze - budzi w ludziach mordercze instynkty. Wojsko takie rzeczy docenia, ale na aparaturę ostrzy sobie zęby też i prywatna inicjatywa. Projekt idzie dobrze, każdy czeka na znaczne pieniądze - wysoko postawiony pracownik naukowy chce kupić sobie odludną chatkę, brzydka lesbijka może zatrzymać przy sobie śliczną Julę. Wszystko psuje niespodziewane morderstwo jednego z pracowników naukowych, Gałaktionowa, który - jak wyszło potem - był niezłym cwaniaczkiem, parał się szantażem i usiłował storpedować cały projekt i nikt - poza nim - by się nie obłowił. Major Kamieńska ma przy tej sprawie wzloty i upadki, bo dość osobiście odbiera to, że minister postponuje jej wiedzę o fizyce (twierdząc, że nie ma czegoś takiego, jak sprzężenie zwrotne) oraz że zostaje odwołana od tej sprawy, bo jest potrzebna do wyjaśnienia morderstwa dziennikarza. Chociaż i tak clou tomu to prezent od wiecznego konkubenta Nastii, Loszki Czistiakowa, który kupuje swojej ukochanej komputer, dzięki któremu analityczka może wreszcie rozwinąć skrzydła i robić to, co lubi najbardziej, czyli analizować (excel, baza danych, pliki tekstowe z wyszukiwaniem). Z wdzięcznością za to pozwala się wreszcie Loszce sobie oświadczyć, chociaż obiecuje, że i tak nie zacznie gotować. Cała komenda jest zachwycona, a już najbardziej szef Kamieńskiej, Gordiejew, zwany Pączkiem:
(...) Co wam przeszkadza, że nie jestem mężatką? Gorzej przez to pracuję, czy co?
- To nie tyle przeszkadza, co budzi zazdrość reszty kolegów. No wiesz, jakbyś mówiła: spójrzcie tylko, jak mi się dobrze powodzi bez rodziny i dzieci, a w dodatku pracuję najlepiej ze wszystkich. Więc oni patrzą na ciebie i myślą: nam jest tak ciężko, tyle kłopotów na głowie, stale brakuje forsy, nie mamy gdzie mieszkać, w pracy ciasnota (...) - może to my coś robimy nie tak? A pokaż mi człowieka, który chętnie by się przyznał do tego, że coś robi nie tak (...). Natomiast kiedy wyjdziesz za mąż, wszyscy wreszcie odetchną z ulgą: no, w porządku, postępowaliśmy jak należy, człowiek powinien mieć rodzinę, nawet nasza Kamieńska, chociaż tak się stawiała[1], tak zgrywała kobietę wyzwoloną[2] i feministkę[3], koniec końców się złamała i przyznała nam rację.
Pobocznym wątkiem w każdej powieści o major Kamieńskiej jest dodatkowy denat, wybrany wśród bohaterów drugoplanowych. Jest to manewr bardzo wredny, bo śmierć zwykle jest przypadkowa, nie fair i zupełnie nie wynika z akcji. Ot, taka rosyjska chęć zostawienia na koniec trochę melancholii i kogoś opłakującego na miejscu przypadkowej zbrodni.
[1] Stawianie się = niewychodzenie za mąż z braku poczucia, że jest to potrzebne.
[2] Kobieta wyzwolona = nie gotuje, nie maluje się, chodzi w burych ciuchach.
[3] Proszę, jest nas dwoje: ja i mój #facepalm.
Inne tej autorki tutaj.
#57
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 17, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2012, kryminal, panie
- Skomentuj
Najpierw był poranek pełen pytania: "A dzisiaj do kogo pojedziemy, mamusiu?". Potem ciężkie przebudzenie po krótkiej drzemce w samochodzie. Po odpoczynku na gnieźnieńskim bruku (i posiłku regeneracyjnym z banana) już było lepiej.
W jeziorze Jelonek pływają czarne kaczki, ale takie odpasione, nie rzucają się na kawałki precelków. Dookoła katedry gołębie też nieźle odżywione na diecie ze ślubnego ryżu, więc nie było efektu wow na widok zawartości Majutowych kieszeni. Przyznam, że spodziewałam się, że katedra będzie większa niż poznańska, sama nie wiem czemu. Miała za to dużo schodów, ale o tym za chwilę. Sama gnieznieńska starówka jest kompaktowa, symetryczna i całkiem miła na świąteczne popołudnie; na kawę i galaretkę z owocami w kolorowej restauracji "Za drzwiami".
Wspominałam, że proszę o powstrzymanie mnie przed włażeniem po niebotycznych schodach, bo potem będę jęczeć, cierpieć i wyrzekać? Znowu weszłam, tym razem na wieżę katedry. Tym razem dziecko me, które niczego się nie lęka, wchodziło częściowo samo i całkiem samo zeszło, szybciej niż rodzice z zakwasami i skurczem w udzie. Ale widoki rekompensują, ludzie również - młode dziewczę lat naście wróciło z dwóch kondygnacji schodów na górę, ponieważ nie policzyło schodów, po których przeszło i chciało zacząć od początku.
Tymczasem w jednym z antykwariatów, zaraz przy katedrze. #samaniewiem.
GALERIA ZDJĘĆ (a w następnym odcinku o zmianie perspektywy na bazie Skansenu Miniatur w Pobiedziskach).
Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 15, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
gniezno, polska
- Komentarzy: 5
W wydziale moskiewskiego wydziału pojawia się nowy zwierzchnik, ewidentnie z nadania; Zamiast Gordiejewa, zwanego poufale Pączkiem, któremu wszyscy - a zwłaszcza Nastazja Kamieńska - ufali. Nastia tym razem rozwiązuje sprawę seryjnego zabójcy, odpytując najpierw o pomoc naukowca, specjalistę od seryjnych morderców, który ją wyśmiewa, aczkolwiek zgadza się z teorią, że ofiary mogła zamordować wysoka, niestabilna psychicznie kobieta. Jeden z wywiadowców, atrakcyjny Misza Docenko, szybko wyrywa potencjalną morderczynię, eks-koszykarkę Annę; zdania są jednak podzielone, bo wprawdzie nowy zwierzchnik ciśnie na to, żeby zwalić na nią winę, ale analityczka wcale nie jest do końca przekonana (i dodatkowo nienawidzi zwierzchnika, przez co czuje niechęć do pracy). Tym bardziej, że giną następni zaangażowani w sprawę ludzie - dziennikarz, który napisał artykuł demaskujący milicję oraz sprawca zabójstwa wypuszczony przez Docenkę z braku dowodów. Jednocześnie do Nastii przybywa jej dawny sprzymierzeniec, mafiozo Denisow, i sugeruje, że to wszystko może mieć związek ze szkołą tajnych agentów. I wszystko byłoby fajnie, tylko że w sprawę okazuje się być wplątany ukochany ojczym Kamieńskiej.
Nijaka, myszowata Nastia tym razem przeistacza się w czarnowłosą kobietę-wampa w obcisłych spodniach, ponieważ ma problem z tym, że nie akceptuje nowego szefa i nikt nie chce za nią podjąć decyzji. Przefarbowanie się, makijaż i nowe ciuchy zajmują jej pół wieczoru, ale potem przynajmniej jest z niej pożytek na miejscu zbrodni.
Poza tym bez zmian - kobiety służą do podawania do stołu, w gościnie u generała Zatocznego Nastazja dostaje kapustę kiszoną, keczup, gorące kartofle i chleb[1] (i potencjalnie wódkę, ale nie pije, bo woli martini), przy wyjeździe z Rosji należy zadeklarować, że się wywozi metal szlachetny, konkretnie obrączkę, a remont mieszkania za pensję milicjanta to jest ciężka sprawa. Jeśli Marinina opisuje chociaż w procencie to, co się naprawdę działo w Moskwie pod koniec lat 90., to dziękuję, postoję.
Mam też problem z czytaniem - poza niesamowitą uciechą - bo nie jestem w stanie zapamiętać imion i patronimików i połączyć ich z nazwiskami, więc wystarczy, że Misza Docenko stanie się - na przykład - Michaiłem Siergiejewiczem, a już nie mam pojęcia, skąd się wziął.
[1] Bo Rosjanie wszystko z chlebem.
Inne tej autorki tutaj.
#56 (#57-59 też będzie Marinina, więc czujcie się ostrzeżeni).
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 14, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2012, panie, kryminal
- Komentarzy: 3
... czyli że wreszcie po chyba 17 latach w Poznaniu udało mi się przejechać Maltanką. I jakkolwiek młoda pasażerka wyrażała zachwyt, zwłaszcza po otrzymaniu wiatraczka za jedyne 4 zł, to jednak mnie przeraża ogrom nieporadności całego przedsięwzięcia. Kolejka należy do MPK, ale ma odrębne bilety, które można kupić tylko na Śródce (kierunek Śródka-Zoo) albo przy Zoo (kierunek Zoo-Śródka), w obu przypadkach tylko za gotówkę. Bilety nawet nie są biletami, tylko kwitkami z kasy fiskalnej (smuteczek), a konduktor nie stempluje, tylko przystawia datownik. Umówmy się, że jak dzieciak wsiada, to chciałby dostać bilet i fajny stempelek. Po drodze są dwie stacje - Ptyś (przy Termach) i Balbinka, można wysiąść, ale nie można wsiąść, bo - haha - nie da się kupić biletu powrotnego. Parowóz z węglarką i lokomotywa spalinowa jeżdżą na zmianę, więc się wsiada to, na co się trafi, bo następny za pół godziny. Szczęśliwie na Śródce można poczekać w restauracji, w Zwierzyńcu - na ławce przy straganie (z obowiązkową nadprodukcją lokomotywy Tomek na kiju i z wiatraczkami). Na szczęście parowóz śliczny, woniejący olejem i robiący mnóstwo hałasu.
Impreza dość kosztowna (dla nas 32 zł w dwie strony, nie licząc wiatraczka), na szczęście pozbawiona aż takiego wow-factoru, żeby powtarzać ją co tydzień. Znacznie fajniej się karmiło maltańskie kaczki, nie wspominając o godzinie na Termach Maltańskich.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 13, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
malta
- Komentarzy: 1