Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Django

Tajemniczy dentysta, dr Schultz, negocjuje za pomocą elokwencji oraz pistoletu odkupienie od handlarzu niewolników rosłego Django. Uwalnia go, pozwala mu wybrać sobie strój[1] i razem z nim zaczyna polować na ściganych listem gończym przestępców, bo z zawodu jest łowcą nagród. Django się świetnie znajduje[2], sugeruje też, że chętnie by odzyskał swoją żonę, ukaraną za ucieczkę i wysłaną na morderczą plantację Candyland. Doktor jest miły i jadą odzyskać żonę, a po drodze mają różne zabawne przygody.

Nie że jestem rozczarowana, bo oglądając "Django" śmiałam się jak norka, ale zdecydowanie to nie jest film klasy "Pulp fiction" czy "Kill Bill". Na plus: doskonałe dialogi, scenografia (ząbek kiwający się na sprężynie), obłędne filmowanie i kolory, obsada (Samuel L. Jackson!, krótka rola Dona Johnsona i fantastyczny Di Caprio) czy wreszcie coup de grace - muzyka (chyba tylko Tarantino potrafi z taką gracją wprowadzić hip-hop na Dzikie Południe). Na minus: akcja liniowa, bez tajemnic, z nierówno stopniowanym napięciem. Brakowało tego smaczku, tego gorączkowego zastanawiania się w trakcie, czy to, co widzę, jest na pewno tym, co jest naprawdę.

[1] Betina: So you're really free?
Django: Yes.
Betina: You mean, you wanna dress like that ?

[2] Dr. King Schultz: How do you like the bounty hunting business?
Django: Kill white people and get paid for it? What's not to like? [3]

[3] I jeszcze: D'Artagnan, motherfuckers!

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 7, 2013

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 5


TGIF

Dzisiejszy poranek wzbudził we mnie uczucia mieszane, albowiem - zobaczywszy kątem oka napis na ciężarówce "Przesyłki drobnicowe", przeczytałam je jako drobiowe - prześladowała mnie wizja gustownie opakowanych kurczaków z kokardką, rozwożonych przez kurierów. Za pokwitowaniem.

Moje słowo zostało boleśnie dotknięte wygładzeniem stylistycznym i śródtytułami w stylu "Cukier krzepi", tyle że bez nowatorskości tej frazy; nie żebym uważała, że jest doskonałe, ale każdorazowa ingerencja niezgodna z zamysłem irytuje.

Przez szarość za oknem zapomniałam, w której ręce się trzyma aparat fotograficzny.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek kwietnia 5, 2013

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Komentarzy: 2


Martha Grimes - Pod Anodynowym Naszyjnikiem

W Littlebourne najpierw znaleziono ludzki palec, potem resztę zwłok. Zwłoki należały do młodej kobiety, której nikt w miasteczku podobno nie znał. Oprócz zwłok spora grupa mieszkańców miasteczka otrzymała anonimy, dopasowane nieco treścią do adresatów, acz niespecjalnie precyzyjne, tyle że napisane kolorowymi kredkami. I wprawdzie, korzystając ze złotego angielskiego września, nadinspektor Jury miał się udać do Ardry End z wizytą, ale jego zwierzchnik - komisarz Racer - wysłał go w celu śledztwa. Melrose przyjechał więc do Littlebourne, udając ad hoc kupca na posiadłość niegdyś bogatej wdowy.

Pal diabli akcja, w toku której pojawiają się jeszcze dwie denatki oraz ktoś nastaje na kolejną osobę płci pięknej, ale jakże smaczne jest tło. Melrose Plant zupełnie nie ma brania (a od razu zakochuje się w lokalnej pisarce kryminałów, Polly Praed), z kolei nadkomisarz Jury i owszem - kocha się w nim wspomniana pisarka z pięknymi oczami (i w paskudnych okularach) oraz przedsiębiorcza 10-latka, hobbystycznie zajmująca się barem w pubie oraz ujeżdżająca konie. Po otaczających wieś lasach chodzą, mimo zagrożenia, że morderca jest na wolności, członkowie stowarzyszenia miłośników ptaków, a w lokalnym dworze mieszka bucowaty arystokrata z równie niesympatyczną rodziną (Polly używa ich jako wprawek do pisania fragmentów o morderstwach, uśmiercając na papierze wszystkich kilkunastokrotnie). Odbywa się jeden kiermasz staroci przy plebanii, kilka gier RPG, a kiedy akcja przenosi się do Londynu, zostaje wprowadzona malownicza rodzina Crippsów - gruba White Ellie, zwana słoniem, jej mąż, Ash (często odwiedzający celę z powodu zachowań obscenicznych w miejscach publicznych) i całe stado dzieci, machających Jury'emu na pożegnanie ("Machaj ręką, Friendly! Ręką!").

Inne tej autorki: tu.

#23

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek kwietnia 5, 2013

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2013, kryminal, panie - Skomentuj



Connie Willis - Śmierć na Nilu / Niebieski księżyc

Dałam szansę opowiadaniom. Tytułowego opowiadania w "Śmierci na Nilu" przy kolejnej lekturze nie zrozumiałam (mam uzasadnione wrażenie, że część z tych opowiadań była w F i NF), "Nawet królowa" zirytowała mnie swoją łopatologicznością i w zasadzie brakiem logiki (skoro i tak trzeba wrócić do cyklu menstruacyjnego w celu rozmnażania, to o co to wielkie halo z przystępowaniem do Cyklistek?). Kilka tekstów jest uroczych - "Jak te, które pamiętamy" o śniegu, który jednocześnie spadł wszędzie na ziemi, żeby były białe święta (i nie mówimy tu o Wielkanocy, tak?). "Pogrom komiczny" o tym, że niespecjalnie się łatwo porozumieć z kimś, kto nie mówi naszym językiem, a do tego nie chwyta dwuznaczności językowych oraz "Krótka przerwa" o podróżach w czasie, dodatkowo skrzyżowanych z ciężkim życiem matki, zajmującej się domem, dziećmi własnymi i wszystkich tych, którzy nie mają na to czasu (bo np. uczestniczą w trzydniowym szkoleniu, jak spędzać więcej czasu z dzieckiem) oraz próbującej pracować naukowo. Po lekturze dwóch apokaliptycznych niestety stwierdzam, że chyba już wyrosłam z tego nurtu i bardziej bawi mnie lekko ironiczna zabawa z korporacyjnością proceduralną w dowolnym sztafażu.

Połowa opowiadań w "Niebieskim księżycu" pokrywają się z "Zaćmieniem", na szczęście jest kilka ze świata bombardowań Londynu i podróżników w czasie, którzy pomagają ratować świat, którego już nie ma. Szczególnie lubię te historie, mimo że tutaj nie może być żadnego zaskoczenia - Londyn pozostanie na zawsze zbombardowany, a ludzi, którzy wtedy zginęli, już nie ma. Zostaje jednak ta część człowieczeństwa, która nawet w takich miejscach próbuje znaleźć sens swojego działania.

I wprawdzie na początku zdecydowałam, że "W Rialto" jest świetne, bo opowiada o świecie konferencji, w której żaden wykład nie jest tam, gdzie powinien być, a pokoje są albo zajęte, albo brakuje rezerwacji, ale doczytałam do końca i "Duch prawdy" - hollywoodzka historia spirytyzmu w pigułce - jest chyba najlepszym opowiadaniem w tym tomie. Naczelny sceptyk Hollywood, prowadzący krucjatę przeciwko naciągaczom w stylu New Age, wraz ze swoją śliczną i inteligentną współpracownicą, eks-aktorką, odkrywa, że świat duchów rzeczywiście istnieje, kiedy przez jedno z oszukańczych medium zaczyna przemawiać pyskaty dziennikarz z lat 50., który zawsze z szarlatanami walczył. I pada pytanie - czy jeśli się przyzna, że to rzeczywiście był kontakt z tamtym światem, nie oznacza to, że wszystko, co negują sceptycy, jest jednak prawdą?

Inne tej autorki tu.

#21-#22

Napisane przez Zuzanka w dniu środa kwietnia 3, 2013

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2013, opowiadania, panie, sf-f - Skomentuj


Edynburg - typowo turystycznie

Narażę się zapewne, ale polecana jako must-have atrakcja Edynburga ("jeśli masz do wyboru jeden zabytek, to musi być zamek!" - rzekł przewodnik), jest taka sobie. Znacznie fajniej ogląda się go z dołu (to chyba tak jest z każdą górą) i o wiele bardziej z zamku podoba mi się widok na sam dół niż zamek jako taki.

Na następny raz chcę nad zatokę. I żeby nie wiało. I w wąskie zaułki, małe, nieturystyczne sklepiki i pchle targi.

PS Tak, wiem, jest szaro. Ale cały czas było szaro.

GALERIA ZDJĘĆ

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 1, 2013

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: szkocja, edynburg, wielka-brytania - Skomentuj


Został jeden mały

WTEM zaskoczyły mnie święta i zostałam z jednym odrostkiem hiacynta. Nic to, wytrzymam do wiosny. Kupiłam pomarańczowe sandałki, TŻ złośliwie skomentował, że ponoszę w sierpniu. Nie pokażę zdjęcia zza okna, bo na ust mych korale pchają mi się słowa powszechnie uznawane za kurwamać.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 31, 2013

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Skomentuj


Rampart

Zachęcona obsadą (Woody Harrelson, Sigourney Weaver, Steve Buscemi, Anne Heche, Robin Wright) doznałam rozczarowania. Przez cały film brutalny policjant, który nienawidzi wszystkich, co według niego sprawia, że jest uczciwy, usiłuje przed światem (i przed sobą) uzasadnić, że to, co robi, ma sens. A że zabijanie, bicie i przemoc niespecjalnie ma, to jest mu trudno. Na tyle trudno, że śpi z kilkoma kobietami (w tym z jedną z dwóch eks-żon, które są siostrami), kłóci się z córką, wlewa w siebie mnóstwo alkoholu, idzie do klubu na orgię, po której zjada burrito i je zwraca, uczestniczy w kilku strzelaninach i na każdym kroku elokwentnie uzasadnia swoje postępowanie (prawnikom, zwierzchnikom, eks-żonom, kochankom i córkom). I jak mogę docenić film wzrokowo (słońce! Kalifornia!), tak zmęczyłam się oglądając.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 31, 2013

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Alexander McCall Smith - Mieć siedem lat

Przede wszystkim wyjaśniła się kwestia szczeniąt Cyryla, które Angus oddał przypadkowemu mężczyźnie (pozytywnie!). Poza tym mam wrażenie, że reszta bohaterów jest potraktowana coraz bardziej powierzchownie - kilka przygód małego Bertiego, sporo rozmów między Domenicą i Angusem i ich wspólna wyprawa (razem z Antonią) do Włoch, przeprowadzka Matthew i kilka poranków w kawiarni Dużej Lou. Niespecjalnie się coś dzieje, ale to jak wizyta u starych znajomych, którzy opowiadają, co się z nimi działo, kiedy się nie widzieliśmy. I tak czekam na kolejne dwa napisane już tomy.

I rzeczywiście po wizycie w Edynburgu jakość lektury (wzmianki o widoku na zamek czy spacerze po Royal Mile) mają świetny, świeży smak.

Inne tego autora tutaj.

#20

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 30, 2013

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2013, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Edynburg - West Princes Street Gardens

... i okolice, czyli ciągle tam (taka magia bloga, głowę mam ciągle tam, a jestem już z powrotem). Wiadomo, mieć piękny park w samym centrum miasta zaraz obok reprezentacyjnej ulicy handlowej to bardzo miła rzecz. Oczywiście fajniej tam latem, mieszkająca lokalnie J. opowiadała śliczne historie o kawiarniach, karuzeli, trawie i kwiatach, ale i dla kogoś, kto ostatnie pół roku spędził w ciemnej krainie śnieżnego mordoru, wystarczy garść prymulek i żonkili, żeby się rozpłynąć jak masło na ciepłym toście. Mnie, znaczy. Bo takiemu Majutowi to starczy, że jest plac zabaw.

Z jednej strony ogrodów jest wiadukt z Galerią Narodową, którym idzie się na zamek i Royal Mile, z drugiej - parafia św. Cuthberta z przepięknym cmentarzem, pełnym celtyckich krzyży i nagrobków pokrytych miękkim zielonym mchem.

I z tego wszystkiego widok na majestatyczny zamek na skale. Też w samym centrum miasta. W zasadzie w Edynburgu jest wszystko w centrum. Chyba że zoo nie, bo zoo jest na drodze na lotnisko. I 44 Scotland Street też nie, bo to jednak kawałek (następnym razem pójdę!). A w następnym odcinku - jak wygląda Edynburg z góry zamkowej.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek marca 29, 2013

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: edynburg, szkocja, cmentarz, wielka-brytania - Komentarzy: 2