Celebruję nieuważność ostatnio. Zapominam, mylę się, omijam i spóźniam. Przechodząc, staram się nie patrzeć i nie zauważać, co czasami oczywiście ma te zalety, że nie krzyczę na kolejne celowe wdepnięcie w kałużę. Tyle że zen nie osiągam tymi chałupnicznymi metodami. Nie zdążyłam się nasycić słońcem, zanim zniknęło w tej jesienio-wiośnie, zakatarzonej i mokrej. Nie kupiłam jeszcze w tym roku dobrych truskawek, takich, które mogę wyjadać prosto z koszyka (ale kupiłam słoiczki na konfitury, zapobiegliwa mama Muminka). Mango za to w Lidlu znalazłam takie, że należycie ciekło między palcami, kiedy obgryzałam pestkę. Ale jedno. Lista JFDI mi rośnie, Jeżyce czekają, Poznań ma miejsca, o których myślę od lat. A tymczasem poszłabym spać.
PS I obejrzałam Hobbita, już jakiś czas temu. I nie to, że mi się nie podobał. Bo ładny. Ale takie nic. Letnio-nijako. Ale na plus, że nie widziałam w Bilbo Watsona (czy tęsknię trochę za Sherlockiem-Benedictem? Ależ).
Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 5, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Skomentuj
Zachęcona nazwiskiem reżysera obejrzałam i zgadzam się z TŻ, że bez obejrzenia tego filmu miałabym się doskonale, a nawet i lepiej. W miasteczku działa ortodoksyjny kościół, bogato wyposażony w broń i nie tylko słowem zwalcza rozpustę i degenerację, zwłaszcza powiązaną z niezgodnym z biblią pożyciem intymnym (marnowanie nasienia, bigamia, sodomia, te sprawy). W momencie, kiedy zaczyna się akcja, kościół się oflagował i protestuje przeciwko związkom męsko-męskim, głównie na fali tego, że znaleziono zwłoki homoseksualisty owiniętego folią. Chwilę później trzech jurnych młodzieńców umawia się przez internet na ogietkę z panią chętną na wszystkich trzech. Po drodze trafiają przypadkiem w nieoświetlony samochód szeryfa, który wzorem pewnych ochroniarzy znajduje pewne pocieszenie w czynnościach oralnych z innym mężczyzną. Potem jest dość przewidywanie - szeryf wysyła zastępcę, żeby znaleźć piratów drogowych, znajduje ich samochód na terenie kościoła. Łatwo się domyślić, że zamiast orgii jest środek usypiający w piwie, więzy i kościół, w którym pobożny i jednocześnie psychicznie chory pastor zamierza ich wyekspediować na lepszy świat. I przez resztę filmu wszyscy strzelają do wszystkich.
Żeby nie było, że stracone półtorej godziny - jedynym jasnym momentem jest John Goodman, grający doświadczonego i cynicznego agenta specjalnego, który ma doprowadzić do uwolnienia zakładników i spacyfikowania nadczynnej komórki religijnej. Dla Goodmana od biedy warto. Bo dla wysłuchiwania natchnionych monologów, z których wynika, że fanatyzm jest niefajny, to zdecydowanie wolę "Dogmę", a o tym, że polityka Krainy Wolności w stosunku do terrorystów pozwala usprawiedliwić wszystko, nie muszę się dowiadywać z kina. Starczą wiadomości.
Kevinie Smisie[1], nie idź tą drogą.
[1] Patrz poradnia. Ale mi nie leży.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 4, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Panowie (...) Jesteście oficerami Armii Stanów Zjednoczonych. Oficerowie żadnej innej armii na świecie nie mogą tego o sobie powiedzieć. Zastanówcie się nad tym.
Nauczona doświadczeniem, że niekoniecznie to, co opisuje narracja, jest tym, co się zdarzyło naprawdę, każdy kolejny raz rozpoczynania książki Hellera był obarczony pewną podejrzliwością. A może Yossarianowi to się śni? A może to książka o czymś innym? Może dlatego udało mi się ją przeczytać za czwartym podejściem, co może nieco dziwić w kontekście tego, że jestem w stanie przejść przez większość literatury niskich lotów. Ale skończyłam, tak? I, co gorsza, podobało mi się. Co gorsza, bo to przerażająca książka o wojnie, tym bardziej przerażająca, że śmieszna. I czytam, podśmiewając się, notując w głowie kolejne zabawne cytaty, a tak naprawdę nie jest śmiesznie. Bo wojna nie jest śmieszna i wojną cieszyć się może tylko ktoś, kto jest pozbawiony empatii, szalony wyzuty z moralności. Tymczasem to Yossarian chce orzeczenia, że jest szalony, bo wtedy nie będzie musiał latać i bombardować wroga i wszyscy będą mieli mniej okazji, żeby go zabić. Tyle że takiego orzeczenia nie dostanie, bo jeśli twierdzi, że jest szalony i nie chce zostać zabity, to wcale nie jest szalony i może lecieć na kolejną misję.
Za co polubiłam "Paragraf" bezwzględnie? Za język (i pewnie za tłumaczenie, chociaż roi się od niewyłapanych przez korektę literówek), za zabawy słowne w dialogach, za drwinę z wojskowości, za ciągłe przekręcanie kąta kamery i pokazywanie jednocześnie tej samej sceny z różnych ujęć. Za Milo Minderbindera, który kupując jajka na Malcie za 7 centów i sprzedając je na Pianosie za 5, miał z tego zysk (wszyscy mieli udział w zyskach). I za pielęgniarzy w szpitalu, którzy zapobiegawczo malowali wszystkim palce u nóg i dziąsła gencjaną oraz dawali środek na przeczyszczenie. I byłego starszego szeregowego Wintergreena, który samodzielnie ustawiał wojskową hierarchię.
Tylko ta wojna w tle. Nie lubię.
Chociaż praca, jaką wykonujemy, nie jest zbyt ważna, ważne jest, żebyśmy wykonywali jej jak najwięcej [generał Peckem].
#40
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 2, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, beletrystyka, panowie
- Komentarzy: 9
Dzień dziecka. Miasto prześciga się w organizowaniu niepłatnych i płatnych uciech dla dzieci i nawet nieco dla rodziców. Portale się licytują - tu 13 miejsc, w których Coś Się Dzieje, tam z kolei 14 rozrywek. Świetnie, radość mą duszę nie do końca cyniczną zalała, ale jednak cały czas mam takie nietrudne pytanie - czemu nie może być tak co weekend?
Wprawdzie madame od rana nie współpracowała, ale bańki mydlane na Gołębiej i parę innych drobnych przekupstw pozwoliły na przejście przez Jarmark Francuski i wyjść pachnącym mydłem, kiełbasą czy słodyczami.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 1, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 4
Świat współczesnej Kołymy w dziennikach Hugo-Badera to świat nawet nie nad przepaścią, tylko już w przepaści. On się skończył, teraz trwa szabrowanie resztek tego, co zostało z lodowato zimnej krainy i czekanie na naturalną erozję. W tle wyprawy autostopem, bogato zakrapianej różnej jakości wódką, są historie ludzi, których zesłanie do obozu pracy dotknęło bezpośrednio (byli więźniami) lub pośrednio (dziećmi więźniów). To opowieści o miastach, które niszczeją przypadkiem bądź celowo, opuszczane przez ludzi. Dziennik nie jest nawet smutny per se, tragedie są ukryte pod opowiadaną historią. On jest tylko zupełnie bez nadziei.
Inne tego autora
#39
Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 29, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, panowie, reportaz
- Komentarzy: 3
Kiedy TŻ oznajmił, że kupuje bilety na przedstawienie z bajkami, nie spodziewałam się, że to ja się przeniosę w dalekowschodni świat baśni. W historie o małym wielbłądzie, Aiszy, której umarła matka i Jasmin, której zaginęła córka Varda. I wcielę się w rolę widza nie tyle spektaklu, co benefisu jednej aktorki, która tańczyła pod sceną, skakała, śmiała się i czekała na moment, kiedy będzie spróbować instrumentów. A zwłaszcza talerza. Bo żeby talerz zabrzmiał, trzeba mieć rozmach i pałeczkę, najlepiej owiniętą gałgankiem. Spektakl na dzień matki (to był mój trzeci dzień matki!) przygotowała grupa Baśnie Właśnie - bosonoga dziewczyna o pięknych włosach i dwóch niesamowicie utalentowanych chłopaków, też boso, za to wyposażonych w zestaw świetnych, prostych instrumentów, dzięki którym łatwo można się było znaleźć na morzu czy na pustyni. A nawet w Japonii. Podobało mi się, chcę na następne takie, żeby posłuchać baśni i patrzeć, jak moja córka chłonie historie. I komentuje; nie wiem po kim to ma, zupełnie.
Na przedstawienie poszliśmy do budynku, o którym już kiedyś pisałam - na pierwszym piętrze kamienicy na Nowowiejskiego 8 mieści się wegetariańska kawiarnia Stara Baśń. Wysokie wnętrza z białą stolarką, na ścianach zasiedlony skrzatami Poznań, w barze fantastyczne ciasta i dobra kawa. Bogato wyposażony kącik dla dzieci i scena, na której można być kim się chce, zwłaszcza jak ma się 3 lata i 3/4. Bo to w niedzielę było, ale potem pojechałam na wschód i mi się nie składało.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 28, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 8
Przełamując własne lenistwo (a wierzcie mi, nie chciało mi się[1]), trzymając się zasady JFDI, wyszłam z domu wieczorem. Na randkę ze szparagiem. Jakiś czas temu zapisałam się na warsztaty kulinarne w restauracji "Dąbrowskiego 42". Restauracja mieści się w pięknym zabytkowym budynku, pokrytym drewnianym szalunkiem, który przez wiele lat niszczał zaraz obok rynku Jeżyckiego, aż wreszcie został wyremontowany (i nie powstał w nim bank, czego się można w Poznaniu spodziewać). Do tej pory bywałam tylko w restauracji; tym razem wspięłam się na trzecie piętro. Warsztaty były przygotowane świetnie - sala jest dość jasna, na środku duża wyspa (starczyło miejsca dla 12 osób) z nożami, kuchenkami, naczyniami i toną szparagów. Bo ze szparagów miała być zupa, tarta, sałatka i szparagi zapiekane. Warsztaty prowadził szef kuchni z hotelu Sheraton, Krystian i - mimo moich obaw, bo pierwszy raz i przecież nie może być AŻ TAK sympatycznie - było świetnie. Wprawdzie ostatecznie przekonałam się, że jednak nie chcę mieć restauracji i być pełnoetatowym kucharzem, to dzięki wspólnemu gotowaniu z profesjonalistą przestałam się bać ciasta kruchego, chociaż to nie ja gniotłam, zdecydowanie lepiej wychodziło mi krojenie, kroić mogę bez oporów. I mieszać sos.
Jest coś przyjemnie pierwotnego we wspólnym gotowaniu. Podsuwanie sobie składników, drobne rozmowy nad garnkiem, czytanie receptur ("ile to jest 0,01 kg mięty?"), zaglądanie sobie w talerze i różnice w daniach mimo identycznego sposobu przygotowania. Wprawdzie najbardziej lubię dania małoskładnikowe (może dlatego najbardziej mi się spodobały szparagi w szynce serrano i z sosem orzechowym), ale jest niesamowicie fascynujące przechodzić przez poszczególne etapy skomplikowanego i czasochłonnego przepisu, kiedy nigdzie się nie spieszysz, a na samym końcu dostajesz do złączenia kilka elementów i nagle masz danie.
Zabawne jest to, że nawet w wielkim mieście, spotykając kilkunastu nieznajomych, okazuje się, że człowiek niespecjalnie jest anonimowy, kiedy wyjaśni, że najpierw pracował przy jednej megabudowie (zwanej lejem po bombie), a potem przeniósł się służbowo w drugie rozkopki, to już wszyscy wiedzą, gdzie pracuje. I, mental note to self, wizytówki nosić i przy pogodzie.
Więcej zdjęć z warsztatów na stronie "Akademii 24".
[1] Całe moje życie to nieustająca walka ze sobą. Najchętniej nie wychodziłabym z łóżka (chyba że w ciepłych krajach, wtedy bym wychodziła, żeby iść na hamak i spać na zewnątrz).
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 23, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
JFDI, Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 2
Londyn z czasów Sweeneya Toda, Karola Dickensa, Roberta Peela, Bena Disraeliego i młodej królowej Wiktorii. Pod miastem znajduje się drugie miasto - kanalizacja, powoli używana nie tylko do odprowadzania brudnej wody, ale i do odbierania z domostw fekaliów oraz stanowi miejsce pracy dla zbieraczy. Jednym z najlepszych jest Dodger, który sprawnie pozyskuje monety, drobną biżuterię i inne walory. I którejś ciemnej o burzliwej nocy pozyskuje wyrzuconą z powozu pobitą dziewczynę zaraz po tym, jak spuszcza łomot jej dręczycielom. Dziewczyna mówi z nieco zagranicznym akcentem, ma na palcu pierścień i szybko się okazuje, że jest przyczyną sporego konfliktu dyplomatycznego oraz celem kilku płatnych morderców. Dodger w porozumieniu z Karolem Dickensem oraz swoim mentorem żydowskiego pochodzenia, Salem Cohenem, usiłuje uratować życie dziewczyny, nie zważając na wiele konwenansów. I politykę. Muszę, naprawdę muszę wspomnieć o tym, że Dodger i Sal opiekują się śmierdzącym psem o dźwięcznym imieniu Onan.
I jak z poprzednimi książkami Pratchetta, niezwiązanymi z cyklem o Świecie Dysku, mam poczucie, że szkoda czasu i ręki Pratchetta na nie. Historia z tej książki świetnie mogłaby się zdarzyć w sztafażu dyskowym, z dyskową Nocną Strażą i wszyscy byliby zachwyceni. Osadzając ją w XIX wieku zapewne świetnie spełnił postulat "bawiąc-uczyć", co zresztą jawnie opisuje w posłowiu, licząc na to, że historia londyńskiej biedoty nie zniknie zapomniana. Tyle że ja chcę Vimesa, trolle i Vetinariego. Oczywiście nawet bez Świata Dysku jest to książka dobrze napisana, płynną a cyniczną pratchettowską frazą; tłumaczenie też wydaje mi się niezłe, mimo że nie tłumaczył PWC.
Inne tego autora tu.
#38
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 21, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, panowie, sf-f
- Komentarzy: 1
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 20, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
solacz
- Komentarzy: 3
Wyjątkowo udało mi się dotrzymać danej sobie obietnicy, bo z tym u mnie przeraźliwie krucho, i pojechałam obejrzeć poznańskie wydanie Restaurant Day. Cała rodzina zachwycona - Maj grzebała w piasku i skakała na kanapie, TŻ dostał wegańskie ciasto z rabarbarem i Fritz Kolę, a ja widok na sporą część mojego poznańskiego startu - Wartę, most Rocha i Politechnikę Poznańską. W KontenerART (-arcie?) byłam po raz pierwszy i chyba polubiłam mimo tymczasowości miejsca (a może właśnie dzięki temu?). Na piasku, rozsypanym między kolorowymi kontenerami, na paletach i oponach, kłębił się tłum dzieci, psów i dorosłych w różnym wieku. Ludzie w mieście chcą być razem, chcą przestrzeni bez samochodów, tylko na relaks. I to jest to miejsce. Scena, na której można skakać, bębny do bębnienia i jedzenie, którego nie można dostać gdzie indziej. Idea Restaurant Day jest taka, że otwiera się restaurację na jeden dzień i sprzedaje coś, co się przygotowało - ciasta, przekąski, warzywa, hummus, kanapki. I ta idea do mnie bardzo przemawia. Następna odsłona 18 sierpnia, polecam.
A dzisiaj byłam na pikniku na Cytadeli, ale ponieważ wczoraj pojawiła się urocza przygodówka z nawiedzoną posiadłością, to zrobiłam tylko lemoniadę truskawkową. I kupiliśmy wraz ze współpiknikowiczami pizzę w Umberto. To był nader świetny piknik.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 19, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
cytadela
- Komentarzy: 2