Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Po schodkach w dół

Najpierw trzeba wiedzieć, dokąd iść. A iść trzeba na ulicę Mickiewicza 20. Kamienica przy Mickiewicza 20 jest narożna (róg Dąbrowskiego) i mieści chyba wszystko, co może mieścić, więc potem trzeba jeszcze wiedzieć, czego szukać.

J. mi powiedziała, więc wiedziałam - baru kawowego Brisman. I znalazłam. Doskonała kawa, na kawie namalowany mlekiem miś. I jak zwykle kawę piję czysto rozrywkowo, tak dziś nawet udało mi się wykrzesać z siebie chęć do pracy, więc sami rozumiecie (no dobrze, latte było wzmocnione drugą porcją espresso, ale i tak). Na półeczce znalazłam album z graffiti Banksy'ego; obrazki znam, ale świetne oprócz tego są teksty - o tym, że jeśli ktoś chce wprowadzać ład, to zostaje policjantem, a jak ktoś chce sprawić, że będzie ładniej - graficiarzem. I inne.

Kawę mi przygotowywała Rojes, robię hałas dla Rojes, bo to świetna kawa. I z misiem. A następnym razem zabieram Majuta i idziemy na kakao, bo też jest.

Napisane przez Zuzanka w dniu Thursday September 6, 2012

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 2


Adaptacja, dzień 3.

Mama W. bije się z myślami, bo do tej pory nie zostawiała go - poza jednym razem - nigdy samego. Zazdrości mi, że wymykam się na śniadanie, kiedy rozpoczyna się czas zabawy swobodnej. Mama K. jest śliczna, z prostymi czarnymi brwiami, w egzotycznych spodniach, z wąskimi stopami. Nie martw się, mamo W., mówi. Bo mama W. się martwi. Mam na imię M., - mówi tata małej H. z grupy obok. Czytasz nowego Austera? - pyta mama trójki dzieci, muzykolog (bluzka w kwiaty i śliczne beżowe spodnie na szelkach), z czego jedno na studiach, a drugie je kaszę jaglaną w sali z moją córką. - Ja też zaczęłam, podoba Ci się? Tłoczymy się w szatni, na niskich ławeczkach i czekamy z niepokojem na odgłos płaczu z sali. Na trzaśnięcie drzwi, czy przypadkiem nie wyleci z jakąś dramą nieletni. Chyba bardziej to potrzebne rodzicom, a nie dzieciom. Dzieci, kiedy tracą z oczu rodziców, nagle zaczynają być sprawniejsze, sprytniejsze i bardziej zorganizowane. Maj wprawdzie wyniośle olewa śniadania, pije wodę zamiast, ale w obiedzie uczestniczy z radością. Dziś odkrył, że lubi racuchy (oczywiście powitane najpierw firmowym "nie chcę! nie jubię! nie mam apetitu!", ale kiedy zajrzałam przez szparę w drzwiach, wciągał drugiego z dużym zaangażowaniem).

Na początku był atak paniki, wczoraj spokojny sen po obiedzie, dzisiaj już słyszę, że możemy jutro wrócić. Sama nie łapię jeszcze rytmu, z wcześniejszym wstawaniem, ze wspólnym powrotem, podczas którego zrobienie zakupów uzależnione jest od tego, czy dziewczę nie przyśnie mi w foteliku (jak dziś).

Każde dziecko jest inne, każdy rodzic ma inne traumy i strachy. To, co mi się podoba, to nadzieja, że się da. W dzieciach jest instynktowna, ja sobie ją wyrabiam, siedząc w szatni na niskiej ławeczce.

Napisane przez Zuzanka w dniu Wednesday September 5, 2012

Link permanentny - Kategoria: Maja - Komentarzy: 3


Pałuki w weekend - Lubostroń

Znęcona miniaturą w skansenie, wybrałam pałac w Lubostroniu na rodzinny obiad. Bo i ładnie, i restauracja z menu na www. Restauracja rzeczywiście urocza i to, co w menu, smaczne i świeże (oraz - co ciekawe - nie czeka się latami). Niesamowity, wielki park, a w środku mały, uroczy pałac z figurą Atlasa na dachu. Na zwiedzanie trzeba się umawiać, więc jedynie zapukaliśmy do ozdobnych drzwi. Po okolicy, dla odmiany po niemiecko-polskim zalewie w Biskupinie, krążyła grupa radosnych Holendrów. Wyglądali na zachwyconych.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu Tuesday September 4, 2012

Link permanentny - Tagi: polska, lubostroń - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Skomentuj



Między U-bahnem a S-bahnem

Po tym Berlinie zostałam z jeszcze większym niedosytem. Pospacerowałam po ulicach, na których kawałki Berlińskiego Muru mieszają się z architekturą współczesną i zabytkami. Gdzie w Cafe Tolerance są pyszne omlety, a Maj dostanie plasterki ogórka, a ja porozumiewawczy uśmiech od kucharza, który też ma dzieci. Malownicza droga dookoła Tiergarten, Schloss Charlottenburg, niedźwiedź przebrany za Statuę Wolności w Ambasadzie Amerykańskiej. Miasto niedźwiedzi, rowerów, egzotyki zmieszanej z tradycją, czystych chodników. Mogłabym w Berlinie zamieszkać, wiecie? Ale na razie pomieszkam w Poznaniu, trochę tęskniłam. Dzisiejszy szybki spacer przez Jeżyce i z powrotem pokazał mi, że bardziej niż trochę.

GALERIA ZDJĘĆ (również z Zoo).

Napisane przez Zuzanka w dniu Monday September 3, 2012

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: berlin, niemcy - Komentarzy: 1


Agnieszka Osiecka - Szpetni czterdziestoletni

Alfabetyczny przegląd bujnych kulturalnie lat 50. i późniejszych. Wspomnienia o sławach, o tym, jak i gdzie się piło, do kogo się chodziło z wizytą, kto się kim inspirował, jak się walczyło albo wręcz przeciwnie z systemem. Trochę nutek osobistych ("chłopiec, na którym mi zależało"; skądinąd już wiem, że chodziło o Hłaskę, bo tu - w przeciwieństwie do "Listów" brak przypisów post factum, tylko odautorskie), trochę uroczego poczucia humoru ("podpisy Seweryna Krajewskiego i Adama Sławińskiego znam na pamięć. Muszę to kiedyś poćwiczyć na czeku, kiedy znów będą robili prawdziwe pieniądze"), odrobina pikantności, bo jest i o pożyciu intymnym. Mimo to, po latach już niespecjalnie szokuje; kawałek subiektywnej historii oczami Osieckiej.

Inne tego autora:

#60

Napisane przez Zuzanka w dniu Monday September 3, 2012

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2012, felietony, panie - Skomentuj


WTEM wrzesień

Zaszedł mnie znienacka. Zajęta byłam przeglądaniem wakacyjnych zdjęć, praniem powakacyjnej garderoby, wietrzeniem głowy ze wspomnień, a tu nagle jutro TŻ prowadzi do przedszkola naszą już trzyletnią córkę (bo ja idę się szkolić).



Napisane przez Zuzanka w dniu Sunday September 2, 2012

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+ - Tagi: niemcy, poczdam - Komentarzy: 3


A Day in Potsdam (29.08)

Zaraz pod Berlinem, w odległości nawet nie pozwalającej na drzemkę podczas jazdy (nieco ubolewałam), jest Poczdam. A w Poczdamie same parki i ogrody, zabytkowe wille i świat zamożnych Niemiec prawie jak sprzed wojny. Od dawna chciałam pojechać do letniego pałacu Sanssouci [1], ale jakoś mi się nie składało. I mimo że tłumy turystów (również azjatyckich), że zwiedzanie biletowane (ale tylko zamek, park bezpłatny), że park jest raczej do oglądania, a nie do bycia w, to miłe miejsce. Z kaczkami do karmienia, kamyczkami do wrzucania, kwiatkami do wąchania. Bardzo mnie ujęły ekonomiczne szklarenki na rośliny w postaci drzwi w murku - otwarte, roślinka się wietrzy, zamknięte - się grzeje za szybą. Nieco mniej - brak koszy na śmieci, przez co trzeba maszerować ze śmieciami przez cały ogród. Słabe.

Umówmy się też, że to ja się upieram, żeby jakieś parki, pałace i ławki. Majutowi wystarczają kamyczki i studzienki ściekowe. I murki.

Nie trafiłam na poczdamską starówkę, głównie dlatego, że skusił mnie papierowy przewodnik na restaurację[2] pośrodku niczego (a konkretnie w samym środku ogródków działkowych), w której są najładniejsze zachody słońca. I owszem, są całkiem-całkiem. Dla dzieci jest menu drukowane na papierze rysunkowym, w komplecie z kredkami, więc po wyborze (albo przed) można pomalować. I można bezglutenowy makaron, wot Europa.

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Bez trosk. Idealne na wakacje.

[2] Am Pfingsberg, nazwa absolutnie nie do wymówienia, ale jedzenie mają zacne, a ich jabłkowy szprycer uratował mój wieczór.

Napisane przez Zuzanka w dniu Saturday September 1, 2012

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: Niemcy, poczdam - Skomentuj


Aleksandra Marinina - Zabójca mimo woli

Nastia, żeby wynagrodzić Loszce trudy przebywania z nią, wbija się w szpilki i małą czarną, żeby mógł się pochwalić nią na bankiecie (mimo że od zielonych szkieł kontaktowych bolą ją oczy, a od wąskich pantofli stopy i kręgosłup). Oraz proponuje pożycie, żeby mu poprawić humor. Ale tak naprawdę akcja kręci się wokół dziewczyny brata przyrodniego Kamieńskiej, Aleksandra, który nagle się pojawił. Wprawdzie jest żonaty i ma dziecko[1], ale pozyskał sobie uroczą panienkę, 19-letnią Daszę. Do Nastii zwrócił się, bo po wizytach u przyjaciół (wiadomo, gdzieś trzeba się z panną spotykać bliżej, skoro w domu żona i dziecko), przyjaciołom giną dokumenty. Nastia zaprzyjaźnia się z dziewczyną, która okazuje się mądra, inteligentna i do tego kochająca, tyle że miała pecha znaleźć się w metrze obok grupy przestępczej, która robi wokół niej zamieszanie. Dla odmiany wokół przestępców krąży wojskowy, któremu przed laty jeden z rzezimieszków zabił syna (reszta już zginęła). Kamieńska prosi o pomoc w tej półprywatnej sprawie Eduarda Pietrowicza Denisowa, znajomego mafioza-dobroczyńcę. Denisow oddaje jej do dyspozycji oddział wywiadowców z błyskotliwym Bokrem, który pomaga w śledztwie i trochę fascynuje Nastię.

To tak naprawdę książka o zbrodni i nieumiejętności przebaczenia. O tym, że śmierć nie zawsze rozwiązuje wszystkie problemy. I o przypadkowej śmierci, którą lubi kończyć Marinina tom (ot, rosyjski cliffhanger), po której tym razem się Nastia nie może pozbierać.

[1] Niby jest z żoną dla tego dziecka, bo dziecko największą wartością, ale kiedy się dowiaduje od Kamieńskiej, że jego Dasza jest w ciąży, radośnie sugeruje skrobankę. Bo w końcu co za problem.

Inne tego autora.

#59

Napisane przez Zuzanka w dniu Saturday September 1, 2012

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2012, kryminal, panie - Skomentuj


A Night in Berlin (3a)

W Muzeum Historii Naturalnej zakochałam się po zdjęciach na Jonesblogu [link nieaktualny]. Oczywiście moje zdjęcia nie mogą się równać, ale Muzeum Historii Naturalnej jest niesamowite rzeczywiście. Taki spełniony sen szalonego alchemika, z tymi wszystkimi słojami w zalewie, malowniczymi wypchanymi zwierzętami i ażurową klatką schodową. I ogromnym, wielce włochatym mamutem. Z windą, gdzie trzeba. I z lupkami, pod którymi można oglądać jakieś mikre szczątki żyjątek. I z okrągłą, ogromną kanapą, na której kilkanaście osób może się położyć i obejrzeć na suficie film o kosmosie (wprawdzie po niemiecku, ale i tak).

A już całkiem wzruszyło mnie, że - w przeciwieństwie do większości przybytków rodzaju dowolnego - oprócz kawiarni i sklepu z pamiątkami (oczywiście przy wyjściu), w Muzeum znajduje się strefa piknikowa, gdzie można spożyć własne przyniesione jedzenie. Bo czemu nie.

GALERIA ZDJĘĆ.

PS Okrutnie mnie rozbawiła zorganizowana wycieczka rodaków, której przewodnik w hallu oznajmił, że mają na obczaj tego muzeum godzinę. Nawet z niechętną młodzieżą (mimo teoretycznych zachwytów, że szkielety i dinozaury!, zainteresowania starczyło na wejście; potem już wlekliśmy prawie że za uszy, słysząc o kolejnych rzeczach, których dziecko nasze jedyne nie chce. A było ich dużo), spędziliśmy wśród eksponatów prawie 2 godziny i zobaczyliśmy mały kawałek.

Napisane przez Zuzanka w dniu Friday August 31, 2012

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: berlin, niemcy - Skomentuj