Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Sycylia - Giardini-Naxos 2/2

[27.08.2017 Ostatni odcinek, już w drugiej dekadzie października, yay me!]

Ostatni dzień wakacji, taki trochę udawany, bo o 11 musieliśmy opuścić hotel, a samolot wylatywał o 23:50 (skądinąd niespecjalnie polecam, jakby leciał o 21, byłoby idealnie; Majut spał na mnie w samolocie, wyszłam połamana jak paczka paluszków, a do domu dobiliśmy koło 4 nad ranem). Szczęśliwie hotel (Nike) bardzo pro (skądinąd polecam - świeżo po remoncie, cicho!, czysto, bardzo duże pokoje, jedyna wada to powtarzalność śniadań) pozwalał na skorzystanie z basenu do oporu oraz na zostawienie bambetli w recepcji do późnego wieczora.

Żeby nie była moja krzywda, zobaczyliśmy większy kawałek lokalnego muzeum archeologicznego, bo było tuż obok. Kawałek, bo dzień był chyba najbardziej upalny ze wszystkich i pobyt na terenie nieocienionym nie sprawiał specjalnej przyjemności. Szczęśliwie muzeum miało zarówno sporo drzew, jak i nieduży, za to klimatyzowany, budynek z artefaktami sprzed tysiącleci (oraz czarnego kota, ale nie nastawionego towarzysko). Teren spory, kilka stanowisk archeologicznych, obowiązkowy widok na Etnę. Raczej dla fanatyków historii, ale przyjemne miejsce na spacer (sprawdzić, czy nie 35 stopni). Ceny umiarkowane, ok. 4-5 euro za dorosłego, dzieci nie płacą.

Muzeum - artefakty Pozostałości po wykopkach Obowiązkowy widoczek z Etną

Na sam finał poszliśmy w opcję ultra-turystyczną, czyli w wycieczkę łodzią po zatoce. I ubolewam, że dopiero ostatniego dnia, bo była to impreza świetna. Płynęliśmy z Danielem (opinie tutaj), którego zarezerwować można w pierwszej budce po prawej przy nabrzeżu portowym oraz pewnie w okolicy plaży, bo łódka podpływała tam po dodatkowych pasażerów (m.in. Włocha, który wyglądał jak młody Don Draper, Zuzanka #approves). Widoki za milion monet - cała linia brzegowa Giardini-Naxos, widok na Taorminę, Isola Bella, Grota Miłości (gdzie młodzi zwiewali przed blokującymi małżeństwo rodzinami i po trzech nocach razem wracali i już musieli wziąć ślub, żeby poruty nie było), Grota Syreny, Błękitna Grota (z idealnym turkusem wody, przezroczystej na kilkanaście metrów), plaże i hotele luksusowego Mazzaro i Skała ze Słoniem. Przesympatyczny, choć dość apodyktyczny kapitan opowiadał anegdotki po włosku i po angielsku, puszczając nieśmiertelne hiciory z lat 80. i 90. (Bon Jovi ftw), po czym zacumował z zatoczce i kazał pływać (z czego skwapliwie skorzystała Maja, albowiem tylko jej nie przeszkadzało, ze plywa w gatkach, bo przecież po co brać ze sobą kostiumy), w międzyczasie wykonując z dużym doświadczeniem kompozycję ze świeżych owoców. Jak będziecie mieć okazję, płyńcie z Danielem, przemiłe popołudnie.

Giardini-Naxos - marina Scoglio dell-Elefante Mazzaro - luksusowa Taormina Okolice Isola Bella

A na skałach, przy porcie, mieszkała mama kot z trzema pręgatymi kociętami, codziennie się zatrzymywaliśmy, żeby popatrzeć. Ulubione wspomnienie z wakacji Majuta.

GALERIA ZDJĘĆ

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 20, 2017

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: giardini-naxos, sycylia, taormina, wlochy - Skomentuj


#meetoo / #jateż

Ja też.
Jeśli wszystkie kobiety, które były kiedyś molestowane seksualnie, napisałyby „Ja też” w statusie, być może ludziom łatwiej przyszłoby zrozumieć, jaką skalę ma to zjawisko (więc kopiuj i wklej, jeśli dotyczy to także i ciebie).
Me too.
If all the women who have been sexually harassed or assaulted wrote »Me too« as a status, we might give people a sense of the magnitude of the problem (copy and paste, if it’s your experience too)!

Dziś przede wszystkim jestem matką, więc nie o swoich doświadczeniach chciałam opowiedzieć, tylko o tym, co ja i Ty możemy zrobić, żeby takie akcje nie były potrzebne.

Matko syna, ojcze córki. Ucz swoje dziecko empatii, reagowania na cudzą krzywdę i poszanowania granic innych. Ale ucz również egzekwowania szacunku dla siebie, głośnego krzyku, kiedy dzieje się coś złego i umiejętności bronienia się (oraz oczywiście zadbaj o taki kontakt, żeby dziecko przyszło z problemem najpierw do Ciebie, a kiedyś w przyszłości umiało znaleźć sobie mądrą grupę wsparcia i siłę w sobie, jeśli coś złego się zdarzy). Celowo nie rozgraniczam tych dwóch grup - nie że chłopcy mają uzyskać taki zasób umiejętności, a dziewczynki - inny i wtedy będzie "lepiej". Nie różnimy się od siebie aż tak bardzo.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 18, 2017

Link permanentny - - Komentarzy: 4


Ryszard Wojciech Kowalski - W pogoni

Po mocno zakrapianym spotkaniu kolegów po latach jeden z nich - uprzejmy i sympatyczny inżynier Pająkowski - zostaje dźgnięty nożem; nie umiera jednak, udaje się go uratować, ale stracił pamięć, więc nie pomoże w śledztwie. Porucznik Jasiuk i kapitan Jeziura wypalają setki papierosów, przesłuchują, jeżdżą i szukają; mimo wielkiego zaparcia i ofiarności osoby zbrodniarza domyśla się jeden z kolegów - książka kończy się apelem do mordercy, żeby wyznał swe grzechy milicji. Tak, to bardzo zły kryminał.

Nietypowo wątek śledztwa przeplata się z anonimową obserwacją mordercy - próby powrotu do normalności po zbrodni i jego walki z wyrzutami sumienia. Reszta już nietypowa nie jest - z subtelnością czołgu autor opisuje życiorys jednego ze śledczych, który skończył prawo i zaczął pracę w administracji, po czym - odkrywając złamanie przepisów - zachwycił się byciem śledczym i wstąpił do szkoły oficerskiej, bo to najlepsza droga do bycia pożytecznym w społeczeństwie. Nawet wykradanie jabłek przez rówieśników w dzieciństwie budziło jego niesmak, a potem było jeszcze gorzej. Drugi, spodziewając się dziecka, ma nie lada zgryz, czy powinien zostać na komendzie, bo może będzie przełom w śledztwie (nie było), czy lecieć do żony na porodówkę, bo to już. Wbrew sobie jednak wybiera porodówkę, prawie że szef go zmusza.

Się pali: papierosy ze srebrnej papierośnicy (denat), wcale (jeden z podejrzanych, dziwne), giewonty, klubowe i sporty.
Się je: minogi (bo rzucili w restauracji, chociaż niektórzy wolą śledzie w oleju, ale tych akurat nie rzucili); kiszonego ogórka (z niechęcią); chłodnik, grzybową i pierogi domowej roboty - bo żona gotuje; polędwicę, kiełbasę i mięso (wystane w sklepie komercyjnym).
Się pije: kryniczankę (jako zapitkę do wódki) i napoleona. Oraz wódkę.
Się zażywa: brom (na uspokojenie), psychedrynum (wyłudzone od aptekarza o nazwisku Kapsulski) na poprawę zdolności uczenia się przed egzaminem.

#63

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 16, 2017

Link permanentny - Tagi: prl, 2017, panowie, klub-srebrnego-klucza, kryminal - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 1


Instapoznan Photowalk - Młyńska 12

[15.10.2017]

Spacery z aparatem, organizowane przez Instapoznan, sprawiają mi mnóstwo przyjemności, chociaż - jak na przykład tutaj - oznaczają bardzo pracowity dzień. Ponad 3 godziny fotografowania z przerwą na śniadanie to jak dniówka przerzucania węgla (albo i trzy, doliczając czas spędzony przed monitorem), ale zostają po tym w głowie świetne widoki, niektóre nawet i na zdjęciach.

Z zewnątrz budynek przy Młyńskiej 12 nie zdradza swojego ogromu, ale po chwili błądzenia w środku dociera do mnie, że jest ogromny - zajmuje ćwierć kwartału między ulicami Młyńską i Nowowiejskiego. Ma prawie 130 lat, ale dzięki drobiazgowemu remontowi udało mu się niedawno przywrócić jego całą świetność z czasów, kiedy zaprojektował go architekt Oskar Hoffman. W środku mieszczą się biura i kilka restauracji, z dodatkową przestrzenią na dachu budynku, skąd z chyba 5. piętra rozciąga się obłędny widok na centrum miasta. Jednak centralnym punktem, który absolutnie wart jest zobaczenia, jest spiralna klatka schodowa, zakończona przeszkleniem na suficie. Warto zwrócić uwagę na niesamowitą konsekwencję stylistyczną: sztukaterie, stolarka, liternictwo, kolorystyka - wszystko jest spójne i przemyślane.

GALERIA ZDJĘĆ. Dodatkowo, jeśli chcecie zobaczyć zdjęcia zrobione przez resztę uczestników, a warto - przejrzyjcie tag #poznajpoznan5 na instagramie.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 15, 2017

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tagi: instapoznan, photowalk - Skomentuj


Październik

W zasadzie to dopiero przy okazji dzisiejszego sadzenia tulipanowych cebulek wyszło mi, że od kwietnia nie było nic o tym, co w ogrodzie. Może dlatego, że w zasadzie większość sezonu kwitnienia była deszczowa, ciemna i niezachęcająca? Mam też inne wymówki, bo w tej kwestii potrafię być ogromnie kreatywna. Bez wymówek, za to w telegraficznym skrócie: tulipany udały się nad wyraz, chociaż z powodu braku słońca część rozwinęła się w wazonie, bo w ogrodzie nie miały szans; piwonia pozyskana od babci I. wypuściła jeden biały kwiat i poszła w liście; hortensja najpiękniejsza na świecie - mnóstwo kwiatów od soczystej zieleni do różu; nasturcje, groszek pachnący, astry i słonecznik zostały wyplewione przy okazji koszenia ogrodu przez firmę sprzątającą (nie, nie pytajcie, co o tym myślę, bo nie umiem bez brzydkich słów); sezon zakończyły przepiękne mieczyki, niestety przechodzący za płotem kilka ukradli, #dębiec mać. Obiecałabym za rok większą regularność, ale jest jak jest; zdyscyplinowanie nie jest moją najmocniejszą stroną.

Więc poniżej tegoroczny ogród oraz dla pamięci - posadziłam całe mnóstwo cebul, zobaczymy, co z tego wyrośnie: Flaming Parrot, Parrot (ten biało-zielony), mieszanka kolorów, Black Parrot, Virichic, Foxtrot, Freeman, Brest, Mount Tacoma, Green Wave, Ice Cream (must have), Green River, Little Beauty, Doll's Minuet, Estella Rijnveld, Exquist, Oviedo, Thesire, dwukolorowa mieszanka żółto-zielonych i różowo-zielonych, Lilac blue, miks kolorowych odmian niskich, Bowl of Beauty i Negrita Parrot. Do tego trochę krokusów i przygarść hiacyntów w ekstrawaganckich kolorach.

GALERIA ZDJĘĆ

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 14, 2017

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, G is for Garden - Skomentuj


O pożytkach z przeglądania facebooka

Więc to nie jest tak, że zawsze czas spędzony na facebooku jest czasem straconym, chociaż oczywiście raczej jest i mam na to solidną liczbę godzin, przepieprzonych na oglądaniu słodkich kotków i "o, znowu ktoś nie ma racji w Internecie" wątków; przypadkiem trafiłam na informację o tym, że w Collegium Maius odbywa się spacer z profesorem historii sztuki. Absolutnie wartościowa godzina, podczas której można się sporo dowiedzieć o celowości architektury, wpisywaniu funkcji budynków w lokalizację i czas, konsekwencjach użycia materiałów i powodach takiego, a nie innego kształtu budynku; dla mnie to fantastyczna przeciwwaga dla obserwowania degeneracji miasta, budowania, gdzie popadnie i bez głębszego zastanowienia się innego niż koszt gruntu czy liczba potencjalnych mieszkań. Zuzanka poleca, przeglądajcie informacje o wydarzeniach w bliskiej okolicy. Do Collegium Maius (Fredry 10) można wejść bez wejściówek, tak prosto z ulicy i - jak stwierdził oprowadzający po budynku pan profesor - doznać uczucia "wow".

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 10, 2017

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: photowalk - Skomentuj


Hermann Hesse - Wilk stepowy

Smutny, schorowany 50-latek, wynajmuje pokój w mieszczańskim domu[1], żeby... no właśnie nie wiadomo, co - nie robi nic, tylko się snuje. Trochę czyta, trochę pije, trochę spaceruje, unika ludzi, wreszcie któregoś dnia znika. Syn właścicielki domu, smętny pracownik biurowy, odnajduje dziennik lokatora i decyduje się go przedstawić światu[2]. Harry, tajemniczy lokator, rzeczywiście nie nic nie robi, poza czytaniem, snuciem się, cierpieniem z powodu licznych (choć bliżej nieokreślonych) schorzeń, jadaniem tu i ówdzie (ze szczególną predylekcją do młodych win alzackich) i rozważaniem kwestii zakończenia swojego marnego życia za pomocą brzytwy, sznura lub trucizny. Próba spotkania towarzyskiego z niegdyś lubianym profesorem kończy się irytacją, obrażeniem gospodarza i ucieczką; jest też kulminacją największego życiowego problemu Harry'ego, który nie czuje się ani człowiekiem (bo rządzą nim zwierzęce impulsy, nie pozwalające mu być grzecznym członkiem społeczeństwa), ani wilkiem (bo jest za mało dziki, żeby biegać bez ubrania i mordować). Za pomocą nierealnych znaków (migające magiczne litery reklamujące teatr dla nienormalnych, broszurka o dwoistym człowieku-wilku) trafia na Herminę, młodą kurtyzanę, która okazuje się go rozumieć (chociaż nieustająco drwi z niego) i pokazuje mu, jak czerpać z życia radość (w skrócie - taniec, seks, w tym homoseksualny oraz miękkie i twarde narkotyki). Finałem jest bal maskowy, zakończony deliryczno-narkotyczną przechadzką po bezdrożach umysłu Harry'ego.

Nadrabiając zaległości w tzw. literaturze kultowej, ze smutkiem stwierdzam, że niekoniecznie warto. Lektura "Wilka stepowego" nie prowadzi do czegokolwiek (poza poczuciem, że drugs are baaad mkay). Domyślam się, że w dwudziestoleciu międzywojennym była to rzecz przełomowa, zwłaszcza w kwestiach obyczajowych, ale sto lat później jakoś nie porywa. Dodatkowo, jeśli się nie lubi zakończeń leniwie otwartych ("nie wiem, co mi się roiło pod wpływem narkotyków, a co było naprawdę"), a ja na ten przykład niespecjalnie, to można do końca nie dotrzymać.

[1] Na półpiętrze którego stała araukaria, moje nemezis podczas słuchania audiobooka; lektor uparcie artykułował ją jako "aurakarię", budząc moją żywiołową chęć poprawienia. RAZ się pomylił i przeczytał prawidłowo, prawie że zaczęłam klaskać.

[2] Co oznacza, że kończy się przedmowa, a zaczyna dziennik, a do właścicielki domu i jej syna już nie wracamy.

#62/13

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 8, 2017

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Tagi: 2017, beletrystyka, panowie - Komentarzy: 3


Wielkopolska w weekend - Koszuty - Szlachcin - Winna Góra - Środa Wielkopolska

[7.10.2017]

Dzień miał być słoneczny i piękny, złota polska jesień w październiku, a wyszło jak zwykle - kilka minut słońca, chwilę później ulewny deszcz. Dwór w Koszutach zupełnie się nie zmienił od czasu odwiedzin w trzy lata temu (a schodzący kominiarz nieustająco cieszył tym razem prawie-ośmiolatkę). Tym razem zaskoczyła nas pogoda, bo ulewny deszcz zagonił nas do altanki w ogrodzie, gdzie spędziliśmy kilkanaście minut, czekając, aż przestanie. I przestał, ale i tam wyjściowe obuwie udało mi się przemoczyć.

GALERIA ZDJĘĆ.

Potem nastąpił tzw. rekonesans, bo do pałacu w Winnej Górze się spóźniliśmy - był otwarty dla zwiedzających do 14, a opuszczony dwór w Szlachcinie wprawdzie miał zachęcająco dziurawy płot, ale właśnie zaczęło lać i obuwie wyjściowe jednak było mi potrzebne w stanie mniej ubłoconym niż bardziej.

Głównym celem wyprawy była Środa Wielkopolska, gdzie M. z biura brała ślub (stąd obuwie i mniej casual strój niż zazwyczaj). Nie zdziwicie się zapewne, jak wspomnę, że padało. Przemknęliśmy się na obiad, potem kilka kroków dookoła rynku, wreszcie do kościoła. Urocze miasteczko, ale śluby jednak lepiej się sprawdzają latem (na przykład pod koniec sierpnia, kiedy to podczas mojego ślubu padało i było mokro).

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 7, 2017

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tagi: koszuty, szlachcin, winna-góra, środa-wielkopolska, polska - Komentarzy: 3


Connie Willis - Pojedynek na słowa

Prawie dokładnie po roku od przeczytania wersji oryginalnej z dużą przyjemnością (i o wiele szybciej) przeszłam przez polskie tłumaczenie. Fabułę można sobie przypomnieć w poprzedniej notce; to, na co chyba mniej zwróciłam uwagę poprzednio, teraz jednak zakłuło mnie dość mocno (jak już nie przerzucałam gorączkowo stron, żeby zobaczyć, jak autorka rozwiąże kolejną katastrofę). Briddey, główna bohaterka, nie robi przez całą książkę NIC. Teoretycznie jest menedżerką w korporacji, ale jej praca polega na umawianiu się przez sekretarkę na spotkania, które odkłada albo są odkładane, rozmowach na korytarzu, dostarczaniu swojemu narzeczonemu (z którym teoretycznie nie jest w zależności służbowej, ale posłusznie go wyręcza w pracy) materiału na jego kolejne spotkania z zarządem (pozyskiwanego od ofiarnego C.B., który - chyba jako jedyny w tej firmie - uczciwie pracuje i wymyśla cokolwiek) i uciekaniu przed współpracownikami, którzy czegoś od niej chcą. Teoretycznie gdzieś tam jest wspomniane, że robi jakieś raporty, ale z czego i po co (skoro nic nie robi) - nie wiadomo. Gorzej, że nie robi też kompletnie nic poza pracą, jedynie miota się między swoją nadczynną rodziną a problemami osobistymi (które się z bezwolności i nicnierobienia wzięły). Gryzie mnie, że jej dystynktywną cechą są rude włosy, nie inteligencja, humor, wiedza, miły charakter, umiejętności. Autorko, w żadnej innej książce nie było tak płaskiej bohaterki! 9-letnia Maeve, kuzynka Briddey, jest zdecydowanie ciekawsza (chociaż to nie w niej zakochuje się inteligentny nerd).

Ale sceny w bibliotece - nieustająco fantastyczne.

Inne tej autorki tutaj.

#61

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 6, 2017

Link permanentny - Tagi: 2017, panie, sf-f - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Joanna Chmielewska - Całe zdanie nieboszczyka

Zalążkiem całej akcji jest to, że Joanna, żeby nie zmarznąć na kopenhaskich wyścigach, zakłada pod kapelusz blond perukę. Fuksem wygrywa, po czym - na fali entuzjazmu - jedzie wygraną przehulać w nielegalnym kasynie. Wtem, podczas nalotu policji, tuż przy niej umiera postrzelony przestępca, a tuż przed śmiercią wyjawia jej (biorąc ją za sprawą peruki za przestępczynię), gdzie zakopał wszystkie pieniądze i kosztowności szajki. Przestępcy wywożą ją do Brazylii, gdzie usiłują na różne sposoby wydobyć z niej informację o koordynatach skarbu. Dzielna Joanna nie poddaje się, ucieka raz luksusowym autem, ucieka drugi raz - tym razem skutecznie - luksusowym jachtem, ląduje we Francji, gdzie ponownie zostaje porwana i tym razem zamiast w luksusowej rezydencji nad basenem, ląduje w lochu pod zamkiem. Z lochu się wykopuje, ucieka przez Paryż do Taorminy, gdzie spędza miło czas, chociaż nieustająco szuka wokół siebie ścigających ją złoczyńców; ponieważ wpada z paranoję za sprawą poznanego atrakcyjnego dżentelmena, ląduje wreszcie w Polsce, gdzie nie kończą się jej kłopoty mimo ogromnego zaufania do milicji obywatelskiej.

Żeby nie zdradzać większości rozwiązań fabularnych, streszczę tylko, co jest niezbędne do wykaraskania się z dowolnych tarapatów: plastikowe szydełko, kalendarzyk kieszonkowy Domu Książki, atlas geograficzny, tłuczek do mięsa, brak zamiłowania do jedzenia oraz zaufani przyjaciele.

Na fali sycylijskiego wyjazdu wyciągnęłam z półki ulubioną lekturę z czasów nastoletnich i zostałam z nieco ambiwalentnymi uczuciami. Okoliczności geograficzne są przez autorkę dobrze odrobione, zwłaszcza mogę potwierdzić to w przypadku Taorminy, gdzie mimo upływu lat wszystko się zgadza. Warstwa logiczna kuleje, a zachowanie bohaterki jest, ostrożnie mówiąc, nieco chaotyczne. Już nie śmieszy mnie do łez jak przed laty, chociaż dalej to bardzo przyjemne czytadełko.

Inne tej autorki:

Inne z tej serii.

#60

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 3, 2017

Link permanentny - Tagi: 2017, panie, z-jamnikiem, kryminal, prl - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 2