Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o zoo

Tierpark Berlin

Jeśli planujecie wizytę w Zoo Tierpark, ważne są dwie rzeczy: to jest zupełnie inny ogród zoologiczny niż Zoo Berlin (z Akwarium), o czym warto pamiętać kupując bilety[1], jeśli się nie ma chęci zwiedzić obydwu tego samego dnia oraz że bynajmniej nie mieści się w Tiergarten (na co nabrała się wcześniej yours truly, nie mogąc zlokalizować ogrodu w centrum). W przeciwieństwie do dość kompaktowego Zoo Berlin, Tierpark przypomina obszerne poznańskie Nowe Zoo, z dużą powierzchnią, lasami i darmową kolejką jeżdżącą co 40 minut dookoła zoo (dość zatłoczoną). Maj był rozczarowany, bo trafiliśmy akurat na remont pawilonu drapieżników i nie udało się zobaczyć białego tygrysa (warto wrócić w 2019). Do zoo są dwa wejścia, przy obu są parkingi (4 euro bez względu na czas, a czasu można sporo spędzić[2]), znacznie fajniejsze jest to przy zamku, bo wchodzi się przez pawilon z krokodylami do francuskich zadbanych ogrodów. Nie wiem, czy jest coś w samym zamku, bo zaczęliśmy od drugiego wejścia i po dotarciu na koniec byliśmy nadzwyczaj złachani. Najlepsza zagroda: lemury katta, biegające z młodymi na plecach. Najlepszy pokaz: karmienie słoni jabłkami z rozkosznym słoniątkiem, które przy okazji nurkowało i świetnie się bawiło oraz słoniem leniwym, który ograniczał się do emitowania pomarańczowego gardła i znaczącego wskazywaniem trąbą na otwór, w którym można zdeponować pożywienie. Karmienie pingwinów też było sympatyczne, ale bez rewelacji.

GALERIA ZDJĘĆ

[1] Bilety można kupić on-line[3], ale w czerwcową sobotę nie było żadnej kolejki przy kasach. Ceny takie same przy obu opcjach (dość słone, aczkolwiek korzystniejsze dla dużych rodzin).

[2] Tym bardziej można zaplanować cały dzień, że restauracja w zoo (Patagona) to przyzwoite marche ze sporym wyborem świeżych dań, a nie jakichś odgrzewańców z mikrofali.

[3] Bilety kupuję na tiqets.com, pewnie można w innych miejscach, ale tu nie miałam nigdy problemu z pokazaniem kodu w telefonie.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 30, 2018

Link permanentny - Tagi: berlin, niemcy, ogrod-zoologiczny, zoo - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Skomentuj


O tym, że jest ciepło, choć niby zimno (4/4)

Jest po 15:30 (tak, patrząc na różnicę między datami wtedy i dziś, minęło mnóstwo "po 15:30"), więc obiecana bułka ze śledziem. Zwykle bywało kilka rodzajów, ale po zadaniu standardowego pytania "Welche ist besser?[1]" wybierałam opcję bardziej kwaśną (pikle, cebulka, sałata, ogórek).

Ogród botaniczny (Usedoms Botanischer Garten Mellenthin), chociaż na pierwszy rzut oka wyglądał jak działeczka przyklejona do pobliskiej restauracji, okazał się ogromną przestrzenią, podzieloną na 14 ogrodów tematycznych. Początek ciepłego maja oznaczał kwitnące tulipany, rododendrony, drzewka owocowe i inne drobne kolorowe kwiatki. Miłe miejsce na spokojny spacer, tak na okrągłą godzinę, zwłaszcza że co jakiś czas dostępna jest ławeczka czy altanka. Wzbudziłam dziką radość dziecka, kiedy spróbowałam dotknąć wygrzewającego się i nieruchliwego zaskrońca, który nagle okazał się nadzwyczaj ruchliwy, powodując moje podskoki i krzyki (“mamo, a pokaż jeszcze raz, jak się przestraszasz”). Przed wejściem do ogrodu stoi klatka z puchatymi królikami i kurami.

Tuż obok ogrodu botanicznego znajduje się zdecydowanie jedno z ciekawszych miejsc w okolicy - otoczony fosą XVI-wieczny zamek (Wasserschloss Mellenthin). Żeby wjechać do środka, należy przejść przez rogatkę, gdzie uiszcza się opłatę 1 euro od wchodzącego; co jest miłe, koszt wejścia można odliczyć sobie od kawiarnianego rachunku. W zamku mieści się hotel, więc zwiedzanie jest ograniczone, można natomiast zjeść coś w zamkowej restauracji[2] i pokręcić się po ogrodzie na wyspie dookoła zamku. Hitem ogrodu okazała się samobieżna kosiarka Husqvarna, za którą Maj podążał, bo byliśmy ciekawi, czy nie zgrzmoci się do fosy. Nie zgrzmociła się, ale w pewnym momencie po podjechaniu do brzegu zaczęła błyskać kontrolkami i zawodzić rozpaczliwie. TŻ przestawił ją jak niezgrabnego żółwia przodem do ogrodu, ale nie pomogło. Polska przeprasza za nienaprawienie kosiarki.

Mikrokościół na wzgórzu obok zamku, otwierany do zwiedzania, jak ktoś akurat jest

Zoo w Bansin (Tropenzoo Bansin) reklamowane jest jako najmniejszy ogród zoologiczny Niemiec i hm, jakby to powiedzieć, użycie określenia “zoo” jest sporym nadużyciem. W zasadzie to średniej wielkości podwórko, na którym stoi kilkanaście niewielkich klatek, zaś w środku budynku jest kilkanaście terrariów. O pomstę do nieba wołają “polskie” opisy pod niemieckimi i łacińskimi, ewidentnie zarobił tu tłumacz automatyczny, który nie zrobił dobrej roboty. Kilka sympatycznych małpek, papuga udająca telefon i gady w akwariach, ale to wszystko; jeśli ma być to cel podróży, a nie krótki przystanek podczas spaceru - nie warto. Zdecydowanie większą przyjemność miałam z kanapki ze śledziem i plaży w Bansin, gdzie tak samo ładnie jak we wszystkich nadmorskich miasteczkach (zdecydowanie nagroda należy się pomysłodawcy postawienia tablic z nazwą miejscowości na końcu mola, bo przynajmniej wiadomo, która to plaża).

GALERIA ZDJĘĆ.

Adresy:

[1] Uczyłam się niemieckiego równe 6 lat, ale ponad 20 lat temu, więc jak się rozkręcę, to nawet wygłaszam zrozumiałe dla rozmówcy zdania i często rozumiem odpowiedź, chyba że nie, a wtedy przechodzę na angielski.

[2] Gotówka i karta EC, zupełnie nie dziwi w przypadku Niemiec.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 4, 2018

Link permanentny - Tagi: niemcy, ahlbeck, uznam, bansin, mellenthin, ogrod-zoologiczny, zoo, majowka2018 - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Skomentuj


A w Starym Zoo

... postawili przy małpiarni figury małp wielkości należytej. Łatwiej zobaczyć niż małpy za szkłem, bo tajniaczą się za krzakami i przemykają szybko w prześwicie. Owce kameruńskie, ustawione w sformowaną bojówkę, beczały przeraźliwie i usiłowały pozyskać walory spożywcze od przechodzących, ale nie tędy droga, bo wyraźnie stał napis, że nie karmić. Na karuzeli dawali w nagrodę za jazdę naklejki z Królem Lwem (czy ja chcę mieć taką naklejkę gdzieś w domu nalepioną?). Najładniejszy był (oczywiście poza Majem) koroniec plamoczuby. Lubię Stare Zoo na niedzielny spacer.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 24, 2011

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tagi: ogrod-zoologiczny, zoo - Komentarzy: 9


Dzisiaj zużyłam 4 plastry

... w rybki, żeby zaplastrować nieco zdemolowane stopy, bo się chodzi. Oj, się chodzi. Chyba odróżniam się od populacji, bo odpytują mnie, where am I from (oraz sugerują, że powinnam schować aparat, bo tu kradną, no ależ ja was państwo proszę). Naród pomocny, nawet jeśli nie mówi inglese, braki językowe zastępuje mówieniem coraz głośniej i machaniem rękami. Poczta jest doskonale schowana, trzeba naprawdę pieczołowicie wypatrywać albo skrzynki pocztowej, zwykle stojącej pod urzędem, albo szukać mało widocznego słówka Correo (przewodnik zeznał, że listy dochodzą po długim czasie albo nie). Już bardziej widoczne jest metro, które tu się nazywa Subte i ma dość charakterystyczny znaczek.

Jutro kończy się rumakowanie (a zaczynają warsztaty), więc trochę odpocznę, bo w upale nawet 2-godzinny spacer to ciężka praca jest. Ogród botan^Wfelinologiczny, na mapie wyglądający niepozornie, dał mi straszliwie w kość, mimo że co kwadrans robiłyśmy z K. przerwy kondycyjne na wypicie wody. Podobnie ogród zoologiczny - powierzchnię ma mniejszą niż zoo w Poznaniu, ale upakowane są tam takie cuda, że po trzech godzinach człowiek się nagle orientuje, że zaraz mu coś odpadnie. Podobnie dziś Recoleta - buenoskie Powązki z zakurzonymi grobowcami, nieledwie piszczelami wystającymi z półotwartych trumien - miały być łagodnym spacerkiem na godzinę, a okazały się maratonem dookoła 4800 grobowców z przerwami na wodę oraz dłuższą na jabłuszko, spożyte niefrasobliwie na schodach do katakumby jakiegoś śp. chyba lekarza. Myślę, że się nie obraził, jabłuszka są zdrowe. Bardzo sobie chwalę, że można sobie 2 okolicy południa usiąść w kawiarence, wypić kawę ze śmietanką (taką maślano tłustą, że aż pływają oczka) i zjeść coś dobrego (wczoraj trafiłyśmy do knajpeczki z kuchnią argentyńską, serwującą m. in. pieczone pierożki z wołowiną, serem, tuńczykiem, kukurydzą czy dość hardcorowo z szynką, ricottą i z karmelem na wierzchu, dziś do kawiarenki na grzanki z tuńczykiem).

Myślę, że mogłabym żyć w ciepłych krajach. Oj, mogłabym.

Recoleta - GALERIA ZDJĘĆ
Ogród Botaniczny - GALERIA ZDJĘĆ
Ogród Zoologiczny - GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 28, 2009

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: argentyna, buenos-aires, cmentarz, ogrod-zoologiczny, zoo, ogrod-botaniczny - Komentarzy: 4


Google trochę łże

Ale wybaczam. Bo raptem kazało wysiąść z autobusu 6 przecznic wcześniej i trochę się zgubiliśmy w dziczy. Takiej dziczy, co to się tyłek podciera liśćmi (jeśli ktoś podciera); a bez metafor to na straszliwych suburbiach, gdzie widok człowieka na rowerze jest zbawieniem. Okazało się, że od strasznych suburbiów do wejścia do zoo jest rzut beretem i poczułam się jak Stanley na widok Livingstone'a (albo odwrotnie). Zoo jest bardzo, bo i tygrysy z młodymi, sjesta u lwów i leniwy biały[1] niedźwiedź, który ma luz czy inne lemury[2]. Tylko mam żal, bo zamiast upału, na który się pieczołowicie przygotowałam za pomocą skąpej przyodziewy, nagle zrobiło się srogo zimno, więc kolejne przystanki oznaczały zakupy kolejnej porcji odzieży. W zoo - t-shirta z tygrysami (co zmotywowało mnie do przejścia na plażę, żeby zamoczyć nogi w lodowato zimnym oceanie[3] bez szczękania zębami). Na Fisherman's Wharfie - bluzy z krabem dla TŻ. Normalnie czuję się przez pogodę zmuszana. W każdym razie - ocean jest intrygujący (i ma czarno-granatowy piasek).

I mimo że dupa mi odpadła z zimna na Golden Gate, to jednak chapeaux bas. Most naprawdę budzi ogromny szacunek, mimo że wieje, nieledwie deszcz zacina i wilki wyją, a szczyty filarów spowija mgła[4]. Ponieważ na czas wyjazdu zrezygnowałam z South Beach (przykro mi, ale ponieważ punkty na wyjeździe liczą się podwójnie, nie jestem w stanie sobie niczego odmawiać, bo mi się należy jak psu zupa), przeszłam na dietę 2000 kroków (by Wonderwoman). Przejście prawie 3 km (nie wspominając błądzenia przed zoo i rundki po zoo) daje mi punkty ulgowe na następne kilka dni.

[1] Trochę na tyłku zielony, bo tak na oko glony go porastały.

[2] Nie wyginaly śmiało, tylko spały. Co za upadek.

[3] Wheee! Moczyłam nogi w oceanie!

[4] Oczywiście reszta miasta i okolic ma piękną pogodę, tylko zoo i Golden Gate nie. Zmowa.

EDIT: GALERIA ZDJĘĆ Zoo i z Golden Gate.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 8, 2008

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: san-francisco, usa, ogrod-zoologiczny, zoo - Komentarzy: 6


Nietopyrze, smoki i dziwożony

... z czego prawdziwe są nietopyrze. Ale akurat w zoo były zamknięte, albo niedokładnie szukałam (stawiam, że miały przerwę dzienną, jak każdy, kto prowadzi nocne życie). Były za to:

  • flamingi, które są ptakami ekwilibrystycznymi, albowiem stoją na jednej nodze i wygląda na to, że jest im z tym dobrze; małe flaminżęta wyglądają skądinąd jak szare Szadoki,
  • sowy, które kocham miłością wielką, bo sowy to takie koty w świecie ptaków, puchate i upierzone w śliczne wzorki, a do tego mają głowy obracalne w kilku płaszczyznach i są interaktywne, bo jak się kręci głową przed klatką, to one też,
  • kapibary, które są przeraźliwie dużymi świniami morskimi,
  • kycie wszelkiego rodzaju, od tygrysów, które się ogląda z nabożną czcią[1] z daleka, przez prawie że domowe koty amurskie, bardzo zdenerwowane karakale (siejące dodatkowo zapachem, bardzo intensywnym zapachem, chyba już nie chcę karakala w domu, dziękuję) do przepięknych manuli, wyglądających jak małe wkurzone kociaki i białych panter; duże koty są piękne i majestatyczne, ale mimo to i tak tracą na powadze, jak się drapią identycznym dla wszystkich kotów ruchem tylną łapą za uchem,
  • firefox, który ma śliczne rude futerko, ale miał wszystko gdzieś i spał (mimo że wcale nie jest niedźwiadkiem),
  • pelikan, który dyrygował,
  • i same zoo, które jest wielkim, pięknym i rozległym parkiem, w sam raz na weekendowy piknik (proszę nie zwracać uwagi na przeohydne pawilony z lat 70.)

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Nabożną czcią, przerywaną tylko piskiem[2] pieprzonych plastikowych dinozaurów, które sprzedają przy wejściu do zoo rozkosznym milusińskim i wrzaskami rozkosznych milusińskich.

[2] Nie wystarczy, że dinozaur jest plastikowy i strrraszny, musi do tego przy naciśnięciu wydobywać z siebie ohydny i przeraźliwy pisk. Nie dziwię się, że do tygrysów jest na dole szyba, a na górze dość wysoki taras. Biedne tygrysy.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 17, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tagi: ogrod-zoologiczny, zoo - Komentarzy: 2