Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Spontanicznie zdecydowałam się pójść do teatru, mimo że niespecjalnie lubię. I okazało się, że nie dość, że byłam już na "Śnie" (nic nie pamiętam! na swoje usprawiedliwienie mam, że byłam w ciąży, amnezja w pakiecie), to jeszcze znowu w Teatrze Nowym. Tym razem doszła do tego koincydencja kalendarzowa, wszak właśnie przesilenie letnie. Powrót lekko schłodzonymi po całodziennym upale Jeżycami - doskonały.
I co? Podobało mi się nader, zwłaszcza te kawałki dotyczące sztuki w sztuce, 4 osoby identyfikujące się jako cis-mężczyźni, lew będący kocurkiem i ściana ze szparą (viva la vulva!); mnóstwo aluzji do współczesności, z chatem piszącym prolog i szyderą z milenialsów i bycia zbyt-woke. Było trochę kontrowersji, bo aktorzy grali w symulowanej nagości, często odziani w asortyment BDSM, były sceny kopulacji oraz wielki czarny gumowy fallus (i nieco bardziej naturalistyczny, za to przymocowany nieanatomicznie), całość okraszona doskonałą muzyką, m.in. z elementami OST z Twin Peaks. 150 minut bez przerwy, ciekawe, nie wiem, czy chcę powtarzać.