Więcej o
panowie
W miejscu publicznym, znienacka, zostaje zastrzelony znany biznesmen. Do jednej z bardziej znanym i renomowanych restauracji w Malmö wchodzi mężczyzna, strzela do przemawiającego do swoich gości Victora Palmgrena i wyskakuje przez okno. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał, ale inspektor Månsson i z tego potrafi coś wycisnąć. Tym razem to on jest gospodarzem, a na gościnne występy ze Sztokholmu przyjeżdża Martin Beck ze współpracowniczką z wydziału obyczajowego. W Sztokholmie zostaje Kollberg i znany z poprzedniego tomu buc Larsson i mimo niechęci wszystkich do tego ostatniego, przynosi sporo cennych dla śledztwa informacji, bo okazuje się, że jego siostra mieszka obok jednego z podejrzanych. Uroczym motywem jest agent służb bezpieczeństwa, który odziany w gustowną i widoczną z daleka marynarkę w pepitkę oraz żółte buty usiłował przez 3/4 akcji zachować incognito w holu hotelu Savoy, a potem przyszedł wypłakać się w mankiet Becka, jaka to jego praca ciężka i że nie ma efektów.
W przeciwieństwie do wszystkich CSI, tutaj jest bez fajerwerków, analiza pocisku wystrzelonego z broni daje listę kilkudziesięciu modeli, a nie prowadzi do konkretnego właściciela. Tu ktoś znajduje pudełko po karabinku, wyrzucone przez morze, tu pani przypomniała sobie, że widziała człowieka na rowerze (i jest rozczarowana, że nie dostanie z tego tytułu żadnej nagrody), a z tych klocków składa się rozwiązanie.
A młodszy policjant śledczy Skacke dzwoni do swojej dziewczyny na koszt podatników.
Inne tych autorów: tu.
#50
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 11, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, kryminal, panie, panowie
- Skomentuj
Cameron jest dziennikarzem i śledzi sprawę tajemniczych morderstw ludzi na stanowiskach, dostając telefoniczne informacje od zamaskowanego elektroniką informatora. W międzyczasie pije, łyka szeroki zestaw substancji rozweselająco-uspokajających, gra w gry strategiczne i sypia z żoną przyjaciela. W pewnym momencie zostaje aresztowany, bo policja podejrzewa go o dokonywanie brutalnych i bestialskich mordów na osobach, które występowały w jednym z jego demaskatorskich artykułów. Cameron nie ma alibi, ba - czasem nawet bywał w miejscach morderstw, kontaktując się ze swoim informatorem. Przez mieszaną narrację - w pierwszej i drugiej osobie - czytelnik też nie wie, czy nie jest przez zapijaczonego i chutliwego Camerona wpuszczany w maliny.
Mainstreamowy Banks zachęcił mnie świetną i wciągającą "Ulicą Czarnych Ptaków", ale potem to równia pochyła. "Fabryka Os" była paskudna, brutalna i zbędna, a "Uwikłanie" - mimo wciągającej intrygi - powiela brutalność i niepotrzebną dosłowność "Fabryki". Za dużo wulgarnego i perwersyjnego pożycia intymnego, szczegółowe opisy tortur i morderstw, błoto chlupiące w przemoczonych butach, tryskająca krew i niepotrzebna przemoc. Treść sprawia, że książka jest czytalna, forma - mieszanie narracji i wchodzenie w brutalny detal - że niekoniecznie warto czytać.
#43
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 17, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Na okładce porównywana z miłosno-muzycznymi "Przebojami i podbojami" Hornby'ego, dla mnie to jednak klimat gęstej i pełnej życia, amerykańskiej powieści w stylu Couplanda. Pete grał w jednym z zespołów grunge'owych, nagrali płytę i zespół się rozwiązał, bo celem było nagranie płyty i wyrywanie panienek. Żeby zrobić coś ze swoim życiem, został prokuratorem, ale nie zmienił wiele z czasów, kiedy żył muzyką. Alkohol, narkotyki, co wieczór impreza, czasem kolejna panna do poobracania (a że był gładki, to nie przychodziło mu to z trudnością), a rano kac. Wizyta u żonatej siostry i smutne spojrzenie matki po raz kolejny dało mu do myślenia, że 37 lat to czas na to, żeby znaleźć sobie miejsce w życiu. Pete układa w głowie katalog kobiet, z którymi się przespał i dociera do niego, że cały czas kocha Beth, striptizerkę, z którą kilkanaście lat temu spędził dwa miesiące w motelu, pijąc i pisząc muzykę. I chociaż poznaje niesamowitą Esme, dalej fantazjuje o Beth, sypia z przypadkowo poznanymi kelnerkami i eks-fankami, jednocześnie oskarżając o gwałt współczesnego złotego chłopca sceny muzycznej, który był tak pijany, że niespecjalnie pamięta, co się działo. I coś się zmienia.
To książka o późnym dojrzewaniu w kolebce grunge'u, Seattle. O tym, że muzyka wchodzi pod skórę i gra w głowie w każdym momencie życia. Tym bardziej mnie ujęło, że to moja muzyka. Odpowiadając na najważniejsze pytanie zadane w tej książce, to jednak Pearl Jam, a nie Nirvana.
#42
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 16, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Seria o Tiffany Obolałej nie jest moją ulubioną dyskową serią, ale ta wyjątkowo mi się spodobała. Na pewno warto, bo nie dość, że do małego świata Tiffany wkraczają po raz kolejny wiedźmy, wraca Eskarina Smith, to Tiffany (i Feegle) leci do samego Ankh Morpork, gdzie przypadkiem uczestniczy w demolce lokalu z napojami wyskokowymi i ma okazję na wymianę kilku słów z członkami Straży Nocnej (oraz zwiedzanie aresztu, gratis). Dodatkowo, jest mrocznie, dwuznacznie i miejscami tragicznie, bo ginie dziecko, niewinna staruszka i jej kot, a ludzie - skądinąd mili i przyjaźni - zaczynają emitować w kierunku czarownic uczucia godne średniowiecznej inkwizycji. Nac Mac Feegle i ich błyskotliwe dialogi robią klimat, a 16-letnia Tiffany - walcząc ze sobą, bo za chwilę ma się odbyć ślub jej dziecięcego chłopaka - walczy też z kilkusetletnim duchem złego człowieka bez oczu, za to niewiarygodnie smrodliwego. Można młodzieży, bo kończy się dobrze, a przed nocą poślubną wkracza Niania Ogg, żeby wprowadzić bladą pannę w koronkach w nastrój nieco rozchichotany.
Inne tego autora.
#40
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 11, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, panowie, sf-f
- Skomentuj
Ja wiem, że to nieładnie czytać czyjąś korespondencję, ale jak ktoś umie o sprawach dowolnych - sobie, życiu, twórczości, języku, książkach, kreacji bohatera, kotach, rzemiośle pisarskim - pisać tak ciekawie, zgrabnie i ujmująco, jak Raymond Chandler, to warto. Zbiorek zawiera wyimki z korespondencji do przyjaciół, agentów literackich, innych pisarzy, redaktorów czasopism i właścicieli wydawnictw, posortowane tematycznie. Z kontekstu listów można sobie poskładać życiorys autora - obie wojny, życie z żoną, pisanie, średnio udaną karierę w Hollywood i życie rozproszone między Kalifornię i Wielką Brytanię.
Sporo celnych sformułowań, dużo ładnych bon-motów i zgrabnych zdań, z dużą autoironią i poczuciem humoru. Moje ulubione:
Mówiąc szczerze miałem wszelkie dane, żeby stać się niezłym drugorzędnym poetą, ale to nic nie znaczy, ponieważ mam typ umysłowości, że mogę być niezły drugorzędny w każdej dziedzinie, i to bez specjalnego wysiłku.
I, co mnie chyba najbardziej fascynuje jako grafomankę, w jednym z listów pojawił się niesamowity opis Phillipe'a Marlowe'a, przemyślany co do szczegółu, z poglądami, upodobaniami, obawami, pochodzeniem i wydarzeniami, które go tak, a nie inaczej ukształtowały. To nie jest pisanie na żywioł, gdzie bohater z tomu na tom zmienia się o 180 stopni, to wgląd w życie prawie że istniejącej gdzieś osoby.
Takie sobie tłumaczenie, gdzieniegdzie prosi się o przypis (na przykład przy wyjaśnieniu, czemu Chandlera aż tak bardzo irytowało mylenie "tego drugiego" i "tego innego").
Inne tego autora:
#38
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 6, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, biografia, panowie
- Komentarzy: 3
Ostatnia książka o Wallanderze. I jest mi przykro, że się skończyło, bo polubiłam gderliwego i dociekliwego komisarza, przez całe życie walczącego z tym, żeby nie być takim jak jego ojciec. Ostatnia sprawa, tym razem bardzo osobista - znika niedoszły teść Wallanderowej córki Lindy i dziadek Wallanderowej wnuczki, eks-generał marynarki. Wallander po części na zwolnieniu lekarskim, po części na urlopie (i odrobinę z powodu incydentu z bronią z konsekwencjami służbowymi) szuka go półprywatnie, bo oficjalnie sprawę prowadzi zaprzyjaźniony komisarz Ytterberg ze Sztokholmu. Ale tak naprawdę mniej ważne jest śledztwo, ale walka ze starością. Wallander czuje się mentalnie 35-latkiem, a w lustrze widzi zmęczonego 60-latka, cukrzyka z zanikami pamięci. Dużo rozważań o tym, czy warto, czy jest sens i - w przypadku wyjaśnienia ostatecznej tajemnicy zniknięcia teścia i teściowej córki - co można opowiedzieć niby-zięciowi o jego rodzicach, żeby aż tak nie zabolało.
Gdzieś z tyłu głowy cały czas pobrzmiewało mi podczas czytania "Hurt" Johnny'ego Casha [1]. Że starzenie się to sprawdzenie, czy jeszcze można coś czuć. I że wszyscy, których znasz, w końcu umrą.
Epilog, dodam, trochę mną zamiótł. Nie zostałam z poczuciem krzywdy, nie pójdę wybijać Mankellowi okien, ale mam wrażenie niesprawiedliwości. Jak to w skandynawskim kryminale, gdzie wystarczy wyjaśnić zagadkę, ale niekoniecznie wymyślić satysfakcjonujące zakończenie.
[1] Wiem, że "Hurt" jest Trenta Reznora. Ale, jak ktoś pod jutubką napisał, "if johnny cash covers your song it aint yours no more".
Inne tego autora:
#36
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 28, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
kryminal, panowie, 2011
- Komentarzy: 5