Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Neal Stephenson - Diamentowy wiek

Świat w przyszłości jest podzielony na strefy, oddzielone od siebie nanobotowymi strefami ochronnymi. Społeczeństwa są różne - jedne kultywują tradycje starożytnych Chin, inne - wiktoriańskiej Anglii. Wiadomo tylko, że istnieją wyraźne podziały. To książka o tym, jak napędzana nauką rewolucja modyfikuje skostniałość podziałów.

John Percival Hackworth, zdolny inżynier, wykonuje dla bogatego Alexandra Chung-Sik Finckle-McGrawa prototyp urządzenia - wyjątkowy prezent dla wnuczki bogacza - Ilustrowany lekcjonarz każdej młodej damy, interaktywny komputer, pozwalający na samodzielną i pozbawioną skrzywień naukę. Hackworth chce potajemnie stworzyć kopię Lekcjonarza dla swojej córki, jednak podczas powrotu z pracowni doktora X, kopia ginie i trafia do małej lturystki Nell, dziewczynki z nizin społecznych i finansowych. Wplata się w historię Miranda, aktorka grająca w raktywach - przedstawieniach wykupowanych przez bogatych wiktoriańczyków i kilka innych osób.

To nie tak, że mi się nie podobało. Ale odzwyczaiłam się od tego typu fantastyki - tutaj pełnego neologizmów zlepku steampunku z nanotechnologią. Przygniotła mnie warstwa słowna - za dużo techniki, tłumaczonej na użytek nieznającego świata czytelnika (i po części wyzierająca spod tekstu warstwa tłumaczenia - są cuda typu "przetwarzanie tupli"). Misja, rewolucja, socjologia, maszyna Turinga w przykładach na użytek dorastających dziewcząt. Za dużo sztafażu, za mało fabuły. Lubię ten sposób prowadzenia narracji, kiedy poszczególni bohaterowie wychodzą z przeciwległych końców świata i spotykają się na końcu w centrum wydarzeń, natomiast zupełnie nie lubię książki w książce, szczegółowo objaśnianej filozofii i wchodzenia w mistycyzm. Doceniam kreację świata, ale książka mnie zmęczyła.

Inne tego autora:

#31

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 4, 2012

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: panowie, 2012, sf-f - Komentarzy: 9

« Maria Terlikowska - Kuchnia z niespodzianką - Kolor dnia »

Komentarze

yacoob

Nie powiedziałbym żeby Stephenson coś tłumaczył w temacie świata - na ogół zrzuca cały świat czytelnikowi na głowę i zostawia do samodzielnego rozgryzienia (zupełnie jak Dukaj). Jeżeli te neologizmy i sztafaż ci się nie podobał, trzymaj się z dala od Anathem Stephensona.

Jak dla mnie, Diamentowy wiek jest niezłą SF - bo pokazuje po wielokroć jak technologia pozmieniała nam świat. Ot chociażby te maszyny Turinga w lekcyjonarzu :)

Stworek

Czytałaś Dworzec Perdido?

Czesiu

Ja zaś koniecznie muszę przeczytać diamentowy wiek w oryginale. Porównałem sobie wrażenia z książki z elfką, która tylko angielską wersję czytała i wychodzi na to, że tłumacz nie do końca dał radę.

ds

mnie się ona swego czasu bardzo podobała, z wyjątkiem zakończenia, ale faktem jest, że peanatema jest o dwie klasy lepsza. no i cykl barokowy chyba też powinnaś.

Zuzanka

@yacoob, no to chyba wyrosłam z fantastyki, w której świat jest na tyle inny, że wymaga opisu (z drugiej strony czytam znowu trylogię mostu Gibsona i tam mnie zachwyca).

@Stworku, nie. Chcę?

@Czesiu, ja mam wrażenie, że książka jest wyjątkowo niechlujnie przetłumaczona, zrzucam to częściowo na karb czasu tłumaczenia, ale i tak.

@ds, powinnam i Peanatemę i cykl, ale nie wiem, kiedy. Cykl z przecen sobie gromadzę na razie.

Alex

Peanatema lepsza? W Anathem nic się nie dzieje przez 295 stron, potem jest naplątana kupa wątków i zakończenie pokazujące wała czytelnikowi - nic wam nie wyjaśnię - BO NIE, a Diamond Age to najprecyzyjniej napisana książka SF jaką znam, chociaż może trochę zbyt precyzyjnie nawet.

Zuzanka

@Alex, zupełnie bez podtekstów - opowiedz o tej precyzji? Bo ja się zgubiłam w opisie świata i nie byłam w stanie zarejestrować sensownie fabuły.

yacoob

@Alex nie, mówię że pod tym względem (infodump świata + domyślaj się czytelniku) jest jeszcze potężniejsza niż DA.

@Zuzanka A ja z kolei mostową Gibsona zjadłem w 2/3 i stwierdziłem że nie czytam dalej, bo to jest zupełnie o niczym i autor tarza się w czystym stylu. Good for him.

Alex

To jest jedyna ksiąźka która przychodzi mi do głowy, w której bohaterowie robią to co robią bo tak wynika z ich sytuacji i motywacji (z wyjątkiem jednej sceny*), a nie dlatego, źe tego wymaga popychanie akcji do przodu. To nazywam precyzją, chociaź to złe określenie.

* jedna scena: jak Nell maluje wieźowiec w herb Mysiej Armii

Skomentuj