Więcej o
kryminal
Panna Wonderly zgłasza się do Sama Spade’a, ponieważ nie może się skontaktować ze swoją siostrą Corinne, która podobnież zadawała się z przedstawicielem półświatka, Floydem Thursbym. Wspólnik Sama, Miles Archer, ostrzy sobie ząbki na uroczą pannę, planując po zakończeniu poszukiwań zająć się nią bardziej intymnie. Wtem coś idzie nie tak, najpierw martwy zostaje znaleziony Archer, potem Thursby. Szybko wychodzi, że panna Wonderly wcale nie ma siostry, nie nazywa się Wonderly, a straszliwie zagmatwana intryga zmusza Spade’a do lawirowania między siedzącą mu na karku policją, a przestępcami, którzy usiłują od mijającej się z prawdą panny wydobyć cenną statuetkę, tytułowego sokoła maltańskiego.
Niestety, jak na top10 wszelkich rankingów powieści kryminalnych, to straszliwie słaba książka. Prowadzenie śledztwa przez Spade’a polega na spuszczaniu łomotu rozmówcom, przeszukiwaniu mieszkań i pokojów hotelowych, nadużywaniu przyjaźni i namawiania znajomych do półlegalnych przysług, podpuszczaniu ludzi na siebie nawzajem, żeby się wygadali, czy wreszcie na piciu sporych ilości alkoholu. Sam Spade jest osobnikiem przeraźliwie antypatycznym, zrzucającym na (tak na oko zakochaną w nim) sekretarkę rzeczy przykre (np. konieczności poinformowania żony Archera, że właśnie została wdową, przy czym sekretarka ma polecenie trzymać ją od niego z daleka, bo wprawdzie Spade z żoną partnera sypiał, ale już go za bardzo irytuje albo wyjaśniania policji, skąd zakrwawione zwłoki w agencji). Na to wszystko nakłada się rozbuchany erotyzm detektywa: sypiał z żoną partnera (“- Nic nie poradzę, że nie umiem inaczej postępować z kobietami - rzekł tonem skargi - a poza tym nie lubiłem Milesa”), okłamuje klientkę, że ktoś ją śledzi, więc dziewczę zostaje więc u niego na noc (z wiadomym skutkiem), wielokrotnie obraża swoją sekretarkę (”- Jesteś aniołem - rzekł z czułością poprzez dym - moim aniołkiem z pustą głową. Uśmiechnęła się trochę kwaśno”) czy wreszcie do każdej kobiety pcha się z łapami - tu przytuli policzek do biodra stojącej obok niego sekretarki lub szarpnie w zdenerwowaniu jej ramiona, tu oprze dłoń na “pulchnym ramieniu” telefonistki, tam kładzie dłoń na gładkim, nagim ramieniu klientki albo na jej kolanie.
Spoiler alert! Doskonałym podsumowaniem jest wyimek z posłowia, autorstwa Krzysztofa Zarzeckiego: “I nie okaże się bynajmniej rycerzem z dawnych romansów, który na koniec poprowadzi swoją wybrankę do ołtarza, lecz gorzkim realistą z nowoczesnej powieści, który odda w ręce policji przewrotną klientkę, mimo że wziął od niej pieniądze, przespał się z nią po drodze i ciągle nieobojętne mu są jej wdzięki”. (posłowie).
Się je: nóżki w galarecie, kanapki z pasztetówką i peklowaną wołowiną, jajka, bułki i sok pomarańczowy albo jajecznicę na bekonie i grzanki z marmoladą na śniadanie, kotlet, pieczony kartofel i sałatkę z pomidorów na obiad.
Się pije: bacardi, brandy, johnnie walker, cocktail manhattan.
#70 + ponownie przeczytany #71 Łups!.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 14, 2019
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
panowie, 2019, klub-srebrnego-klucza, kryminal, cwa, mwa
- Komentarzy: 4
Zaczyna się jak "Pamiętnik Laury Palmer" z epoki PRL-u. W małym mieście od noża wbitego w serce ginie piosenkarka estradowa, a nad jej zwłokami klęczy niedoszły narzeczony (awanturujący się i po wyroku), który potem ucieka w Polskę. Malownicza obława (a po drodze chytry staruszek, kradzież luksusowego auta zagranicznemu turyście i skok autem do rzeki) kończy się złapaniem młodzieńca i, absurdalnie, kontynuowaniem śledztwa, bo porucznik Uriasz nie jest przekonany o jego winie. Dodatkowo pamiętnik solistki, w którym denatka egzaltowaną poezją opisywała swoje życie, wskazuje, że tajemniczy On jest kimś innym od zakochanego recydywisty.
Uriasz z majorem Zglinickim z komendy stołecznej prowadzą na zmianę nocne Polaków rozmowy (a konkretnie stary wyjadacz pokazuje młodemu, że musi się jeszcze wiele nauczyć) i śledztwo, w którym odkrywają, że sprytnie zrzucone na młodzieńca morderstwo piosenkarki jest tylko krokiem w wielkim planie zemsty po tragedii sprzed lat. Szybko zaczynają wyodrębniać grupę podejrzanych, pomaga oczywiście maszyna licząca, w pięć dni wyszukująca zbiór wspólny wśród kilkuset osób (programista płakał, kiedy 10 godzin układał program) i wreszcie z zaangażowaniem wielu ludzi[1] z całej Polski, masowy morderca zostaje złapany. Nie jest tajemnicą od połowy książki, że przez dziesięciolecia układał precyzyjną zemstę na trzech kolegach, którzy przez laty cbovyv wrtb żbaę j mnnjnafbjnarw pvążl, cbjbqhwąp wrw śzvreć v śzvreć oyvźavąg, xgóelpu avr hqnłb fvę hengbjnć (przy okazji zabijając milicjanta w celu kradzieży służbowej broni i dziewczynę, bo widziała go podczas zabójstwa).
Społecznie: major je kolację w hotelu i popisuje się znajomością nazwiska przedwojennego właściciela, pytając kelnera, czy przed wojną pracował u Habera. Ten odpowiada zimno, że jest jego synem (pozostawiając wnikliwemu czytelnikowi wyjaśnienie nagłego oziębienia atmosfery). Sędzia surowo ocenia w procesie, bo przed laty jego córka została zgwałcona i "biedaczce po tym szoku coś na mózg padło". Milicjantów dziwi wykształcona żona "przy mężu", ale szybko tłumaczą sobie, że "zajmująca się wyłącznie domem żona będzie bardziej akceptowana przez tutejszą opinię publiczną". Przechowująca uciekiniera programistka maszyn cyfrowych wyjaśnia pochodzenie maszynki do golenia, "z filuternym uśmiechem (...) uniosła wysoko jedno ramię. Była w letniej bluzce bez rękawów. - Depilowanie jest bardzo higieniczne - szarżowała". Rakieta została prostytutką po tym, jak w maturalnej klasie uciekła z "hipami", ale "rzuciła zarośniętych brudasów, śliniących się za prochami".
[1] Nawet angażując się w pracę undercover - rozkręcając kramik ze świeżymi(!) warzywami pod blokiem, w którym ukrył się podejrzany lub udają ekipę z wodociągów.
Inne tego autora.
#53
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 19, 2017
Link permanentny -
Tagi:
2017, prl, panowie, klub-srebrnego-klucza, kryminal -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 2
Nietypowo jak na Christie, jest to powieść szpiegowska. 1941, w wypadku ginie brytyjski wywiadowca, który tuż przed śmiercią wyjawia, że w małym nadmorskim pensjonacie, Sans Souci, mieszka szpieg o pseudonimie M (kobieta) lub N (kobieta). Małżeństwo Beresfordów - Tuppence i Tom, nudzące się bez przydziału do pracy dla obronności kraju, podejmuje się wykrycia szpiega, działającego jako "piąta kolumna" w brytyjskim wojsku. Na pierwszy rzut oka wszyscy wydają się być zupełnie niewinni, po czym przy bliższym poznaniu wszyscy zaczynają być podejrzani. Rozwiązanie jest dość toporne, zrealizowane w duchu "trust no one".
Rozbawił mnie nieskrywany nacjonalizm autorki - obcokrajowcy mają "dziwne" twarze i można się po nich spodziewać najgorszego (zwłaszcza po emigrantce z Polski).
Nie polecam zaglądania na polską wikipedię, gdzie poszłam sprawdzić pisownię nazwisk bohaterów (ponieważ Zelnik, czytający audiobook, miał manierę wymowy Tuppence jako 'tabenz'), albowiem bez żadnego ostrzeżenia jest wyjawiona osoba mordercy. Wiem, że minęło ponad 70 lat od wydania książki, ale i tak.
Inne tej autorki tutaj.
#25/#4
Napisane przez Zuzanka w dniu środa kwietnia 19, 2017
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2017, panie, klub-srebrnego-klucza, kryminal
- Komentarzy: 2
To nie tak, że w PRL-u wszyscy pracowali 7-15 i bez nadgodzin. Otóż pan wiceprokurator Kur nie wracał do domu wcześniej niż późnym wieczorem, ba, zapomniał, jak wygląda kino, teatr czy kawiarnia, bo miał do zakończenia sprawę "białego gangu". Biały gang sprzedawał za granicę ekskluzywny szybkoschnący cement (który i tak był produkowany tylko na eksport) z pominięciem MHZ, za to za dewizy. Na szczęście w czujnym społeczeństwie socjalistycznym wpadł (bo nieostrożni członkowie gangu a to kupowali telewizor, radio czy nawet nową "Jawę" oraz - oczywiście - alkohol). I pewnie by sprawę udało się zakończył, gdyby nie to, że tuż przed rozpoczęciem procesu ktoś napadł na aplikanta, stuknął go lekko w czaszkę i ukradł akta sprawy, które to nieostrożny aplikant zabrał do domu, żeby poprawić, hehe, paginację. Akta jak akta, mrówczą pracą dało się jej odtworzyć, gorzej z czekiem, jaki milicja przechwyciła - okaziciel, posiadający pełnomocnictwo głównego oskarżonego mógł pobrać z wiedeńskiego "Donaubanku" niebagatelną kwotę 80 tysięcy dolarów, co na ówczesne nasze przekładało się już na miliony. Na szczęście do akcji włącza się major Krzyżewski, który nie zawaha się kupić pół kilo krówek, żeby uzyskać zeznania od młodzieży oraz potrafi tak inteligentnie podejść przesłuchiwanego, że dowiaduje się bez problemu, kto zlecił unieszkodliwienie aplikanta (a przy tym wyprowadza na dobrą drogę złodziejaszka Rękawka). Uzyskuje nawet oficjalną zgodę na postępowanie niekoniecznie zgodne z regulaminem. Do rozwiązania sprawy wydatnie przydaje się jeden z ulubionych przez Edigeya podstępów, czyli pozostawienie w areszcie kogoś niewinnego (i to jednego z pracowników wydziału sprawiedliwości) w celu zmylenia prawdziwego przestępcy.
Ale może to nawet lepiej, że przyszły prokurator poznał życie z tej drugiej strony barykady. Tego nie uczą ani na uniwersytecie, ani nawet na kursach dla aplikantów. Takie doświadczenia mogą być przydatne w przyszłej karierze prokuratorskiej. Ostatecznie pan (...) stracił zaledwie 17 dni. Dla młodego człowieka to nic nie znaczy. W zamian uzyskał nominację, na którą musiałby czekać jeszcze co najmniej pół roku.
Się zarabia: kupuje się garnki aluminiowe i się przerabia na pięciozłotówki z kilkusetprocentowym przebiciem.
Się robi: w więzieniu nóż z łyżki z pomocą kaloryfera.
Się kradnie: bo się ma córki i trzeba je wydać za mąż, a wesele kosztuje.
Się wyjeżdża: na wyraj, po ang. na weekend.
Wiem, macie dość Edigeya, ale to takie quick winy dla higieny umysłu.
Inne tego autora tu.
#56
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 14, 2015
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2015, panowie, klub-srebrnego-klucza, kryminal
- Komentarzy: 1
Barbara Gordon "Adresat nieznany" - stary ni to kryminał, ni to przygodówka. Ślad jak zwykle prowadzi w przeszłość, do małego miasteczka przyjeżdża siostrzeniec starszej pani kioskarki, żeby odkryć, czy jego zmarły w czasie wojny ojciec nie zostawił w miasteczku skarbu. Przy okazji poszukiwań skarbu giną ludzie, milicję myli (oczywiście nieumyślnie) prywatne śledztwo bohaterów. Mało socjalistyczne.
Inne tej autorki.
Wanda Falkowska "I kłamstwo zabija" - bardziej socjalistyczne, pieśniarka (huhu) Paula Piano zostaje zastrzelona po koncercie. Dzielny milicjant chodzi po mieście, odpytuje, wyciąga informacje, aż znajduje mordercę. Trochę deux ex machina.
Inne tej autorki:
Natalia Rolleczek - Kuba znad Morza Emskiego i Choinka z Monte Bello. Niby powieść dla dzieci i takich trochę starszych dzieci, ale tak naprawdę dla dorosłych. Kuba ma 7-8 lat i zaskakująco mało łapie z tego, co się dzieje w dorosłym świecie. Co chwilę wpada w tarapaty, z których wyciąga go szacowna krakowska rodzina, która chwilę pokwęka, nawet jak przestępstwo jest sporego kalibru (wyciąganie pieniędzy od chorych, których dziadek-lekarz przyjmuje darmo, bo to socjalizm). W zasadzie obie książki są o rodzinie - "Choinka" to opis oczekiwania na Wigilię, która początkowo ma się nie odbyć, potem jednak jest zaplanowana, bo ma przyjechać brat dziadka, który po wojnie został w Anglii. Każdy z dorosłych członków rodziny przeżywa jakąś dziwną przygodę, a mały Kuba plącze się tu i ówdzie. W "Kubie" przy budowie nowego domu chcą zabrać rodzinie ogród, tytułowe Morze Emskie, zarośnięty i zaniedbany, ale stanowiący kwintesencję szczęśliwego dzieciństwa - zardzewiały wodociąg, stare jabłonie, krzaki porzeczek i malin. W tamtych czasach (uwaga dla młodszych czytelników) nie było czegoś takiego jak własność prywatna i jak komitet uznał, że na terenie ogrodu doktora Kępy ma być postawiony dom, to był. Mimo wszystko, książki są pozytywne i ciepłe, a scena Wigilii poruszająca.
Inne tej autorki.
#26-28
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 8, 2006
Link permanentny -
Tagi:
prl, panie, beletrystyka, klub-srebrnego-klucza, kryminal -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Kryminały Chandlera kojarzą się z deszczem, prochowcem z podstawionym kołnierzem i papierosem zapalanym zapałką, którą trzeba osłaniać dłonią przed deszczem. Nic bardziej mylnego. Akcja książek Chandlera najczęściej dzieje się w pełnym słońcu (bo rzadko pada w Kalifornii). A i tak zapamiętane mam, że pada.
W którejś recenzji z "Pierwszej sety" (chyba "Czy lubi pani UFO?") przeczytałam zdanie, które mi się spodobało (i dość dobrze pokazuje moje wspomnienia) - PRL i epoka gierkowska kojarzy się ze słońcem. Też mam takie odczucia (chyba wspólnota pokoleniowa), dlatego dość nietypowy był kryminał "Broszka z zielonych kamieni" Danuty Frey. Jest brzydko. Ziąb, deszcz, ludzie okutani w płaszcze z czerwonymi zmarzniętymi rękami. Świat jest ponury, bury i przaśny. Świat tzw. prywaciarzy - którzy zamiast pracować uczciwie "na państwowym" - rozkręcają swoje interesiki, na pewno niezgodne z prawem (bo każdy prywaciarz to złodziej).
Mam pana Zelmana, współwłaściciela nieźle prosperującej prywatnej firmy, wytłaczającej pocztówki dźwiękowe. Ma pieniądze, ale szczęścia mu nie dają - nie dogaduje się z drugą żoną, ani z jej synem z pierwszego małżeństwa, garsonierę (no, wynajmowaną kawalerkę w blokowisku, brzydko umeblowaną i niewygodną) współdzieli z większością znajomych. Żona nie jest już pierwszej świeżości, poza tym o siebie za bardzo nie dba ("Zakręcone na lokówki włosy, ukryte pod ciemną ażurową siatką, wypuszczały tu i ówdzie rudawe pędy. W odrobinę wulgarnej twarzy, która kiedyś z pewnością musiała być ładna, z wiekiem jednak nabrała zwiotczałej obwisłości, mrugały niebieskie oczy, obramowane powiekami o nienaturalnie czarnych, sztywnych od tuszu, przykrótkich rzęsach."), nie dziwi więc, że naturalną koleją rzeczy dla pana Zelmana jest zaopatrzenie się w kochankę - maturzystkę Ulę. Sielanka nie trwa długo, kochankę ktoś zamordował w często odwiedzanej garsonierze. Zważywszy na to, że w garsonierze bywało pół Warszawy - była kochanka Zelmana i jednocześnie żona jednego z dwóch współpracowników w firmie, piosenkarka Bożena Horn, wraz z aktualnym kochankiem czy drugi ze współpracowników, podstarzały satyr Giziński, który spotykał się z płatnymi kochankami zdala od domowych pieleszy. Okazuje się też, że potajemnie klucze podbierał pasierb Zelmana, żeby pokosztować zakazanej rozkoszy seksu przedmałżeńskiego ze swą dziewczyną Jolą. Sprzątająca czasem mieszkanie wynajmująca je właścicielka nie krępowała się z wyrażaniem swojego zgorszenia ("Co ja się, proszę pana, nieraz nasprzątałam! A to włosy zbieraj z podłogi łazienki, wynoś butelki. A pościel! Żeby pan tylko widział, jak pościel po takich nocach wyglądała! Raz to go nawet wprost zapytałam, ale on jak się nie obruszy! Że wara mi niby od jego prywatnych spraw, że płaci w terminie i już mnie nic więcej nie powinno obchodzić"), ale pieniądz jest pieniądz. Zelman ułagodził panią Marcjannę prezentem w postaci broszki z zielonymi kamieniami i wzburzenie właścicielki zmalało.
Mały to swiatek, wszyscy sypiają ze wszystkimi, a z tego sypiania rodzi się zbrodnia. Oprócz zwłok (w ciągu powieści pojawiają się i następne) mamy tajemnicę - co zawiera tajemnicza teczka, kto kogo trzyma w ręku i czym szantażuje, co oznacza tytułowa broszka z zielonymi kamieniami (tak, właśnie taka, jaką w prezencie dostała pani Marcjanna).
W porównaniu z prywaciarskim bagienkiem, milicja to ostoja moralności. Dzielny porucznik Marek Wanacki jest zdegustowany zgnilizną moralną, na jaką trafia, analizując powiązania między związanymi ze sprawą ludźmi. Do sprawy dociera dwiema drogami - najpierw prosi go o pomoc znajoma z prosektorium, oczywiście dawna, niespełniona miłość, której na przeszkodzie stanął wyjazd dziewczyny na roczne szkolenie za granicę (niestety, było to przed epoką emaili i takie związki się rozpadały, bo listy szły miesiącami, a telefonistki mówiły, że nie ma takiego miasta jak Londyn, jest Lądek, Lądek-Zdrój). Jest zaniepokojona problemami siostry najlepszej koleżanki, traf chciał - maturzystki Uli. Niestety, intuicja zawodzi przedstawiciela organów ścigania - dopóki nie zostaje odkryte ciało, lekceważy zaniepokojenie znajomej. Potem oczywiście sprawa staje się osobista i za punkt honoru stawia sobie odkrycie świata zbrodni.
Ciekawie brzmią wrażenia gwiazdy polskiej estrady, pani Horn, na turnee w kapitalistycznej Austrii - oczywiście garderoba Polki, tak świetna i robiąca wrażenie w Sali Kongresowej, w zestawieniu z kreacjami na widowni wydaje się dość skromna. Na zakupy w najlepszych butikach jej nie stać, szczęśliwie odkrywa sklepy, gdzie jest wprawdzie taniej, ale jeszcze wytwornie.
Autorka ma swoje prywatne fetysze - każdy ma lekko falujące włosy, a w niewietrzonych pokojach panuje zaduch. Wszyscy palą jak smoki. Niestety, prowadzący śledztwo porucznik w zasadzie nie ma żadnych refleksji ani na temat ustroju, polityki czy pracy, nie ma nawet w zasadzie życia osobistego (choć ma żonę, wspomnianą mimochodem przy okazji wyjaśniania przeszłego uczucia do Elżbiety z prosektorium) - czy dzień, czy noc, czy pogoda, czy deszcz (a jakoś tak się składa, że przeważnie deszcz) podąża tropem przestępstwa. Raz tylko wspomniane jest, że na obolałe gardło łyka pastylkę akronu, a w pustawej lodówce znajduje pętko kiełbasy.
Książka nie obfituje w zasadzie w żadne oceny czy warte wspomnienia cytaty - tło jest bardzo skrótowo naszkicowane, w zasadzie poza prowadzonym śledztwem nie dzieje się nic, w pracy milicjanci nie plotkują, nie pożyczają sobie "stówy" do pierwszego, jedynie wymieniają służbowe informacje.
Inne tej autorki:
#7
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 4, 2006
Link permanentny -
Tagi:
2006, panie, prl, klub-srebrnego-klucza, kryminal -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj