Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Expanse

200 lat później. Ludzkość wyniosła się z Ziemi i zasiedliła układ słoneczny. Podziały zostały - bogata Ziemia, bogaty Mars chętnie korzystają z taniej siły roboczej mieszkańców Pasa dookoła Jowisza, utrzymując celowo kiepskie warunki. Są bunty i mniejsze rewolucje, ale sytuacja jest w miarę stabilna do momentu, kiedy tajemniczy statek najpierw anihiluje Canterbury, ziemski prom przewożący lód, a potem marsjański krążownik Donnager. W obu przypadkach z katastrofy ratuje się ekipa ocaleńców z Canterbury, którzy - głównie w celu ratowania własnej skóry - zaczynają śledztwo. Jednocześnie na Ceres, karłowatej planecie[1] w Pasie Jowisza, detektyw Miller szuka zaginionej córki bogatego naukowca, Julie Mao, która na złość tacie wdała się w lokalny ruch oporu. Wątki się splatają na Erosie, tworząc ładne zakończenie sezonu.

Serial jest (podobno wierną) ekranizacją książki, co mnie bardzo cieszy, bo nieco zmęczyłam się ostatnio serialami, które - jakkolwiek dobre - są oparte nie na scenariuszu, tylko na głosowaniu, który wątek pociągnąć, a kogo odstrzelić. A ja się przywiązuję i nie lubię. Dygresję na bok, kiedy obejrzałam pilota "Expanse", miałam głód jak przy nałogu - wszystko było piękne: scenografia, intryga, kosmos i bohaterowie. Taki cross-over Battlestar Gallactica, Firefly'a i Total Recall (tyle że ludziom w przestrzeni nie wybuchały oczy). Trochę dalej w głąb serialu, ładność pozostała, natomiast bohaterowie poza Millerem i barwną panią senator(?) Avasaralą, zrobili się dość jednowymiarowi. Nie zmienia to faktu, że czekam na kolejny zapowiedziany sezon, który już w 2017.

[1] Człowiek się uczy - myślałam, że to planetoida.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lutego 10, 2016

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Daybreakers

Fajny film wczoraj widziałam, ale wyobraźcie sobie, że nie było momentów, mimo że film o wampirach. 2019, kilka lat wcześniej wybuchła epidemia, która większość ludzi na Ziemi zamieniła w wampiry. Przeważającą większość, co oznacza że pozostałe 5% ludzi nie jest w stanie wyżywić wampirzej społeczności (mimo polowań i fabryk, w których ludzie są niezbyt humanitarnie[1] przetwarzani na preparaty krwiopochodne). Cena krwi rośnie, preparaty zastępcze nie działają, a wampir pozbawiony ludzkiej krwi lub - co gorsza - żywiący się krwią wampirzą - degeneruje się i dziczeje bardzo szybko. Edward (Ethan Hawke[2]) jest głównym technologiem w fabryce hematologicznej, usiłuje znaleźć substytut krwi również w celu poprawy losu pozostałych ludzi, bo niespecjalnie mu się podoba, że są traktowani jak bydło. Sukcesów nie ma, sytuacja się zaognia, ceny idą w górę, a im więcej wampirów nie stać na krew, tym mniej stabilna staje się sytuacja. I wtedy przypadkiem trafia na ludzki ruch oporu i człowieka zwanego Elvisem (Willem Dafoe), który wcześniej był wampirem, ale już nie jest. Naukowiec wbrew całemu światu zaczyna eksperymenty nad odwróceniem wampirzej epidemii.

Oprócz tego, że film jest zupełnie nietypowy jak na tematykę, całkiem niegłupi, to jeszcze do tego jest estetycznie przepiękny. Wampiry - poza tym, że niewidoczne w lustrze i z tęczówkami w niespotykanym kolorze - są ludzkie. Nieśmiertelne, ale egoistyczne, czasem kochające, czasem sprzedajne i nieuczciwe. Technika w służbie wampirów pozwala na jazdę samochodem w czasie dnia (bo promienie słoneczne klasycznie zamieniają wampiry w pochodnie), pod ulicami są wybudowane podziemne chodniki, zastanawia mnie tylko, po co w wampirzych domach okna.



- A wy kim jesteście?
- Ludźmi z kuszą.

[1] I, czego nieustająco nie rozumiem, w sposób stratny. Już pisałam przy okazji "Okularnika" Bondy, że wykrwawianie człowieka za pomocą wbijania mu w losowe miejsca kłujek i zbierania części jest może i widowiskowe, ale absolutnie bez sensu w porównaniu z pobieraniem przez wenflon z różnych okolic.

[2] Doskonały i jako wampir, i nie tylko w tej koszuli i kamizelce (i nie dam sobie wmówić, że to nie ukłon w stronę Harrisona Forda).

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 7, 2016

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 1


Weronika Murek - Uprawa roślin południowych metodą Miczurina

Dwie dyskwalifikujące cechy - opowiadania oraz realizm magiczny. Przemęczyłam, znęcona zachętami, że nowatorskie, świetna proza, język. Owszem, język jest bogaty, świetnie opisane dźwięki, sceny, dialogi boleśnie realne, ale całość zdecydowanie nie dla mnie. Dziewczyna, która zmarła, ale dowiaduje się o tym ostatnia , Matka Boska dziergająca skarpetki dla Jezusa przed telewizorem, pogrzeb generała Sikorskiego na straganach i inne, które już zapomniałam, bo mam tak z opowiadaniami, że zapominam.

#11

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lutego 4, 2016

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2016, beletrystyka, panie - Komentarzy: 3


Ross Macdonald - Lewe pieniądze

Montevista, piękna miejscowość letniskowa pod Los Angeles. Lew Archer zostaje zatrudniony przez Petera, młodego człowieka z nadwagą i pieniędzmi, w celu wyśledzenia, czemu jego niedoszła narzeczona, Ginny, puściła go w trąbę i prowadza się z tajemniczym panem Martelem. Martel jest podobno pochodzenia francuskiego i ma sporo pieniędzy, ale jego tożsamości zdaje się nic nie potwierdzać[1]. Szybko okazuje się, że nie tylko Archer śledzi tajemniczego dżentelmena - chodzi za nim też drobny cwaniaczek Harrison, który jednak szybko ląduje pobity w bagażniku własnego auta. Potem rozpoczyna się fala morderstw - ginie matka Ginny, potem jej właśnie zaślubiony mąż, a do tego Archer odkopuje kilka faktów, które świadczą o tym, że samobójstwo ojca Ginny przez siedmioma laty nie było samobójstwem.

Detektyw, mimo że dobiera do 50-tki, ma ciągle branie u pań, ale jest dość wybred^W^W^Wma takie zasady, że nie idzie do łóżka z paniami, które mają więcej problemów niż on. Mimo że po śmierci Martela Ginny jest znowu wolna i w zasadzie nie ma potrzeby prowadzić dalej śledztwa co do pochodzenia mężczyzny, drąży dalej, doprowadzając do rozwiązania wszystkich trzech zbrodni. I tylko raz dostaje w twarz.

[1] Archer testuje go wprawdzie na okoliczność bycia Francuzem za pomocą pytań od lokalnego nauczyciela romanistyki, między innymi pytając, kto napisał książkę "Niebezpieczne związki", ale ten test zda średnio oczytany Europejczyk, więc.

Inne tego autora tutaj.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lutego 3, 2016

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2016, panowie, klub-srebrnego-klucza, kryminal - Skomentuj


Jupiter Ascending

Jaki słaby film widziałam! A z jaką obsadą! Sean Bean (avr hzvren!), rodzeństwo Wachowskich, Mila Kunis czy Channing Tatum (który nawet z doprawionymi uszami i rozbudowaną plastikiem szczęką, ale i z makijażem, jest nader); kompletnie nie rozumiem, jak mogło pójść tak źle. Film miał kilka momentów doskonałych (jak na przykład godną "12 prac Asteriksa" trasę przez biurokrację w celu intronizacji następczyni), kilka fajnych (sceny walki, sceny walki i jeszcze raz sceny walki) oraz całą resztę niewspółmiernie żałosnych, zwłaszcza z patetycznym nadęciem i zatroskaniem kondycją ludzkości, nie wspominajac o motywie romantycznym. Do tego fizyka i ogólna wiarygodność leży dramatycznie. Jak skłonna jestem uwierzyć w modyfikowanie pamięci ludziom, że nie zauważają rozwalonej i cudownie odbudowanej połowy Nowego Jorku czy że da się jeździć w powietrzu na magnetycznych wrotkach, tak podróżowanie przez kosmos topless (fakt, że na krótkim dystansie, ale i tak) jest jednak pewną przesadą.

Jupiter, półsierota (ojciec zabity przez ruskich bandytów), na nielegalu sprząta nowojorskie toalety. Po czym, namówiona przez kuzyna-cwaniaczka, dla łatwego zarobku udaje się do kliniki, żeby sprzedać komórkę jajową, gdy WTEM porywają ją kosmici w celu zabicia. Na szczęście ratuje ją uroczy mięśniak z przetrąconymi skrzydłami, po czym wyjaśnia, że jest reinkarnacją właścicielki kawałka galaktyki i jej się należy. Jej poprzednie wcielenie miało trójkę dzieci i teraz każde z nich próbuje ugrać sobie układ z następczynią (również poprzez próbę morderstwa lub małżeństwa). Okazuje się, że Ziemia (i inne zasiedlone planety) służą jako fermy do produkcji środka odmładzającego (100 ludzi = flaszeczka eliksiru; już nie tanie źródło energii jak w "Matrixie"), co strasznie Jupiter irytuje.

I złego słowa bym nie powiedziała, gdyby to był film z założenia #4morons, a nie. Dylematy na miarę Dostojewskiego - ratować ludzkość kosztem własnej rodziny czy iść na łatwiznę, żeby już nie myć sedesów, obudowane prześlicznymi efektami 3D (jak nie więcej) za grube miliony w walucie wymienialnej. Tyle że drugiego filmu kultowego już się z tego nie dało ulepić.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lutego 1, 2016

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 1


Małgorzata Halber - Najgorszy człowiek na świecie

Zostając w temacie uzależnień, alkoholizm naprawdę niewiele różni się od zakupoholizmu. I tu, i tu chodzi o szybką gratyfikację, której w pewnym momencie zaczyna coraz częściej brakować, a dodatkowo wcale nie jest społecznie niemile widziana. Co, ze mną się nie napijesz? To tylko jedno piwo? Jak to tak, tańczyć i nie pić drinków? Przecież wszyscy czasem piją, a jeden joint nikomu nie zaszkodził. Nie podejmuję się oceniać, ile w "Najgorszym człowieku..." jest autobiografii, ile rzetelnego dziennikarskiego researchu, ale to bardzo mocna, smutna i - patrząc na pointę - dość beznadziejna książka o tym, że walka z uzależnieniem (jeśli się ją w ogóle podejmie) to cel na resztę życia.

Krystyna ma 30 lat, lekką i dobrze płatną pracę w telewizji, fajnego chłopaka i lubi poimprezować. Wypić, zapalić, czasem się przewróci i złamie nos, bywa, przygoda, będzie co opowiadać. Tyle że nie, bo kilkanaście lat budzenia się ze wstydem uświadamia jej, że niczym nie różni się od zasikanego żula, który pije swoje śniadanie w bramie. Rozgląda się i nie widzi drogi do trzeźwości oraz w zasadzie sama nie wie, po co jej ta trzeźwość, skoro fajnie się jest napić i wtedy nie boli w srodku. Kilku terapeutów, terapia zinstytucjonalizowana, spotkania ze współuzależnionymi, AA, 12 kroków, wreszcie MONAR - okazuje się, że nawet jak się chce, to nie jest to proste i samemu ciężko jest z nałogu wyjść. Nie ma ekskluzywnej kliniki Betty Ford dla celebrytów, droga dla wszystkich - kierowcy ciężarówki, gospodyni domowej i patologicznej matki, której dzieci lądują w systemie - jest taka sama. I niekoniecznie prowadzi do spokoju.

Biorę poprawkę, że to książka (auto)terapeutyczna, szczera, niełatwa, celowo nieprzyjemna. Nie traktuję jej jako powieści (nawet z morałem).

#9

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 31, 2016

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2016, beletrystyka, panie - Komentarzy: 1


Marta Sapała - Mniej. Intymny portret zakupowy Polaków

Reportaż z rocznego "odwyku" od kompulsywnych zakupów rzeczy, które nie są niezbędne - autorka z grupą osób zebranych na potrzeby akcji planuje przez 12 miesięcy kupować tylko to, bez czego nie da się żyć w rodzinie. Nie wszyscy wytrzymują cały rok, zasady uczestnictwa są też różne - od ascetycznych (pozyskiwanie darmowego jedzenia na progu przeterminowania, chodzenie w zniszczonej odzieży czy zbieranie dzikiego szczawiu w mieście) po dość zdroworozsądkowe (proste składniki pożywienia, tylko tyle, ile trzeba, wymiana ze znajomymi i zużywanie zapasów). W tle autorka wnikliwie opisuje mechanizmy zmuszające do zakupów - styl życia uzyskany z kolorowych gazet, kompensacja, pęd za nowością, wygodę, wszechobecna reklama czy wreszcie łatwość uzyskania czegoś (np. fastfood zamiast domowego obiadu).

Z jednej strony jest mi to idea bliska - sama kupuję za dużo, czasem zbyt chaotycznie, sporo wyrzucam lub nie używam; ograniczenie i namysł się przydaje. Z drugiej strony - ekstrema są mi obce, szukanie przez kilka tygodni misia na wymianę (żeby nie kupować), bo marzy o nim kilkulatek, wydaje mi się absurdem. Pomijając jednak epizody, które mnie podczas czytania żenowały (jak miś, dziurawa odzież, siedzenie w kawiarni bez zamawiania lub korzystanie z zaproszeń znajomych), to ważny przyczynek do codziennej uważności nad tym, co istotne.

#8

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 30, 2016

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2016, panie, reportaz - Komentarzy: 8


Kate Atkinson - O świcie wzięłam psa i poszłam

Jackson Brodie trafia do Leeds, po części w poszukiwaniu domu do kupienia, po części zwiedzając opactwa i klasztory, a po części dlatego, że przed laty właśnie tu podobno adoptowano jego klientkę. Okazuje się, że wszystkie akta zniknęły, a dodatkowo w ogóle nie ma żadnego śladu ani po wypadku, w którym podobno zginęli rodzice klientki, ani po samych rodzicach. Niespecjalnie dziwi więc Jacksona, że przy próbach rozpytywania szybko obrywa i dostaje niedwuznaczne sugestie, że zaprzestał drążenia.

Lubię Atkinson za ładne wprowadzanie wielowątkowości, która im dalej w treść, tym bardziej się ze sobą splata, mimo braku związku. Emerytowana policjantka, która w 1975 roku odkryła przy zwłokach 4-letniego chłopca, w porywie serca odkupuje od lokalnej narkomanki zaniedbane dziecko, bo bardzo chce kogoś kochać. Aktorka z demencją, grająca wraz z Julią, byłą Jacksona, w telewizyjnej operze mydlanej, nie radzi sobie ze swoją starością, ale próbuje znaleźć równowagę między produkcjami uszkodzonego chorobą mózgu i rzeczywistością. Barry, również były policjant, pracujący z Tracy, czeka na wyjście z więzienia zięcia; zięć spowodował wypadek, w którym zginął jedyny wnuk Barry'ego, a córka wylądowała w szpitalu w stanie wegetatywnym. Do tego Jackson ratuje z rąk przypadkowego sadysty małego teriera o dźwięcznym imieniu Ambasador.

Inne tej autorki tutaj.

#7

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 28, 2016

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2016, panie, kryminal - Skomentuj


Evzen Bocek - Ostatnia arystokratka

Zacznę od tego, że miałam cierpliwie poczekać, aż wyjdzie kontynuacja (a ma wyjść w styczniu tego roku), bo niczego tak nie lubię, jak doczytać książkę do połowy, po czym czekać, co dalej. Ale jak wiadomo, silna wola robi ze mną, co zechce, więc nie poczekałam i nie żałuję.

Niespełna 20-letnia Mary Kostka dowiaduje się nagle, że jej rodzina to ostatni właściciele zamku gdzieś na czeskiej prowincji; nie wahają się długo, rzucają całe dotychczasowe życie (kota o dźwięcznym imieniu Caryca porzucić im się nie udało, mimo próby i utraty 300 dolarów) i z pomocą uczynnego czeskiego prawnika przejmują zamek. I pewnie sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby byli bogatymi Amerykanami, ale nie są. Zamek jest - nic niespodziewanego - mocno zaniedbany, pełen przeciągów i uszkodzeń, wymagający grubych nakładów na inwestycje oraz na pensje dla służby. Wspomaga ich adwokat, ale i tak nie da się utrzymać zamku bez udostępnienia go do zwiedzania. Nie pomaga to, że wszyscy mają amerykańskie przyzwyczajenia (zwłaszcza matka), niespecjalnie znają i chcą się uczyć czeskiego (również matka), popijają (matka i ojciec) oraz kolekcjonują fakty z historii rodu, które wyjaśniają, czemu nie odziedziczyli pieniędzy (ojciec).

Książka jest prześmieszna[1] i piszę to z pełnym przekonaniem, a nie że tak napisali na okładce - z gatunku takich, że cytuje się domownikom fragmenty, zarykując się ze śmiechu. Bardzo pomaga, że beznamiętną i nie zaangażowaną narratorką jest Maria (dawniej Mary), której dwie imienniczki nie dożyły 20. urodzin - jedna została pochowana żywcem w krypcie, druga eksplodowała podczas eksperymentu. Znając potencjalną przyszłość, Maria nie przejmuje się specjalnie tym, że wypchany kucyk w sypialni śmierdzi i toczy go robactwo, a w apartamencie Himmlera w łazience są kafelki ze swastykami czy że w zamku obok inna rodzina toczy otwartą wojnę o dziedzictwo.

[1] Kilka akapitów poświęconych jest nabijaniu się z edukacji waldorfskiej, temat bardzo na czasie, łezka mi spłynęła po licu.

Inne tego autora:

#6

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 26, 2016

Link permanentny - Tagi: beletrystyka, 2016, panowie - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 11


Avatar

Głupio mi streszczać fabułę, bo to tak stary i znany film, że wszyscy (poza mną[1]) widzieli, ale. Gdzieś daleko od zanieczyszczonej, przeludnionej i prawie pozbawionej zieleni Ziemi, jest planeta Pandora. Pokryta fantastyczną dżunglą, bogata w przedziwne minerały, a do tego zamieszkała przez humanoidalnych tubylców, z którymi da się porozumieć. Przeszkodą jest atmosfera, szkodliwa dla ludzi, stąd niegłupi pomysł, żeby ze zrekombinowanego DNA badaczy i tubylców zrobić sobie avatary, do których można przesłać umysł i bez przeszkód eksplorować planetę. Jednym z takich badaczy zostaje przypadkiem Jake, niepełnosprawny weteran, którego brat-bliźniak ginie chwilę przed wylotem na Pandorę. Nie jest specjalnie subordynowany, więc już przy pierwszej misji zostaje odcięty od reszty grupy i zupełnie przypadkiem trafia do osady tubylców. Poznaje ich, rozumie, staje się jednym z nich i w tym momencie dociera do niego, że jednak przede wszystkich jest żołnierzem i musi swoim nowym przyjaciołom zasugerować, że mają opuścić osadę, bo pod nią jest złoże cennego minerału.

Bardzo to piękny film, nawet w 2D. Graficznie fenomenalny - świat Pandory to obrazy surrealistów i impresjonistów, bogate w kolor i niesamowicie plastyczne. Ze smutną wymową, bo w zasadzie oparty na historii Dzikiego Zachodu, gdzie biali goście skutecznie pohandlowali z tubylcami, zostawiając ich zdziesiątkowanych, bez ziemi i przyszłości.

[1] Tak, to był pierwszy raz, kiedy widziałam "Avatar". Jak się rozbrykam, to może i nigdy nie widzianego "Titanica" obejrzę?

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 24, 2016

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 7