Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

T + 4

- Tęsknisz za naszym starym domem w Suchym Lesie?
- Nie! Tu jest świetnie!

I to by było na tyle w kwestii sentymentu i "ale na noc wrócimy do domu". Koty podobnie - Bursz wprawdzie zaszywa się pod łóżkiem, skąd łypie ostrożnie na obcych (byli montażyści z reklamacji z Ikei, dorobili zepsutą w transporcie szafkę i doświetlili), ale wszystkie kartony, szafy i szuflady ich. Przyznam, że pamiętając historie dramatyczne o kotach w przeprowadzce, które chorowały, a czasem i przeprowadzały się w podróż ostateczną, byłam trochę niepewna w kwestii 14,5-letniego kota Koki. A tu żaden problem - mnóstwo wygodnych punktów obserwacyjnych, dwie kuwety, wiadomo, gdzie miska.

A ja zmieniam ścieżki w mózgu - kuchenka teraz po lewej, blat po prawej. Ubrania jeszcze wszędzie, bo czekam na kilka dodatkowych półek w szafie.

8 kartonów do rozpakowania. Jutro policzę, ile spakowałam.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 22, 2015

Link permanentny - Kategorie: Koty, P jak Posesja, Maja - Komentarzy: 1



T +1

Nikt tak się nie darł na zmianę albo unisono, jak Bursz i Szarsz w samochodzie. Miaaaau, mia, miaaaau, mia, z Suchego Lasu na Dębiec. Kot Koka z kolei całą podróż zniosła podobno (bo wiózł ją TŻ) stoicko. Wprawdzie wstępnie miałam plan zawieźć na miejsce koty przed przeprowadzką, do pustego pokoju z kuwetą i drapakiem, ale zainternowanie na balkonie i transport już wieczorem okazał się lepszym pomysłem. Jak dla kogo, oczywiście, albowiem Szarsz w minutę osiem obejrzał wszystko, zwiedził kuwetę i zaanonsował działającą perystaltykę wykonaniem tzw. "number two" obok kuwety (na kafelkach, a mógł na mojej pięknej podłodze!). Koka pokuliła się nieco pod komodą, ale wyszła niebawem, elokwentna (czytaj: drąca się wniebogłosy) i ciekawa. Kot Burszyk natomiast nigdy nie był jeszcze tak płaski i przerażony. Cały wieczór spod komody wyglądał tylko drgający ogon, w nocy chyba jednak przyszło trochę odwagi, bo się głaskaliśmy i był pomruk, ale rankiem kot był tak zamelinowany w kartonach, że nie udało się znaleźć. Wieczór, dzień drugi, jest trochę lepiej, ale kot Burszyk nie jest tym wszystkim dalej zachwycony.

A ja i owszem. Wprawdzie jeszcze śmierdzi silikon w łazience, a kaloryfery stoją oparte o ścianę, z kuchni nie jestem zadowolona (oraz straciłam serce do Ikei, a tyle lat w harmonijnym związku), nie mam klapki do spuszczania wody w gebericie oraz kilku półek, wszędzie kartony i pył po montażu ostatnich regałów, ale o poranku wyjrzałam przez okno do ogrodu i zobaczyłam na czereśni sąsiadkę. Sąsiadka jest szylkretką i ma na imię Zosia (i albo ma ruję, albo przyjacielskość 10). Pachnie podłoga, wszędzie mam światło i miejsce, półki powoli się zapełniają i chyba zaczynam czuć, że to dom.

Maja wraca jutro z wakacji u dziadków, ciekawa jestem jej reakcji.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 19, 2015

Link permanentny - Kategorie: Koty, P jak Posesja - Komentarzy: 14



Lucy Maud Montgomery - Anne of Green Gables/Anne of Avonlea

Pewnie przemawia przeze mnie wiecznie nastoletnia gąska, ale to dalej jest pełna ciepła historia o tym, że jeśli się da dziecku dom i pokocha (nawet z kiepskimi umiejętnościami pedagogicznymi), to się potem zyska mądrego człowieka. Wiadomo, egzaltacja 11-letniej dziewczynki z nadczynną wyobraźnią jest czasem zbyt lukrowana, ale tło obyczajowe nieustająco urocze.

Tym razem, ponieważ nie czytałam wcześniej w oryginale, głównie skupiłam się na warstwie językowej. Tłumaczenie polskie utrwaliło we mnie ładnie przetłumaczone nazwy geograficzne (Jezioro Lśniących Wód), ale pozostawiło przerażające zamieszanie w kwestii imion. Nie wiem, czemu Rachela została Małgorzatą, Dave i Dora - Tadziem i Tolą, Charlotta - Katarzyną, a Paul - Jasiem. Wyrywkowe porównanie języka również nie stawia tłumaczenia w dobrym świetle - zdania są dość toporne, czasem gubią oryginalny humor, a do tego sporo pomijają; wreszcie wyjaśniła mi się na przykład kwestia uporu Ani w nazywaniu jej Anią (Anne), a nie Andzią (Ann), która to różnica była oczywiście widoczna tylko w pisowni.

Książki są dostępne w ramach projektu Gutenberg: Anne of Green Gable, Anne of Avonlea.

Inne tej autorki:

#73-74

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 13, 2015

Link permanentny - Tagi: 2015, kanada, panie, dla-dzieci - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 10


Rescue me

11 września 2001. Początek kryzys dla całego świata, Nowego Jorku oraz dla FDNY, która przy ratowaniu ludzi z walących się wieżowców straciła 343 strażaków. Tommy Gavin przeżył, ale stracił kuzyna (oraz prawie 100 znajomych) i mimo mijających lat nie daje sobie rady z życiem po ataku. PTSD, alkohol, seksoholizm (wierzcie mi, nic tak nie działa na panie, jak chudy tyłek i odznaka strażaka), bójki oraz wizje - rozmowy z umarłymi, czasem z Jezusem i Matką Boską, nie są jednak tak groźne jak nieustająca żądza pokazania, że jest odważny. Rodzinie (żona + trójka małoletnich dzieci, ojciec i wuj - emerytowani strażacy) to się niespecjalnie podoba, więc atmosfera jest napięta. Napięta jest też atmosfera w Drużynie 62, w której pracuje Tommy, kiedy okazuje się, że sypia z wdową po zmarłym kuzynie, co nie wpisuje się specjalnie dobrze w plan pomagania rodzinom zmarłych strażaków. Sama ekipa w remizie to również barwna zbieranina - głosiciel teorii spiskowych o 9/11 Portorykanin Franco Rivera, z ciągotami do awansu oraz pań, Ken "Lou" Shea - sierżant, koneser kulinarny (ze znaczącą nadwagą) i lowelas, obdarzony ciętym językiem, Sean Garrity - niezbyt inteligentny strażak z kompleksem małego penisa, Mike Silletti - początkowo "świeżak", również niezbyt mądry, za to z ciągotami homoseksualnymi i Bill "Needles" Nelson - szef ekipy, pyskaty, ale szanowany. Od pewnego momentu w ekipie pojawia się drugi Sean - Czarny Sean Johnston - również elokwentny, a do tego zaczyna sypiać z córką Tommy'ego.

Przez 7 sezonów (93 odcinki, długo - oglądałam z przerwami prawie dwa lata, ale warto!) przeplata się umiejętnie tragedia (i to taka, że siedzę przez ekranem, patrzę na napisy i kiwam się z myślą "tym razem przesadzili") i komedia. Scenarzyści wspinają się na wyżyny, dialogi w remizie zmiatają z nóg, zwłaszcza jeśli uczestniczy w nich Lou lub - z drugiej strony krzywej Gaussa - Garrity i Silleti. To jeden z najlepszych seriali obyczajowych, jakie widziałam.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 11, 2015

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Wielkopolska w weekend - Wierzenica

Współpracownik TŻ-a w zaproszeniu na ślub poprosił o to, by słońce grzało. Nie wiem, czy spodziewał się 37 stopni, ale słońce się przejęło i grzało należycie. Ślub odbywał się w podpoznańskiej Wierzenicy, w dworku Augusta hrabiego Cieszkowskiego; prześliczny, niewysoki budynek pośród zieleni, z zarośniętym rzęsą stawem i improwizowanym in promptu gazebo. Maj ślubem zachwycony, bo panna młoda w bieli, płatki kwiatów i lizaki dla gości, a do tego można zawsze ożywić uroczystość, ciskając do wody patyki, co jest nawet lepsze niż widok całującej się pary ("mama, pocałowali się!"). Na stanie był mały czarny kocurek, co też nie pozostawiło nas obojętnymi. Chociażby dla mruczącego kocurka można, nawet jeśli się nie planuje ślubu w plenerze.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 8, 2015

Link permanentny - Kategorie: Koty, Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Tagi: wierzenica, polska - Komentarzy: 6


Jerzy Edigey - Uparty milicjant

Nietypowo to kryminał "z drugiej ręki" - pułkownik Krzyżewski, spędzający październik w pensjonacie w Zakopanym, opowiada pozostałym gościom o jednej ze spraw z przeszłości. W tle plącze się mecenas Ruszyński i nieco oszkalowana pani Zapędowska ("czterdziestoletni pensjonatowy podlot (...) nadaremnie usiłującej za pomocą szminki, ubioru i zachowania zatrzymać nieustannie biegnący czas"), ale kompletnie nie mają wpływu na intrygę.

Kilkanaście lat wcześniej w jednej z warmińskich wsi zniknął awanturnik i pijaczek, niejaki Tupa - poszedł na wesele brata swojej byłej żony, rozbił kilka szyb, ktoś go pogonił i od tej pory śladu po nim nie było. Śledztwa za bardzo nie było podstaw wszczynać, bo alkoholik zwyczajnie mógł zwiać np. w rodzinne okolice w kieleckie, chociaż jego rodzina twierdziła, że tam się nie pojawił, ale też i nikt za nim nie tęsknił. I pewnie sprawa by się na tym skończyła, gdyby nie jeden uparty milicjant, który przez kilkanaście lat szukał zagubionego Tupy, używając w tym celu kilkuset ludzi (milicja, wojsko, ORMO oraz wsparcie bratniego narodu zza wschodniej granicy) oraz ciężkiego sprzętu. Korzyścią z tej akcji było odkrycie raków, które wyłowił i zjadł dowódca akcji, wyciągnięcie kilku niewypałów i zatopionych drzew, które nadawały się na opał. W skrócie - po prawie 17 latach śledztwa aresztowano i oskarżono dwóch przypadkowych zabójców. Sensowności całej akcji nie podejmuję się oceniać.

Się wyprawia wesele: 150-kilowy wieprz, kilkanaście gęsi i kur, 200 butelek piwa, kilkadziesiąt litrów wódki oraz niezliczona ilość bimbru z sokiem z czarnej porzeczki.
Się rozpoznaje denata: po sztucznej szczęce.

Inne tego autora tu.

#72

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 7, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, panowie, kryminal - Skomentuj


Always on the run

30+ na termostacie. Umawiam przeprowadzkę ("ale wie pani, że meble to mniejszy problem niż książki i płyty"), TŻ odkrywa, że kabel z potencjalnym internetem kończy się na klatce schodowej, nowa praca od września (wait, what?), część kafelków do kuchni dojedzie 10 sierpnia, meble kuchenne poskładają się na zakładkę z przeprowadzką, zapomniałam przypomnieć, że w drzwiach wejściowych w kolorze czerwieni baskijskiej od zewnątrz ma być klamka, a nie gałka z zatrzaskiem. A to tylko kawałek tego czasu, którego nie spędzam patrząc, jak moja córka za pomocą kredy, piasku i wody doprowadza pół podwórka do stanu radosnego ubrudzenia.

W międzyczasie doznałam ogromnego rozczarowania, że w kontaktach zamiast jakiejś wyrafinowanej techniki jest wiązka kolorowych kabelków. Który przeciąć - niebieski czy czerwony?

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 4, 2015

Link permanentny - Kategorie: P jak Posesja, Fotografia+ - Komentarzy: 2


Kultowe kino amerykańskie dla młodzieży (2)

Nie żebym była zdziwiona jakością "Dziewczyny z komputera" ("Weird Science", 1985), bo już film kiedyś widziałam i zdecydowanie był to film z kategorii #4morons. Ale jednak. Dwóch nerdów (Hall, klasycznie obstawiający wszystkie młodzieżowe role i drugi, całkiem gładki jak na nerda, ale z komputerem) chciałoby poznać bliżej jakieś fajne panny, ale co chwila szkolne osiłki[1] robią im psikusy, które skutecznie niweczą ich szanse towarzyskie. A to ściągają im spodnie, a to oblewają lodowatym napojem. Z tej rozterki młodzieńcy siadają przed komputerem, ładują dyskietkę 8 cali, podłączają się do sieci rządowej przez telefon w celu uzyskania większej mocy i za pomocą plastikowej lalki, danych wsadowych (wkładanych do niszczarki^Wskanera zdjęć z czasopism, również Einsteina dla podniesienia inteligencji) modelują sobie pannę. Większa moc obliczeniowa konieczna jest, bo tej tego nie da się wymodelować z wielokątów dużych piersi, a bez dużych piersi jak bez ręki. Żeby wszystko zadziałało, wkładają na głowy białe staniki w rozmiarze namiot i bęc - wychodzi dziewczyna z komputera, Lisa[2]. Poza tym, że obłędnie piękna, (jak na lata 80.) elegancka, to jeszcze ma chytry plan, jak sprawić, ze nieśmiałe prawiczki przygarną do wątłych piersi rozwijające się panny. Jest dzika impreza pod nieobecność rodziców (przypadkowo pojawiający się dziadkowie zostają zamrożeni i zamknięci w szafie[3]), podczas której alkohol się leje, są panny, a dla podniesienia prestiżu młodzieńcy konstruują drugą dziewczynę z jeszcze większymi piersiami, ale ponieważ zapomnieli podłączyć lalkę, budują ogromną rakietę ziemia-ziemia (niestety, bez piersi). Lisa ratuje sytuację, mimo że w wyniku przepięcia wicher zmian wywiewa wszystkie meble, przemalowuje kuchnię na niebiesko, a grającą na fortepianie czikę wyciąga z domu przez komin bez przyodziewy.

[1] Robert Downey Jr. w roli szkolnego osiłka (który również nie waha się założyć biustonosza na głowę) warty jest wszystkich pieniędzy, chociaż - umówmy się - wygląda jak siuch i daleko mu do dzisiejszej formy.

[2] I jak w przypadku RDJ wiek czyni cuda, tak w przypadku pięknej wtedy Kelly LeBrock niestety nie.

[3] Wątek nie został zakończony, nie wiadomo, jak ich z tej szafy wyjęli.

Z tego samego roku są "Ognie Św. Elma" ("St. Elmo's Fire"), w których na równi z samym filmem znana jest tytułowa piosenka (nie, nie dziękujcie, po tygodniu przestaniecie nucić). Tym razem to historia dla nieco starszych - siódemka przyjaciół kilka miesięcy po zakończeniu college'u (czyli bardziej studentów niż licealistów) odkrywa, że dorosłe życie jest przereklamowane. Kirby (Emilio Estevez) usiłuje zdobyć względy nieco starszej od niego pięknej pani doktor (Andy McDowell), ale okazuje się, że nie bardzo ma co zaproponować poza uporem. Alec i Leslie bardzo się kochają, chociaż ona nie chce wychodzić za niego za mąż, a on ją zdradza na każdym kroku. Leslie chce robić karierę jako projektantka, Alec wolałby, żeby była niepracującą żoną aspirującego polityka (wprawdzie jest demokratą, ale pracuje w biurze republikanina, pecunia non olet). Kevin (Andrew McCarthy) próbuje zostać dziennikarzem, ale nie może nic wartościowego napisać, bo się kocha w Leslie. Jules (Demi Moore) wspina się po szczeblach kariery w korporacji, ma mieszkanie[1] na kredyt, bogate życie intymne (również z prezesem), ale z powodu niekończących się imprez wspieranych narkotykami nie panuje nad swoim życiem. Niepozorna Wendy, córka bogatych Żydów, uparcie pracuje w Pomocy Społecznej, mimo wielokrotnych sugestii ojca, że mąż i dziecko. Woli kręcić się koło uroczego lekkoducha saksofonisty, Billy'ego (Rob Lowe[2]), który wprawdzie ma żonę i malutkie dziecko, ale nie jest w stanie utrzymać żadnej pracy, o wierności nie wspominając. Takie "Reality Bites" 10 lat wcześniej, niestety w entourage'u lat 80. (się pali w biurze, się nosi przeraźliwie oversize ubrania, a na głowie fryzowane gofrownicą sianko z obowiązkową spineczką lub cieniowaną fryzurę pod garnek); o tym, czy przyjaźń rzeczywiście może przetrwać.

[1] Zaprojektowane przez projektanta-geja, całe RÓŻOWE z neonami.

[2] Jak RDJ im starszy, tym lepszy, tak młody Rob Lowe - cud miód i orzeszki.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 1, 2015

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj