Zbierałam się prawie miesiąc do tej notki, bo mnie samej nie podobało się poczucie straty, jakie poczułam, kiedy zobaczyłam odnowiony Dworzec Letni. Kiedy go odkryłam w piękne letnie popołudnie, zachwyciło mnie piękno pod zniszczeniem, pod resztkami obłażącej farby, pod graffiti.
Teraz jest gładko, jak od linijki, świeża farba, zniknęły zarośla, butelki po śniadaniu pitym w bramie, szary budynek dostał nowy, łososiowy kolor. Tyle że przez to stał się zwykłym kawałkiem zabudowy dworcowej, nijakim i bez wyrazu. Nie wiem, czego się spodziewałam - może ta dzikość otoczenia, trawa, piach i krzaki jaśminu dodawały uroku, którego nie dodaje równa kostka? Ładnie, funkcjonalnie i czysto, ale nie ma duszy. Odchodzi osobowy do Kołobrzegu, ding dong.
Widzicie?
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 27, 2011
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 6
Z tej okazji nowe łóżeczko w już całkiem własnym pokoju.
EDIT: Odpowiadając na pytania - pierwsza noc przespana do 8 rano, po dosłownie 5 minutach walki, że "nie to juśko" dziewczę się położyło, powierciło 40 minut, po czym przysnęło, dwa razy chodziliśmy pogłaskać, o 5 wysiorbało flaszkę mleka i usnęło ponownie. Kiedy TŻ przyszedł zerknąć o 11, leżała głową w przeciwną stronę niż położona, kiedy głaskałam koło 3, na materacu obok łóżka rezydował kot czarno-biały. Więcej zdjęć będzie, jak wyrzucę zalegającą od ubiegłego roku zawartość dwóch skrzynek i przyjdą naklejki na ścianę. I zegar, bo tiktak musi być.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 26, 2011
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+
- Komentarzy: 3
Saszka Priwałow zupełnym przypadkiem trafił do Sołowca i zachęcony noclegiem w Chatnakurnóż oraz przygodą z niewydawalną 5-kopiejkówką najął się na programistę (nierozpieszczonego) w InBadCzamie - instytucie parającym się magią, ale metodami naukowymi. Ponieważ zaawansowana technika jest nieodróżnialna od magii, po pewnym czasie przestaje go dziwić spotykanie ludzi w dwóch osobach (z czego jedna jest dubletem, ale nie zawsze), zastosowanie dżinów przy rozbiórkach, gadający kot Bazyli ze sklerozą (KOT NIE PRACUJE. ADMINISTRACJA) czy wagon śledziowych łebków dla kadawra.
Trzy historie - pierwsza noc Priwałowa w Sołowcu, dyżur w noworoczną noc i eksperyment z podróżą w czasie oraz historia dwóch Janusów i papugi Fotonka - są głównie źródłem soczystych i kultowych cytatów oraz lekką kpiną z radzieckiej myśli technicznej i organizowania jej w instytutach. Trochę aluzji o zesłaniach i karnych obozach, ale złagodzonych radością z pracy i chęcią rozwoju (a ci, co się nie chcą rozwijać, tylko się lenią i obżerają, muszą golić uszy, bo im zarastają włosami i ich wytykają w instytucie palcami).
Zaskakuje mnie nieustająco moja kaprawa pamięć. Byłam święcie przekonana, że przeczytałam "Poniedziałek" co najmniej dwukrotnie, po czym okazało się, że na pewno nie przeczytałam nic więcej niż pierwszy z trzech epizodów. Ma to tę zaletę, że czułam się jak z nową, świetną książką.
Inne tego autora:
#73
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 26, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, panowie, sf-f
- Komentarzy: 5
Uwielbiam Majowy szyk przestawny, zwłaszcza w stanowczej dzierżawie: "A to dzidzi[1] jest!". Przyjęło się do domowego słownika logiczne gramatyczne "butko" (liczba pojedyncza od "butki") czy niepodobne, ale jednak podobne "akai" ("okulary"), na futrzane bydlęta też mówimy czasem "Bulsik" i "Sialsik". Kindersztuba wpaja się sama, wystarczą odpowiednie słowa kluczowe (dziś rano TŻ odpinał kilkanaście razy zapięcie, mówiąc "proszę, Maju", żeby za każdym razem usłyszeć dziarskie "dziękuje, tatuś!". Na blipie wspominałam o ślicznej i ściśle złączonej z oczkami jak jelonek Bambi wypowiedzi: "Cioto, tatuś? Kjedki! Daubyś?".
Kłopotliwe była zignorowanie śródnocnego "kajetka jedzie!" czy "kotek psisiet! miau! miau!", bo emocje są na tyle silne, że jeśli pozostają bez odpowiedzi, mogą spowodować kryzysik.
Do tego wszystkiego niestety dziecko me ma doskonałą pamięć i upór nosorożca. Od tygodnia wita mnie po wejściu do placówki edukacyjnej głośny okrzyk "Mama!", który płynnie przechodzi w trwającą (z przerwami) kilkadziesiąt minut litanię, ostatnio adresującą problem latarni przy placu zabaw. "Mama, poputa jest, lampa nie świeci, poputa, nie działa, duga działa, lampa nie działa tu", w której to litanii muszę we właściwych miejscach potwierdzać, upewniać, zaprzeczać, wyjaśniać, dawać nadzieję ("przyjdzie pan i naprawi, poza tym zobacz - wczoraj nie świeciła ta przy furtce, a dziś już świeci"). Dzisiaj doszła paląca kwestia panów, którzy rano zrzucali z dachu zeskrobaną nawierzchnię, a po południu byli już zniknęli, pozostawiając syf na chodniku ("źjuciali! nie ma pana! bjudno jest! umyć"). Szukam mojego syfonu do gryzienia.
W sobotę dwa lata i 3 miesiące.
[1] Maj dla siebie samej jest zamiennie dzidzią, Mają, a czasem nawet i Majutem.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa listopada 23, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Maja
- Komentarzy: 9
Miałam napisać zgrabny akapit o tym, że podziwiając poranne światło mgliście owijające się wśród drzew, jedzie się wolno, dzięki czemu można uśmiechnąć się do panów z suszarką, losowo zastępujących na posterunku lokalną tirówkę, a panowie nie machają zachęcająco. Ale rano okazało się, że lewy bok mojej cytryny został zarysowany czymś ostrym, prowadzonym pewną ręką sfrustrowanego wandala i mi się odechciało i zgrabności, i liryzmu; zostało tylko przykre poczucie, że z ludzką głupotą czy zazdrością nie wygram.
Zdjęć nie ma. Nie mogę się przemóc, żeby utrwalić zniszczenie.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek listopada 22, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Komentarzy: 5
To jest dla mnie serial kultowy (który obejrzałam 20 lat za późno, moja strata), moje "Beverly Hills 90120". Od dziecka chciałam być w amerykańskiej szkole, z jej zasadami, drużyną futbolową, czirliderkami, balem na zakończenie, wyborem najpopularniejszych, kroniką roku, z noclegami u rówieśników, szkolną miłością i chodzeniem, jeżdżeniem samochodem na punkt widokowy i do kina drive-in. Niekoniecznie już z samą nauką, oczywiście. Jak się komuś podobały "Cudowne lata", to klimat jest podobny.
Lindsay Weir jest błyskotliwą i zdolną nastolatką, ale nie jest kujonką i ciągnie ją do licealnych freaków - nieco niedomytego i nieposkładanego Daniela Desario (śliczny jak budyń James Franco, rozczochrany, z podkrążonymi oczami), w którym się kocha, mimo że ten ma dziewczynę - wulgarną, olewającą wszystko Kim Kelly (Busy Philipps, po latach bujna i chichotliwa Laurie Keller z "Cougar Town"). W Lindsay z kolei podkochuje się Nick Andropolis, wiecznie palący trawę perkusista (Jason Segel, Marshall, również miłośnik sandwiczy z "How I Met Your Mother"). Na równoległym planie są geeki - młodszy brat Lindsay, Sam i jego koledzy - kurduplowaty, acz wyrafinowany (w swoim mniemaniu) Neal i niezgrabny i nieco przyciężkawy intelektualnie (acz nie do końca) Bill. Usiłują stać się "fajni", a przynajmniej na tyle inni jak "freaki".
Tyle że ten serial jest trochę nie o tym, raczej o współczesnej tęsknocie za prostym i barwnym światem dzieciństwa w amerykańskich latach 80., kiedy wychodziły nowe płyty Rush, świeży był zachwyt Dungeons & Dragons, na stanowisku prezydenta był Ronald Reagan, a tradycyjna rodzina wyznawała proste wartości. Poczułam się staro, bo teraz to dla mnie też film o całkiem fajnym rodzicielstwie i drugiej stronie konfliktu pokoleń.
Serial Apatowa to wylęgarnia gwiazd - poza główną, mocną obsadą pojawiają się Seth Rogen czy epizodycznie młodziutki Matt Czuchry (Cary Agos z "Good Wife") i Ben Stiller.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek listopada 21, 2011
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
(Spóźniłam się w codziennym biegu, tydzień wcześniej było bardziej złociście).
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 20, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Komentarzy: 6
Podzielony na trzy tomy zbiorek opowiadań o nieco młodszym Kurcie Wallanderze niestety rozczarowuje. W zasadzie jedynym kawałkiem wartym uwagi jest "Piramida", najstarsze chronologicznie opowiadanie, w którym Wallander rozwiązuje sprawę tajemniczego przelotu i wypadku samolotu oraz jedzie do Egiptu po ojca, który w ataku kawalerskiej fantazji wspiął się na piramidę. Pozostałe - mimo w miarę ciekawych spraw - są skonstruowane według schematu: samotny śledczy szuka prywatnie rozwiązania sprawy, najczęściej kosztem życia prywatnego (narzeczona, potem żona i dziecko, zdrowie, ojciec), obrywa od przestępcy, wyjaśnia tajemnicę i oznajmia, że jest to koniec takiej Szwecji, jaką znał i teraz będzie już tylko gorzej.
W "Ciosie" Wallander przekonuje się, że niefajnie być w prewencji, rozwiązuje sprawę potencjalnego samobójstwa swojego sąsiada i jak już wyjdzie ze szpitala po ciosie nożem od sprawcy zabójstwa, zasili wydział kryminalny. W "Szczelinie" spóźnia się na wigilię do domu, gdzie czeka na niego młoda żona Mona i córeczka Linda, bo przypadkiem trafia do sklepu, w którym doszło do morderstwa. "Mężczyzna na plaży" to niespodziewana śmierć przedsiębiorcy, którzy przyjechał na urlop i chodził po plaży, a "Śmierć fotografa" pokazuje drugie życie właściciela studia, w którym fotografowała się większość mieszkańców Ystad, w tym pracownicy komendy.
Inne książki tego autora tutaj.
#72
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 19, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, kryminal, opowiadania, panowie
- Komentarzy: 3
Good Wife to jeden z moich ulubionych seriali, m. in. o tym, że przypadkowo wykonana czynność może się odbijać w najmniej oczekiwanym momencie w życiu, a rola spin doctora nie jest specjalnie łatwa i wdzięczna. W jednym z ostatnich odcinków jeden z kandydatów do senatu miał na FB kompromitujące zdjęcie, na którym zaspokajał oralnie figurę karykaturalnie wyszczerzonego Świętego Mikołaja i trudną pracą było określenie, jak podać ten efekt zabawy z czasów studenckich w taki sposób, żeby spowodować najmniej strat (i uniknąć przydomka "Santa is coming!" bądź "Santa's Little Helper").
Rzutem na taśmę przejeżdżaliśmy chwilę przez zamknięciem ulicy Niepodległości, ponieważ całe centrum uzbroiło się na pokojowy Marsz Równości. Pod budynkiem Akademii Ekonomicznej siedzą na fotelach posągi pana Zakrzewskiego i Taylora. W korku posuwamy się (pun intended) wolno, mijamy kolejne grupki szykujące się na manifestację, robiące sobie zdjęcia. Dojeżdżając do pomnika Taylora widzę kręcących się przy nim dwóch szeroko uśmiechniętych młodzianków, jeden z aparatem. Czy muszę precyzować, w jakiej pozie akurat był drugi? (Tyle że profesor Taylor nie wykazywał zainteresowania potencjalnym fellatio, w przeciwieństwie do wspomnianego wcześniej Mikołaja).
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 19, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Moje miasto
- Skomentuj
Jestem taka na rozdrożu, bo z jednej strony doskonale sobie zdaję sprawę, że filmy o najaranych studentach to jednak jest pewien ślepy zaułek sztuki filmowej, ale nieodmiennie mnie bawią, zwłaszcza w kwestiach pozamerytorycznych.
Akcja jest, jak zwykle pretekstowa - Azjata Harold i Hindus Kumar (oczywiście, że nowi nazwisko Patel, jak większość filmowych Hindusów) są kumplami z czasów studenckich i wprawdzie pilny Harold ma do przygotowania raport dla (a właściwie za) swojego szefa, ale namówiony przez Kumara pali super towar i razem z nim rusza w miasto w poszukiwaniu idealnego hamburgera. Po drodze mają mnóstwo przygód - w kampusie panny na imprezie pokazują bujne walory, są aresztowani za przejście na czerwonym świetle, znany aktor kradnie im samochód, jadą na gepardzie, lecą na lotni, wdają się w bójki, i kiedy już wygląda na to, że noc nie zakończy się szczęśliwie, jedzą 40 pysznych hamburgerów i podlewają to (diet) colą. W tle żarty rasistowskie, obowiązkowa scena fekalna (piękne bliźniaczki-blondyneczki siedzą na sedesach i pokazują, że kobiety też mają głośną perystaltykę), mnóstwo nieskrywanego seksizmu i nabijania się z policji czy np. z Katie Holmes.
Ale nie to stanowi o wartości tego filmu, tylko obsada (i powraca pytanie - co tacy aktorzy robią w takim filmie): Kuttner z House'a, Charlie z Numb3rs, Sulu z kinowego Star Treka i American Pie, Finch z tego ostatniego, Ryan Reynolds i w roli samego siebie - wiecznie podniecony Neil Patrick Harris (Barney Stinson).
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek listopada 18, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 1