"I'm Markus and I'm dead. Hi, Markus!" OSOM! :D
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Mam słabość do ekranizacji komiksów, zwłaszcza jeśli pojawia się w nich cyniczny detektyw, dużo biegania i rzucania się wzajemnie podczas potyczek oraz tajemniczy artefakt. Wprawdzie oryginalnie bohater rozwiązuje sprawy w mglistym Londynie, ale zmiana lokalizacji na Amerykę Północną całkiem nieźle się sprawdziła.
Dylan Dog, uroczy brunet w dżinsach i z gęstymi brwiami okazuje się być detektywem, który od kilku lat prowadzi sprawy nudne, bo od śmierci swojej dziewczyny przestał zajmować się sprawami paranormalnymi. I wprawdzie początkowo odrzuca śledztwo w sprawie zabójstwa przez wilkołaka, ale kiedy sprawa staje się osobista, wraca do świata nieumarłych. Jest atrakcyjna blondynka, klub sprzedający wampirzą krew uzależnionym, zorganizowane mafijnie wilkołaki prowadzące rzeźnię i grożąca całemu światu zagłada.
Niezbędna porcja przymrużenia oka - na samym początku ginie współpracownik Dylana, ale w Nowym Orleanie to dopiero początek, bo Marcus budzi się w kostnicy wprawdzie bez ręki ("miał taką miękką skórę, dbał o siebie"), ale za to jako zombie. Trudno mu to zaakceptować, zwłaszcza że zapasową rękę (kupioną w placówce o dźwięcznej nazwie "Body Parts") ma afroamerykańską, a dieta złożona z robaków i zgnilizny budzi w nim moralny opór. Obowiązkowo jest zebranie Zombie Anonymous ("I'm Markus and I'm dead. Hi, Markus!"), brakuje tylko wielkiego hasła "Dumny, bo z trumny".