Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Birdman

Kilka tytułów nagrodzonych bądź nominowanych do Oskara mnie zmyliło, przyznaję. Okazały się ciekawe, nowatorskie, zwyczajnie fajne. Na szczęście "Birdman" przywrócił mnie do pionu - jest to film absolutnie zbędny, wyżęty z czegokolwiek, nie pozwalający na zawieszenie oka na czymkolwiek poza kwestiami formalnymi[1] czy pozafabularnymi[2].

Aktor, grający naście lat temu w kasowych filmach o superbohaterze (tu oczko do widza, bo Michael Keaton i Batman, nawet czas się zgadza), teraz usiłuje za własne (i przyjaciół pieniądze) wystawić na Broadwayu sztukę z lat 40. Miewa delirkę, ponieważ nadużywał i nadużywa, nie może się dogadać z córką (również po odwyku) ani z kochanką, ma pretensje do świata i siebie, że przestał być sławny. Czasem wydaje mu się, że jest naprawdę superbohaterem i że może siłą woli strącić wazon albo coś. Tyle że niekoniecznie.

Obiecywali mi dekonstrukcję suberbohatera, obiecywali komedię, moralitet nad zmarnowanym na pogoń za błahą karierą życiem. Dostałam nieudacznika w kryzysie wieku średniego, który zatrzasnął się w gaciach poza teatrem i został sławny, bo przedefilował speszony przed tłumem z komórkami w rękach. Nuda, nuda, nuda. Nie idźcie tą drogą.

[1] Najlepszy film 2014 roku tylko dlatego, że kręcony bardzo długim ujęciem? Meh.

[2] Świetne zdjęcia. Świetni aktorzy. Świetna muzyka. Czasem goły tyłek i białe majtki. Tylko zabrakło czegoś więcej.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek marca 23, 2015

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 1


Nie spieszy się

... ta wiosna w tym roku. Niby ciepło, niby słonko, ale rok temu o tej porze kwitły już drzewa owocowe i mam na to twarde dowody fotograficzne. Nie eskaluję, ale mogłaby się wiosna ogarnąć, bo ja już chcę wyprać i zdeponować zimową odzież i obuwie, a nie że co chwila wracać do ciepłej kurtki. Stary Browar nie ociąga się przynajmniej i zające również i w tym roku wyroiły. Jak na aktywną matkę przystało, pobiegłam zapisać dziecko na warsztaty malowania zajęcy, z których wróciło szczęśliwe (choć nieco brudne) z ozdobioną złotym akrylem figurką. W przedszkolu kolejny kiermasz, wzbogacający kulturalnie za sprawą sztuki dla nieletnich, w której jajko dokonywało striptease'u à rebours, zakładając dziób i skrzydełka po wykluciu się z jajka, co referował z kamienną twarzą narrator (w cywilu TŻ). Mnie się ani kamiennej twarzy nie udało utrzymać, ani kamiennych rąk, więc film nakręcony z ręki się nieco czasem trzęsie (a statywy są dla mięczaków).

Do tego umyłam trzy okna.

Zaprawdę, powiadam Wam, nawet zimną wiosną się dzieje.

Wcześniej: 2014 * 2013.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 21, 2015

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tag: stary-browar - Skomentuj


Interstellar

Ziemia po kataklizmach, technicznie podupadła, niewiele rośnie (głównie kukurydza[1]), wszystko zasypuje pył. Były pilot, Cooper, prowadzi gospodarstwo gdzieś w Ameryce, wychowując samotnie syna i córkę. Co jakiś czas chwyci sobie zbłąkaną dronę[2], a że jest inżynierem, to sobie z części jakąś maszynę skleci. Ponieważ w pokoju córki pojawiają się anomalie grawitacyjne, odkrywa, że to ktoś (inna cywilizacja) próbuje się z nimi porozumieć. Dzięki współrzędnym geograficznym zapisanym binarnie w pyle trafia do ultra tajnej placówki rządowej, która odkryła, że za Saturnem jest czarna dziura, a za nią rokujące słońce z planetami. Cooper wolałby zostać z dziećmi, ale że jest pilotem i marzycielem, udaje się w ekspedycję, żeby znaleźć dla ludzkości nową planetę. Komunikacja z Ziemią jest jednostronna - załoga statku dostaje wiadomości z Ziemi, przez zaburzony anomaliami czarnej dziury upływ czasu Cooper obserwuje, jak jego dzieci dorastają i coraz bardziej jest rozdarty między szukaniem nadziei dla ludzi a próbą powrotu. A decyzje, jakie podejmuje z załogą, powoli prowadzą do sytuacji, że ani ludzkość się nie uratuje, ani nikt nie wróci.

Dużo paradoksów, świetna, raczej analogowa technika[3] (w tym doskonałe, dowcipne i nieco cyniczne roboty) oraz wprowadzający entropię czynnik ludzki na wielu poziomach. Do tego aktorzy - Matthew McConaughey tym razem mniej zdegenerowany niż w True Detective, doskonały drugoplanowo Matt Damon czy fantastyczny Michael Caine (oraz epizodycznie John Lithgow). Jest długi, ale to zupełnie nie przeszkadza - nawet jeśli sceny nie są napakowane akcją, to i tak doskonale utrzymuje uwagę, przeskakując między ekspedycją a Ziemią. Lubię, kiedy film mnie wciągnie tak, że siedzę z zaciśniętymi kciukami i mam nadzieję, że będzie happy end (chociaż niespecjalnie lubię happy endy wszak).

I nawet jeśli kogoś nie kręci eksploracja kosmosu, to warto obejrzeć dla samej symulacji piątego wymiaru w bibliotece - ach, ktoś wreszcie zwizualizował pratchettowską L-space!

[1] Do filmowania zasadzono 500 akrów (2 kilometry kwadratowe) kukurydzy, którą potem sprzedano z zyskiem. Widzę niszę dla mniej udanych produkcji.

[2] Wiem, że dron. Ale drona mi zdecydowanie pasuje bardziej, tak samo jak ratatuja.

[3] Odyseja kosmiczna XXI wieku. I ze względu na sztafaż, i skupienie się na człowieku, i minimalistyczną muzykę podkreślaną umiejętnym zastosowaniem ciszy.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 21, 2015

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 2


Joan K. Rowling - Harry Potter i kamień filozoficzny

Przeczytałam (i posłuchałam, bo też czyta na youtube[1] Piotr Fronczewski), albowiem dziecko moje ma przyjaciółkę. Przyjaciółka słucha właśnie harrypottera i sprzedaje Majutowi newsy o tym, jakie zwierzę miała hermionagradżer czy co to jest nimbusdwatysiące. Co mam być nie w temacie, więc.

Fabułę pewnie wszyscy znają, skomplikowana nie jest - osierocony Harry wychowuje się w niemiłej rodzinie ciotki, w dzień 11. urodzin dowiaduje się, że jest czarodziejem (i to sławnym), a jego rodzice zostali zamordowani przez złego Voldemorta. Zaczyna naukę w Hogwarcie, szkole czarodziejów, zaprzyjaźnia się z Ronem i Hermioną, zostaje mistrzem quidditcha oraz rozwiązuje tajemnicę korytarza na trzecim piętrze. Oczywiście z narażeniem życia.

To nie jest zła książka, nawet całkiem nieźle się czyta. Ale nie jest to arcydzieło literatury - źli są bardzo źli i kompletnie się nie uczą, dobrze - nawet jeśli mają irytujące cechy - są dobrzy zawsze i wszędzie. Świat - świetny, nie dziwię się, że powstały miliony fanfiction, ale szczerze przyznam, że liczę na to, iż kolejne tomy będą ciut lepsze w sensie fabuły. Bo na razie to mam poczucie, że czytam połączenie "Stalky'ego i Spółki" Kiplinga z "Akademią pana Kleksa" Brzechwy.

[1] Warto mieć alternatywne źródła, albowiem pliki potrafią znikać w trakcie słuchania.

Inne tej autorki:

#29

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 19, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: sf-f, panie, 2015 - Komentarzy: 6


O tym, że się dzieje

Na razie idzie w stronę wzrostu entropii, ale powoli szala przechyla się w kierunku zaczątków ładu. Ekipa usunęła część śladów po poprzednich właścicielach - podłogi, kafle, sufit i ściany z plastikowych paneli sidingowych. Stolarka zmieni kolor z ciemnobrązowej na białą.

Ekipa z ulubionej firmy ciepłowniczo-instalatorskiej usunęła zabytek, który do tej pory ogrzewał lokal oraz wyniosła mnóstwo zardzewiałej blachy o funkcji kaloryferów. Zlikwidowałam z wielką radością umowę na nadmiarowy licznik gazowy, odczekując upojne dwie godziny i kwadrans w Gazowni, po czym zostałam dziś zaskoczona informacją, że monter, do którego miałam zadzwonić i umówić, sam z siebie (no, z ramienia Gazowni) przyszedł ot, tak i zdemontował niepotrzebny już licznik. Miał szczęście, że akurat na posesji była ekipa.

Do założenia mam za to pod-licznik do wody, albowiem w budynku są dwa piony wodne, a niespecjalnie opłaca mi się ciągnąć rurę przez całe mieszkanie, żeby pralka w spiżarce mogła pobierać i wypuszczać wodę. Szczęśliwie Aquanet mam kilkaset metrów od nowego domu, mogę tam chodzić nawet codziennie. Kafelki (dla mieszkańców Małopolski - flizy) już wybrane, niektóre nawet czekają w paczkach.


Zaczątek garderoby w sypialni. Drzwi po lewej (już białe) zostaną zamontowane na ścianie wprost, żeby oddzielić sypialnię od garderoby.

Czereśnia i iglaki zza okna.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 19, 2015

Link permanentny - Kategorie: P jak Posesja, Fotografia+ - Skomentuj


Kawałek metra (3)

Żeby nie było, że najpierw metro było w Europie, a potem długo, długo nic, już w 1913 roku powstało metro w stolicy Argentyny. Nietypowa nazwa - Subte - wyjaśniła mi się szybko, bo to skrót od Subterráneos (de Buenos Aires), "podziemna". Wagony jak wszędzie indziej, zejścia do stacji podobnie, ale to, co mnie wzruszyło najbardziej to - wiadomo - kompozycje z pięknych kafelków na ścianach (murales) oraz Matka Boska z Metra, chyba na stacji Catedral.

PS Przeglądając w głowie listę miast, w których byłam, okazało się też, że jechałam metrem we Frankfurcie (takim świeżym, z 1968 roku), ale nie mam żadnych zdjęć.

Dotychczas: Berlin * Budapeszt * Buenos Aires * Dublin * Praga * Lizbona * Porto. Niebawem: San Francisco * Taipei * Paryż * Londyn.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 18, 2015

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: buenos-aires, metro, argentyna - Skomentuj


Michael Palin - Brazylia

Większość podróżniczych relacji Palina ma podobną strukturę - podzielone są na umowne dni, niekoniecznie związane z realnym czasem, autor z ekipą przemieszcza się wcześniej zaplanowaną trasą, mocno wspomagany przez lokalne znane osoby ze świata sztuki czy polityki. Konsekwencją tego jest pewna pobieżność i - ze względu na funkcje osób, z którymi się Palin spotyka - oficjalność. To nie jest zwiedzanie turystyczne ani "plecakowe", tylko wizyta w miejscach, które Brazylia chce pokazać. To nie jest wada - wiadomo, że ekipa z kamerą nie wejdzie "na dziko" do faveli czy nie będzie zagadywać losowo wybranych ludzi na ulicy. Bo "Brazylia" to przede wszystkim opowieść o Brazylijczykach - i tych natywnych, z lasów deszczowych, i tych napływowych postkolonialnie i powojennie. Jest trochę historii, trochę techniki, sporo sztuki i pasji oraz - oczywiście - dużo piłki nożnej. Najsympatyczniejsza sytuacja - Michael Palin na paradzie równości w Rio de Janeiro.

Inne tego autora.

#28

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek marca 17, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, panowie, podroze - Skomentuj


Gaja Grzegorzewska - Betonowy pałac

Od dwóch lat Profesor (obdarzony tą ksywą ze względu na książkową erudycję i zamiłowanie do kultury wyższej mimo braku wyższego wykształcenia) wegetuje sobie radośnie na jednej z wysp na ciepłych morzach. Z bliżej nieokreślonych przyczyn[1] wraca do Krakowa, gdzie planuje nowe życie - bez przemocy, na trzeźwo i z ideałami, unikając bandyckiej przeszłości, przed którą uciekł. Wprowadza ten plan w życie konsekwentnie - najpierw spuszcza łomot klientowi, który skatował podstarzałą prostytutkę[2], wysyła ją do lokalnego podziemia medycznego (właśnie tego, którego miał unikać), potem upija się w rajdzie po knajpach, a na koniec ląduje z 13-letnią lolitką[3], którą uratował z rąk okradzionego przez nią klienta. Nietrudno się domyślić, że w tym momencie krakowskie podziemie, zebrane na prawie że postapokaliptycznym Osiedlu, szybko się o niego upomina, przedstawiając mu propozycję nie do odrzucenia. Propozycja bynajmniej nie odrzuca też dlatego, że mimo szumnych deklaracji, Profesor jest też w głębi swej wrażliwej duszy prymitywnym koksem, zarzucającym każdy napotkany narkotyk i odczuwającym radość z łomotania bliźnich, oczywiście dzięki erudycji mając na to uzasadnienie.

Psychologicznie, który to aspekt miał być silnym elementem książki, jest tragicznie. 15 lat wcześniej nastoletni Profesor zakochał się w pięknej koleżance, bynajmniej nieplatonicznie, po czym okazało się, że to jego przyrodnia siostra (tatuś szafował nasieniem po mieście, nie informując kolejnych partnerek o poprzednich). Między wierszami wychodzi, że z tej okazji się zirytował i spuścił dziewczynie taki łomot, że ją połamał, a dodatkowo uzyskała szramę na pół twarzy. Potem się mijali w przelocie w Krakowie, a po powrocie Profesora z dobrowolnego wygnania, za sprawą propozycji demonicznego Opiekuna Osiedla, zaczynają razem prowadzić sprawę. Tak, nietrudno się domyślić, że ona nosi skąpe odzienie, a jemu się robi za każdym razem fizjologicznie. Mimo że to siostra.

Co na plus - dobra warstwa językowa. Pomijając szafowanie wulgaryzmami, dialogi są błyskotliwe, realne, i - nawet w ramach tematyki gore - dowcipne. Można rozwinąć sobie słownictwo w kwestii opisu stosunków intymnych oraz pobierania środków odurzających. Niestety, do tego dołożona jest kulejąca akcja, bogato przeplatana narkotykami i alkoholem, której nie ratują czasem zgrabnie wstawione postaci trzecioplanowe, na przykład homoseksualista[4] Edek, prowadzący próby do wyzwolonej sztuki. Kraków, w którym dzieje się opowieść, to Kraków freestyle, skorumpowany, z celebrycką policją, zarządzaną przez gangi. Krew się leje, członki są odcinane, śledztwa umarzane - pełna dowolność.

Czytałam dużo recenzji o tym, jaka ta książka jest nowatorska i genialna, a autorka to wschodząca gwiazda na firmamencie polskiego kryminału. Tylko że nie. Niestety. Przeczytałam tylko siłą rozpędu, bo chciałam się przekonać, jak tak bardzo złą książkę można zakończyć. Wy już nie musicie.

[1] Dużo w tej książce dzieje się bez bliżej określonych przyczyn. Za to bohater miewa - poza flashbackami spowodowanymi nadużywaniem twardych narkotyków - przeczucia oraz niejasne podejrzenia.

[2] Zaskarbiając sobie wdzięczność tej grupy zawodowej, która proponuje mu darmowe usługi. W ogóle płatne życie erotyczne bohatera jest sporym elementem książki, niekoniecznie związanym z intrygą. Ot, lubi sobie poopisywać napięcie w narządach intymnych.

[3] Wątek lolitki Lilianki jest tak przerażająco oczywisty, że kiedy autorka WRESZCIE go odkryła, mogłam tylko pokręcić z zażenowaniem głową.

[4] Profesor nie ma nic przeciwko homoseksualistom. Spuszczał im łomot tak samo jak heretykom, ważne, czy mieli pełen portfel.

#27

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 15, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, panie, kryminal - Komentarzy: 1


Olga Rudnicka - Natalii 5

Śremska policja zostaje wezwana telefonem do potencjalnego samobójcy. Na miejscu, w pięknym, dużym domu, w zamkniętym gabinecie, znajdują starszego pana zastrzelonego z broni leżącej tuż obok. Z listem samobójczym. Tyle że coś nie pasuje. Chwilę później przestaje pasować jeszcze bardziej, bo w lokalnego notariusza zjawia się 5 pań, każda z nich nazywa się tak samo jak denat, a wszystkie mają na imię Natalia. I są przyrodnimi siostrami. Rozbuchany matrymonialnie acz zapobiegliwy ojciec zostawił im po milionie na konto[1] oraz dom pod Śremem, wraz z ruchomościami. Najstarsza obdziela pozostałe środkami uspokajającymi[2], a potem wszystkie jadą do zapisanej posiadłości. Szybko okazuje się, że wszystkie mogą z łatwością rzucić dotychczasowe życie - najstarsza, Natalia Anna, pracę w banku (bo i tak jej nie lubiła), Natalia dwojga nazwisk i matka dwójki dzieci zostawia męża, bo i tak się z nią rozwodził, Natalia-dziennikarka pracę w redakcji, Natalia Magda ma akurat koniec semestru na studiach, a najmłodsza Natalia Anastazja - właśnie zdała maturę i nie ma zobowiązań. Rzucić i rozpocząć nowe - slapstikową komedię pomyłek podczas poszukiwania skarbu w posiadłości, z ciągłą obecnością jakże uprzejmej i wyjątkowo przystojnej policji na karku. Jest wykuwanie dziur w podłodze, tajemnicze tunele, praca śledcza polegająca na uwodzeniu przystojnego acz cynicznego antykwariusza z Poznania, łapaniu włamywaczy i szukaniu skrytek.

Wiem, #jestemstaraimamzazłe. Ale proszę - jeśli spotyka się pięć pań, nazywających się Natalia Sucharska, to dowcip sytuacyjny polegający na tym, że na pytanie "Czy mogę rozmawiać z panią Natalią Sucharską?" chór odpowiada "A z którą?" jest śmieszny raz. A nie kilkanaście. Niestety, humor oscyluje nieustająco wokół tego, że pań jest pięć, że wszystkie są piękne i w większości dobrze wyposażone przez naturę, oraz pyskate i się nieustająco kłócą, czasem o pierdoły. Ponieważ większość czasu ukrywają coś przed policją, trzeba sporo stron, żeby całą tajemnicę wyjaśnić. 20 lat temu spodobałoby mi się na równi ze wczesną Chmielewską. Teraz parę razy drgnął mi ust nadobnych kącik, ale raczej odczuwałam irytację i chęć postawienia każdej z osobna do pionu.

[1] Kwestią podatku od spadku "zajmie się" notariusz. Wiem, wiem, się nie płaci, ale trzeba złożyć oświadczenie w US.

[2] Recepturowe, tak na oko. Łykają po kilka, bez popijania.

Inne tej autorki tutaj.

#26

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 15, 2015

Link permanentny - Tagi: 2015, panie, kryminal - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 4


Gone Girl

On wychodzi rano w piątą rocznicę ślubu, chwilę siedzi na plaży i myśli, idzie do baru swojej siostry, wypija - jak to Amerykanin o poranku - szklaneczkę procentów, po czym wraca do domu. Zamiast żony zastaje potłuczony stolik i pewien nieład. Policja na początku nieco oporna, bo w zasadzie wyjaśnień jest wiele, zaczyna prowadzić błyskawiczne śledztwo, kiedy dowiaduje się, że zaginiona żona to córka autorki serii książek dla dziewczynek, pierwowzór postaci Dzielnej Amy, znanej całemu pokoleniu. Natychmiast pojawia się obfity media coverage, dziennikarze prześcigają się w domysłach, czy za zaginięciem nie stoi aby mąż; teorię zdają się potwierdzać kolejne odkrycia tajemnic związku. Mąż, grany przez nieco drewnianego Afflecka (wyjątkowo dobrze dobranego do emploi), prowadzi swoje śledztwo wraz z siostrą i zatrudnionym cudownym (i drogim adwokatem). W tle słychać muzykę napisaną częściowo przez Trenta Reznora, świetnie współgra z akcją.

Starałam się ominąć wzrokiem wszelkie recenzje czy informacje o fabule, bo miał być thriller z twistem albo kilkoma. Mimo to, kiedy w pewnym momencie TŻ stwierdził, że odkrywając kolejne tajemnice trudno powiedzieć, kto jest gorszy w tym związku - mąż czy żona, jakoś od początku miałam wrażenie, że wszystkie zmyłki są dość toporne i wyjaśnienie jest jedno. Mimo to film jest bardzo przyzwoity, chociaż nie nazwałabym go rewelacyjnym.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 11, 2015

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 1