Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Kissamos / Gramvousa / Balos

[21.08.2016]

Zwykle jeden dzień poświęcamy na typowo turystyczną aktywność - autokar, łódka, inni turyści, dużo innych turystów; to jest ten dzień, kiedy wygoda zwycięża nad przyjemnością własnego planowania. Z małego portu w Kissamos w godzinę błękitnym morzem, przestrzegani przez megafony, żeby zdejmować torby z siedzeń ("wyrywać gąbkę z siedzeń"), bo wszędzie tłoczą się Polacy, Rosjanie, Brytyjczycy i Hiszpanie, dopływamy do kamienistej plaży w zatoczce Imeri Gramvousa. Chętni mogą iść pod górę - jedyne 140 metrów w pionie - do staroweneckiej twierdzy, skąd widok. Zaskakująco, w 40 stopniach i palącym słońcu nie krzeszemy w sobie chęci, za to do leżenia w płytkiej turkusowej wodzie - i owszem. Obiecujemy sobie z TŻ-em, że wrócimy jako emeryci w jesienny ciepły dzień (jak już odchowamy Majuta na tyle, żeby ignorował wakacyjne wyjazdy z rodzicami i sam kwitł w jakichś Bieszczadach czy innych Manieczkach), to wtedy wejdziemy.

Stąd kolejne pół godziny na Balos - jeszcze piękniejsza, jeszcze bardziej zjawiskowa laguna pełna turkusu, tym razem piaszczysta, różowo-biała. I podobnie tutaj - zamiast wskrobywać się na punkt widokowy, leniwie grzebię palcami w piasku, szukając muszelek, które następnie ekologicznie zostawiam, bo jestem grzeczna turysta.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 21, 2016

Link permanentny - Tagi: grecja, kreta, 2016 - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Skomentuj


Paleochora / Elafonisi

[20.08.2016]

Na Krecie, jak przystało na wyspę wulkaniczną, są górki. Gdziekolwiek się więc jedzie, to albo w górę, albo w dół (a wahania bywają takie, że uszy się zatykają). Dodatkowo zakręty, wiraże, czasem zwężenia w miasteczkach, gdzie wszyscy się uprzejmie mijają, bo mniej uprzejmie się nie da. Początkowo zachwycona byłam znakami, które według mnie oznaczały punkty widokowe, tyle że bez możliwości zatrzymania, potem już mniej, bo znaki okazały się być ostrzeżeniami o radarach.W ogóle w Grecji wiele rzeczy wydaje się być inne niż na pierwszy rzut oka - ot, przydrożne kapliczki, które kupuje się w wyspecjalizowanych sklepach z piecami ogrodowymi w szerokiej gamie; od zwykłych blaszanych skrzyneczek do replik kościołów z dachówkami. Co chwila widoczne na poboczu, w pierwszej chwili pomyślałam, że to bardzo miło, taki domeczek zamiast radaru, ale zostałam szybko sprostowana, że są trzy rodzaje kapliczek: przydomowe ku czci patrona, dziękczynne za to, że udało się wyjść żywcem z wypadku i pośmiertne, kiedy się nie udało. Tych ostatnich, sądząc po zawartości, niestety sporo, co jednak nie dziwi, patrząc na zakręty i kozy.

Kozy to kolejny rozdział - czasem, choć rzadko, pojawiają się znaki ostrzegawcze, że uwaga, zwierzę. A kozy (zwłaszcza lokalna odmiana, kri-kri) są wszędzie, czasem zagrodzone lub przypalikowane, czasem luzem, w tym nieskrępowanie przebiegające drogę i wspinające się na skałkę po drugiej stronie, bo mogą. Jak to pomioty szatana. Owce się nie wspinają, ale też są wszędzie.

Paleochora jest miasteczkiem na malowniczym cyplu na południu wyspy - tamtędy prosto na Afrykę (z pitstopem na Koyfonisi). Dwie plaże - okrutnie kamienista i uroczo piaszczysta (zgadnijcie, na którą pojechaliśmy), ale błękitna, ciepła woda i sympatyczne towarzystwo słowackiej rodziny.
Restauracja: Galaxy, tuż przy plaży.

Planowaliśmy też leniwy spacer od monasteru do monasteru z przystankiem na jaskinię, ale kiedy dotarliśmy do Azogires, okazało się, że nie ma gdzie zaparkować (nie że miejsca parkingowe - wieś-ulicówka, z 30 cm odstępu między drogą a domami), a świątynie pochowane gdzieś na uboczach w odległościach dość sporych jak na spacer w upale. A ponieważ najedzony naród domagał się plaży, estetykę duchową zostawiliśmy na następny raz.

Elafonisi to jedno z tych pocztówkowych miejsc - koniec świata, różowy piasek, błękitna woda w lagunie, leżaki i nic więcej. Późnym popołudniem różowości piasku aż tak nie widać, ale przy bliższym przyjrzeniu się gdzieniegdzie jest bardziej różowy niż gdzie indziej. Pewnie o wschodzie słońca wygląda bardziej malowniczo, ale i tak to miłe miejsce na posiedzenie w ciepłej wodzie.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 20, 2016

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: 2016, grecja, kreta - Skomentuj


Kreta, słońce i piasek

[18.08.2016]

Pierwszą rzeczą, jaka zaskakuje (oczywiście poza temperaturą, bo 23 stopnie o 10 wieczorem nawet latem w Polsce są zaskakujące) to niebo. Błyskawicznie znikają wątpliwości co nazywania przez Greków gwiazdozbiorów - greckie niebo to poligon dla wyobraźni, zwłaszcza w małych miasteczkach. W życiu chyba nie widziałam tak pięknego Wielkiego Wozu, pierwszy raz zobaczylam cały Gwiazdozbiór Oriona, chociaż zapewne mam sklerozę i dwa lata temu też się tak egzaltowałam na Korfu.

Agia Marina to małe, typowo wakacyjne miasteczko wzdłuż północnego wybrzeża Krety. Restauracja z zejsciem do plaży, hotel, supermarket ze słomkowymi kapeluszami, restauracja z zejściem do plaży, wszystko wzdłuż głównej ulicy (i trochę na boki). Zejście do plaży było priorytetem, nieco mniej - jak się okazało - zaakcentowałam ciszę i spokój. Przede wszystkim Majut cały podekscytowany lotem samolotem odbył power nap w autobusie z lotniska i w nocy wielokrotnie emitował przez półsen, że jednak nie śpi. To jednak nie wybijało tak ze snu, jak chodzący klimatyzator bez wyłącznika, który udało się zneutralizować usunięciem klucza z czujnika oraz marcujący kocur (w Grecji sezon na poczynanie kociąt jest cały rok) i lodówka. Kota dało się przeżyć, ale lodówka okazała się arcywrogiem, ponieważ była wmontowana w zabudowę, a wtyczkę oczywiście z tyłu. Po dramatycznym półśnie z sytuacją służbową w roli głównej, poczułam zew inżyniera i wyłączyłam korki, co było z zasady pomysłem idealnym, tyle że nie, bo owszem, wyłączyło lodówkę, ale włączyło się oświetlenie awaryjne, nieco psujące komfort spania. Long story short, jak już TŻ odsunął lodówkę i ją odłączył od zasilania, to prawie było rano.

Poza tym cud, miód i orzeszki. Woda, plaża, muszelki, palmy, oliwki. Kupiłam sobie błękitny kapelusz z kwiatkiem i jestem gotowa na greckie słońce (wróćcie za dwa dni, żeby się przekonać, czy będę dalej tak entuzjastyczna, jak mi zacznie schodzić skóra ze spalonego karku).

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 18, 2016

Link permanentny - Kategoria: Listy spod róży - Tagi: 2016, grecja, kreta - Komentarzy: 1


Michael Hjorth, Hans Rosenfeldt - Niemowa / Oblany test

Niemowa

W małej miejscowości ktoś zabija całą rodzinę - matkę, ojca i dwóch małych (7 i 9 lat) chłopców. Na miejscu okazuje się, że było jeszcze trzecie dziecko - 10-letnia dziewczynka, kuzynka zamordowanych dzieci. Dziecko zniknęło, ale prawdopodobnie widziało mordercę, szuka go więc jednocześnie policja i zbrodniarz. Sebastian wpada na pomysł, gdzie znaleźć dziewczynkę, znajduje ją i - kiedy się okazuje, że w wyniku przeżytego szoku przestała mówić, prowadzi terapię tak, aby pomogła w śledztwie. Zważywszy na przeszłość Sebastiana, nie dziwi specjalnie, że zaczyna czuć ojcowskie uczucia do dziewczynki (wszak mała Nicole ma tyle lat, ile miałaby jego córka, Sabine, gdyby przeżyła). Śledztwo śledztwem, ale na łopatki rozkłada wątek specjalisty od komputerów, Billy'ego, który najpierw gromadzi DNA, żeby zbadać pokrewieństwo między Vanją a Sebastianem, a następnie zostaje przez Sebastiana przyłapany na realizowaniu absurdalnych popędów (co podsumuję poniżej). W porówaniu z tym historia Ursuli, specjalistki od dowodów, w finale poprzedniego tomu pozostawionej na linii strzału w mieszkaniu Sebastiana, nawet nie powoduje wzruszenia ramion.

Oblany test

Tym razem tajemniczy psychopata, przedstawiający się jako Katon Starszy (ten od Kartaginy), morduje celebrytów - bohaterów reality show czy bloggerów (?!), każąc im przedtem zdawać test z wiedzy ogólnej, co ma udowodnić, że są debilami, a ich sława jest niczym. Kiedy to nie przedostaje się do prasy (dzięki wysiłkom ekipy), Katon zaczyna robić czystkę w mediach - zabija dyrektora kanału rozrywkowego, redaktora naczelnego szmatławca, a wreszcie zasadza się na dostawców internetu jako zła wcielonego (bo jak wiadomo, to wszystko wina internetsów). Vanja wreszcie dowiedziała się, kto jest jej ojcem (oraz wściekła się, bo Sebastian przespał się ponownie z jej matką, która rozstała się z ojczymem), więc z tego żalu i zgryzoty poszła użebrać u byłego chłopaka, żeby ją przyjął z powrotem. Ursula (tak, przeżyła) najpierw próbowała zgłuszyć Torkella, z którym niegdyś niezobowiązująco sypiała, ale ponieważ Torkell w trakcie śledztwa spotkał byłą dziewczynę z liceum i między nimi zaiskrzyło, zwróciła się oczywiście do jedynego znanego jej erotomana - Sebastiana.

A na sam koniec autorzy postanowili puścić poręcz. Rozumiem, że to taki sposób na cliffhanger, żeby kupić potencjalny tom szósty, ale całość oceniam tak nisko, że niżej to już tylko można zakończyć metodą "a potem się obudził". Ovyyl, xgóerzh fcbqbonłb fvę mnovwnavr (j cvrejfmlpu gbznpu m cemlwrzabśpvą v orm ersyrxfwv fghxaął qjópu cemrfgęcpój), mnpmął qhfvć cemlcnqxvrz ancbgxnar xbgl, ob zh bq grtb fgnjnł oneqmvrw avż ceml anemrpmbarw. Xvrql Fronfgvna mjeópvł zh hjntę, żr gb wrqanx wnxol puber (nyr avp m glz avr mebovł, ob cemrpvrż Ovyyl gb qboel pułbcvrp), Ovyyl cemrfgnjvł fvę an fgbfhaxv fnqb-znfb m cbqqhfmnavrz m xbpunaxą (cemlcbzvanz, żr emrpm fvę qmvrwr zvrfvąp cb śyhovr). V xvrql gnx śjvęgbjnł mnxbńpmravr śyrqmgjn, cvwnal hqnł fvę qb synzl, tqmvr cbqpmnf betvv FZ wą hqhfvł, ob olł molg cvwnal, żrol cemrfgnć. Serio?

Inne tych autorów tutaj.

#51-#52

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 15, 2016

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2016, panowie, kryminal - Komentarzy: 2


The Invention of Lying

Wyobraźcie sobie świat, w którym ludzie nie potrafią kłamać. Owszem, jest prościej (jeśli mówisz, że jesteś Janem Kowalskim, to tak jest, nie trzeba dokumentów, notariusza i policji), ale z drugiej strony nikt nie ma też wyobraźni, a co za tym idzie, nie ma fikcji. To świat bez książek, filmu i - co wcale nie jest absurdalne - religii. Mark, pisarz lektur (opisujących wiernie, co się wydarzyło) zostaje zwolniony z pracy, a na koncie ma zbyt mało, żeby zapłacić za mieszkanie. I nagle, również ku swojemu zdziwieniu, kłamie w banku - dostaje więcej pieniędzy, co rozwiązuje część jego problemów. Zaczyna testować reakcje otoczenia na nową umiejętność - da się zgłuszyć zupełnie obcą kobietę do pójścia do łóżka, wzbudzić zainteresowanie w podrywanej (a wcześniej niechętnej) damie, napisać fikcyjną, a przy tym absolutnie ciekawą, historię, dzięki czemu odzyskuje pracę, a w celu uspokojenia umierającej matki, umie opowiedzieć jej o swojej zmyślonej wizji nieba. Tutaj sytuacja się wymyka spod kontroli, bo nagle jest wszędzie - w prasie, w telewizji, a pod domem koczują tłumy ludzi, ciekawych informacji o "Bogu" i podanych przez niego Markowi "zasadach".

To nie jest tak, że jest zły film. Ale z takim reżyserem (Gervais) i aktorami (Gervais, Louis C.K. czy Tina Fey) mógłby być znacznie śmieszniejszy. Mam poczucie zmarnowanego potencjału, chociaż sporo scen jest zabawnych, a obserwacje trafne.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 14, 2016

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Tagi: komedia, sf-f - Skomentuj


William Gibson - Peryferal

Dwie linie czasu. W okolicach 2030, tuż przed "pulą" (szeroko pojętą epidemią, w której wyginęło 80% ludzkości[1]) gdzieś na amerykańskiej prowincji, w zasadzie rządzonej przez skorupowaną kartelami narkotykowymi władzę, żyje Flynne Fisher z rodziną - śmiertelnie chorą matką i bratem-weteranem (oraz jego kumplami) uszkodzonym przez bliżej nieokreśloną wojnę. Utrzymuje się z "farmienia", płatnego grania w gry komputerowe w zastępstwie znudzonych bogaczy oraz półlegalnego drukowania 3d rzeczy na sprzedaż. Kiedy zastępuje brata w grze, jest świadkiem tajemniczego morderstwa. Druga linia czasu, jak się okazuje, dzieje sie kilkaset lat później, w mocno ograniczonym populacyjnie świecie po "puli", gdzie zostali celebryci i bogacze. Will Netherton, specjalista od PR znanej performerki/celebrytki Daedry, zalicza spektakularną klapę, kiedy jego podopieczna (i eks-kochanka) na oczach całego świata wymordowuje Plamiarzy - mieszkańców sztucznej wyspy, odzyskujących plastik.Chwilę później znika siostra Daedry, Aelita, a Will zaczyna drążyć, co się naprawdę stało. Łatwo się domyślić, że to zaginięcie Aelity widziała "w grze" Flynne.

Okazuje się, że obie linie czasu mogą się ze sobą spotkać za pomocą chińskiego serwera, który pozwala na dwustronną komunikację między czasami. Ba, za pomocą tzw. peryferali (białkowych androidów, do których da się przetransferować czyjąś osobowość) można się nawet przenieść do przyszłości (w drugą stronę istnieje coś takiego jak odpowiednik naszej telekonferencji). Oczywiście w momencie zaistnienia komunikacji przeszłość zostaje tzw. kikutem, odgałęzieniem czasu, które rozpoczyna budowę własnej przyszłości. Wykorzystując to, Will ze swoimi sojusznikami usiłuje zapobiec nadejściu "puli" w tym świecie, a w swoim wyjaśnić morderstwo i stojacą za nim intrygę.

[1] Strasznie się męczyłam czytając, mimo że to nie jest pierwsza książka Gibsona. Narracja nie jest spójna, dialogi są chropawe, czasem miałam wrażenie, że brakuje części narracji pomiędzy, nasycenie neologizmami ogromne, plus wcale nie pomaga koślawe tłumaczenie. Wspomniana wyżej "pula", "kleptowie" (oligarchowie okolic XXII wieku), "ćwiartka z pensem" (welocyped) czy ogólna niezgrabność języka ewidentnie wynika z przekładu. Dodatkowo, jeśli ktoś czytał oryginał - czy rzeczywiście Griff w linii czasu Flynn jest mężczyzną?!

Inne tego autora tutaj.

#50

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 14, 2016

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2016, panowie, sf-f - Skomentuj


Zośka Papużanka - On

Kiedy się oczekuje dziecka, to spodziewa się (zwłaszcza matka), że będzie ładne, mądre, zabawne i z perspektywami. Czasem jednak tak nie jest - On, zwany Śpikiem nie jest dla matki obiektem dumy, ale wstydu. Zewnętrznego, bo kto widział takiego nieudanego syna mieć, ale też i wewnętrznego - bo może jednak nie warto było dziecka przenosić, tylko zrobić cesarkę? Może wtedy byłby normalny? Bo nie jest mądry, raczej głupawo naiwny, nie umie ładnie pisać, uczy się z oporami, wszystko rozumie literalnie, jest obiektem żartów i kozłem do bicia bardziej ogarniętych kolegów z podstawówki. A najbardziej lubi tramwaje - zna na pamięć ich numery, trasy i czasy odjazdów. Nakładając na to schyłkowy PRL lata 80. ze wszystkimi jego wadami (chociaż w trakcie edukacji Śpika pojawia się i psycholog!) to jednocześnie smutna historia niedostosowania i ciepła opowieść o tym, że da się kochać nawet takiego mniej idealnego.

Pewną wadą - dla mnie - jest doklejenie do akcji rzeczywistości magicznej - tajemniczego opiekuna, który się pojawia losowo w życiu rodziny i samego Śpika oraz wprowadzenie sennej maligny/wizji, która się przetacza przez głowę bohatera. W porównaniu z "Szopką" nie jest tak przez łzy zabawnie, raczej smutno-nostalgicznie.

Inne tej autorki tutaj.

#49

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 9, 2016

Link permanentny - Tagi: panie, 2016, obyczajowy - Kategoria: Czytam - Skomentuj


O wakacjach stacjonarnie

Problem wakacji rozpoczęła grubsza rozkmina matematyczna - jakkolwiek bym nie liczyła, to 93 dni wolne w ciągu roku kalendarzowego, jakimi obdarowuje moje dziecko tryb edukacji podstawowej nijak nie dadzą się pokryć[1] przez 26 dni urlopu mojego i 26 dni urlopu TŻ, nawet zakładając, że spędzamy czas wolny z dzieckiem rotacyjnie, nie jadąc na wspólne wakacje. Część wakacji więc Majut spędził u dziadków, skąd wrócił nauczony pływania i objedzony po uszy, na kolejną część poza tzw. łataniem, zaplanowaliśmy półkolonie.

Na pierwszy turnus trafiliśmy do Fundacji ARS na Nowowiejskiego, gdzie młodzież rysowała, malowała, chodziła nurzać się w sztuce w Muzeum Narodowym (żeby potem ze znudzeniem rzucić, przejeżdżając mimo, że "a tak, byłam, malowaliśmy tam stopami, bo nie chciałam brudzić rąk"). Ja z imprezy wyniosłam najlepszy chyba portret ever ("Mama, rysunek w węglu") oraz zaprzyjaźnienie się z uroczą kawiarnią "Dobra", gdzie o poranku można dostać pyszne, ogromne kanapki (również wegetariańskie) z chleba pieczonego na miejscu, jajecznicę i kawę. W ciągu dnia - ciasta, zupę z soczewicy i inne, pun intended, dobra. Więcej o kawiarni tutaj [link nieaktualny]. Maj odbierał poprawnie (w końcu ktoś zachwycał się wykonywaną sztuką, what not to like), ale bez większej ekscytacji.


Cafe Dobra, Nowowiejskiego 15

Mój najlepszy portret, czarna sukienka w kwiatki i buty na obcasach

Co innego z turnusem drugim - Klub jeździecki Pony na Strzeszynie (nie zwracajcie uwagi na stan strony www) okazał się absolutnym hitem wakacji. Młodzież wracała na adrenalinie, rzucała słownictwem fachowym (stęp, kłus, boltyżerka, flaga, uprząż, palcat, to takie kółeczko do trzymania się) i rano nie mogła się doczekać, kiedy znowu. Niebagatelnie pomogło w tym pewnie to, że w imprezie uczestniczyła również Najlepsza Przyjaciółka oraz że na terenie poza baranem Mańkiem (można karmić czymkolwiek), czarną szczeciniastą świnką Pumbą (można karmić czymkolwiek) były też dwa koty - czarno-biała Aldona i biała Elza (która sama się bezwstydnie zorganizowała w kwestii kiełbasek na ognisku). Niestety, całościowo oznacza to, że będziemy musieli ogarnąć kwestię częstszych wizyt w stadninie, ponieważ się spodobało i zaczęły padać niepokojące pytania typu "kiedy będę mogła sama galopować[2] bez lonży?". Moja mała córeczka, która jeszcze wczoraj nie umiała chodzić.


Aldona

Elza, trochę głucha, ale przedsiębiorcza / Maniek


Po lewej Sally; Sally potrafi ugryźć

Żabka w kłusie


Można się nie trzymać, przez chwilę

Milano / Sally i Partyzant

Feluś

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Anegdotka bez związku. Idę niebawem na urlop (ten wspólny z TŻ i dzieckiem) i w korespondencji służbowej obejmującej wydarzenia odbywające się w tym okresie zapowiadam zastępstwa. Potknęłam się ostatnio, próbując wyjaśnić korespondentowi, że "I'm on vacation, but kindly please to worry not, because I will be covered by my coworker", na szczęście przeredagowałam treść komunikatu.

[2] Troszkę smuteczek - latami Maj używał uroczych przekręceń typu "gumerang" czy "galofować", ale to znika z czasem.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 7, 2016

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 8


Colin Dexter - Ostatni autobus do Woodstock

Lata 70., Oxford. Inspektor Morse prowadzi śledztwo w sprawie zamordowania i gwałtu młodej maszynistki[1], znalezionej na podwórku za pubem. Śledztwo idzie dość mozolnie, bo ani nikt nie chce się przyznać do podwiezienia denatki i jej koleżanki autostopem, na co jest świadek, ani wspomniana koleżanka się do towarzystwa ostatniego wieczoru nie przyznaje. Wiadomo, że pojawił się czerwony samochód, a bardzo prawdopodobne, że tajemniczy list napisany na maszynie może wyjaśnic tajemnicę.

To nie jest ten uroczy, młody inspektor Morse z serialu Endeavour, tylko starszy, źle ubrany, nieco nieokrzesany (acz ciągle kochliwy) policjant dobrze po 40. Gdzieś w tle przewija się informacja, że studiował kiedyś w Oxfordzie, wśród wykładowców są podejrzani, ale równie dobrze akcję tego tomu można by osadzić gdziekolwiek. Jak przystało na lata 70., się dużo pali (wszyscy). Morse, samotnik, zwykle żywi sie w pubach, ale i sam sobie gotuje ("przysmak złożony z bekonu, pomidorów i grzybów"). Kiedy niespodziewanie wpada na pomysł, żeby zagipsować dziurę w ścianie, spada z drabiny i boleśnie uszkadza stopę; niespodziewanie posuwa to śledztwo do przodu.

Pobocznie - jako jedno z miejsc akcji pojawia się Pałac Blenheim - zdecydowany must-have na liście miejsc na następną wycieczkę do pięknej, wesołej Anglii.

[1] Takiej od maszyny do pisania, a nie lokomotywy.

Inne tego autora:

#48

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 2, 2016

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2016, panowie, kryminal - Skomentuj


Elena Ferrante - Historia ucieczki / Historia zaginionej dziewczynki

W trzeciej części Elena - młoda mężatka, publikuje odważną książkę, rodzi dwie córki, po czym wraca do swojej młodzieńczej miłości - Nina, dawnego kochanka Lili. Zostawia dla niego męża, wraca do Neapolu, odważnie - jak na przełom lat 60. i 70. - prowadzi rodzinę patchworkową, współdzieląc opiekę nad córkami. Niestety, Nino nie dość, że nie zostawia swojej żony i dzieci, to jeszcze jest niewierny w zasadzie z kimkolwiek. Po części dzięki temu Lena wraca do przyjaźni z Lilą, zwłaszcza że obie, prawie jednocześnie, zachodzą w ciążę i rodzą córki - Immę i Tinę.

Część czwarta - ostatnia - była dla mnie rozczarowaniem. Dygresyjna narracja nie przyniosła wyjaśnień - skupiła się na polityce w dzielnicy, śmierci braci Solarów, aresztowaniu "terrorysty" - przyjaciela z dzieciństwa, Pasquale'a. Nie wiadomo, czemu nagle Lila zniknęła, nie wiadomo, jaki los spotkał jej młodszą córkę. Wiem, autorce wolno tak prowadzić opowieść, jak chce, ale mnie - jako czytelnikowi - wolno pozostać z poczuciem braku fabularnego.

Inne tej autorki tutaj.

#46-#47

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 31, 2016

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2016, beletrystyka, panie, włochy - Skomentuj