Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Inside Amy Schumer

Podobnie jak Louie, serial pokazuje fragmenty stand-upu Amy, przeplatane wywiadami ("Amy goes deep"), sondami ulicznymi i scenkami. Nie są to scenki składające się w jakąś całość, raczej krótkie, czasem absurdalne, czasem przegięte historie w stylu Benny Hilla, gdzie czasem ktoś komuś oderwie rękę, ale głównie jest dużo o pożyciu intymnym z perspektywy kobiety. Jak to czasem się w eks-pracy określało szczególnie ostrą wymianę maili lub nieświeży żart - chamskie, ale dobre. Doskonały, niezobowiązujący serial na zakończenie wieczoru.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 21, 2016

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Jessica Jones

Jessica prowadzi agencję detektywistyczną, a ponieważ jest nadludzko silna oraz umie wysoko skakać bez strat własnych, ma całkiem niezłe osiągnięcia w śledzeniu niewiernych małżonków i dłużników. Nadużywanie alkoholu i problemy związane z utratą przytomności oraz brak przyjaciół zdają się jej nie przeszkadzać. Do czasu. Kiedy pojawia się w drzwiach (wprawdzie wyłamanych, ale w dalszym ciągu drzwiach) jej biura para zdesperowanych rodziców, którzy poszukują zaginionej córki, okazuje się, że porwał ją ktoś, kto Jess skrzywdził i w dalszym ciągu jej zagraża. Kilgrave, psychopata, umiejący oddziaływać na ludzi swoim głosem, zaczyna się bawić z nią kotka i myszkę. I tak przez cały sezon, mimo wsparcia w człowieku o niezniszczalnej skórze, byłym komandosie, cynicznej i manipulującej prawniczce oraz jedynej przyjaciółce - prezenterce radiowej.

Serial jest zrealizowany jest obłędnie ładnie - jest trochę efektów specjalnych, ale zwykle są one tuż poza kadrem, co wzmacnia napięcie. Oryginalny komiks dzieje się w świcie Avengersów, ale wyjęcie Jones i dwójki innych superbohaterów zdecydowanie odświeża całość i wzmacnia efekt. Co jest nietypowe, główne role grają panie. Silne, mądre, zdecydowane, przedsiębiorcze, nie czekają na bohatera, który je uratuje. Niby nic nowego, ale przyjrzyjcie się większości filmów o superbohaterach, gdzie ładna panna jest kwiatkiem przy kożuchu - zapiszczy, robi za plecaczek w środku komunikacji, a na końcu prawie doprowadzi do upadku herosa przez swoje roztargnienie. Mnie się podoba.

A złego gra David Tennant. Ale jest tak zły, że doskonały.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 21, 2016

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 4


Tove Jansson - Wiadomość

Wspominałam, że nie czuję opowiadań i każdy tom to dla mnie rozczarowanie? Otóż tutaj zupełnie nie. Nie wiem, jak to Jansson robi, ale każde, nawet kilkustronicowe opowiadanie, jest całością. Zwykle melancholijną, opowiedzianą z perspektywy nieco poza bohaterami historią o rzeczach zwykłych. Emerytowana pisarka, sama na wysepce, usiłuje tak nawiązać kontakt z wiewiórką, żeby jej nie oswoić. Malarka po latach wraca do swojej pracowni, w której mieszka jej dawna znajoma, żyjąca w przerażający sposób w dalszym ciągu jej życiem. Kilkunastolatka opływa szkier kajakiem. Tove pisze listy do swojej przyjaciółki Evy (pochodzenia żydowskiego), która w obawie przed hitlerowcami wyemigrowała do Ameryki. Matka z córką spędzają lato na Lazurowym Wybrzeżu w willi zajmowanej przez ekscentrycznego Anglika, którego nie ma. Każde jest o czymś innym, ale jakoś się ze sobą łączą.

Inne tej autorki tutaj.

#13

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lutego 16, 2016

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2016, beletrystyka, panie, opowiadania - Komentarzy: 1


Ross Macdonald - Ruchomy cel

Częściowo sparaliżowana żona milionera prosi Archera o wyśledzenie, gdzie jest jej mąż. Milioner zniknął pijany z lotniska i nie wiadomo, czy sam się oddalił w tajemniczym celu, czy ktoś mu w tym pomógł. Po jakimś czasie pojawia się żądanie okupu, wiadomo więc już, że ktoś mu w zniknięciu pomógł. Archer szybko domyśla się, że wplątany jest ktoś z domu zaginionego bogacza, nie wie tylko, kto. Wykonuje dobry kawał detektywistycznej roboty, idąc tropami, okazjonalnie obrywając (kilka razy, również z utratą przytomności), ale i zawisając ustami na ustach napotkanych w śledztwie kobiet[1]. Trup się ściele, wszyscy strasznie dużo gadają, a na końcu nie ma happy endu.

Trivia: za 10 centów można kupić kawę.

[1] Książka została zekranizowana, Archera gra Paul Newman, co uwiarygodnia powodzenie u płci pięknej.

Inne tego autora tutaj.

#12

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lutego 11, 2016

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2016, panowie, klub-srebrnego-klucza, kryminal - Skomentuj


Expanse

200 lat później. Ludzkość wyniosła się z Ziemi i zasiedliła układ słoneczny. Podziały zostały - bogata Ziemia, bogaty Mars chętnie korzystają z taniej siły roboczej mieszkańców Pasa dookoła Jowisza, utrzymując celowo kiepskie warunki. Są bunty i mniejsze rewolucje, ale sytuacja jest w miarę stabilna do momentu, kiedy tajemniczy statek najpierw anihiluje Canterbury, ziemski prom przewożący lód, a potem marsjański krążownik Donnager. W obu przypadkach z katastrofy ratuje się ekipa ocaleńców z Canterbury, którzy - głównie w celu ratowania własnej skóry - zaczynają śledztwo. Jednocześnie na Ceres, karłowatej planecie[1] w Pasie Jowisza, detektyw Miller szuka zaginionej córki bogatego naukowca, Julie Mao, która na złość tacie wdała się w lokalny ruch oporu. Wątki się splatają na Erosie, tworząc ładne zakończenie sezonu.

Serial jest (podobno wierną) ekranizacją książki, co mnie bardzo cieszy, bo nieco zmęczyłam się ostatnio serialami, które - jakkolwiek dobre - są oparte nie na scenariuszu, tylko na głosowaniu, który wątek pociągnąć, a kogo odstrzelić. A ja się przywiązuję i nie lubię. Dygresję na bok, kiedy obejrzałam pilota "Expanse", miałam głód jak przy nałogu - wszystko było piękne: scenografia, intryga, kosmos i bohaterowie. Taki cross-over Battlestar Gallactica, Firefly'a i Total Recall (tyle że ludziom w przestrzeni nie wybuchały oczy). Trochę dalej w głąb serialu, ładność pozostała, natomiast bohaterowie poza Millerem i barwną panią senator(?) Avasaralą, zrobili się dość jednowymiarowi. Nie zmienia to faktu, że czekam na kolejny zapowiedziany sezon, który już w 2017.

[1] Człowiek się uczy - myślałam, że to planetoida.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lutego 10, 2016

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Daybreakers

Fajny film wczoraj widziałam, ale wyobraźcie sobie, że nie było momentów, mimo że film o wampirach. 2019, kilka lat wcześniej wybuchła epidemia, która większość ludzi na Ziemi zamieniła w wampiry. Przeważającą większość, co oznacza że pozostałe 5% ludzi nie jest w stanie wyżywić wampirzej społeczności (mimo polowań i fabryk, w których ludzie są niezbyt humanitarnie[1] przetwarzani na preparaty krwiopochodne). Cena krwi rośnie, preparaty zastępcze nie działają, a wampir pozbawiony ludzkiej krwi lub - co gorsza - żywiący się krwią wampirzą - degeneruje się i dziczeje bardzo szybko. Edward (Ethan Hawke[2]) jest głównym technologiem w fabryce hematologicznej, usiłuje znaleźć substytut krwi również w celu poprawy losu pozostałych ludzi, bo niespecjalnie mu się podoba, że są traktowani jak bydło. Sukcesów nie ma, sytuacja się zaognia, ceny idą w górę, a im więcej wampirów nie stać na krew, tym mniej stabilna staje się sytuacja. I wtedy przypadkiem trafia na ludzki ruch oporu i człowieka zwanego Elvisem (Willem Dafoe), który wcześniej był wampirem, ale już nie jest. Naukowiec wbrew całemu światu zaczyna eksperymenty nad odwróceniem wampirzej epidemii.

Oprócz tego, że film jest zupełnie nietypowy jak na tematykę, całkiem niegłupi, to jeszcze do tego jest estetycznie przepiękny. Wampiry - poza tym, że niewidoczne w lustrze i z tęczówkami w niespotykanym kolorze - są ludzkie. Nieśmiertelne, ale egoistyczne, czasem kochające, czasem sprzedajne i nieuczciwe. Technika w służbie wampirów pozwala na jazdę samochodem w czasie dnia (bo promienie słoneczne klasycznie zamieniają wampiry w pochodnie), pod ulicami są wybudowane podziemne chodniki, zastanawia mnie tylko, po co w wampirzych domach okna.



- A wy kim jesteście?
- Ludźmi z kuszą.

[1] I, czego nieustająco nie rozumiem, w sposób stratny. Już pisałam przy okazji "Okularnika" Bondy, że wykrwawianie człowieka za pomocą wbijania mu w losowe miejsca kłujek i zbierania części jest może i widowiskowe, ale absolutnie bez sensu w porównaniu z pobieraniem przez wenflon z różnych okolic.

[2] Doskonały i jako wampir, i nie tylko w tej koszuli i kamizelce (i nie dam sobie wmówić, że to nie ukłon w stronę Harrisona Forda).

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 7, 2016

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 1


Weronika Murek - Uprawa roślin południowych metodą Miczurina

Dwie dyskwalifikujące cechy - opowiadania oraz realizm magiczny. Przemęczyłam, znęcona zachętami, że nowatorskie, świetna proza, język. Owszem, język jest bogaty, świetnie opisane dźwięki, sceny, dialogi boleśnie realne, ale całość zdecydowanie nie dla mnie. Dziewczyna, która zmarła, ale dowiaduje się o tym ostatnia , Matka Boska dziergająca skarpetki dla Jezusa przed telewizorem, pogrzeb generała Sikorskiego na straganach i inne, które już zapomniałam, bo mam tak z opowiadaniami, że zapominam.

#11

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lutego 4, 2016

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2016, beletrystyka, panie - Komentarzy: 3


Ross Macdonald - Lewe pieniądze

Montevista, piękna miejscowość letniskowa pod Los Angeles. Lew Archer zostaje zatrudniony przez Petera, młodego człowieka z nadwagą i pieniędzmi, w celu wyśledzenia, czemu jego niedoszła narzeczona, Ginny, puściła go w trąbę i prowadza się z tajemniczym panem Martelem. Martel jest podobno pochodzenia francuskiego i ma sporo pieniędzy, ale jego tożsamości zdaje się nic nie potwierdzać[1]. Szybko okazuje się, że nie tylko Archer śledzi tajemniczego dżentelmena - chodzi za nim też drobny cwaniaczek Harrison, który jednak szybko ląduje pobity w bagażniku własnego auta. Potem rozpoczyna się fala morderstw - ginie matka Ginny, potem jej właśnie zaślubiony mąż, a do tego Archer odkopuje kilka faktów, które świadczą o tym, że samobójstwo ojca Ginny przez siedmioma laty nie było samobójstwem.

Detektyw, mimo że dobiera do 50-tki, ma ciągle branie u pań, ale jest dość wybred^W^W^Wma takie zasady, że nie idzie do łóżka z paniami, które mają więcej problemów niż on. Mimo że po śmierci Martela Ginny jest znowu wolna i w zasadzie nie ma potrzeby prowadzić dalej śledztwa co do pochodzenia mężczyzny, drąży dalej, doprowadzając do rozwiązania wszystkich trzech zbrodni. I tylko raz dostaje w twarz.

[1] Archer testuje go wprawdzie na okoliczność bycia Francuzem za pomocą pytań od lokalnego nauczyciela romanistyki, między innymi pytając, kto napisał książkę "Niebezpieczne związki", ale ten test zda średnio oczytany Europejczyk, więc.

Inne tego autora tutaj.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lutego 3, 2016

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2016, panowie, klub-srebrnego-klucza, kryminal - Skomentuj


Jupiter Ascending

Jaki słaby film widziałam! A z jaką obsadą! Sean Bean (avr hzvren!), rodzeństwo Wachowskich, Mila Kunis czy Channing Tatum (który nawet z doprawionymi uszami i rozbudowaną plastikiem szczęką, ale i z makijażem, jest nader); kompletnie nie rozumiem, jak mogło pójść tak źle. Film miał kilka momentów doskonałych (jak na przykład godną "12 prac Asteriksa" trasę przez biurokrację w celu intronizacji następczyni), kilka fajnych (sceny walki, sceny walki i jeszcze raz sceny walki) oraz całą resztę niewspółmiernie żałosnych, zwłaszcza z patetycznym nadęciem i zatroskaniem kondycją ludzkości, nie wspominajac o motywie romantycznym. Do tego fizyka i ogólna wiarygodność leży dramatycznie. Jak skłonna jestem uwierzyć w modyfikowanie pamięci ludziom, że nie zauważają rozwalonej i cudownie odbudowanej połowy Nowego Jorku czy że da się jeździć w powietrzu na magnetycznych wrotkach, tak podróżowanie przez kosmos topless (fakt, że na krótkim dystansie, ale i tak) jest jednak pewną przesadą.

Jupiter, półsierota (ojciec zabity przez ruskich bandytów), na nielegalu sprząta nowojorskie toalety. Po czym, namówiona przez kuzyna-cwaniaczka, dla łatwego zarobku udaje się do kliniki, żeby sprzedać komórkę jajową, gdy WTEM porywają ją kosmici w celu zabicia. Na szczęście ratuje ją uroczy mięśniak z przetrąconymi skrzydłami, po czym wyjaśnia, że jest reinkarnacją właścicielki kawałka galaktyki i jej się należy. Jej poprzednie wcielenie miało trójkę dzieci i teraz każde z nich próbuje ugrać sobie układ z następczynią (również poprzez próbę morderstwa lub małżeństwa). Okazuje się, że Ziemia (i inne zasiedlone planety) służą jako fermy do produkcji środka odmładzającego (100 ludzi = flaszeczka eliksiru; już nie tanie źródło energii jak w "Matrixie"), co strasznie Jupiter irytuje.

I złego słowa bym nie powiedziała, gdyby to był film z założenia #4morons, a nie. Dylematy na miarę Dostojewskiego - ratować ludzkość kosztem własnej rodziny czy iść na łatwiznę, żeby już nie myć sedesów, obudowane prześlicznymi efektami 3D (jak nie więcej) za grube miliony w walucie wymienialnej. Tyle że drugiego filmu kultowego już się z tego nie dało ulepić.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lutego 1, 2016

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 1


Małgorzata Halber - Najgorszy człowiek na świecie

Zostając w temacie uzależnień, alkoholizm naprawdę niewiele różni się od zakupoholizmu. I tu, i tu chodzi o szybką gratyfikację, której w pewnym momencie zaczyna coraz częściej brakować, a dodatkowo wcale nie jest społecznie niemile widziana. Co, ze mną się nie napijesz? To tylko jedno piwo? Jak to tak, tańczyć i nie pić drinków? Przecież wszyscy czasem piją, a jeden joint nikomu nie zaszkodził. Nie podejmuję się oceniać, ile w "Najgorszym człowieku..." jest autobiografii, ile rzetelnego dziennikarskiego researchu, ale to bardzo mocna, smutna i - patrząc na pointę - dość beznadziejna książka o tym, że walka z uzależnieniem (jeśli się ją w ogóle podejmie) to cel na resztę życia.

Krystyna ma 30 lat, lekką i dobrze płatną pracę w telewizji, fajnego chłopaka i lubi poimprezować. Wypić, zapalić, czasem się przewróci i złamie nos, bywa, przygoda, będzie co opowiadać. Tyle że nie, bo kilkanaście lat budzenia się ze wstydem uświadamia jej, że niczym nie różni się od zasikanego żula, który pije swoje śniadanie w bramie. Rozgląda się i nie widzi drogi do trzeźwości oraz w zasadzie sama nie wie, po co jej ta trzeźwość, skoro fajnie się jest napić i wtedy nie boli w srodku. Kilku terapeutów, terapia zinstytucjonalizowana, spotkania ze współuzależnionymi, AA, 12 kroków, wreszcie MONAR - okazuje się, że nawet jak się chce, to nie jest to proste i samemu ciężko jest z nałogu wyjść. Nie ma ekskluzywnej kliniki Betty Ford dla celebrytów, droga dla wszystkich - kierowcy ciężarówki, gospodyni domowej i patologicznej matki, której dzieci lądują w systemie - jest taka sama. I niekoniecznie prowadzi do spokoju.

Biorę poprawkę, że to książka (auto)terapeutyczna, szczera, niełatwa, celowo nieprzyjemna. Nie traktuję jej jako powieści (nawet z morałem).

#9

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 31, 2016

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2016, beletrystyka, panie - Komentarzy: 1