Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Lorrie Moore - Kora. Opowiadania

Zachwalana jako jedna z najlepszych książek 2014, wzbudziła we mnie podobne odczucia kolejne zbiorki opowiadań noblistki Munro (opowiadania Moore określane są nawet jako Munro z poczuciem humoru Monty Pythona[1]) - zabraklo dla 8 opowiadań wspólnego mianownika, a każde z nich zakończyło się, zanim poczułam jakąś emocję.

Rozwiedziony Żyd rozpoczyna nowy związek, bo nie chce zaakceptować faktu, że z pierwszą żona i dzieckiem wyczerpał już limit szczęścia w życiu. Jego wybranka, jakkolwiek bardzo atrakcyjna i chętna na łóżko, ma nastoletniego syna; problemem jest ewidentnie niezdrowy, bardzo fizyczny stosunek matki do nastolatka oraz to, że kobieta jest, oględnie mówiąc, niezrównoważona.

Kobieta planuje odwiedziny ciężko chorej koleżanki, Robin, w szpitalu, ale stwierdza, że tego dnia jest za późno. Następnego dnia dowiaduje się o śmierci Robin, jest jej smutno, ale wtedy koleżanki zabierają ją na pożegnalny sabat do domu zmarłej, podczas którego pojawia się duch Robin.

Żona z pozwu rozwodowego dowiaduje się, że mąż jej nie kocha. Decyduje się jednak pojechać z nim i z dziećmi na opłaconą wcześniej wycieczkę na Karaiby, mimo że niedługo-eks-mąż planował zabrać swoją nową flamę. Wyjątkowo, jest tu nawet jakaś anegdotyczna pointa.

Pisarz z żoną na wydawanym przez czasopismo bankiecie rozmawia ze sponsorką, ale rozmowa - o literaturze i polityce - się nie klei.

Podstarzała wokalistka rockowa, która nie odniosła sukcesu i żyje w niesatysfakcjonującym związku, zaprzyjaźnia się ze staruszkiem, mieszkającym opodal.

Rozwiedziona para odwiedza chorego psychicznie nastoletniego syna w szpitalu, ale mąż nie chce z nią zostać, tylko wraca do nowej rodziny.

Kobieta spotyka się na szybkim lanczu ze znajomym, który jest szpiegiem. Znajomy wpada jak po ogień, jest zbyt roztrzęsiony, żeby coś zjeść, po czym wsiada do taksówki i odjeżdża. Dodatkowo krótka retrospekcja jednego z ich spotkań.

Po śmierci Michaela Jacksona, dorosła kobieta z swoją córką jedzie na ślub dawnej niani córki w plener. Na ślubie muzyką zajmuje się były mąż panny młodej (gra piosenki MJ). W trakcie imprezy wjeżdża grupa motocyklistów raczej z wrogimi zamiarami, ale okazuje się, że pomylili adres.

#60

[1] Ja tego poczucia humoru nie znalazłam. Owszem, bohaterowie bywają gorzko-ironiczni jak intelektualiści u Allena czy Rotha, natomiast nie jest to książka humorystyczna.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 22, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2018, beletrystyka, panie - Skomentuj


Isabel Allende - Córka fortuny / Portret w sepii / Dom duchów

Znęcona faktem, że ostatni tom trylogii pojawił się na liście powieści z zaskakującą fabułą, przejechałam przez cały cykl. Żeby nie trzymać Was w niepewności, fabuła bynajmniej nie jest zaskakująca, chyba że zaskakujące jest, że w XIX i XX wieku w Chile ludzie bardzo ukrywali fakt płodzenia nieślubnych dzieci. Gatunkowo cyklowi bardzo blisko do tetralogii Ferrante, to wielopokoleniowa saga rodziny Sommersów i De Valle, którzy od 1840 krążyli między Chile a San Francisco. Świetnie się całość czytało, mimo pojawiających się ciężkich tematów (przemoc, gwałt, tortury, stręczenie dzieci, wojna i krwawa rewolucja w Chile), nawet realizm magiczny nie bardzo przeszkadzał, bo ograniczył się do snów jednej z bohaterek i umiejętności grania na zamkniętym pianinie.

Tytułowa "Córka fortuny" to Eliza, adoptowana przez rodzeństwo Sommersów - starą pannę Rose i dwóch braci - bankiera i kapitana statku. 16-letnia Eliza zakochuje się w biednym Joaquinie, zachodzi w ciążę, a kiedy ukochany rusza do Kalifornii, żeby zdobyć bogactwo w kopalni złota, dziewczyna decyduje się na wyjazd za nim. Za pomocą chińskiego kucharza, Tao Chi'ena, porwanego z Hong Kongu przez jej wuja, trafia do San Francisco, o mało nie umierając podczas podróży z powodu poronienia. W przebraniu męskim pomaga Tao, który w zasadzie jest lekarzem, a nie kucharzem, i angażuje się w ratowanie dziecięcych chińskich prostytutek, a kiedy odzyskuje siły, rusza na poszukiwania z podróżnym burdelem. W pewnym momencie odkrywa jednak, że nie tęskni za młodzieńczą miłością, a za Tao.

W "Portrecie w sepii" narratorką jest Aurora, wnuczka Elizy i Tao. Jej matka, Lynn, umarła przy porodzie, a ojciec - syn znanej z poprzedniego tomu Pauliny de Valle - wyparł się dziecka, a honor dziewczyny uratował jego kuzyn, Severo, żeniąc się z Lynn. W rozpaczy po śmierci żony pojechał na wojnę (na której stracił nogę), więc do śmierci Tao zajmowali się nią dziadkowie ze strony matki. W dramatycznych okolicznościach przerażone dziecko trafia do babki ze strony ojca, która mimo decyzji, że nie będzie się angażować, traktuje małą jak córkę. Wracają do Chile, gdzie zamieszkują opodal Severo i jego żony Nivei, feministki, której 15 (piętnaście!) ciąż nie przeszkadza w głoszeniu rewolucyjnych tez, że kobiety mają rozum i powinny mieć takie same prawa jak mężczyźni. Aurora zostaje fotografem (bardzo ładnie opisany jest proces jej rozwoju twórczego), po czym wychodzi za mąż za Diega, który niespecjalnie ją kocha. Przemycana w trakcie narracji aluzja o tajemnym związku i nieokreślonym statusie małżeńskim Aurory wyjaśnia się na końcu książki, podobnie jak tajemnica śmierci jej dziadka.

"Dom duchów", najbardziej znana część cyklu (za sprawą ekranizacji), to historia Clary (Meryl Streep), jasnowidzącej córki Severo i Nivei de Valle. Po nagłej śmierci jej starszej siostry Rose, najpiękniejszej, Clara przestaje mówić na kilka lat. Kiedy wreszcie się odzywa, informuje rodzinę, że ożeni się z Estebanem Truebą (Jeremy Irons), narzeczonym zmarłej siostry. Rodzi mu trójkę dzieci - córkę Blankę i bliźniaki, Jaime i Nicolasa. Esteban kocha żonę nad życie (choć wcześniej znany był na swojej hacjendzie z burzliwego temperamentu, czytaj: rzucania się na wieśniaczki i gwałcenia ich), ale eteryczna Clara nie odwzajemnia uczucia wystarczająco, a dodatkowo siostra Estebana, stara panna Ferula (Glenn Close) uwielbia swoją szwagierkę, co w pewnym momencie prowadzi do tego, że Esteban wyrzuca siostrę z domu, a żonie wybija zęby(!); Clara do końca życia już się do niego nie odzywa. Blanka (Winona Ryder) zakochuje się w wieśniaku z hancjendy Estebana, Pedrze Trzecim Garcii (Antonio Banderas), który głosi socjalistyczne hasła. Esteban, prawicowy senator, nienawidzi chłopaka, kiedy więc dowiaduje się, że Blanka jest w ciąży, rzuca się na Pedra z siekierą i obcina mu trzy palce (co nieco utrudnia młodzieńcowi karierę gitarzysty). Dziecko Blanki, Alba, staje się ukochaną wnuczką dziadka-furiata; niestety oboje dopada rewolucja. Esteban traci jednego z synów, Jaimego (Nicolas wcześniej przynosił mu tylko wstyd), a Alba trafia do więzienia, gdzie jest torturowana przez Estebana Garcię, owoc gwałtu, jakiego dziadek dokonał na jednej z wieśniaczek.

Książka jest opowiadana przez dwie osoby - Albę, która oczekując na narodzenie córki, spisuje na podstawie pamiętników babki Clary historię rodu i Estebana, wspominającego wszystkie złe rzeczy, które w życiu zrobił.

#57-59

Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 15, 2018

Link permanentny - Tagi: 2018, chile, beletrystyka, panie - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Top of the Lake

Detektyw Robin Griffin (Elizabeth Moss) przyjeżdża z Sydney na urlop do rodzinnego małego nowozelandzkiego miasteczka LakeTop, odwiedzić umierającą na raka matkę. Ponieważ odkryto, że 12-letnia Tui jest w ciąży, Robin postanawia się włączyć w sprawę (nie tylko dlatego, że ma kwalifikacje, ale kiedy patrzy na zachowanie policjantów przesłuchujących dziecko, zdecydowanie widzi braki kompetencyjne). Dziewczynka jest córką szefa lokalnego półświatka - Mitchama seniora, człowieka niestabilnego emocjonalnie i dość, oględnie mówiąc, ekscentrycznego[1], którego Robin podejrzewa o same złe rzeczy. Dziewczynka niedługo później znika, a Robin zostaje zablokowana w swoich dążeniach do przeszukania domu Mitchama. Wbrew zaleceniom przełożonego[2] rozpoczyna śledztwo najpierw sama, potem we współpracy z "nieudanym" synem Mitchama, Johno (swoim chłopakiem sprzed lat) oraz z paniami, które mieszkają opodal w komunie pod przewodnictwem androgynicznej GJ (Holly Hunter). Miasteczko kryje w sobie wiele tajemnic, niektóre dotyczą samej Robin.

I tu mam trochę poczucie, że obejrzałam ten serial za późno, bo ani nie szokuje, ani nie budzi takiego niepokoju jak np. Broadchurch. Minęło 5 lat od premiery (2013) i to jeden z wielu seriali, mówiący o trudnych tematach, podmiatanych pod dywan (pedofilia, gwałt, morderstwo, narkotyki, kazirodztwo). Bliźniacze wątki pojawiają się np. w "Ostrych przedmiotach", może stąd lekkie zniechęcenie?

[1] Rozbieranie się od pasa w górę i biczowanie przy grobie matki nie jest dość typowe wśród znanych mi ludzi.

[2] Tu mi trochę logika siada - wszak dziewczyna przyjechała na urlop. Kilkukrotnie miałam wrażenie, że 6-odcinkowa wersja na Netflixie jest pocięta w stosunku do 7-odcinkowego oryginału, bo czasem niektóre sceny nie wynikały z wcześniejszych (np. WTEM Mitcham, który usiłował eksmitować komunę hipisek ze swojego sąsiedztwa, przyjeżdża i umawia się na randkę z jedną z pań).

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 14, 2018

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 3


Porto Santo

Na Maderze nie ma za wiele naturalnych plaż piaszczystych i raczej są niewielkie (przez co bywają zatłoczone, oczywiście nie jest to tłok w stylu bałtyckiego parawaningu). Po taką prawdziwą, złocistą plażę warto wybrać się na leżącą 40 km obok wyspę Porto Santo. Da się tam dolecieć samolotem (25 minut + odprawa) albo dopłynąć promem (2,5 godziny w jedną stronę)[1]. Z portu można przejść piechotą do Vila Baleira (ok. 2 km), gdzie znajdują się dwie największe atrakcje wyspy - dom-muzeum Krzysztofa Kolumba i 9-kilometrowa plaża.

Wyspa jest malutka, więc do objechania wszystkich ciekawych punktów widokowych i mikro skansenu wystarczy maksymalnie godzina. Podobnie z miasteczkiem, chyba że ze względu na młodzież zrezygnuje się ze zwiedzania domu Kolumba i zakupów (zwłaszcza że sklepy raczej typowo turystyczne) na korzyść plaży. Z punktów widokowych nie warto rezygnować, bo widać z nich rzeczy piękne - z Miradouro da Portela jest fantastyczny widok na port i plażę w Vila Baleira, z Ponta Da Calheta zaś widok na piaszczystą plażę i pełne wmurowanych muszelek skały. Znanym punktem turystycznym jest skansen Casa da Serra, gdzie można obejrzeć zachowany lokalne gospodarstwo sprzed kilkudziesięciu lat (Majut zachwycił się telewizorem kineskopowym, o tempora).

Nie wiem, na ile to turystyczna legenda, ale portosański piasek podobno łagodzi dolegliwości reumatyczne. Nie wiem, jaki jest długofalowy efekt, ale kiedy leżałam na plaży, nic mnie nie bolało. Wyspa reklamuje się jako miejsce kurortowe również ze względu na algi, które są hodowane w wodach otaczających Porto Santo. Część z nich zasila bio-elektrownię w okolicach portu, część trafia do ekskluzywnych kosmetyków z alg (m.in. firmy Thalgo). Przewodnik, człowiek kilkukrotnie żonaty (i z czwórką dorosłych już dzieci), zwierzył się, że specjalnie dla panów w okolicy spa odwarty został bar, żeby mogli w spokoju poczekać na partnerki.

Restauracja: Torre Praia, Rua Goulart Medeiros - kuchnia lokalna.

Wyjście z portu w Funchal Lobo Marinho, Wilk Morski Widok na plażę w Vila Baleira z Miradouro da Portela Jak wyżej / Widok na marinę w Porto Santo Ponta Da Calheta Ponta Da Calheta - detale Ponta Da Calheta Piasek / Radość Vila Baleira Flora Vila Baleira

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Przy czym warto wiedzieć, że dzienny[2] prom odpływa o 8 rano z Funchal, a o 20 wraca z Porto Santo. Bywa to nieco słabe, kiedy następnego dnia o poranku wraca się do domu i po powrocie z wycieczki trzeba się jeszcze spakować. Z jakichś powodów byłam przekonana, że powrotny prom rusza o 18, więc o 21 na luzie wrócę do hotelu i bez stresu ogarnę walizki. Doliczając mega-korek w porcie (chyba jedyne korkujące się miejsce na Maderze), w hotelu wylądowaliśmy o 23:30.

[2] Są też promy nocne, warto sprawdzać, zwłaszcza jeśli się planuje więcej niż jeden dzień na Porto Santo.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 13, 2018

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: portugalia, porto-santo, madera - Skomentuj


Czy warto przespacerować się wzdłuż lewady

TL;DR - warto.

Unikatowe, występujące na Maderze lewady to wąskie kanały, służące do transportu wody deszczowej i skraplającej się mgły z północy i w centralnej części wyspy do suchej części południowej (wybrzeża). Wzdłuż kanałów poprowadzone są ścieżki, oryginalnie dla konserwatorów kanalizacji, którzy dbają o to, by lewady były w dobrym stanie, potem zaadaptowane jako szlaki turystyczne. Lewad na całej wyspie jest ponad 2 tysiące kilometrów i ciągle budowane są nowe. Niektóre mają minimalny kąt nachylenia i przechodzenie wzdłuż nich to spokojny spacer, inne mają średni poziom trudności, ale bywają też naprawdę trudne, na które wejście może być zamknięte przy złej pogodzie. Lewady 25 Fontes i Risco, którymi szłam, należą do szlaków o średniej trudności, chociaż są na nich strome schody. Bez problemu przechodzą je dzieci (wahałabym się z zabraniem tam 3-4 latka ze względu na przepaść po jednej stronie, od której czasem oddziela tylko lina; widziałam jednak ludzi nawet z niemowlętami i z wózkami, ci ostatni jednak pozostawali u podnóża schodów, czekając na powrót niezmotoryzowanej reszty wycieczki).

Spacer wzdłuż lewad jest bardzo przyjemny, chociaż temperatura odczuwalna czasem spada poniżej przyjemnego optimum, również ze względu na wysoką wilgotność (warto mieć coś ciepłego do założenia na górę i na dół), dookoła dziewicza przyroda, szumi płynąca woda (można pić!), a widoki - jak to zwykle w górach - bywają obłędne. Trasa wiedzie przez reliktowy las laurowy, w którym oprócz drzew wawrzynu rosną rośliny na niespotykaną gdzie indziej skalę - gigantyczne paprocie, wrzośce osiągające wielkość kilkumetrowych drzew (w Polsce to kilkunastocentymetrowe krzewinki) czy drzewiaste mniszki.

Na przejście lewadami nie trzeba pozwoleń, można podjechać samodzielnie samochodem albo autobusem do jednego z punktów startowych, ma to jednak tę wadę, że trzeba wrócić do punktu rozpoczęcia, co oznacza, że najpierw się przyjemnie schodzi w dół, ale potem trzeba trasę powtórzyć pod górę (lub, w przypadku lewad 25 Fontes i Risco, można wrócić za kilka euro od osoby busikiem). Z lenistwa wybrałam opcję wycieczki zorganizowanej, gdzie autokar podwozi na parking na górze, a po 3-4 godzinach czeka na dole.

Część trasy obu lewad się nakłada, po zejściu ok. 120 metrów w 1/3 trasy pojawia się rozgałęzienie - na poziomie 1000 m n.p.m jedna ścieżka (około kilometra w jedną stronę) wiedzie wzdłuż lewady Risco do wodospadu o tej samej nazwie (po płaskim), druga ścieżka (około 4 km) po zejściu stromymi schodami o kolejne 100 metrów prowadzi wzdłuż lewady 25 Fontes do kolejnego wodospadu. Wodospad Risco powstaje z deszczu, który pada na Płaskowyż Paul da Serra. Woda przesącza przez porowate, wulkaniczne skały, wydostaje się tutaj na wysokości 100 metrów i daje początek lewadzie. Przechodząc lewadą 25 Fontes, trafia się na mostek u podnóża wodospadu, gdzie widok również jest imponujący. Na lewadzie 25 Fontes droga robi się bardziej wymagająca - po przejściu kilkudziesięciu kamiennych schodów w dół i kolejnych w górę (przy podstawie wodospadu Risco) ścieżka z szerokiej robi się wąska, a przepaść zbliża się do niej. Zwykle są zabezpieczenia w postaci rozciągniętych linek, ale raczej warto chwytać się brzegu kanału, który na tym odcinku jest wysoki i sięga wysokości biodra. Zwykle są dostępne dwie ścieżki - górna tuż przy kanale i dolna bliżej przepaści, ale zdarzają się wąskie przesmyki, gdzie trzeba się minąć z powracającą grupą (podpowiedź: ostrożnie). Na końcu trasy jest malownicze, lodowate jezioro (nie przeszkadza to robić sobie przy nim zdjęć w negliżu) i wodospad, zbierający wodę z 25 (lub więcej) źródeł.

Cała trasa zajmuje, z przystankami, ok. 3-4 godzin, bo wodospady są ślepymi zakończeniami tras i w sumie wykonuje się drogę w kształcie litery Y. Jak wspomniałam na początku, podróżując samodzielnie należy wrócić w punkt wyjścia, co oznacza przejście prawie 200 metrów do góry (albo skorzystanie z busika); wycieczka zorganizowana umożliwia pozostanie na poziomie lewady Risco, a na parking można wrócić wąskim tunelem, którym przebiega rura dostarczająca wodę z lewad do gospodarstw. Jakkolwiek moje dziecko szło całą drogę żwawo, tak w tunelu, gdzie drogę oświetlały latarki i telefony, jednak się bała.

Po drodze można spotkać pasące się krowy (pardą, bydło domowe), dość luźno traktujące kwestię omijania dróg; autokar musiał hamować, bo ruda kudłata krowa zdecydowała się na obgryzanie liści, stojąc na jednym z pasów i bynajmniej obecność samochodów jej nie deprymowała. Zdjęcia delikwentki nie mam.

Gdzieś tam jest Pico Ruivo Wspólna część trasy / Lewada 25 fontes Drzewo jagodowe, wyższe od człowieka Wodospad Risco Endemiczna ptaszyna, chyba rodzaj zięby Mniszek, też wyższy od człowieka / Wodospadzik Lewada 25 Fontes, górna ścieżka Zejście z lewady Risco do 25 Fontes / Tunel, strasszny Dolina zalesiona eukaliptusem, który się rozplenił po pożarach z 2016

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 12, 2018

Link permanentny - Tagi: 25-fontes, portugalia, madera, risco - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Skomentuj


O tym, że dla odmiany na zachód

Câmara de Lobos (Siedlisko Wilków [Morskich]), a konkretnie fok), położona o kilka kilometrów na zachód od Funchal, to dawna wioska rybacka, jedno z najstarszych siedlisk na wyspie (początek XV w.). Aktualnie to spore miasto, jak większość maderskich miast mieści się na schodzących w stronę wybrzeża tarasach, przez co znane jest z pocztówkowego widoku białych domków z pomarańczowymi dachami. Przyjechaliśmy na obiad, szczęśliwie nie wszystkie restauracje przejmowały się przerwą na sjestę. Tuż obok restauracji mieści się taras ze znanym punktem widokowym - Miradouro Winston Churchill; na tarasie w latach 50. siadywał znany polityk i malował sielskie pejzaże. Czy udało mi się punkt widokowy ominąć? Ależ oczywiście. Miasteczko znane jest między innymi z malowniczych girland - nad przyportowymi uliczkami wiszą przedziwne rzeczy - łodzie, butelki, ogromne figury świętych, parasole; wszystko furkocze i powiewa na wietrze. Sam port jest dość rozczarowujący, dużo betonu i kilka łodzi, ale wzdłuż wybrzeża można się przejść na przyjemny spacer.

Adresy: Restaurante Vila Da Carne, Rua Doutor João Abel De Freitas 30 A, Câmara De Lobos.

Z Câmara de Lobos można pojechać na pobliski klif Cabo Girão. Teoretycznie to 4 km, ale ze względu na to, że jeden z najwyższych klifów Europy (580 m wysokości), droga zajmuje kilkanaście-kilkadziesiąt minut ze względu na znaczne nachylenie i wąską jezdnię, przez co tempo jazdy nie jest oszałamiające (za to strach jest). Na szczycie klifu znajduje się szklana platforma widokowa, z której rozpościera się widok na Funchal oraz poletka uprawne poniżej. I tak, dobrze się domyślacie, nie wjechałam na sam szczyt (niniejszym przyznaję sobie honorowy tytuł założycielki klubu Prawie Że Dojechałam). Nie czułam się dobrze nawet jako pasażer, wjeżdżając po stromej i krętej drodze, więc zatrzymaliśmy się w połowie trasy przy kolejnej stacji kolejki gondolowej, zjeżdżającej w dół, ku plaży Fajã dos Padres, po powrocie z której już mi się nie chciało jechać w górę. Kamienista plaża jest określana jako jeden z najbardziej urokliwych zakątków wyspy, ale niespecjalnie mnie zachwyciła, zapewne po części dlatego, że poza przyjemnym zjazdem kolejką, trzeba do niej dość po niegdyś betonowej, aktualnie rozsypanej drodze. Okolica jest urokliwa - plantacja bananowców, ale podobno przyjemna lokalna restauracyjka była zamknięta. Z tarasu kolejki widok na okolicę jest również bardzo ładny widok na zatokę, więc wielkiego rozczarowania nie było (a B., który jakiś czas później dotarł na szczyt klifu, określił taras widokowy jako wielkie rozczarowanie).

Kolejką gondolową w dół Plaża i klif / Ścianka Wielki błękit Osypisko zamiast ścieżki Cabo Girao / Camara de Lobos i Funchal

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 11, 2018

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: portugalia, madera, cabo-girao, camara-de-lobos - Skomentuj


O tym, że na wschód

Wyprawa na wschód wyspy miała się rozpocząć od Jardim Botanico, ale z przyczyn opisanych przełożyłam go na kolejny dzień, bo odległości na Maderze są żadne (Ogród to 8 km od dzielnicy hotelowej w Funchal).

Koło Madery żyją delfiny i wieloryby. Te drugie w pewnym momencie historii wyspy stanowiły potężną gałąź gospodarki - polowania na wieloryby zapewniały sporej grupie mieszkańców pracę i utrzymanie dzięki zebranemu tłuszczowi, przerabianemu w fabrykach na poszukiwany tran. Połowy są zabronione od kilkudziesięciu lat, a ich historię pokazuje znajdujące się w Caniçal Muzeum Wieloryba (Museu da Baleia). Na wejściu dostaje się audioprzewodnik w 5 językach (niestety, bez polskiego), który automatycznie aktywuje opisy eksponatów (i ścieżkę dźwiękową filmów). Pierwsza sekcja Muzeum prezentuje całą historię połowów na Maderze - oryginalne, 8-metrowe łodzie, które wielkością dorównywały wielorybom, harpuny i noże, stanowiska obserwacyjne i sporo zdjęć historycznych; można też obejrzeć czarno-biały film. W drugiej sali na wejściu dochodzą okulary 3D, bo oprócz naturalnej wielkości modeli zwierząt, na ścianach wyświetlane są filmy 3D o życiu pod wodą, powstaniu Ziemi i życia. W modelu batyskafu wyświetlany jest film, symulujący zejście na 3000 metrów pod poziomem morza (największa atrakcja dla Mai, mimo tłumaczonej ścieżki dźwiękowej). Samo Caniçal jest malutkie, ma kamienistą plażę, ale w restauracji z widokiem na ocean, można zjeść lokalną rybę. Z miasteczka można pojechać dalej na wschód na skalisty półwysep Św. Wawrzyńca (São Lourenço), gdzie stromo i wieje jak nie wiem, ale widoki podobno przepiękne. Ja wybrałam opcję leniwą - plażę w odległym o 5 km Machico.

Adresy:

Machico ma właściwie dwie plaże: jedną kamienistą na zachodzie zatoki oraz drugą piaszczystą w jej północno-wschodniej części. I tak jak na Maderze większość plaż jest kamienista, tak warto podjechać (zwłaszcza z dzieckiem) na tę drugą. Piasek został przywieziony z Sahary (podobnie jak na teneryfskiej Las Teresitas). Pozbawiona silnych fal zatoka, złoty piasek, ciepła woda - czego nie lubić.

Santana jest znana przede wszystkim z tzw. trójkątnych domów (do złudzenia przypominających domki typu Brda, tylko że pokolorowane), w jakich kiedyś mieszkali mieszkańcy wsi. Darmowy skansen z kilkoma domkami i punktem widokowym na leżącą pod miastem dolinę to, mam wrażenie, wszystko, co jest warte obejrzenia w miasteczku. Dodatkowo warto wziąć pod uwagę, że nie są to oryginalne XVI-wieczne domy, a jedynie rekonstrukcja z początku XX wieku. Domki oglądaliśmy późnym popołudniem, jako nieliczni o tej porze turyści; podobno w godzinach szczytu są tu tłumy. Na zakończenie dnia usiłowałam znaleźć lodziarnię, ale poza sklepikami z lodami przemysłowymi z lodówki, na nic nie trafiłam, więc lody zjedliśmy już w Funchal.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 10, 2018

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: madera, portugalia, canical, santana, machico - Skomentuj


O locie na Maderę i o Funchal

[7-9.08.2018]

Wiele lotnisk, zwłaszcza wyspiarskich, szczyci się tym, że są trudne, kłopotliwe i wymagające w kwestii warunków pogodowych - tak samo jest z lotniskiem na Maderze[1] (co potwierdza tragiczny wypadek z 1977, kiedy to pilot nie zdążył zatrzymać samolotu i ten spadł na plażę poniżej lotniska). Mimo że od tego czasu pas do startu i lądowania został wydłużony, przy gorszej pogodzie samoloty na lotnisku... nie lądują. Tuż przed zakładanym czasem lądowania pilot uprzejmie poinformował, że dla odmiany wylądujemy na Gran Canarii, gdzie poczekamy, aż się pogoda ustabilizuje. Gratis dostałam więc godzinę przelotu na GC, prawie godzinny postój tamże i lot powrotny, który już zakończył się lądowaniem w Santa Clara na Maderze. I to w zasadzie była jedyna niezapowiedziana atrakcja podczas całych wakacji.

Funchal, leżące jakieś 20 km od lotniska, zbudowane jest składa się z trzech części. Z Lido, części hotelowej, gdzie wzdłuż wybrzeża mieszczą się większe hotele (również mój[2]), nowego miasta z mariną i nabrzeżem promowym oraz starówki (Zona Velha). Do tej ostatniej najlepiej dojechać do stacji kolejki gondolowej (Teleferico), skąd można wejść w uroczą plątaninę wąskich uliczek, pełną restauracji i sklepów; tutaj typowym turystycznym must-have jest uliczka Santa Maria, gdzie drzwi i bramy są bogato ozdobione przez lokalnych artystów. Jak kto lubi kościoły, to są piękne kościoły - zwłaszcza Katedra Sé, ozdobiona błękitnymi kaflami i sporą ilością złota, są muzea (na przykład Elektryczności lub Koronek czy wspomniane poniżej Muzeum Ronaldo), są też przepiękne ogrody, ale o tym w następnym odcinku. Mekką dla turystów jest mieszczący się w środku Zona Velha bazar rolniczy, Mercado dos Lavradores. Dwupiętrowa hala, ozdobiona roślinnością i typowymi portugalskimi azulejos, wypełniona jest straganami ze wszystkim, co rośnie i żyje na i wokół Madery. W części rybno-mięsnej zaopatrują się głównie restauracje, warto przyjść tam rano, bo już koło południa ta sala się przerzedza do całkowitego opróżnienia w okolicy 15. Do późna za to można oglądać i kupować kwiaty i owoce, przy czym w przypadku owoców warto zwracać uwagę na cenę. Uczynni sprzedający łapią przechodzących i chętnie częstują nakładanymi na wierzch dłoni dojrzałym miąższem owoców, zwłaszcza niespotykanych gdzie indziej - krzyżówek marakui z pomidorem, bananem czy pomarańczą albo krzyżówki ananasa i banana. Te egzotyki kosztują ponad 20 euro za kilogram, więc nawet niewielkie zakupy mogą kosztować sporo. Warto też potrenować asertywność, bo wprawdzie sprzedający sami rzucają się, żeby rozdać próbki, ale potem próbują działać na poczuciu winy (you ate, but no pay?!).

Widok na Praia Formosa i Cabo Girao, mgliście Polonica / Typowa mozaika chodnikowa (calcateros) Deptak Dr. António José de Almeida Marina / Azulejo z katedry Sé Marina Drzwi z ulicy Santa Maria Avenida del Mar, memoriał Nelsona Mandeli Drzwi z ulicy Santa Maria Mercado dos Lavradores

Restauracje:

  • O Regional - Rua Dom Carlos I 54, bezpretensjonalna restauracja lanczowo-obiadowa, bez pytania wjeżdża przystawka (pyszna pasta rybna, krążek sera o konsystencji mozarelli, masło oraz lokalny chlebek, bolo de caca)
  • Dona Joana Rabo-de-Peixe - Rua de Santa Maria 77, kawiarnio-restauracja, znęcona informacją o menu lanczowym, dostałam za nieduże pieniądze kanapkę wielkości talerza.
  • El Mexicano - Ponta Da Cruz 20-22, podobnie - ogromne porcje, potrawy raczej meksykańskie niż tex-mex. Dodatkowo widok na zachód słońca z Cabo Girao w tle.
  • Restaurante Marisqueira O Barqueiro - Ponta Da Cruz 20-22, restauracja rybna, można klasyk maderski - Espada à Madeira (ze smażonymi bananami).
  • Prato, Prego & Cia - Estrada Monumental 390 - lokalna restauracja w centrum handlowym Forum, bardzo przyzwoite dania mięsne i rybne.
[Rząd 1: smażona espada; pół małej kanapeczki z szynką, pieczenią, serem i jajkiem + wszechobecne frytki (Dona Joana Rabo-de-Peixe); espada przed smażeniem; wystawka świeżych ryb (wszystko poza kanapką w Marisqueira O Barqueiro) .
Rząd 2: Przystawka - bolo de caca, pasta rybna, masło, ser (O Regional); wystawka świeżych ryb (Marisqueira O Barqueiro); sałatka z tuńczykiem (O Regional); świeże skorupiaki (Marisqueira O Barqueiro)]

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Lotnisko nosi imię największego Maderczyka i bynajmniej nie jest to Krzysztof Kolumb, tylko Cristiano Ronaldo. Na Maderze jest też muzeum CR, a w każdym sklepie z pamiątkami oprócz maderskich paseczków, madery i rzeczy z korka, można kupić dowolną rzecz z wizerunkiem albo chociaż nazwiskiem CR.

[2] Golden Residence jest ulokowany na klifie, z widokiem na Praia Formosa i Cabo Girao (oraz setkami jaszczurek). Jak większość hoteli mieści się przy Estrada Monumental, gdzie zasadniczo poza centrum handlowym i restauracjami nie ma za wiele, na szczęście na starówkę jeżdżą żółte autobusy oraz taksówki (8-10 euro). Jest o tyle zabawny, że mieści się w trzech budynkach na zboczu góry, na początku trzeba zapamiętać nawigację: basen i restauracja w budynku C na poziomie -1, recepcja w budynku B na poziomie 0 (trzeba przejść przez ulicę z budynku C), skąd tunelem idzie się na poziom -2 w budynku A. Z 5 piętra budynku da się wyjść na kolejną ulicę. Na stanie hotelu jest biało-rudy kot, Horacio.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 9, 2018

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: portugalia, funchal, madera, sao-martinho - Skomentuj


O tym, że na Maderze rośnie

[10.08.2018]

Funchal w całości zbudowane jest na terasach na wzgórzach - od nabrzeża aż do szczytów otaczających je gór. Na taką górę należy się wspiąć, żeby dojechać do Ogrodu Tropikalnego na wzgórzu Monte. Można klasycznie - samochodem lub autobusem, ale znacznie przyjemniej wjeżdża się na górę kolejką gondolową. Futurystyczną, szklaną bryłę stacji kolejki linowej (Telefericos da Madeira) łatwo znaleźć - stoi u podnóża Zona Velha, przy promenadzie Avenida del Mar. W małym (6-8 osób, ale nie ma tłoku, jechałam z rodziną we trójkę) wagoniku przez 15 minut można obserwować dachy Funchal, oddzielone biegnącą na wysokich filarach Via Rapidą od zalesionych obszarów. Z jednej strony panorama miasta i widok na zatokę, z drugiej - wznoszące się mgły nad górami, warto wycieczkę zaplanować w słoneczny dzień. Na dole, przy zatoce, było słońce, ale im wyżej, tym bardziej pochmurnie się robiło; tropikalna wilgoć i ciepło sprawiały, że w zasadzie nie odczuwałam gorąca, ale apaszkę, którą miałam przewiązane włosy, można było wyżymać.

Górna stacja kolejki znajduje się na wzgórzu Monte, tuż obok wejścia do ogrodu. Ogród Jardim Tropical Monte Palace (przy Caminho do Monte 174) ma bogatą historię - XVIII-wieczna posiadłość, w której pod koniec XIX wieku wybudowano ekskluzywny hotel (znany później jako Pałac Monte), wreszcie już XX-wieczny urozmaicony teren spacerowy. Pewną wadą jest typowa dla Madery tarasowość - najpierw można zejść w dół ogrodu, ale potem trzeba się wspiąć po stromych alejkach albo po wbudowanych w tropikalną zieleń schodach. Jest odpłatna opcja objechania całego ogrodu otwartym samochodem albo chociaż powrotu na górę (zwykle wykorzystywana przez starszych zwiedzających[1]), ale w ten sposób omija się prześliczne zakątki - staw z rybami koi, chińskie rzeźby, małą architekturę ogrodową czy wreszcie muzeum - oprócz wystawy masek afrykańskich można obejrzeć stałą ekspozycję minerałów i kamieni pół- i szlachetnych. Pałac Monte i leżące opodal stawy to jeden z piękniejszych widoków, jaki widziałam. Przejście całego ogrodu oceniane jest na prawie 3 godziny spaceru, warto zaopatrzyć się w wodę; na terenie ogrodu są dwie kawiarnie - jedna na górze, przy wejściu, druga na samym dole, gdzie można skosztować wina madera (poczęstunek w cenie biletu[2]).

Obok (nad ogrodem, ciągle do góry) wznosi się kościół Matki Boskiej z Monte (Igreja de Nossa Senhora do Monte), bogato ozdobiony typowo maderskimi wstążeczkami. U wylotu uliczki, prowadzącej do kościoła, stoją biało ubrani panowie, zachęcający do lokalnej atrakcji - zjazdu wiklinowymi saniami (carros do cesto). Opłata za kilkuminutowy zjazd jest dość słona (15 euro od osoby) plus pod górę trzeba wrócić albo piechotą, albo taksówką; wolałam powrót kolejką do miasta.

Widok na zatokę Funchal W górę / Zbocze w przebłysku słońca Poczet królów portugalskich na mozaikach Ogród japoński Pałac Monte Spirale dróg / Kościół Monte Kościół Monte

[11.08.2018]

Przy ogrodzie Monte znajduje się również druga stacja kolejki gondolowej, którą można zjechać do mniejszego, ale równie urokliwego Jardim Botanico (przy Caminho do Meio, Bom Sucesso, Santa Maria Maior). Ponieważ do Monte wybraliśmy się po południu i wracaliśmy już pod koniec dnia, do ogrodu botanicznego dotarliśmy już samochodem dwa dni później[3]. Ten ogród to raj dla botaników[4] - na Maderze rośnie wszystko bardziej i bujniej; podzielony tematycznie na różne sekcje, robi wrażenie bardziej uporządkowanego niż Monte - ogrody różane, sukulenty i kaktusy, orchidee, arboretum, dział roślin użytkowych (gdzie można wąchać znane z kuchni zioła, tylko 2-3 większe niż u nas, ulubione miejsce Majuta). Najpiękniejszym miejscem jest dywan kwietny - ułożone w geometryczne kształty nisko przycięte krzewinki i kwiaty. Znana ptaszarnia z papugami i pawiami była niestety zamknięta.

Punkt widokowy - Via Rapida Pani jaszczureczka Czyściec wełnisty, po portugalsku Kocie Uszka / Widok z muzeum na ogród Lokales Dywan kwiatowy Szklana kula, najchętniej fotografowane miejsce w ogrodzie Monstera, wcale nie największa Hic Vandalorum / Strączki Calliandra Dywan kwiatowy

To nie wszystkie ogrody, jakie można obejrzeć w okolicach Funchal - ominęłam z braku czasu Jardim de Sao Francisco, Jardim de Santa Catarina, Ogrody Palheiro czy ogród przy Quinta das Cruzes.

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Jak to mówią złośliwi, Madera to wypoczynek dla emerytów. Serdecznie pozdrawiam, wasza emerytka.

[2] I tu zrobiło mi się smutno, bo wpadliśmy na wycieczkę rodaków, którzy rzucali się na kieliszki, nie reagując na obsługę, drąc się po polsku “Bierz, to nam się należy”.

[3] Dwa dni później, bo okazało się, że to chyba jedyne miejsce na Maderze, gdzie nie są przyjmowane karty, a ja - jak na złość - zapomniałam portfela.

[4] W ogrodzie można pobrać darmową appkę z mapą i opisami większości roślin.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 9, 2018

Link permanentny - Tagi: funchal, madera, portugalia - Kategorie: Koty, Listy spod róży, Fotografia+ - Komentarzy: 2


Bogusław Wołoszański - Twierdza szyfrów

Oparta na faktach powieść, opisująca wyścig naukowców i szpiegów w celu rozpracowania radzieckiego szyfru dyplomatycznego. Na zamku Czocha, w tajnej kryjówce wywiadu, Niemcy konstruują maszynę deszyfrującą, ale mimo wysiłków ekipy ciągle nie działa prawidłowo. Oficer Jorg, który okazuje się być szpiegiem, należącym do supertajnej międzynarodowej organizacji z siedzibą w Paryżu, przypadkiem trafia na rozwiązanie (co jest o tyle zabawne, że udaje się rozszyfrować depesze tylko z powodu lenistwa Rosjan, którzy z braku wystarczającej ilości kart szyfrowych, używali ponownie już wykorzystanych). Po aresztowaniu łączniczki Jorga do zamku udaje się polsko-amerykańska ekspedycja, żeby przywrócić łączność. Pobocznie plączą się wątki amerykańskich naukowców, którzy dla idei donosili Związkowi Radzieckiemu o przełomowych wynalazkach, zwłaszcza związanych z rozszczepieniem atomu.

Nie czepiając się logiki (kwestie związane z kryptografią są solidnie przeanalizowane), wadą dla mnie jest pozostawienie wielu niedokończonych wątków, może w celu kontynuacji. Niestety, autor zostawia czytelnika w pół słowa, zaznaczając, że nie napisał o losach Jorga i Anny-Marii czy o tym, po co Compaigne pojechał do Paryża.

Narratorem w audiobooku jest sam autor, słuchając miałam wrażenie, że to odcinek "Sensacji XX wieku".

#56/#10

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 3, 2018

Link permanentny - Tagi: 2018, beletrystyka, panowie - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Skomentuj