Więcej o
klub-srebrnego-klucza
To chyba książka, którą męczyłam najdłużej w tym roku (nie licząc oczywiście tych, których nie chcę kończyć, o czym niebawem). Nie rozumiem sensu napisania tej książki poza rantem na ludzką chciwość, niszczący wpływ przemysłu filmowego i trudną sytuację policji, na tyle trudną, że nawet sam Marlowe przyznaje, że on też robi policji wbrew, a mógłby nie. Oczywiście całość jest strawna głównie dzięki chwytliwym frazom[1] czy dialogom[2], bo sama chaotyczna akcja nie dawała rady mnie zatrzymać. Tłumaczenie też jest takie sobie, nie tylko na poziomie idiomów, ale nawet przy odmianie imion (Orrin to imię męskie, nie ma “Orrina”, a nie “nie ma Orrin”).
Do znudzonego życiem i już lekko pijanego detektywa zwraca się panna Quest z małego miasteczka Manhattan w Kansas[3], rzuca mu na biurko 20 dolarów (znacznie poniżej jego stawki) i chce, żeby odnalazł jej brata, bardzo porządnego chłopca, który przyjechał do LA i zaginął. W trakcie poszukiwań, za które panna Quest raz płaci, a raz - obrażona na Marlowe’a - nie, pojawia się kilka trupów, znana aktorka szantażowana przez członka bliskiej rodziny, znany mafiozo i rozczarowana społeczeństwem policja. Sam detektyw zostaje podtruty, obrywa w głowę, dużo pije i pali, całuje się z kobietami czasem wbrew ich lub swojej woli, ale oczywiście ku skrywanemu zachwytowi, wreszcie musi dokonać tzw. trudnego wyboru, w wyniku czego ginie kolejna osoba, ale on wygrywa moralnie. Bo jest ponad zwykły świat, gdzie ludzie (czyt. mężczyźni) co wieczór kierują się “ku domowi, na kolację, na wieczór z kroniką sportową w gazecie, z radiowym jazgotem, kwileniem rozpieszczonych dzieci i trajkotaniem głupich żon”.
Się pije: szkocką, Old Forestera, whisky, Armagnac, koniak (butelkę z błękitno- srebrną nalepką i pięcioma gwiazdkami), dżin.
Się pali: fajkę, trawkę, cygaro, Camele, grube egipskie mocne, długie brązowe, z monogramem (?!).
[1] “Pachniała tak, jak Taj Mahal wygląda w blasku księżyca”, “Taka jesteś cholernie cwana, że samym gadaniem mogłabyś sobie otworzyć drzwi do sejfu”, “- Spierdalaj, chamie - powiedziała głosem, którym można było cyklinować podłogi”, “odeszła, wygrywając biodrami serenady”. “Gdybym powiedział, że miała twarz, na widok której nawet zegar by stanął, mogłaby się poczuć obrażona. Na jej widok koń w galopie stanąłby jak wryty”.
Czujecie klimat.
[2]
- Czy pan pije, panie Marlowe?
- No, skoro już pani o tym wspomniała ...
- Nie sądzę, żebym mogła zatrudnić detektywa używającego alkoholu pod jakąkolwiek postacią. Nie pochwalam nawet palenia papierosów.
- A mogę sobie obrać pomarańczkę?
Usłyszałem gwałtowny świst oddechu.
- Mógłby pan przynajmniej rozmawiać jak dżentelmen! - powiedziała.
[3] Tego samego, co kilkadziesiąt lat później pojawia się w ”Somebody somewhere”. Przypadek?
[4]
Jesteśmy gliny i wszyscy nas nienawidzą. Zupełnie jakbyśmy nie mieli dosyć kłopotów, mamy jeszcze ciebie. Jakby nie dość nas rozstawiali po kątach faceci z urzędów, gang z ratusza, dzienny szef, nocny szef, izba handlowa, Jego Wysokość Burmistrz w swoim wykładanym boazerią gabinecie cztery razy większym niż te trzy nędzne pokoiki, w których musi pracować cały wydział zabójstw. Jakbyśmy nie musieli w zeszły mroku załatwić stu czternastu zabójstw w tych pokojach, w których nie ma nawet dość krzeseł, żeby wszyscy na służbie mogli jednocześnie usiąść. Spędzamy życie, grzebiąc się w brudach i wąchając zepsute zęby. Łazimy gdzieś po ciemnych schodach, żeby złapać uzbrojonego świrusa naćpanego opium, i czasem nie dochodzimy nawet na samą górę, i nasze żony czekają na nas z kolacją tego wieczora i wszystkich następnych. Bo nie wracamy już do domu. A jeżeli wracamy, to jesteśmy tak cholernie wykończeni, że nie mamy siły ani jeść, ani spać, ani nawet czytać tych łgarstw, które wypisują o nas w gazetach. Leżymy więc w łóżku i nie możemy zasnąć - w obskurnym mieszkaniu na obskurnej ulicy i słuchamy pijaków, co zabawiają się w sąsiedztwie. I właśnie w momencie kiedy zaczynamy zasypiać, dzwoni telefon, wstajemy i wszystko zaczyna się od początku. Nic, co zrobimy, nie jest dobre, nigdy. Ani razu. Kiedy ktoś przyznaje się do winy, to dlatego, żeśmy go sprali, a jakiś tam adwokacina wymyśla nam w sądzie od gestapo i nabija się z nas, kiedy
gadamy niegramatycznie. A jak nam się noga powinie, każą nam z powrotem włożyć
mundur i wysyłają nas do najgorszej dzielnicy, gdzie spędzamy miłe, chłodne, letnie wieczory zbierając po rynsztokach pijaków, wysłuchując kurewskich wrzasków i odbierając noże zalanym elegancikom.
Inne tego autora, inne z tej serii.
#126
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 18, 2022
Link permanentny -
Tagi:
kryminal, panowie, 2022, klub-srebrnego-klucza -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Mecenas Stefan Zamorski, znajomy autorki, opowiada jej i przygodnym znajomym o pewnej historii, w której na skutek zbiegu okoliczności zagrał (z sukcesem!) rolę detektywa[1]. Wraz z niedawno poślubioną młodą[2] żoną trafia im się niespodziewanie okazja spędzania “Ostatków” z zagranicznymi gośćmi, żeby wypełnić wakat po parze Szwedów, którzy się niespodziewanie rozchorowali po wizycie w knajpie na warszawskiej Pradze. Poza nimi w “Sowim Uchu”, odosobnionym myśliwskim zameczku, pojawiają się goście zagraniczni - Brazylijczyk z córką, małżeństwo Niemców, Amerykanin, Szwajcar, Brytyjczyk i Francuzka, wraz z mocno niezbornym (ale posiadającym koneksje rodzinne[3]) przewodnikiem o dźwięcznym nazwisku Duda. Zaskoczeniem jednak okazuje się pojawienie się znanego profesora archeologii wraz z małżonką i dwoma asystentami. Przy okazji zwiedzania zamku goście odkrywają tytułową wazę w kształcie sowy, co daje sumpt do dyskusji o antyku (Zamorski jest ekspertem, wszak “chodził do szkoły w czasach, kiedy uczono w gimnazjach greki i łaciny z większym zapałem, niż współczesnych języków obcych, a znajomość wszystkich skomplikowanych powiązań w mitologicznej rodzince bóstw z Olimpu obowiązywała każdego kulturalnego człowieka”) oraz o skarbach zagrabionych przez hitlerowców. W trakcie balu przebierańców (gdzie jednym z zabawnych przebrań jest postać Piętaszka, sprawnie przemalowanego farbą na czarno) ginie dwoje z uczestników, a mecenas Zamorski - jako osoba z boku i z wykształceniem prawniczym - odkrywa, kto jest mordercą, a kto ukrywającym się przed sprawiedliwością zbrodniarzem wojennym.
Zostawiając intrygę z boku, jakże to pretensjonalna historia. Autorka piętnuje brak poszanowania dla kodeksu towarzyskiego w sferach naukowych, gdzie byle asystent lekceważy autorytet znanego profesora i nie tylko potrafi usiąść przed nim przy stole, zamiast poczekać, ale też ośmiela się mieć inne zdanie. Większość gości emocjonuje się polowaniem, również panie, a anegdotka o tym, że matka opiekuna zameczku urodziła go na polowaniu na dziki, bo nie chciała wracać do domu, żeby nie przerywać nagonki, budzi zachwyt. Zgrozę budzi postawa żony profesora, która jawnie przyznaje się do tego, że ma kochanka, bo jest kobietą nowoczesną i ”ma pełne prawo dysponowania dowolnie swoją osobą. Nie jesteśmy już niewolnicami domowego ogniska. (...) Kto mówi o równouprawnieniu? Coś takiego nie istnieje w naturze. Zawsze zachodzi przewaga jednego z czynników. Chodzi o to, czy przeważa lepszy, wartościowszy, czy też mniej wartościowy. Pan to nazywa „nowoczesne poglądy”! Ależ my po prostu zaczynamy zawracać ze złej drogi, na którą wprowadzili mężczyźni ludzkość stopniowo w ciągu wielu wieków.”. Jednocześnie legenda o porwaniu kobiety przez rycerza jest uznawana za “wielką miłość”, a jej samobójcza śmierć po zabójstwie gwałciciela dowodzi, że jednak coś było na rzeczy. Nikt się też nie dziwi, że prosta posługaczka odmawia wyjścia za mąż za swojego zwierzchnika, bo by się jej wstydził, nie mówi nawet synowi, kto jest jego ojcem. To wszystko podlane jest erudycyjnym sosem złożonym z mitologii, Szekspira, Cerama i Schliemanna i piętrowym dyskusjom, do kogo należą starożytne drogocenności.
Się je: flaki z pulpetami, gęś z kapustą, szarlotkę z bitym kremem (a zagraniczni goście zagryzają tabletkami na niestrawność), tradycyjny bigos.
Się pije: rodzimą „czystą” (“napojem, jak twierdzi wielu znawców, szlachetnym i mniej dla zdrowia szkodliwym, niż różne zagraniczne whisky”) i prawdziwą kawę.
Się reklamuje: “Inteflorę”, dzięki której można zamówić kwiaty w Paryżu i wysłać je do Leśnej Podkowy.
[1] Autorka nie stroni od szydery, wspominając, że wprawdzie Zamorski jest świetnym gawędziarzem oraz dostarcza jej tematów do książek, ale kiedy samodzielnie napisał nowelkę kryminalną, otrzymał od redakcji informację zwrotną „Ob. S. Z. — Fabuła nieprawdopodobna,
realia sądowe wzięte z sufitu, zupełna nieznajomość środowiska sądowniczego i procedury. Radzimy pójść choć raz na rozprawę i posłuchać mowy obrończej adwokata z prawdziwego zdarzenia, jak np. mecenasa Stefana Zamorskiego. Trzeba również popracować nad stylem”.
[2] Pan mecenas traktuje swoją uroczą żoneczkę protekcjonalnie, ukrywa przed nią informacje, stwierdzając, że jest zbyt naiwna i może je bezmyślnie rozpowiedzieć dalej.
- Ciekawa teoria - zauważyłem ironicznie. Nie lubię kiedy bliska mi kobieta wymądrza się i w dodatku podważa moje koncepcje. Z tego powodu już raz w życiu zrezygnowałem z wielkiej młodzieńczej miłości; była to kobieta zbyt piękna, zbyt
zdolna, zbyt inteligentna i piekielnie żądna sławy. Myślałem, że miła i wesoła tancerka rewiowa zaoszczędzi mi pouczeń.
Kiedy żona wyznaje mu pewną, powiedzmy, wstydliwą tajemnicę rodzinną, zamiast potraktować ją jak osobę dorosłą, mecenas “ukrywa wzruszenie” żenującymi żarcikami.
Wstałem, i pogłaskałem ją po włosach, jak małe dziecko. Szukałem w pamięci jakichś słów, które stanowiłyby odpowiedni epilog dla naszej rozmowy. Na próżno. Chyba
pierwszy raz w życiu ja, wytrawny majster krasomówstwa, nie mogłem dobrać wyrazów, które nie brzmiałyby sztucznie albo banalnie. Najlepiej w takich wypadkach zażartować:
— Teraz niech Zamorska wróci do klasy, usiądzie grzecznie w ławce i uważa na lekcji. Zadanie domowe omówimy później razem.
[3] W naszej instytucji stale brakuje ludzi, więc chętnie angażują, jeżeli ktoś jako tako wygląda, ma olej w głowie i zna jakiś język. Ja znam rosyjski ze szkoły i średnio angielski. Na
turystyce się nie znam. Skończyłem w zeszłym roku stomatologię. Dali mi skierowanie do pracy na prowincję. Ale moja mamusia na to się nie zgodziła. Bo ja jestem jedynakiem. Wymyśliła, żeby mnie wypchnąć na studia podyplomowe, dziennikarstwo albo afrykanistykę. Ale na dziennikarstwo mnie nie przyjęli. Podobno nie zdałem egzaminu. Myślę jednak, że to
jakieś szykany. Jeden profesor powiedział mi, że powinienem zęby leczyć, skoro mnie tego przez tyle lat uczono. Więc żebym nie jechał na tę prowincję, mamusia znalazła dla mnie posadę. Właśnie w „Orbisie”. Trochę mnie przyuczyli, ale tak naprawdę, to ja nie bardzo wiem, co z nimi wszystkimi mam robić. (...) No i dogadać się nie ze wszystkimi mogę. Ja do tego
Anglika przemawiam, a on prycha ze śmiechu i tyle. I to ma być angielski dżentelmen? Ten Niemiec zaś po angielsku w ogóle nie mówi, a ja niemieckiego ani w ząb.
Inne z tej serii, inne tej autorki.
#67
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 19, 2022
Link permanentny -
Tagi:
kryminal, panie, prl, 2022, klub-srebrnego-klucza -
Kategorie:
Czytam, Fotografia+
- Skomentuj
Chronologicznie to pierwszy tom, w którym pojawiają się milicjanci z klasą - profesor Andrzej Bartosz, zwany kolekcjonerem fakultetów - filolog klasyczny z doskonałą znajomością łaciny, prawnik i psycholog oraz jego uczeń i pupil - porucznik Stanisław Kawecki, erudyta i błyskotliwy śledczy, do tego obowiązkowo przystojny. Krystyna Jaremko właśnie się rozwiodła, wyprowadziła z mieszkania, zostawiając je dla męża i syna oraz w wyniku redukcji straciła pracę, która była dla niej wszystkim, co poniekąd też wyjaśnia rozwód, jej egoistyczny mąż czuł się za mało doinwestowany, bo żona śmiała mieć jakieś życie poza domem. Ucieka więc do Kazimierza nad Wisłą, żeby odciąć się od zmartwień i potencjalnie współczujących znajomych i ku swojej wielkiej radości spotyka tam profesora Bartosza, ukochanego nauczyciela łaciny z liceum (gdzie pracował po odejściu z milicji), któremu bezpiecznie może się zwierzyć z życiowego kryzysu. Problem w tym, że życie ją dogania i do kawiarni wpadają nie dość, że znajomi, to jeszcze znany literat, Stefan Szalej, z przepiękną żoną Werą i - jak się okazuje - zakochany właśnie w Werze eks-mąż Krystyny, Henryk. Wieczór, mimo powierzchownej zabawy, nie jest najweselszy nie tylko dla Krystyny, ale wszystko staje się jeszcze straszniejsze, kiedy wtem Szalej pada martwy. Mimo że profesor Bartosz jest bezpośrednim świadkiem zbrodni, wykrycie mordercy (nie do końca wiadomo, czy nie podwójnego, bo to nie jest jasne) nie jest oczywiste. Całe otoczenie denata to ludzie znani (między wierszami pojawia się informacja o naciskach “z góry”, żeby łagodnie!), inteligentni, niepospolici, a mimo to każdy z nich coś ukrywa (alkoholizm czy trauma wojenna).
Podobno pierwowzorem Szaleja był Jan Brzechwa, w książce opisany jako człowiek wielu talentów, do tego uroczy kompan, dyskretny i sympatyczny, wierny małżonek. Stąd jednym z podejrzanych jest właśnie eks-mąż narratorki, dla którego zabicie Szaleja może być jedną opcją na uwolnienie od niego pięknej Wery. Ja z kolei odkryłam alter ego autorki w zakochanej w Szaleju Zofii, doskonałej tłumaczki z angielskiego. Nie wiem, na ile zbieżne z losami Brzechwy były losy bohatera, ale ten po stalagu uciekł za granicę do Włoch, gdzie spędził ponad 10 lat i dopiero na usilne naleganie rodziny powrócił do kraju.
Się pije: smorodinówkę.
Szowinizm: z założenia to kobiety oczywiście histeryzują, kiedy tymczasem tu panowie okazują się mieć spore problemy psychiczne.
Się opowiada anegdotki: o utonięciu 40 Żydów, bo się modlili, zamiast pływać bądź o gorliwym katoliku, który oderwał rękę od kierownicy, żeby się przeżegnać i zginął przez to w karambolu.
Bawiąc-uczyć: czym jest geridon oraz jak malował Raoul Dufy.
Kulinarnie: przepis na ciasto z wiśniami oraz śledzie.
Oznaki zamożności: “Miał HV, adapter, wspaniały pokój, najmodniejsze swetry i spodnie — choć nie żeby mu na tym zależało. Na wakacje jeździł zawsze za granicę. Siedem razy był za granicą. Nie tylko w Jugosławii i Bułgarii, ale w Anglii i Francji też”.
Inne tej autorki, inne z serii Klub Srebrnego Klucza.
#62
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 7, 2022
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2022, klub-srebrnego-klucza, panie, prl
- Skomentuj
“Studium w szkarłacie”, co? Czemu nie mielibyśmy sobie pozwolić na artystyczny żargon. W bezbarwnym kłębku życia przewija się szkarłatna nić morderstwa.
Doktor Watson, ranny w 2. wojnie brytyjsko-afgańskiej, wycofuje się ze służby. Podnajmuje mieszkanie z niejakim Sherlockiem Holmesem, ekscentrycznym - można chyba tak go nazwać - entuzjastą nauki, który okazuje się również świadczyć usługi detektywistyczne strapionej policji. Pół książki to zarysowanie sprawy - mężczyzna otruty w opuszczonym domu, drugi zasztyletowany w pensjonacie; Sherlock w przeciwieństwie do policji bada ślady i na ich podstawie typuje możliwego sprawcę. W celu ustalenia, co zawierają tajemnicze pigułki znalezione na miejscu zbrodni, częstuje nimi starego psa (ze skutkiem śmiertelnym). W celu złapania przestępcy zastawia sprytną zasadzkę. Druga część książki to rys historyczny, wyjaśniający, czemu zabójca dokonał dwóch morderstw, które - jak się okazało - były wymierzeniem sprawiedliwości prawdziwym zbrodniarzom, którzy byli poza zasięgiem prawa.
Naczytana wnikliwych, przewrotnych i psychologicznie wyrafinowanych kryminałów, dziś jestem Doylem nieco rozczarowana. Sherlock rozwiązuje swoje śledztwo, ukrywając tropy przed czytelnikiem, nie da się zgadnąć rozwiązania. Watson jest typowym bezwolnym pomocnikiem, nie wie, w czym uczestniczy, ale stanowi dobre tło dla detektywa (“Moje słowa i poważny ton wywołały rumieniec na twarzy Holmesa. Zdążyłem już zauważyć, że jeśli chodzi o jego sztukę,
był tak czuły na pochlebstwa jak dziewczyna na punkcie swej urody.”).
Znak czasów - w przypisie pojawia się wyjaśnienie, że “St. Petersburg – dziś Leningrad”.
Inne z tego cyklu, inne tego autora.
#43
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 3, 2022
Link permanentny -
Tagi:
2022, kryminal, panowie, klub-srebrnego-klucza -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
W przedmowie autor wspomina asekuracyjnie, że opisuje wydarzenia z 1937 roku, chociaż książka wydana była już po wojnie (1947 w Czechach, 1959 w Polsce). Asekuracyjnie, bo w dużej mierze to szydera ze Stanów, do których pojechał w ramach wymiany kulturalnej czeski policjant, komisarz Salak. Wszystko znajduje dziwnym, często idiotycznym, doskonale prześwietla amerykański patos (“do kraju dobrobytu i przygód, do Ameryki, gdzie rozum w przeciwieństwie do uczuć ludzkich odniósł zwycięstwo nad przyrodą”). Nie pomaga, że wyrwany ze swojego środowiska, obsadzony na szeregowym stanowisku w nowojorskiej policji, Salak ma objawy depresji[1], co okazuje się być clou całej historii. Szydzi sobie więc Czech z amerykańskich zwyczajów, pozornego luzu, układów, wyższości i szowinizmu (i robi to naprawdę w zręczny i dość ironiczny sposób, warto przeczytać, mimo przegięć typu obowiązkowa orgia), aż tu szef wrzepia mu nierozwiązywalną z pozoru sprawę - w okolicach Nowego Jorku zaginęło w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy ponad 200 mężczyzn, żadnych cech wspólnych, tyle tylko, że dojeżdżali do pracy. W dużym skrócie - delikwenci zostali porwani przez szarlatana pochodzenia azjatyckiego, który za pomocą purzvpmarw ybobgbzvv, jlgenjvnwąp cercnengrz arjenytvpmar xbzóexv zómtbjr uczynił z nich darmowych pracowników w swojej fabryce. Finałowy proces to rozważania nad ludzką duszą i mozolne ustalanie, czy człowiek odcięty od swoich wspomnień i osobowości dalej jest tym samym człowiekiem.
Badanie trzeźwości kierowców: “W Pradze w tym czasie sprawdzano to jeszcze w sposób prymitywny, kazało się szoferowi podejrzanemu o nietrzeźwość wymówić szybko „Prvni prażska parovlavba”, a kiedy zamiast tego powiedział „prtprt” był uznany za pijanego i odbierano mu prawo jazdy; ta metoda właśnie pozbawiła prawa jazdy jąkającego się kierowcę autobusu w
Zbraslaviu. W Ameryce natomiast kazano podejrzanemu o nietrzeźwość dmuchać przez rurkę
do słabego roztworu hipermanganicum i zależnie od tego, w jakim stopniu roztwór uległ
odbarwieniu, to jest w jakim stopniu uległ redukcji, ustalano natychmiast dokładnie ilość
wypitego alkoholu; zgadzało się zawsze z wyjątkiem niektórych chorych na cukrzycę,
mających oddech przesiąknięty acetonem”.
Się pije: whisky, francuski koniak.
Się pali: papierosy Phillip Morris (zapałki gratis), czarne cygara.
Się jada: syrop z jaworu (sic!), będący jedną z podstawowych przypraw kuchennych, podawany do kiełbasy zamiast musztardy, mielone kotlety, musztardę, indyjski relish, czyli słodkie krajane ogórki i smażone ziemniaki, sok z pomidorów, w należyty sposób popieprzony i posolony, kotlet wieprzowy ze słodkimi ziemniakami i płatkiem pieczonego ananasa, ser pieczony na rożnie, świeżo opieczone grzanki z białego chleba, sok pomarańczowy, pieczone kiełbaski z jaworowym syropem i naleśnikami, smażony ser na grzance (“popili to kilkoma garnkami białej kawy ze śmietaną i nikomu to nie zaszkodziło”).
Zabawny rasizm:
Dwie dziewczynki bawiły się obok w piasku i jedna powiedziała do drugiej:
- Popatrz: pozytyw i negatyw.
- A jak myślisz, który jest wywołany? - Ten czarny jest wywołany.
Dodać należy, że w angielskim języku brzmiało to lepiej, ponieważ developed znaczy wywołany, ale również dojrzały, rozwinięty. A więc w oczach tych dzieci, nie znających życia, czarny miał przewagę nad białym. Obaj [Afrykanin i Czech] musieli się roześmiać, a Salak powiedział uprzejmie:
- You win, pan wygrywa.
- Tylko u dzieci - powiedział Ben Kegua.
- Pozwolę sobie zauważyć - wtrącił się adwokat - że świadek umyślnie przesadza w swojej rozpaczy. Nie jest przecież możliwe, żeby biała kobieta pałała taką sympatią do kolorowego.
Gender:
Kobietę zawsze może pan zapytać, jak wyglądał wzór na oponach. Powie panu nawet wówczas, gdy nie zna się w ogóle na motorze.
- Dlaczego? - Ponieważ są to identyczne wzory, jak przy wyszywaniu - powiedział Salak.
- That's right - powiedziała pani Foxowa, udowadniając w ten sposób, że pod tym względem kobiety są na całym świecie jednakowe.
[1] Niestety, depresja rozumiana jest jako “humor” (owszem, trwający parę tygodni albo parę lat), ma przejść sama, dopiero przy “zaawansowanych objawach” typu próby targnięcia się na życie, chory może trafić do szpitala czy sanatorium. Zapadają na nią zwłaszcza ludzie inteligentni. A jak się leczy? “- Powinien pan sobie znaleźć jakieś hobby lub w ogóle jakąś pracę, na przykład fizyczną, która zaprzątnęłaby pańską uwagę - radził mu Hulka.”. I wszystko jasne. W samym finale opowieści pojawia się dopisek:
W pięć lat po opisanych wypadkach opublikowana została seria prac naukowych
o tym, że melancholię da się z powodzeniem leczyć drogą operacji, przy której przednie
płaty mózgowe zostają oddzielone ostrożnie od reszty mózgu. Ponieważ do mózgu nie
wprowadza się cieczy, funkcjonowanie jego pozostaje nienaruszone, a pamięć i
świadomość utrzymane są prawie w całości.
Prawie. Pozdrawiam, wasza siostra Ratched.
Inne z tego cyklu.
#22
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lutego 22, 2022
Link permanentny -
Tagi:
panowie, 2022, klub-srebrnego-klucza, kryminal -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Fabuła jest bardzo prosta: w letnią noc Sam Wood, funkcjonariusz patrolujący małe miasteczko Wells w Karolinie, znajduje zwłoki na autostradzie. Ktoś zamordował Enrico Mantoliego, znanego dyrygenta, który miał zorganizować w miasteczku prestiżowy festiwal. W ramach tzw. szybkiej akcji policja objeżdża okolicę i zapobiegawczo aresztuje podejrzanie wyglądającego obcego, który czeka na poranny pociąg na dworcu. Obcy okazuje się podróżującym policjantem z Kaliforni, który - w przeciwieństwie do lokalnych stróżów prawa - jest ekspertem od spraw zabójstw i w kilka dni rozwiązuje zagadkę. Tyle że teraz zaczyna się gęste - obcy, Virgil Tibbs[1], zostaje aresztowany tylko dlatego, że jest czarny. Gdyby nie fakt, że wylegitymował się jako policjant i jego zwierzchnik stanowczo zażądał wypuszczenia, zapewne gniłby w celi, oskarżony o zabójstwo, a prawdziwego mordercy nikt by nie szukał. W książce - zamiast festiwalu muzycznego - pojawia się festiwal rasizmu. Tibbs nazywany jest wielokrotnie smoluchem, czarnuchem czy pucybutem, przypisywane mu są cechy “właściwe” jego rasie - tępota umysłowa[2], brzydki zapach, ograniczenie (“- Chyba zdajesz sobie sprawę, że takim jak ty my tutaj nie pozwalamy bawić się w policjantów?”), a jego uczestnictwo w śledztwie i pracy na posterunku podlega szeregowi ograniczeń. W toalecie dla kolorowych nie ma mydła ani ręcznika (“- Może zamiast ręcznikiem wytrzeć ręce w skraj koszuli - odburknął Gillespie”), regularnie jest obrażany i pomiatany (“Bill Gillespie zwrócił się do Virgila Tibbsa: - Kto, do cholery, prosił, żebyś otwierał tę swoją wielką czarną gębę? Jeżeli będę chciał się czegoś od ciebie dowiedzieć, to cię zapytam.”), a lokalny szef policji pozwala mu zostać tylko dlatego, żeby w razie porażki można było na niego zwalić winę.
Oprócz wielu przezabawnych inaczej sytuacji, w których zwycięzcą, czasem nie tylko moralnym, jest Tibbs, pojawiają wątki bezpodstawnego oskarżenia funkcjonariusza o zmuszenie do pożycia intymnego przez młodą dziewczynę, która do końca nie wie, czy ma już 18 lat, czy nie, ale ponieważ obawia się, że jest w ciąży, szuka kogoś “porządnego”, żeby dał potencjalnemu dziecku nazwisko.
Co ciekawe, to jeden z kilkunastu tomów cyklu, a w wersji filmowej spokojnego i nadzwyczaj uważnego Tibbsa grał Sidney Poitier.
[1]
- Nawiasem mówiąc, Virgil to bardzo wymyślne imię dla takiego czarnego chłopca, jak ty. Jak cię wołają tam, skąd pochodzisz?
- Mówią do mnie: panie Tibbs - odpowiedział Virgil.
[2] - Skończyłem uczelnię.
Na chwilę znów zapadło milczenie.
- Gdzie ci pozwolili studiować?
- W Kalifornii.
Oberst zmienił pozycję i podciągnął nogi na pryczę.
- Oni tam nie zastanawiają się nad tym, co robią.
Inne z tego cyklu.
#16
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lutego 7, 2022
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2022, kryminal, panowie, klub-srebrnego-klucza
- Skomentuj