Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
“Studium w szkarłacie”, co? Czemu nie mielibyśmy sobie pozwolić na artystyczny żargon. W bezbarwnym kłębku życia przewija się szkarłatna nić morderstwa.
Doktor Watson, ranny w 2. wojnie brytyjsko-afgańskiej, wycofuje się ze służby. Podnajmuje mieszkanie z niejakim Sherlockiem Holmesem, ekscentrycznym - można chyba tak go nazwać - entuzjastą nauki, który okazuje się również świadczyć usługi detektywistyczne strapionej policji. Pół książki to zarysowanie sprawy - mężczyzna otruty w opuszczonym domu, drugi zasztyletowany w pensjonacie; Sherlock w przeciwieństwie do policji bada ślady i na ich podstawie typuje możliwego sprawcę. W celu ustalenia, co zawierają tajemnicze pigułki znalezione na miejscu zbrodni, częstuje nimi starego psa (ze skutkiem śmiertelnym). W celu złapania przestępcy zastawia sprytną zasadzkę. Druga część książki to rys historyczny, wyjaśniający, czemu zabójca dokonał dwóch morderstw, które - jak się okazało - były wymierzeniem sprawiedliwości prawdziwym zbrodniarzom, którzy byli poza zasięgiem prawa.
Naczytana wnikliwych, przewrotnych i psychologicznie wyrafinowanych kryminałów, dziś jestem Doylem nieco rozczarowana. Sherlock rozwiązuje swoje śledztwo, ukrywając tropy przed czytelnikiem, nie da się zgadnąć rozwiązania. Watson jest typowym bezwolnym pomocnikiem, nie wie, w czym uczestniczy, ale stanowi dobre tło dla detektywa (“Moje słowa i poważny ton wywołały rumieniec na twarzy Holmesa. Zdążyłem już zauważyć, że jeśli chodzi o jego sztukę, był tak czuły na pochlebstwa jak dziewczyna na punkcie swej urody.”).
Znak czasów - w przypisie pojawia się wyjaśnienie, że “St. Petersburg – dziś Leningrad”.
Inne z tego cyklu, inne tego autora.
#43