Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Narratorka, czasem zwana przez wiarołomnego męża Wilhelma Belcią, snuje monolog. O swojej matce, włosach jako znaku rozpoznawczym, które jednak goli na zapałkę, bo jej mąż wtedy się nią zachwyca, o tym, że mąż kupił jej pieska po tym, jak urodziła martwe dziecko, a potem zatrudnił do opieki nad pieskiem Niańkę, z którą miał romans. O wcześniejszych związkach, o historii romansu, który Niańka w tym rzadkim momencie, kiedy zawarły sojusz przeciw Wilhelmowi, opowiadała przy papierosach w łazience, a który to romans miał miejsce w tytułowym hotelu. W tym samym hotelu, w którym narratorka spotyka się z panem, któremu tę opowieść snuje.
Wierzę, że jest to głos pokolenia, głos kobiet, które godzą się na kompromisy w imię tradycji, mąż, dziecko, a potem pozostałą z pustką i niespełnieniem, wypełniając niewygodną rolę, narzuconą przez nie wiadomo co - poczucie obowiązku, lojalność, posłuszeństwo. Ale jednocześnie to bardzo męczący utwór, zapewne bardziej sceniczny niż powieściowy, nie ma fabuły, nie ma rozwiązania i finału, jest tylko opowieść w opowieści, która zawiera kolejne opowieści. Przeczytałam, Wy nie musicie.
#65