Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Truman Capote - Z zimną krwią

Reportażowe ujęcie historii brutalnego morderstwa z 1959 roku, kiedy to dwóch drobnych kryminalistów, naruszających zasady zwolnienia warunkowego, zamordowało z nieznanych na pierwszy rzut oka przyczyn czteroosobową rodzinę farmerską z Kansas. Chociaż książka z założenia jest reportażem[1], akcja prowadzona jest dwutorowo - opis mozolnego śledztwa i wpływu zbrodni na lokalną społeczność przeplatany jest z relacją ucieczki pary przestępców i ich życia od zbrodni do aresztowania, z dygresjami opisującymi ich przeszłość[2]. Nietypowo, przedstawienie zarzutów i udowodnienie przestępstwa nie kończy książki; po opisie procesu, zakończonym wyrokiem podwójnej kary śmierci, Capote opisuje ponad 5-letni proces apelacji i wegetację zbrodniarzy w więzieniu w oczekiwaniu na złagodzenie lub wykonanie kary, skupiając się mocno na kontrowersyjności zasady “oko za oko” i odpowiedzialności orzekających ją ludzi.

Dziwi mnie nieco popularność tej książki i obecność na wielu kryminalnych “listach wszech czasów”. Pewnie w dużej mierze była nowatorska, pokazując kulisy prawdziwej sprawy, a nie zmyślonej opowiastki z nierzeczywistymi bohaterami, gdzie zamiast kryminalnego geniuszu przyczyną zbrodni jest przypadek i niedostosowanie społeczne. Kilkadziesiąt lat później tego typu książek jest więcej, bo i spektakularnych zbrodni jest więcej (chociażby "Zodiak" czy "Helter Skelter: prawdziwa historia morderstw Mansona"). Nie jest to jednocześnie książka kiepska, ale już nie odkrywcza i zaskakująca. Na plus - nie jestem fanką reportaży, wolę fabułę i pod tym kątem "Z zimną krwią" mi bardziej pasowało niż współczesny reportaż.

[1] Z założenia. Książka Capote’a uznawana jest jako pierwowzór powieści non-fiction, ale po latach okazało się, że jest dość luźno oparta o fakty. Autor wiele rzeczy zmyślił (np. wzruszające przyznanie się do winy i prośbę o wybaczenie jednego z morderców), niektóre, nie pasujące do jego tezy, pominął. Sprokurował dialogi i opisał fikcyjne sytuacje, opierając się oczywiście o prawdziwy materiał, który gromadził podobno przez 5 lat, ale widocznie uznając go za zbyt mało dramatyczny.

[2] Mimo cytowań psychiatrów, którzy wskazują mechanizmy w wychowaniu jednego z przestępców oraz chorobę psychiczną drugiego jako przyczyny takich, a nie innych reakcji, prowadzących od niezbyt groźnych przestępstw (kradzież, wyłudzenie) do zbrodni, odpowiedź, jaką daje Capote na pytanie co było przyczyną, jest dość naiwna.

#70

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 25, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2018, mwa, panowie, kryminal - Skomentuj


Brooklyn 9-9 / Tajemnice Laury

Posterunek 9-9 na Brooklynie to nietypowy komisariat, zasiedlony przez ekipę dość różnorodnych i ekscentrycznych policjantów. Zespołowi dowodzi zasadniczy kapitan Holt, który jako ciemnoskóry gej z aspergerem reprezentuje w jednej osobie sporo mniejszości; świeżo nominowany na to stanowisko, budzi na początku nieufność i niechęć, ale po serii potyczek (głównie słownych), wesoła załoga posterunku akceptuje go. Głównym bohaterem jest Jake Peralta, sprawny detektyw o mentalności nastolatka, autor wyrafinowanych żartów, który próbuje zaskarbić sobie łaski nowego szefa i wdaje się w rywalizację z Amy Santiago, posterunkową prymuską. Zespół uzupełniają sierżant Terry Jeffords, muskularny bywalec siłowni o sercu owieczki i sporej rodzinie; Rosa Diaz, twarda i cyniczna motocyklistka o twarzy pokerzysty, Charles Boyle, pechowiec i życiowa fujara, częsta ofiara żartów Peralty i jednocześnie jego najlepszy przyjaciel; Gina Linetti, leniwa asystentka kapitana, element chaosu o ciętym języku czy wreszcie Hitchcock i Scully, para popaprańców i niechlujów tuż przed emeryturą, pogardzanych przez resztę załogi, ale mających czasem ukryte i nietypowe zdolności.

Poszczególne odcinki skupiają się na mniej lub bardziej zabawnych śledztwach, czasem pojawia się jakiś dłuższy wątek. Humor często oparty jest o dość proste, czasem slapstickowe gagi, ale nie ujmuje to zabawności, dodatkowo dialogi są doskonałe. Część aktorów wywodzi się z SNL (Samberg, postacie epizodyczne). Częstym zabiegiem są retrospekcje (często pokazujące tę samą scenę we wspomnieniach różnych osób), co daje świetny efekt, na przykład w moich ulubionych odcinkach z powracającym motywem rywalizacji o halloweenowy puchar. Ogromnie się cieszę, że po ogłoszeniu zakończenia serialu 6. sezonem, nowy dystrybutor zdecydował się na jeszcze jeden sezon.

Przy okazji serial, o którym zapomniałam wspomnieć, a w pewnym sensie jest związany[1] z Brooklyn 9-9, to “Tajemnice Laury” (The Mysteries of Laura). Laura Diamond jest oficerem Wydziału Zabójstw na 2. posterunku w Nowym Jorku. Jest właśnie rozwodzącą się matką krnąbrnych bliźniąt, które często odrywają ją od śledztwa. Jej zdziwienie jest spore, kiedy prawie były mąż (zdradzający ją ze striptizerką), zostaje szefem jej posterunku. Mimo wielu przeszkód, Laura jest świetnym detektywem, a bycie matką niejednokrotnie pozwala jej na sprytne manewry, dzięki czemu rozwiązuje sprawy. Sytuacja dodatkowo się komplikuje, kiedy Laura poznaje atrakcyjnego kucharza Tony'ego, a jej mąż mimo rozwodu próbuje do niej wrócić.

[1] Zewnętrzne sceny filmowane są przed tym samym budynkiem, co Brooklyn 9-9 (konkretnie pod 78. posterunkiem NYPD).

Napisane przez Zuzanka w dniu środa września 19, 2018

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Maeve Binchy - Dom nad klifem

Stoneybridge to sielska, choć raczej uboga wioska w zachodniej Irlandii, której mieszkanka - dwudziestoletnia Chicky - poznaje Amerykanina Waltera i wbrew woli rodziny wyrusza z chłopakiem do Nowego Jorku. Sielanka kończy się po kilku miesiącach, kiedy Walterowi młoda Irlandka się nudzi i się z nią rozstaje. Dumna dziewczyna nie wraca z podkulonym ogonem do rodzinnej wsi, ale zostaje w Nowym Jorku, zatrudnia się jako pomoc w pensjonacie. Co jakiś czas odwiedza Irlandię, snując bajkę o małżeńskim szczęściu, niestety pewnego dnia dzieci jej siostry planują ją odwiedzić i mistyfikacja się wyda. Chicky ogłasza, że jej mąż zginął w wypadku i po odbyciu "żałoby" wraca do Stoneybridge z zaoszczędzonymi na ciężkiej pracy pieniędzmi ("spadkiem po mężu") i kupuje od ekscentrycznej starej panny piękny, choć zapuszczony dom tuż przy klifie. Planuje remont i otwarcie ekskluzywnego pensjonatu. Właściwa akcja książki opisuje przygotowania do otwarcia i pierwszy tydzień działania pensjonatu z perspektywy Chicki, jej siostrzeńca Riggera (którego praca w hotelu ratuje od wykolejenia się po chuligańskich epizodach) i ambitnej siostrzenicy Orli. Pozostałe rozdziały to historie życia 10 gości, którzy spędzili urlop w Kamiennym Domu po jego otwarciu: amerykański gwiazdor filmowy odkrywa, co w jego życiu jest najważniejsze, zgorzkniała staruszka wyjawia swój sekret, małżeństwo lekarzy ciężko doświadczone tragedią w pracy znajduje spokój, przyszłej narzeczonej udaje się znaleźć porozumienie z niesympatyczną teściową (chociaż wolałaby spędzić czas z ukochanym), młody Szwed decyduje się na zmianę drogi życiowej czy wreszcie małżeństwo, które wygrywa nocleg w hotelu zamiast wyprawy do Paryża, o której marzyli.

I jakkolwiek polecam książkę niezmiernie, bo to nadzwyczaj przyjemna i pogodna lektura, tak niestety miejscami osłabia mnie powierzchownością opisywanych wydarzeń. Najsprytniejszym wyjściem z sytuacji, kiedy porzucił kogoś chłopak, jest brnięcie latami w piramidalne kłamstwo ze zmyślaniem historii małżeńskich czy sfingowaniem jego śmierci. Sposobem na krnąbrnego nastolatka, którego poprawczak nie nauczył poszanowania prawa, jest odesłanie na prowincję i zatrudnienie przy remoncie. Wsparciem dla ambitnej dziewczyny, zainteresowanej komputerami i biznesem, jest nauczenie jej gotowania. Trauma przeżyta przez emerytowaną nauczycielkę, kiedy miała 11 lat, usprawiedliwia jej pogardliwe zachowanie wobec otoczenia. Muzyka w irlandzkim pubie budzi w duszy młodego biznesmena bunt przeciw materializmowi (i pracy korporacji ojca), więc po tygodniu w hotelu podejmuje decyzje życiowe, z którymi bujał się latami. Dodatkowo ze względu na to, że historie wszystkich zbiegają się w kulminację w postaci inauguracyjnego tygodnia w Kamiennym Domu, niektóre sytuacje są kilkukrotnie opisywane z różnych punktów widzenia, co nie jest odkrywcze, tylko dość nudne.

Inne tej autorki:

#69

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 17, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2018, beletrystyka, panie - Skomentuj


Biskupin i Grochowiska Szlacheckie

Są dwie rzeczy, które zdecydowanie trzeba wziąć pod uwagę, planując weekend. Po pierwsze, jak o poranku człowiek odkryje, że prawdopodobnie go udziabała osa w to miejsce na nosie, co to tuż pod okularami, to jednak warto odpuścić przygody w upalnym plenerze, a już na pewno nie rezygnować z plastra na nosie, bo estetyka jednak mniej ważna niż wygoda. Po drugie, jeśli człowiek usłyszy, że “a może byśmy się przejechali do Biskupina, bo jest festyn”, to warto wychwycić słowo kluczowe “festyn” i uciekać w drugą stronę. Niestety, nie byłam tak błyskotliwa i na propozycję wyjazdu rzuciłam się jak labrador w błoto. Biskupin w trakcie festynu oznacza, owszem, inscenizacje, ciekawe kąciki tematyczne (np. tkaczki pokazujące, jak za pomocą perforowanych kart tworzyć wzory na tkanym materiale, K. malująca cudności henną i jaguą), sklepiki z różnościami czy klasyczną kiełbasę z grilla, ale żeby gdziekolwiek się dostać, trzeba przebić się przez gęstniejący tłum ludzi, zaczynając od parkingu.

Po przeciśnięciu się przez pół skansenu zdecydowanie odmówiłam kontynuowania, bo i nos, i głód. Głód próbowałam zaspokoić w odwiedzonym kilka lat wcześniej Marcinkowie, gdzie jednak odbywały się poweselne kontynuacje (a dodatkowo walor zapachowy z okolicznych pól jednak nie zachęcał), więc ostatecznie - mimo groźby długiego czasu oczekiwania - świetny (choć raczej z tych droższych) obiad zjadłam w Grochowiskach Szlacheckich.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 16, 2018

Link permanentny - Tagi: polska, biskupin, grochowiska-szlacheckie - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Komentarzy: 2


Joanna Łańcucka - Stara Słaboniowa i Spiekładuchy

Teofila Słaboniowa mieszka na skraju wsi, samotnie (z kotem Mruczkiem[1]), bo pochowała męża i najstarszą córkę, a pozostałe dzieci wyjechały do miasta i bardzo rzadko pojawiają się niej. Dni upływają jej spokojnie, zajmuje się przydomowym inwentarzem, rzadko opuszcza gospodarstwo, chyba że do sklepu. Tak się dzieje w te dni, kiedy mieszkańców wsi nie atakują słowiańskie złe duchy - kimimory, południce czy wreszcie sam szatan. W materialistycznym światopoglądzie lat 80. (i już po przemianach, kapitalistycznych lat 90.) nie mieści się oczywiście istnienie istot nadprzyrodzonych, jedynie Stara Słaboniowa wie, co naprawdę jest przyczyną złych snów, zmęczenia, depresji, szaleństwa czy lubianego przez kościół opętania. Chciałam ją w pewnym momencie porównać do Wędrowycza, ale to krzywdzące dla Słaboniowej - to wyczerpana ciężkim życiem kobieta, z tajemnicą sprzed lat, pomagająca ludziom nie tylko w walce z siłami zła, ale i ze swoimi wadami (nie zawsze skutecznie), dodatkowo najczęściej pozostająca w cieniu i nie żądająca nagrody ani uznania, mimo że niektóre walki wygrywa swoim kosztem. Książka jest podzielona na samodzielne opowiadania, ale łączy je linia fabularna - opieka nad chrześniaczką Anetką, którą szatan sobie upatrzył na kochankę i matkę dziecka oraz stopniowe odkrywanie przeszłości Słaboniowej.

Od samej fabuły istotniejsza chyba jest refleksja autorki nad samotnością i przemijaniem. Wieś się wyludnia, pozostają starsi ludzie, którzy nie czują się pewnie wśród miejskiej nowoczesności, zapominane są tradycje. Młodzi wstydzą się swojego pochodzenia i unikają powrotu, czekając, aż ten świat wymrze albo dostosuje się do nich. Nie zgadzam się tu z tezą autorki, że to źle, jakkolwiek rozumiem jej smutek. Nie mam nostalgii związanej z wsią, wspomnień o mądrych, prostych ludziach, “soli ziemi” i zanikającym folklorze, ale chętnie przeczytam ciąg dalszy historii wioskowej babki, walczącej ze złym, zwłaszcza że kilka wątków nie pozostało rozwiązanych.

[1] Oczywiście końcowa scena z kotem wycisnęła mi łzy z oczu.

#68

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 16, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2018, panie, sf-f - Komentarzy: 1


You me her

Jack i Emma, małżeństwo na przedmieściach Portland[1], starają się o dziecko, ale niespecjalnie im to wychodzi. Kolejny terapeuta wyciąga z nich informację, że znudzeni rutyną nie są już chętni na wspólne spędzanie czasu w łóżku. Jack wpada na pomysł spotkania z tzw. escort (kurtyzaną, ale raczej do pogadania niż do sypiania z), trafia na Izzy, która uważa to za łatwy sposób na dorobienie sobie przy okazji studiowania psychologii. Absurdalnie, 24-letnia studentka czuje ogromne zainteresowanie i Jackiem, i niedługo później Emmą (która okazuje się mieć za sobą epizody homoerotyczne). Długo nie trzeba, po krótkim tentegowaniu w głowie i ustaleniu stawki, cała trójka ląduje w łóżku, jest cudownie, ale w świetle poranka sprawa wygląda już bardziej skomplikowanie. Co powiedzą sąsiedzi z przedmieścia, a zwłaszcza wścibska sąsiadka z córką szantażystką, rada nadzorcza szkoły Jacka czy tradycjonalistyczny zleceniodawca projektu w pracowni architektonicznej Emmy czy wreszcie co powie chłopak Izzy?

Trzy sezony burzliwego związku, z którego co chwila ktoś rezygnuje, ktoś się obraża, komuś jest smutno, potem ktoś wraca i tak dalej. Na wskroś amerykański (mimo że to koprodukcja z Kanadą), ale zabawny - problemy bohaterów są czasem tak absurdalne, że ręka sama unosi się do czoła; bohaterowie drugoplanowi są nawet bardziej prawdziwi niż pierwszoplanowi - matka dwójki dzieci na macierzyńskim z paternalistycznym mężem czy współlokatorka Izzy, również kurtyzana, ale rozczarowana do związków.

[1] Nie ukrywam, że po części oglądałam serial dlatego, że miasto pokazywane na migawkach (bo akcja jednak dzieje się w pomieszczeniach głównie) jest fantastyczne.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa września 12, 2018

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Olga Hund - Psy ras drobnych

Rzecz się dzieje w szpitalu psychiatrycznym w Kobierzynie, gdzie autorka zostaje zawieziona karetką (karetką lepiej niż starą taksówką, większy szacunek wśród współpacjentek). W karcie zapewne zapisano: 28 lat, pacjentka depresyjna, bezczynna, wycofana z relacji towarzyskich, przyjęta do szpitala psychiatrycznego z powodu pogarszania się stanu psychicznego i nadużywania leków. Cechuje ją postępująca apatia, spadek energii z zaleganiem w łóżku, utrata zainteresowań, gorsze skupienie i koncentracja uwagi, unikanie ludzi, płaczliwość z myślami i tendencjami samobójczymi.

Szpital nie okazuje się miejscem, gdzie człowiek zdrowieje, raczej przechowalnią egzemplarzy wybrakowanych, kobiet (i kilku mężczyzn, przyklejonych do oddziału kobiecego z braku miejsca), którzy nie radzą sobie w społeczeństwie. Przypadkowo dobierane leki, lekarze z łapanki, świat marginesu, ale i tak lepiej niż na zewnątrz. "Może ich, ludzi, tam na zewnątrz nie ma? Mam nadzieję, że nie ma. Bo jeżeli na zewnątrz nie ma już ludzi, to mogę wracać choćby zaraz". Mimo niechęci pielęgniarek, więziennej atmosfery, podziału na my (górne piętro, pacjentki zdrowsze) i one (parter, pacjentki bardziej zaburzone), kradzieży i animozji, to wczasy, odpoczynek od przemocy ze strony ojców, wujków, mężów, matek, Kościoła, rachunków, eksmisji i chwilówek, od presji korporacji i własnych nierealistycznych oczekiwań.

Autorka sugeruje, że to książka-pamiętnik, częściowo autobiograficzna, ale może też być świadectwem całych pokoleń pensjonariuszek Kobierzyna. Fantastyczna, refleksyjna lektura. Jedna wada to objętość - w czytniku ok. 100 stron, na których czasem znajduje się akapit tekstu.

#67

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 10, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2018, beletrystyka, panie - Skomentuj


Jakub Żulczyk - Instytut

Tytułowy Instytut to nazwa na domofonie w mieszkaniu, które Agnieszka odziedziczyła po babci. Remontuje je i zasiedla z grupą świeżo poznanych ludzi, kiedy po raz drugi odchodzi od obojętnego i toksycznego męża. Żyje jednak na pół gwizdka, bo czeka na moment, kiedy będzie w stanie sprowadzić do siebie 12-letnią córkę, odebraną jej przez rodzinę męża. To jest ten kawałek fabuły, który ujawnia się w reminiscencjach, przerywających właściwą akcję powieści - Agnieszka i sublokatorzy pewnego dnia, nie z własnej woli, zostają odcięci od świata; odkrywają to dość późno, bo odsypiali poimprezowego kaca. Ktoś zamknął kraty na klatce schodowej, pozbawił ich telefony komórkowe baterii, przeciął kable w windzie, a potem także przysłonił okna panelami. Zdezorientowani bohaterowie nie umieją znaleźć odpowiedzi na pytanie, co tak naprawdę się stało i dlaczego ktoś zostawił kartkę z napisem "To moje mieszkanie". Narasta chaos, bezsilność prowadzi do agresji i konfliktów, ale panika pojawia się dopiero gdy odkrywają, że prześladowcy wchodzą bez ich wiedzy do mieszkania.

Tyle że ta warstwa horroru jest najmniej ciekawa tutaj, zwłaszcza w zestawieniu z zakończeniem (BAV, jvryxn, znfbńfxn betnavmnpwn memrfmnwąpn cół Cbyfxv v znwąpn an hfłhtnpu qehtvr cół, qyn xncelfh mnovwnwąpn yhqmv, cbavrjnż mnżlpmlyv fbovr bqmlfxnć nxheng gb zvrfmxnavr, cbqnebjnar cemrm Jvryxvrtb Mnłbżlpvryn onopr Ntavrfmxv, ójpmrfarw żbavr). To, co czyta się doskonale, to wspomnienia Agnieszki o nieudanym związku, trudnym macierzyństwie i próbie wyjścia i odzyskania siebie.

Inne tego autora tutaj.

#66

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 6, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2018, panowie, beletrystyka - Skomentuj


Angelika Kuźniak - Stryjeńska. Diabli nadali

Pyszna, bogata w szczegóły biografia Zofii Stryjeńskiej, w dużej mierze oparta o pamiętniki tej ostatniej; nie tylko pędzel miała dziewczyna sprawny, ze słowami również sobie doskonale radziła. Miejscami zabawna, tym bardziej, że Zocha była raczej ironistką i miała do siebie duży dystans, ale raczej posępna, bo życie artystki było raczej nieszczęśliwe i niespełnione. Była kobietą pełną pasji - kiedy malowała, oddawała się temu całą duszą, żeby studiować na prestiżowej wiedeńskiej uczelni dla artystów, przebrała się za mężczyznę i przez rok skutecznie ukrywała swoją płeć przed profesorami i studentami. Kiedy się zakochiwała, to bez granic. Pierwszy mąż – jej wielka miłość i ojciec jej trojga dzieci – wysłał ją do psychiatryka (dwukrotnie!), mimo rozwodu kochała go (lub wspomnienie o nim) do samej śmierci. Drugi mąż, uroczy bon-vivant, zaraził ją kiłą; odkryła to przypadkiem dopiero po latach, kosztowało ją to wieczne problemy ze wzrokiem. Przeżyła nieudany romans z Arkadym Fiedlerem. Na to nałożyła się wojna, podczas której straciła kontakt z dziećmi i ze względu na powojenne przemiany, została zmuszona do emigracji.

Ale największym dramatem Stryjeńskiej była miłość do malowania. Dramatem, bo żeby malować, musiała zrezygnować z mieszkania z dziećmi (z przyczyn finansowych i logistycznych dzieci mieszkały w Krakowie z teściami i mężem, malarka nie ukrywała też, że zwyczajnie musiała wybrać i wybrała sztukę) oraz malowała coraz mniej z pasji, a coraz więcej, żeby się utrzymać. Wiecznie w spirali długów, ukrywająca się przed wierzycielami, sprzedająca za bezcen kolejne obrazy, malująca chałturki, żeby mieć na wykupienie futra z lombardu i na bilet na pociąg do Krakowa, żeby spędzić czas z rodziną i dziećmi, absurdalnie była jedną z popularniejszych i wysoko cenionych malarek II Rzeczpospolitej, nagradzana (choć raczej prestiżem i kolejnymi zamówieniami, a nie finansowo) i ceniona.

#65

Napisane przez Zuzanka w dniu środa września 5, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2018, biografia, panie - Skomentuj


Dennis Lehane - Wyspa skazańców

Lata 50. XX wieku. Szeryf federalny, Teddy (Edward) Daniels wraz z nowym partenerem, szeryfem Chuckiem Aulem, płyną na Shutter Island - wyspę, na której przetrzymywani są niebezpieczni, psychicznie chorzy przestępcy. Mają odkryć, w jaki sposób mogła zniknąć jedna z więźniarek/pacjentek, morderczyni trójki swoich dzieci. Personel więzienia/szpitala jest niby przyjazny, ale im więcej zadają pytań, tym bardziej otoczenie staje się wrogo nastawione i ewidentnie widać, że skrywają jakąś tajemnicę. Dziwna i klaustrofobiczna atmosfera na wyspie wpływa na Danielsa, odżywają w jego głowie traumy z drugiej wojny światowej, wspomnienia śmierci dwubiegunowej żony, która zginęła w pożarze wznieconym przez tajemniczego piromana, Andrew Laeddisa. Kiedy okazuje się, że szeryf usłyszał od jednego z pacjentów o tym, że Laeddis przebywa na wyspie, sytuacja zamiast się wyjaśniać, zaczyna się coraz bardziej gmatwać, Daniels musi sobie zadać pytanie z jakiego powodu przyjechał do szpitala: znaleźć zaginioną pacjentkę czy może po to, aby rozliczyć się ze swoimi własnymi demonami. Dokłada się do tego katastrofalny huragan pustoszący wyspę, zaszyfrowane wiadomości, zaginięcie Aule'a, nie wiadomo skąd odnaleziona pacjentka (która jednak może być podstawiona) i wreszcie plotka o latarni morskiej, w której prawdopodobnie prowadzone są niebezpieczne eksperymenty nad farmakologicznym i operacyjnym zarządzaniem agresją; to wszystko doprowadza coraz bardziej chorego szeryfa na kraj zdrowia psychicznego.

I tu w tej powieści twist fabularny jest, jak najbardziej, chociaż najpierw miałam okazję obejrzeć film, za drugim razem zwrot już nie zaskoczył. W wersji filmowej szeryfa Edwardsa gra Leonardo di Caprio.

#64

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 3, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2018, panowie, kryminal - Skomentuj