Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Colin Bateman - Rower przemocy

W blurbie ktoś mądry inaczej napisał, że autor umieszcza jakieś 6 dowcipów na stronę. Bynajmniej nie w tej książce (chyba że jako dowcip traktować przetłumaczenie "pardon my French" na "wybacz, że użyłam francuskiego"). Jest cholernie ponuro, trup się sypie, bomby wybuchają, jak to w Irlandii Północnej. Tytułowy "rower przemocy" (koślawo przetłumaczone "cycle of violence") to ksywka dziennikarza z Belfastu, który z powodu awantury po pijaku w redakcji zostaje przeniesiony do małej, ale bardzo burzliwej miejscowości Crossmaheart. Jego poprzednik zaginął w bliżej niezidentyfikowanych okolicznościach, a dziennikarz szybko dowiaduje się, że zostawił po sobie dziewczynę, Marie, kelnerkę z lokalnego baru. Przewidywalnie szybko się w niej zakochuje i zaczyna prowadzić śledztwo. Dobrze się czyta, acz jest bardzo-bardzo brutalnie. Świat jak z filmu Clinta Eastwooda.

Inne tego autora:

#14

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 24, 2007

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2007, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Lubię nowe matriksy

Pierwszy akapit dedykuję firmie Dolphin, której nienawidzę szczerze. Tak, mają u nas w Almie czekoladki, pokwitłam najpierw przed tabliczkami (6,99 za 70 g to w sumie niedużo, ograniczyłam się do pomarańczowej skórki i różowego pieprzu), potem TŻ pokazał mi palcem pudełeczka z czekoladkami. Wyglądają, jakby zaprojektowała je Hanka - piękne pastelowe pudełka z kwiatuszkami, w środku obłożone bibułką, zawierają lawendę i trawę cytrynową. TŻ ma bardzo dużą siłę przekonywania, czwartek to doskonała okazja do kupowania czekoladek. Nienawidzę też JoP, bo mi kazała iść kupić. A ja tak łatwo ulegam wpływom.

Drugi akapit dedykuję sklepom z naczyniami i domowymi przeszkadzajkami z Portugalii i "Kolorowa kuchnia", któryvh nienawidzę szczerze. Mają prześliczną, niesamowicie kolorową porcelanę, przecudnej urody grube szklanki ozdobione szlifami, śliczne gadżety typu patelenka na JEDNO jajko sadzone. I roboty kuchenne Kitchen Aid. Powoli dojrzewam, żeby wydać 2k zł na mieszadełko z miską. Mówcie na mnie Nigella. Potrzebuję jeszcze domu. Niestety, nie mają tego w Starym Browarze.

W pracy się ze mnie nabijają. Chodzi za mną jeden ze świeższych programistów (ten, co to się wsławił, że sika, nie spuszcza wody i nie myje też rąk) i co koło mnie przechodzi, to robi maślane oczka. Normalnie pastwią się nade mną jak we wczesnej podstawówce. Kolega nosi skórzane kapcie (Holy Guacamoly! Nienawidzę w pracy dresów, rozciągniętych i poplamionych koszulek i kapci, trzymanych "na zmianę" pod biurkiem, obciach jak 150), jak idzie, to skrzypi. Jędza M. zasugerowała, że jak się bardziej z nim zaprzyjaźnię, to też mi kupi takie kierpce. Zero szacunku u współpracowników, normalnie.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 22, 2007

Link permanentny - Kategoria: SOA#1 - Komentarzy: 9 - Poziom: 2


21 marca.

Pierwszy dzień wiosny. Kto do jasnej cholery zamawiał śnieg? Poproszę trochę tej mocy sprawczej, którą dzisiaj wywołałam alarm przeciwpożarowy (przysypiałam nad skryptem i leniwie myślałam, że przydałaby się jakaś adrenalina, a tu pach - bieg po schodach przy dźwiękach syreny), żeby sprzątnąć obleśne padające z nieba i zasiać ciepło.

Pieczołowicie unikam patrzenia na stół, gdzie leżą pierniczki. Przyszły czerwone aksamitne rybaczki w najładniejszym czerwonym kolorze, udało mi się jej wciągnąć na podwozie, ale rozłożone płasko wyglądają lepiej... 4 kilo stracone w ubiegłym roku powróciło i pewnie przyprowadzi znajomych. Niech ktoś mnie zastrzeli.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 21, 2007

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Komentarzy: 4



Stranger than Fiction

Jak już wspomniałam, w kinach będzie można obejrzeć w maju (albo i nie, bo do maja może będą ważniejsze filmy do pokazania). Jak dla mnie StF jest filmem z pierwszej dziesiątki moich filmów. Ciepły, inteligenty, odkrywczy, dowcipny i zwyczajnie ładny. Trochę Kaufmann ("Eternal Sunshine"/"Being John Malkovic"), trochę Neverending Story, trochę "Czekolada". Bohater, Harold, jest urzędnikiem skarbówki, prowadzi uporządkowane życie i nagle zaczyna słyszeć narratora, który opowiada jego życie. Nie przeszkadza mu to aż tak bardzo do momentu, kiedy nie słyszy, że zginie. Niebawem. Wielowątkowa akcja (dzieciak z rowerem, pani kierowca autobusu, pisarka z niemocą twórczą i wspomniany urzędnik), w której wszystkie elementu się na koniec splatają.

Prześliczne wnętrza, ciepłe kolory, ładne miasto (Chicago), fajni aktorzy (boska Queen Latifah, dobry 70-letni Dustin Hoffman). Świetne efekty specjalne (życie jako prezentacja multimedialna).

Mnie się bardzo. Bardzo bardzo. Może to kwestia, że film nie dostał żadnej nominacji do Oskara.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek marca 19, 2007

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 3


Poniedziałek

Chyba się nie nadaję do mediacji. Dzisiaj część dnia poświeciłam na rozstrzygnięcie, kto komu zarąbał krzesło. M. się ostentacyjnie odął, jak się okazało, po części słusznie. P. myślał, że zabrał swoje krzesło, zabrane mu uprzednio przez M., tymczasem zabrał krzesło M., a krzesło P. ktoś podprowadził za ścianę. Potem krzesła wróciły na swoje miejsca, ale jak w dowcipie - niesmak pozostał. I mówią, że to baby się kłócą o pierdoły.

W ramach urozmaicania pożycia kulinarnego kupiłam saszetkę Kamis pt. "Curry Madras". Oprócz curry bierze się kurę i cebulę, smaży, a następnie wlewa zawartość saszetki rozpuszczoną w 100 ml wody. Niebacznie wzięłam przezroczystą szklankę, nalałam wody i wycisnęłam z torebki coś o konsystencji, wyglądzie i kolorze luźnej kupy. 10 punktów za wrażenia wizualne (pachnie na szczęście jak uczciwe curry), jak kto ma ochotę potrenować z koprofagią, to doskonałe będzie do wersji light. W smaku nawet całkiem niezłe, jak się doprawi jogurtem i (pewnie nietradycyjnie) bazylią.

Nie wygrałam w Lotto. Dlaczego?!

Wczoraj byliśmy w kinie na von Trierze, czekaliśmy na rozpoczęcie seansu, z sali słychać było muzykę. Błyskotliwie zauważyłam, że jak muzyka, to na pewno nie oglądają von Triera, po czym na potwierdzenie moich słów z sali wypłynął rządek moherów. Wprawdzie nie grali już filmu o człowieku, któy został koni^Wpapieżem, ale Trypryk rzymski dalej się trzyma. Zdumiewa mnie przy okazji, że rozmaite pierdzistołki narzekają, że piraci zabijają polskie kino. Do jasnej i ciężkiej, obejrzałam właśnie za-je-cudowny film, "Stranger than Fiction". Premierę miał jesienią ubiegłego roku. Na DVD wyszedł pod koniec lutego. Kiedy będzie w kinach w Polsce? Tak, w maju 2007. Zapewne w liczbie kopii 5. Ilu ludzi na niego pójdzie? 1000? Dziękuję serdecznie, niech Was przenajświętszy człon w samo serce strzeli.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek marca 19, 2007

Link permanentny - Kategoria: SOA#1 - Komentarzy: 7


Zakupy w SF

Przy okazji wyciągania resztek piątkowego śniadania z lanczboksa (banan i kiwi przeżyło, kawałek chlebka też), wpadł mi w oko nadruk na pudełku. I dzięki temu przypomniało mi się, że nie pochwaliłam się moim lanczboksikiem w kolorach optymistycznych.


Firma "Paperchase" [2023 - strona nieaktualna] jest zła bardzo, bo oprócz kolekcji w kolorach pasiasto-optymistycznych, ma również kolekcję w kotki.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 18, 2007

Link permanentny - Kategorie: Przydasie, Listy spod róży, Fotografia+ - Tag: usa - Komentarzy: 7


Neil Gaiman - Chłopaki Anansiego

Z Gaimanem mam taki problem, że uważam go za hochszlaplera. Dobrze pisze, zręcznie i z polotem, ma dobre dialogi, ale nie kryje się za tym żadna treść. Czytam, czytam, przeczytałam i już w tym momencie nie za bardzo umiem powiedzieć, czemu mi się dobrze książkę czytało i o czym była. Ale pamiętam opisywane przez niego wątki i postacie z innych książek i innych miejsc kulturowych; Gaiman to zręcznie zbiera i przetwarza, ale często mam wrażenie, że nie dokłada od siebie żadnej wartości dodanej.

W porównaniu z innymi książkami Gaimana, jest mało brutalnie, bardziej mistycznie, ale ten mistycyzm taki na okrętkę szyty. Młody człowiek dowiaduje się, że umarł jego ojciec, który był bogiem i przy okazji on sam jest półbogiem (mimo że ciapą, któremu w życiu nic nie wychodzi). Pół, bo drugie pół to jego brat, który został w dzieciństwie odesłany gdzieś przez złą sąsiadkę-czarownicę. I jak to zwykle w post-modernistycznym fantasy, jest wędrówka przez przenikające się realnie i nierealne, żeby dwa scalić w jedno i rozwiązać przez lata narosłe problemy. Da się przeczytać, ale zdecydowanie lepiej wspominam brutalnych "Amerykańskich bogów" czy zabawne "Nigdziebądź" (chociaż ni cholery nie pamiętam, które wątki pochodziły z tej książki, a które z Resnicka "Polowania na jednorożca"[1]).

[1] I nie sprawdzę, bo ktoś wziął i obie pożyczył. SMJ, poproszę z powrotem.

Inne tego autora:

#13

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 18, 2007

Link permanentny - Tagi: 2007, panowie, sf-f - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 12


Szef wszystkich szefów

Dobry film treściowo, totalnie zrąbany technicznie. Jak słyszę Lars von Trier, to mi się zapala mała czerwona lampka i słyszę pisk "crap! crap! crap!". Mam wrażenie, że cała filozofia von Triera (dźwięk z kamery, światło naturalne, zdjęcia z ręki i inne cudowania) mają za zadanie ukryć, że Trier ni cholery nie umie filmów kręcić (doskonale by się wpisał w kino polskie, kulejące pod tymi względami, ale tu przynajmniej nikt nie udaje, że spartolony dźwięk to maniera ahtystyczna). Tragiczny montaż (porwane, czasem przeskakujące sceny), oddech kamerzysty zza pleców, buro i obleśne. Ja wiem, że to niby taki zabieg, że ważna treść, a nie forma, ale bez przesady. Nawet najlepsza treść traci, jak kamera lata jak u menela pod sklepem.

Da się przeżyć, bo film ciekawy. Aktor ma udawać szefa, którym do tej pory zasłaniał się przy każdej decyzji właściciel firmy tylko po to, żeby firmę sprzedać. Im głębiej wchodzi w firmę, tym lepiej poznaje ludzi i wszystkie zakulisowe machinacje. Jest śmiesznie na początku, ale potem się okazuje, że raczej smutno. Śmiesznie, bo sytuacje typu "przychodzi laik do firmy IT i wydaje mu się, że świetnie sobie radzi" są w firmie IT na porządku dziennym (tylko się można przerzucać nazwiskami). Smutno, bo to dość prawdziwa historia o tym, jak łatwo podejmować złe decyzje, zakrywając się mitycznym "szefem", nie biorąc odpowiedzialności za nic i będąc cały czas "dobrym kumplem".

Niezłe, ale nie ma żadnego powodu, żeby iść na to do kina. Bynajmniej nie po to, żeby formę podziwiać.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 18, 2007

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Konsumpcyjna niedziela

Otworzyli nową część Starego Browaru, to i poszłam już po tygodniu. Ogólnie na plus, SB ma styl, nowa część jest równie spójnie zrobiona co stara.

Wygląd: 10/10 - jest absolutnie pięknie, zachwyciła mnie metalowa klatka schodowa z okienkami, coś uroczego.

Sklepy spożywcze - niam. Kuchnie świata - mają ogromny potencjał, dużo meksyku, Dr Peppers, Jelly Beansy (niestety, dość odęta panna kasowa na pytanie o beef jerky odpowiedziała elokwentnie "nie przypuszczam"); Alma - niezły wybór słodyczy (białe toblerone, jak kto lubi, czekoladki austrackie), niezłe sery (tanio Irish Cheddar).

L'Occitane: pięknie pachnie. Ceny dość okrągłe.

Knajpy: niestety kiepsko. Złota rybka - porażka totalna, mają tylko "zestawy", czyli oni ustalają, ile mi ryby walną na talerz, dowalą frytek, których nie chcę, a surówki z wiadra, bo za inne to trzeba dopłacić. Czerwone Sombrero - lepiej iść do knajpy w pasażu Apollo, większe porcje, klimatyczniejsza knajpa. Do tego jakiś matoł wpadł na pomysł, że co będzie plebs siadał gdzie chce, więc "jest zakaz"[1] siadania przy jednym stoliku z żarciem z dwóch knajp.

[1] Zakaz olałam, chyba wyglądałam na dość wkurzoną "zestawem" ze Złotej rybki, żeby ktoś przychodził mi tłumaczyć, że mam zjeść kolację przy innym stoliku niż TŻ, jedzący żarcie z innej knajpy.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 18, 2007

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Komentarzy: 4