"Shoe-shopping" w "Scrubs" to był sygnał, że panowie mogą zacząć myśleć o czymś zupełnie innym, co zupełnie serio polecam. Bo będzie o butach. W kwestii butów jestem marudna do obrzydzenia i kupienie czegokolwiek zajmuje mi wieki. A to podeszwa nie taka (tak, ma być prosta, nie zachodząca na but), a to obcas zupełnie nie (albo prosty albo szpilka, żadnych rozklapcianych konstrukcji, wyglądających tak, jakby ktoś na nie nadepnął i nie dały rady się już podnieść), a to całość buta obfajdana ozdóbkami, cekinami, szwami w kolorach zupełnie innych niż trzeba, a to z lakierowanej skóry (i się świeci jak psu części frywolne), a to z czubem, który budzi jedynie silne uczucie umieszczenie go w zadku pożal się Bogini projektanta albo - równie okropne - wyciętym w kwadrat. I mniej więcej tak wygląda każde moje wyjście po nowe buty. TŻ jest człowiekiem cierpliwym i ofiarnym, nie zraża się, jak obdarzam niechętnym spojrzeniem każde pokazywane przez niego obuwie, ale staram się go nie męczyć specjalnie. Dlatego w tym roku kupiłam sobie akurat na zakończenie zimy kozaczki za pomocą trzech przypadkowych kliknięć na stronie butyk.pl. Wyglądają jak obuwie noszone przez Mimblę w "Dolinie Muminków w listopadzie" (ogólnie mam wrażenie, że wszystkie Mimble nosiły takie same ciuchy i obuw) i może dlatego budzą u mnie bardzo pozytywne konotacje.
I tyle (jak nie ma się o czym pisać, to można pisać o butach *eg*). Na zakończenie - "lace bra" (tym się w "Scrubsach" przywraca panów do życia).