Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Od jakiego momentu zaczyna się nałóg?

Z "Kolportera", który zanęca informacją "Prawie wszystko za pół ceny" wyniosłam stertę książek[0], których nie mam gdzie położyć i które pewnie będę czytać przez najbliższe pół roku, czego sobie i wam życzę.

Zawartość półek oczywiście przebrana, ludzie krążą jak sępy, dosłownie sprzed ręki nieuprzejmy i dość dziko wyglądający młodzian wyjął mi beletryzację "Reykjavik 101" (no ja się z takimi bić nie będę, a nawet trochę podziwiam, że naród się garnie do czytania[1]), chociaż może to i dobrze. Jakieś 6 książek odłożyłam, a po dwie muszę wrócić. Przynajmniej będzie jakieś urozmaicenie między wschodnimi kryminałami, bo i coś z krajów latynoskich: "Moje drzewko pomarańczowe" de Vasconcelosa, coś lokalnego: "Kłopoty to moja specjalność, czyli kroniki socjopaty" Koziarskiego (po streszczeniu węszę coś na miarę pręgierzowego Osadnika), "Puszkę" Kosmowskiej i "Za króla, ojczyznę i garść złota[2]" Brzezińskiej i Wiśniewskiego, coś anglosaskiego: "Sekrety sypialni mistrzów kuchni" Welsha i "Z wąskim psem do Carcassone" Darlingtona, czeskiego: "Proszę się nie rozłączać" Obermannovej czy rosyjskiego: "Koronację" Akunina[3] (jednak, wiem, ale to jednak bardziej cywilizowany świat niż kraina noworuskich). Ale zacznę chyba od "Na węgierskim stole pysznie i domowo" Klary Molnar i Tadeusza Olszańskiego, albowiem kuchnia węgierska to coś, co miło się do poduszki czyta. Tak myślę.

[0] Wybieranych na macanego, bo przecież nie noszę w portfelu kartki z listą 100 tytułów, które chcę mieć. Żeby tylko 100. Chociaż może zacznę drukować wish-listy z Merlina czy innego chce.to?

[1] Albo, w wersji pesymistycznej, bierze co chwytliwsze tytuły na handele na Allegro.

[2] I za brzęczący pasek magnetyczny, przy którym ochroniarz mnie uspokajał, że nawet jak zacznie piszczeć mi przy zakupach w Carrefourze, bo tam kolporterowe nieodbezpieczone piszczą i vice versa, to mam pokazać paragon, bo przecież nie ukradłam i mam się nie stresować, że piszczy. Musi uczciwie wyglądam, bo człowiek się przejął.

[3] Używka na Allegro dochodzi do 95 zł (plus przesyłka), w Kolporterze - 13 zł, so suck it! (No jak szkoda, że nie chce mi się robić tego, co tu[1]).

EDIT Musiałam wrócić, albowiem lektura paragonu wykazała, że kazali mi zapłacić dwa razy za tę samą książkę. Z powrotu wynikła kolejna Polakowa, Guareschi, Karin Fossum (kryminał z Norwegii) i ku mojemu zadowoleniu nowa książka duetu Sjowall/Wahloo. Chyba nie wyszłam na tym na plus finansowo.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 18, 2009

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Sue Grafton - P jak przestępstwo

Kinsey może pracować nawet dla antypatycznej klientki, czemu nie. Była żona zaginionego lekarza wynajmuje ją do rozwiązania tajemnicy miejsca pobytu jej eks-męża. W tym tomie wszyscy coś ukrywają i kłamią, a dzielną panią detektyw w ostatniej chwili omija romans z seksownym młodszym mężczyzną. Mimo że rzecz się dzieje w słonecznej Kalifornii, w Santa Teresa w listopadzie pada, wieje i ogólnie jest paskudnie zimno.

Inne tej autorki tutaj.

#38

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 18, 2009

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2009, kryminal, panie - Skomentuj


Adrenalina 2 (Crank 2: High Voltage)

Powiedzieć, że Adrenalina to zły film, to za mało. To jest tak bardzo zły film, że aż boli. Pierwsza część już była bardzo zła i mimo że kończyła się hcnqxvrz m uryvxbcgren, bohater nadludzkim wysiłkiem przeżył (i proszę mi nie marudzić, że psuję zakończenie, było oglądać). Teraz zamiast śmiertelnego zastrzyku, po którym całą pierwszą część musiał produkować adrenalinę, żeby przeżyć, budzi się z wyciętym sercem (zastąpionym sztucznym, które mu starczy na kilka dni) i ze świadomością, że cały zostanie rozdysponowany na organy. I jak wątrobę, trzustkę czy inne nerki by przeżył, tak na przeszczep genitaliów się nieco oburza, rozwala imprezę i idzie szukać swojego serca, demolując połowę L.A. Jako że sztuczne serce jest na baterię, która się szybko wyładowuje, musi co jakiś czas naładować się w dowolnie wybrany sposób - czy to za pomocą akumulatora, stacji rozrządowej czy za pomocą pocierania o skąpo ubraną Amy Smart (ależ oczywiście, że w miejscu publicznym, tyle że z wypikselowanymi narządami). Bedgaje giną z rozpryskiem, dużo pościgów i wypadków, urocza drugoplanowa para z syndromem Tourette'a na całym ciele (dla fanów Ling Bai - tak, gra Ling Bai), dużo golizny (również podczas protestu aktorów porno), a do tego co chwila oko puszczane do widza w najlepszym tarrantinowskim stylu. Dla fanów muzyki filmowej - mocna i składna ścieżka przygotowana przez Mike'a Pattona.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 17, 2009

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 1


Cudze chwalicie...

... więc żeby nie było, to w Poznaniu też zdarzają się imprezy, na które koniecznie trzeba pójść. I można narzekać, że polskie festiwale jedzenia są przaśne (bo są, co zrobić, taką w większości mamy kulturę jedzeniową), że przeraźliwie urągają higienie (ja na ten przykład jednak boję się kupować wędzonej rybki, wędlin czy nawet serów z niechłodzonych straganów, leżących cały dzień w upale i wąchanych przez setki przechodniów), że główna celebryta zaproszona na poznański rynek to Pierwszy Blagier Rzeczypospolitej, ale i tak jest to wielki krok naprzód (i nie chodzi mi o to, że stoimy nad przepaścią).

Sery korycińskie, sery owcze, mnóstwo wyrobów z miodu i ziół (od klasycznego w słoiku, na piwie i kosmetykach kończąc), gliniane i wiklinowe naczynia, lokalne wędliny, trochę przetworów z warzyw i owoców (może w piątek było więcej, wczoraj dość marnie - ten teren mnie trochę rozczarował, bo jednak kilka firmowo opakowanych słoików z sałatkami warzywnymi to biedne takie jest; wiem, że nie mamy oliwek, ale są piękne owoce i warzywa, z których można cuda robić), pieczywo, smalec i kiszone ogórki. Rok temu było biedniej, bardziej jarmarcznie, w tym roku o wiele lepiej i bardziej spożywczo. Szczególnie ujął mnie namiot hotelu Andersia, serwującego swoje potrawy ze srebrzystych podgrzewaczy przez kelnerów w strojach odświętnych, ale nie wiedzieć czemu i tak TŻ ustawił się w kolejce do straganu obok, gdzie kiełbaski z grilla serwowała kawiarnio-restauracja Pod pretekstem.

Dla tych, co nie zdążyli - jeszcze dzisiaj można festiwal znaleźć na poznańskim Rynku.

EDIT: I za osobistą zniewagę uważam, że młody człowiek robiący bańkowo-mydlane cuda z pomocą wiadra i dwóch kijów ze sznurkiem przestał te cuda robić, jak zbliżyłam się z aparatem. Mam żal i jedno kiepskie zdjęcie.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 16, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 2


Eureka

Jeden z moich ulubionych seriali trochę-komediowych, aczkolwiek nie z gatunku tych, na których odcinki czeka się z zapartym tchem. Jack Carter, policjant z wielkiego miasta trafia przejazdem do małego miasteczka, które okazuje się być zasiedlone przez ludzi o niesamowitych umiejętnościach naukowo-technicznych, co nie jest aż tak dziwne, ponieważ w miasteczku znajduje się tajna wojskowa baza naukowa, testująca najnowsze technologie na potrzeby potęgi - baczność - Stanów Zjednoczonych. Mimo że Carter nie należy do ścisłej czołówki naukowców (nie ukrywajmy - jest błyskotliwym policjantem, ale całka to taki szlaczek), jego umiejętności mimo początkowej nieufności ze strony mieszkańców doskonale przydają się w miasteczku pełnym wynalazków mogących wywoływać kataklizmy, wybuchy czy zmianę polaryzacji magnetycznej Ziemi. Jego zdrowy rozsądek, cynizm, cięty język i nieskrywana niechęć do rozbuchanej wynalazczości mieszkańców daje uroczy efekt.

W każdym sezonie serialu pojawia się jakaś tajemnica - a to tajemniczy artefakt niewiadomego pochodzenia, a to podróże w czasie, a to dziwnie zachowująca się osoba z nadzoru wojskowego, która bardzo chce coś ukryć bądź odkryć (nie jest to jakaś egzotyczna sprawa, bo każdy z bohaterów ma coś do ukrycia, chociażby dlatego, że nie bardzo panuje albo nie zdaje sobie sprawy ze skutków swojego eksperymentu). Do tego pojawia się bardzo bogata paleta postaci drugoplanowych - piękna i niesamowicie sprawna zastępczyni szeryfa Jo Lupo, prawie że zwyczajny mechanik samochodowy Henry Deacon, który okazuje się być jednym z najbłyskotliwszych lokalnych naukowców, archetypowy geek w okularach, Douglas Fargo czy inteligentny dom, w którym mieszka szeryf, S.A.R.A.H.

Aktualnie kończy się trzeci sezon, w PL pierwsze dwa byłe emitowane na Canal+.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 15, 2009

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 2


Jesień idzie

Zawsze faza schyłkowa lata zaczynała mi się w dzień urodzin (nie, to jeszcze nie dziś, ale dziękuję). W tym roku jakoś wszystko szybciej się dzieje. Wczoraj zauważyłam, że już dojrzała jarzębina. Kiedyś oznaczało to, że trzeba iść do szkoły, teraz już tylko, że dni są coraz krótsze, wieczory zimniejsze, a lenistwo letnich dni zaczyna być zastępowane jesienną kampanią o kolejny słoik przetworów (nie że ja przetwarzam, bo ja z tych pracowitych inaczej, skrzętnie zjadam efekty pracy innych). W tym roku mam dodatkowo ogromne poczucie schyłkowości, zmiany epok i przejścia ze znanego Dziś do mało znanego Jutro.

Snułam się leniwie po uliczkach Suchego Lasu, po głowie chodził mi nucony zmęczonym głosem Lindy tekst "Filandii" Świetlików. Się zmienia. Przemija. Przechodzi. To ostatnie takie lato. Bo jesień idzie i nie ma na to rady.

PS Zjadłabym sobie tych małych żółtych śliweczek. Czemuż ach czemuż rosną przy ruchliwych ulicach, a nie leżą w koszach na straganach?

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 14, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 8


Papo Smurfie, daleko jeszcze?

Bez względu na odległość do przejścia, Papa Smurf zawsze mówił "Nie, moje drogie smurfy, zupełnie blisko". Tak jest w przypadku nawet najmniejszego remontu. Ta najgorsza część, wymagająca fachowca, zrobiona, ale pozostaje a) burdel poremontowy, b) konieczność przeorganizowania tego, co się ruszyło w okolicach związanych z przemeblowaniem, c) wprowadzenie drobnych a koniecznych popraweczek, które zajmą następne pół roku. Optymistycznie. A, zapomniałam o zakupach, bo nowa tapeta pokazuje, że nielakierowane komódki z IKEI nie są jednak najpiękniejsze na świecie i teraz nie za bardzo mi konweniują z resztą (a katalog Skalika na mnie irytująco zerka). I żyrandol. I to słowo na "l", co jak mówię je głośno, to TŻ patrzy na mnie jak na insekta. Chyba się udam na wewnętrzną emigrację, zastanawiając się, kto za mnie ogarnie cztery koszyki z pierdołami z komód, resztki garderoby i zaśmieconą kuchnię.

Tapeta: Calypso 42530 [2018 - link nieaktualny]
Drzwi: Porta Oxford dwuskrzydłowe harmonijkowe.

PS Tak, mam krzywe ściany.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 11, 2009

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 20


Terry Pratchett - Nacja

I znowu ambiwalentnie - z jednej strony Pratchett trzyma poziom, dając doskonale napisaną, wzruszającą (no komu nie drgnął muskuł po przeczytaniu "... i dlatego rodzimy się w wodzie, nie zabijamy delfinów i spoglądamy w stronę gwiazd", bo mnie i owszem) książkę o alternatywnej historii Ziemi, na której uchował się naród o bogatej, kilkudziesięciotysięcznej historii, ładnie splecionej ze znaną nam monarchią brytyjską. Z drugiej - książka w porównaniu z bogactwem kreacji Świata Dysku jest nijaka i dość płaska. Na maleńką wysepkę gdzieś na krańcach świata po uderzeniu tajfunowej fali (czy co tam robi taki duży plusk, co zmiata ludzi, domy i żywinę wszelaką) trafia angielska arystokratyczna nastolatka, poszukująca ojca, brytyjskiego lorda, 138-ego w kolejce do tronu. Dalej jest ładnie, choć nie dość, że przewidywalnie (opcja była tylko w kwestii zakończenia, bo równie dobrze pasowało złe i dobre), to dość pedagogicznie, trochę młodzieżowo i mniej cynicznie niż to na przykład w książkach o Straży jest. Dzikusy okazują się bardziej cywilizowani i ludzcy od poddanych korony brytyjskiej, następuje starcie ludów pierwotnych z cywilizacją, wychowana w wiktoriańskiej posiadłości i odziana w stertę halek Ermintruda (zwąca siebie samą - nie dziwię się - Daphne) poznaje, jak wygląda prawdziwe życie. Gdyby napisał to inny autor, byłabym zachwycona. U Pratchetta - na poziomie słabszych powieści dyskowych. Treściowo podobne do "Pomniejszych bóstw", ma parę bon-motów, ale raczej do zliczenia na palcach, a nie zachwycania się co kilka stron; raczej (i to pod koniec książki) lekkie skrzywienie ust w uśmiechu niż coś, do czego warto wracać.

I wbrew opinii z połowy lektury, kiedy to zastanawiałam się, po co Pratchett marnuje swój cenny czas na książki dla młodzieży - nie jest to książka zła, ale nie jest też bardzo dobra. Miły, czytalny średniaczek.

Inne tego autora tutaj.

#37

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 10, 2009

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2009, panowie, sf-f - Skomentuj


Tatiana Polakowa - Karaoke dla damy z pieskiem

Czytało się lepiej niż Doncową, ale słabiej niż Marininę. Wiem, że wyjdzie, że jestem marudna, ale dalej każdy kolejny autor płci dowolnej, pochodzący z krajów na wschód od Polski, wywołuje u mnie uczucie obserwowania tygrysa przez pręty klatki, bo i śmiesznie, i straszno. Olga, taki na pół prywatny detektyw, na pół PR-owiec u jednego z bardziej potężnych decydentów w mieście (jak zwykle trafiłam w któryś z kolejnych tomów, więc niektórych rzeczy się bardziej domyślam), współpracuje z lokalną (oczywiście szeroko skorumpowaną) milicją i mafiozami (z którymi okazjonalnie sypia[1]). Zaczepia ją na bankiecie obca kobieta i sugeruje, że niebawem zginie, a od Olgi winszuje sobie, żeby wykryła jej mordercę. No to Olga wykrywa, dzielnie łącząc prywatne zobowiązania, seks i pracę.

Książka bardziej sensacyjna niż kryminał, dodatkowo bogato okraszona wstawkami damsko-męskimi, również takimi bardziej brutalnymi (bo rosyjska dusza czasem wymaga, żeby kobiecie lutnąć). Czyta się wartko, acz całość akcji zrobiła na mnie wrażenie dość chaotyczne - w połowie się zgubiłam, kto jest z kim, kto przeciw, kto dobry, kto zły (tu myślę, że to nie wada narracji, a tej rosyjskiej niedookreślonej ambiwalencji, w której nie ma czarne-białe, tylko szare, czasem zabarwione na krwisto-czerwone) i tak naprawdę - czy komukolwiek zależy na wykryciu sprawcy morderstwa.

Nie zrozumiałam też całości tytułu - owszem, damę (Olgę) i pieska (kapryśnego jamnika Olgi) ulokowałam. Ale dlaczego karaoke?

[1] W końcu czemu by nie, Szeroko Pojęci Mafiozi[2] mają czas, pieniądze i zapał, a Olga jest kobietą młodą, piękną i posiadającą całą szafę luksusowej przyodziewy, choć - co popularne w kobiecych kryminałach - na co dzień nosi adidasy, dżinsy i się nie maluje, zostawiając fryzjera i brylanty na specjalne okazje, co nie zmienia faktu, że cały męski świat jest nią zachwycony.

[2] Ależ oczywiście, że SPM mają złote serduszka, ogólnie postępują prawomyślnie i stanowią podporę społeczeństwa, broniąc ładu i porządku. A to, że mają nierejestrowaną broń, w razie potrzeby najpierw torturują ludzi, a dopiero potem obcinają język, omijają prawo tak skwapliwie jak przechodzień psią kupę na chodniku, tu skorumpują, tu postraszą, to taki niuansik.

Inne tego autora:

#36

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 10, 2009

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2009, kryminal, panie - Komentarzy: 7