Jasno, biało, oślepiająco. Od oceanu bryza, ale oszałamiający skwar. Drzewa, które roboczo nazywam baobabami, chociaż pewnie to zupełnie co innego.
Wszystko jest dobrze do wieczora, kiedy pada pytanie "A teraz wracamy już do domu?". Córka ma ten sam gen, co my oboje z TŻ, chociaż umiemy sobie wmówić, że i poza domem jest komfortowo. Ona jeszcze nie.
A sopa de peixe to nie jest zupa z groszku, tylko rybna. Ale i tak była dobra.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 18, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
monte-gordo, portugalia, algarve
- Komentarzy: 5
[Aktywność zastępcza.]
Cała rodzina Romanowych wyjeżdża do Miami, tak bez problemu - Katia dostaje pracę w klinice, reszta rodziny (Sierioża i Julia) w agencji reklamowej, Kiriusza będzie się uczył w amerykańskiej szkole (o jakże niskim poziomie w porównaniu z moskiewską). Nic to, lecą trzy psy i kot (jednym samolotem!), a żaba - której nie wolno opuścić Mateczki Rassii - jedzie przemycana w kieszeni najmłodszego. Na tę okoliczność Lampa, która jednak wizy nie dostała, bo jest bezrobotna, ląduje jako opiekunka domu znanego pisarza kryminałów, Konrada Razumowa. W domu wyfiokowana któraś z kolei żona, Lena, jej 4-letni syn i 13-letnia Liza (z poprzedniego związku Razumowa), nastolatka, która nie jest w stanie zagotować wody oraz rozpuszczona służba - kucharka kradnie, a pokojówka niedwuznacznie się pręży przed autorem w odzieży frywolnej. Lampa wprowadza porządki, tyle że chwilę, bo któregoś wieczora podczas zabawy z synem Razumow pada martwy. Okazuje się, że jeden z pistoletów, którymi się bawił z 4-latkiem, nie był atrapą. Lena wysyła dziecko z nianią na Cypr, po czym zostaje aresztowana, bo pistolet jest zarejestrowany na jednego z jej kochanków. Eulampia zostaje z domem i córką zmarłego oraz - jak się łatwo domyślić - śledztwem, ponieważ okazuje się, że morderstwo odbyło się dokładnie według ostatniej, nieopublikowanej powieści autora. Ponieważ w poprzednich opisywał pikantne historie ze swojego otoczenia, tak może być i tym razem. Lampa zaczyna śledzić potencjalnego mordercę, człowieka pozbawionego zasad, doprowadzającego kochające go kobiety do ruiny, tyle że... nieżyjącego. Czy rzeczywiście umarł w pożarze w więzieniu - do wyjaśnienia tego potrzeba wycieczek pod Moskwę, uczynnego sąsiada oraz dużo uporu, bo tym razem znajomy milicjant jest na urlopie w Dubaju, a pozostali na komendzie odsuwają Lampę od śledztwa.
Elementami rozrywkowymi są: edukacja 13-latki, która nie umie zapalić gazu i zagotować wody, ale przynajmniej jest chętna i angażuje się w gospodarstwo domowe (nawet kosztem tego, że usiłuje wykonać sodę gaszoną za pomocą zapalania i moczenia), próba nauczenia młodego mafiozo porozumiewania się elegancką mową zamiast grypsery oraz wychowywanie w domu kociaka, kupionego pod giełdą zwierząt (poruszony problem nielegalnych hodowli z 12 miotami w ciągu roku) i szczeniaka (który potencjalnie jest mastiffem, porzuconym w zaspie).
Inne tej autorki tu.
#62
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 16, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, kryminal, panie
- Skomentuj
Im dalej w cykl, tym Joe Alex bardziej tęskni za Karoliną, która tym razem zamknięta w swoim mieszkanku (i chroniona przez cerberowatą służącą) odcyfrowuje tajemniczy papirus, sugerujący, że kreteński labirynt znajduje się na jednej z wysepek morza Egejskiego. W Admiralicji Brytyjskiej, gdzie Joe ma oczywiście znajomości (nie darmo jest lotnikiem-bohaterem), od ręki znajdują na podstawie danych z papirusu wyspę. I cudownym trafem instytut dostaje nagle grant od anonimowej staruszki, do wydania na wyprawę archeologiczną. Płynie więc cały zespół Karoliny - bogate małżeństwo Gordonów własnym jachtem, reszta - profesor Lee, Karolina i troje pozostałych - dwóch mężczyzn i kobieta - statkiem. Alex nie byłby sobą, gdyby przypadkiem nie dowiedział się z akt Scotland Yardu, że profesor ma coś do Roberta Gordona. Dociekliwy czytelnik dowiaduje się też, że wszyscy uczestnicy wycieczki - oprócz Karoliny - coś do niego mają.
Alex oczywiście ma w małym palcu grecką mitologię i historię wierzeń Kreteńczyków, tym razem to Karolina patrzy na niego z ogromnym uczuciem. Nie tylko dlatego, że w newralgicznym momencie dostarcza jej alibi.
Na wyspie jest tylko latarnik, Alex, ekipa dystyngowanych archeologów i mnóstwo jaskiń, które zespół zaczyna parami badać (oprócz jednego z panów, który płynie na ryby, bo lubi łowić i nie ma pary do eksplorowania). Do tego dochodzi intensywna burza, uderzająca na wyspę. Nie wiadomo po co Robert Gordon wychodzi sam w środek nawałnicy (wiadomo, idzie sprawdzić, czy jacht jest bezpieczny, ale logika tego jest ewidentnie w celu zawiązania intrygi) i jak się łatwo domyślić, nie wraca. Znaleziony zostaje z zabytkowym posążkiem w skrzyżowanych rękach (sugerującym klątwę Pani Labiryntu) oraz rozbitą głową, co daje niedwuznacznie sygnał, że rzeczywiście na wyspie jest skarb. I morderca. Kiedy i grecki latarnik zostaje znaleziony martwy, wiadomo też, że morderca jest jednym z uczestników wycieczki. Tyle że wszyscy byli razem w baraku i nikt nie miał szans zabić ofiary. Detektyw jednak nie wierzy w klątwę i mimo braku możliwości sprawdzenia odcisków palców oraz dokładnego czasu zgonu uważa, że morderca nie jest nadprzyrodzony.
W tle antycypacja Indiany Jonesa z łażeniem po jaskiniach, zapadniami, ukrytymi przejściami i szukaniem skarbów, które czekają na szczęśliwego znalazcę mimo kilku tysięcy lat pozostawania w ukryciu.
Obowiązkowa porcja szowinizmu: Karolina w spodniach, przekraczająca jako pierwsza od 150 lat próg gabinetu admirała ("Mimo to admirał opanował się natychmiast"). Wyjątkowo bez aluzji do Joyce'a i narzekania, ze Alex chciałby napisać Prawdziwą Literaturę, a nie jakieś tam kryminałki; może dlatego, że klimat ewidentnie turystyczny i wakacyjny.
Inne tego autora tu.
#61
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 15, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, kryminal, panowie, klub-srebrnego-klucza
- Skomentuj
[14.08.2013]
Gdzieś na obrzeżach umysłu mam wspomnienie, że przy okazji którejś przesiadki wyszłam z dworca w Kutnie do miasta, bo miałam czas. Ale że było to raczej w zapyziałym PRL-u, więc i tak nie pamiętam. Ale serio - czasem powątpiewam, czy poza dworcem istnieje w ogóle jakieś miasto.
Ze sporym zaskoczeniem powitałam fakt, że WTEM (to WTEM to takie nieraptowne, bo remont był w 2011) na dworcu w Kutnie jest jak w Europie - dworzec jest wyremontowany i czysty, z podjazdami dla niepełnosprawnych, toalety są pachnące (płatne 2 zł, ale i tak warto), a całość zdecydowanie jest miłym akcentem w połowie podróży skądś-dokądś. Kult się zdezaktualizował (fakt, nie byłam tam w nocy, ale myślę, że i wtedy nie wychodzą upiory).
PS W kiosku na dworcu są znaczki i pocztówki z dworcem. Zaczęłam nowy trend wysyłania pocztówek z dworca w Kutnie.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 15, 2013
Link permanentny -
Tagi:
polska, kutno -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+
- Komentarzy: 6
To nie tak, że nie czekałam w tym roku na lato z poczuciem, że muszę delektować się każdym dniem. Bo czekałam. Tyle że nie spodziewałam się, że nałożą mi się upały z koniecznością ponadnormatywnego przebywania w bezcienistych okolicach. I wyszło, że jednak słabo znoszę nieustające 32-36 stopni, odbija mi się na elan vital, która to elan myśli tylko o tym, żeby zawinąć się do łóżka i wyjść wieczorem. Nie rejestruję upływu czasu w upale, zwijania się owocowych straganów, czerwienienia jarzębiny. Tak zupełnie bez żalu, jak nie ja. Może nie dopadnie mnie w tym roku kryzys kolejnych urodzin?
Wprawdzie nie w weekend, ale w tygodniu, pozwoliłam się wywlec nieletniej nad ostatnio ulubione jezioro w Lusowie. Wprawdzie skręciłam w nie ten zjazd na rondzie ("Mamusiu! Tam będą patykowilki!"), ale do jeziora jedzie się łatwo, trzeba minąć kościół i lekko w lewo. Za pomostem kaczki, przed pomostem ważki, ciepła woda i piasek.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 10, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
lusowo, polska
- Komentarzy: 2
Słomczyński wychodził z założenia, że - chociaż kryminały to rozrywka dla klasy niższej - warto przy okazji nieść kaganek oświaty. Tym razem motto pochodzi z "Eumenid" Ajschylosa, a cichym ścigały lotem ćmy z gatunku Atropos L., nazwane na cześć jednej z Mojr. Bo, jak w poprzednich tomach... "Może kiedyś napiszę książkę...? - szepnął podejrzanie rozmarzonym głosem. - Książkę, na miarę epoki, wielkie wspaniałe dzieło, które będę co wieczór wyciągał spod poduszki[1] i odczytywał ze skupieniem, żeby potem z czcią ucałować własną rękę. Obawiam się tylko, że nikt tego nie będzie czytał i wszyscy będą mieli mi za złe, że marnuję czas zamiast pisać dobre, precyzyjnie zbudowane zagadki dla domorosłych detektywów (...)".
Nietypowo, akcja właściwa się dzieje post factum - Joe Alex kupuje domek z ogrodem na przedmieściach Londynu, z delikatną sugestią, że to miejsce na wychowywanie dzieci (na mniej zawoalowane sugestie czas przyjdzie dwa tomy później). Zbiera swoich przyjaciół - komisarza Parkera z małżonką i pannę Beacon, żeby przeczytać im swoją opowieść o zbrodni, która wydarzyła się w ogrodzie domu obok.
W domu obok mieszkał Gordon Bedford, znany ekonomista i zamiłowany entomolog. Miał młodą, piękną żonę oraz młodego asystenta (jak się okazuje, skłaniających się ku sobie), Cyrila, brata-lekkoducha, który roztrwonił swój spadek, pozostając niechętnie ze starą żoną i pocieszając się młodą służącą. Porobiło mu się za plecami dziwnych układów, któregoś poranka więc został znaleziony otruty cyjankiem, którego zwykle używał do zabijania ciem (zwłaszcza z gatunku Trupia główka). Sytuacja byłaby czysta, gdyby nie to, że zostawił dwa listy samobójcze.
Ben Parker ma naciski z prasy i rządu, ponieważ zamordowany robił analizy ekonomiczne na wysokim poziomie tajności; budzi Alexa nad ranem, przerywając mu uroczy sen o locie bombowcem. Alex wchodzi więc do pięknej willi z ogrodem i rozwiązuje sprawę w kilka godzin. Daktyloskopia się wyjątkowo przydaje, nie ma niestety rysunku z planem budynku (uwielbiam), ale jest drobiazgowa analiza krok po kroku wszystkich możliwych koncepcji i odrzucanie tych, które się nie łapią ze względu na zgromadzone dowody. Problem w tym, że na samym końcu Alex wcale nie jest zadowolony, że złapał zbrodniarza, bo zamordowany był nie dość, że szowinistą[2], to jeszcze miał inne wady.
Bawi nieco mnie luksus, przebijający przez akcję kryminalną - mamy wszak PRL w latach 60., a tu Joe z Karoliną spożywają kolację w restauracji mieszczącej się w penthousie na dachu kilkunastopiętrowego wieżowca z widokiem na pełen neonów Londyn (z neonem zachęcającym dzieci do jedzenia mączki Nestle), gdzie świetnie umundurowani kelnerzy cytują Teofrastusa. Wierny (acz cyniczny) służący Higgins wyposaża nowy dom Alexa w najlepszą i największą lodówkę, chłodzącą wina reńskie z dobrego rocznika.
[1] Useless trivia: Wydanie Ulissesa Joyce'a w twardej oprawie znacząco przeszkadzało by w śnie, jakby je trzymać pod poduszką. BTDT.
[2] "Dlatego wolałbym mieć do czynienia z najgłupszym mężczyzną niż z najprzemyślniejszą kobietą" czy cytowane już na facebooku "To dziwne, jak łatwo kobiety zasypiają. Myślę, że jest to jedna z przyczyn, dla których odegrały tak małą rolę w rozwoju naszego gatunku".
Inne tego autora tu.
#60
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 10, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
kryminal, panowie, 2013, klub-srebrnego-klucza
- Skomentuj
Miało być strasznie, ale niespecjalnie mnie przestraszyło. Karolina prowadzi badania za granicą, detektyw-pisarz ma do skończenia książkę, ale mu nie idzie. Przychodzi do niego dwóch panów - znany adwokat, Alexander Gilburne i mieszkający obok niego zaprzyjaźniony architekt. Mieszkają obok nawiedzonej posiadłości rodziny Ecclestonów i Groty Diabła. W Grocie odkryli ślady czarcich kopyt, w posiadłości ktoś obrócił obraz przodka-pogromcy czarownic, a chwilę potem w zamkniętym pokoju umarła potomkini w 10. pokoleniu, co przepowiedziała spalona na stosie przez przodka wieśniaczka. Zamknięty pokój, trucizna, depresja po stracie męża - policja uznała to za samobójstwo. Pan Gilbourne - niekoniecznie, albowiem wdowa miała wyjść za niego za mąż, a na książce, którą jej tego dnia podarował, znaleziony odcisk kopyta, takiego samego jak w grocie. Joe Alex daje się namówić na wizytę w Norfold Manor, ponieważ w grocie znowu znaleziono ślady, a obraz został obrócony awersem do ściany i na zakurzonej ramie nie widać odcisków palców. Przy życiu został jeszcze brat potencjalnej samobójczyni, Nicolas Ecclestone, znawca wszelkich kulturowych i literaturowych wystąpień diabła, jego córka z mężem oraz matka-sparaliżowana staruszka.
Alex nie wierzy w moce nadprzyrodzone, w posiadłości odkrywa przyjemną pannę służącą (nie pamiętam, czy to w tym tomie, czy innym myśli o tym, że zdarzało mu się takie przyjemne panny podszczypywać w parku) oraz bogaty księgozbiór poświęcony diabłu. Niestety, nie udaje mu się zapobiec kolejnej zbrodni, również popełnionej w zamkniętym pokoju, mimo otoczenia posiadłości przez Scotland Yard i obecności samego Bena Parkera opodal.
W tle idealny służący Higgins, pilnujący temperatury wody, ciepłoty i stopnia chrupkości grzanek, pakujący walizki oraz odgadujący w locie życzenia detektywa.
Inne tego autora tu.
#59
Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 7, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, kryminal, panowie
- Komentarzy: 2
O 9:30 obudził nas listonosz, przynosząc artefakty - TŻ kupił mi zapasową baterię i ładowarkę do Nikona. Poprzednią zgubiłam *pakując się* na wyjazd do Buenos, było to w styczniu 2009, do dziś nie znalazłam, a że pakowałam się na kanapie, której już nie mamy, więc pewnie nie znajdę[1]. Paczkę rozpakowałam, rzeczywiście była ładowarka i bateria. TŻ zasugerował, że mogłabym je przetestować, czy działają. Zrobiłam rundkę po mieszkaniu, po czym z niejakim zawstydzeniem wyznałam, że zrobię to, kiedy je znajdę. TŻ wyznał mi z uczuciem: "Dobrze, że Ciebie mamy, przynajmniej wiemy, gdzie co jest".
EDIT [1] Chociaż ostatnio znaleźliśmy w nieużywanym plecaku nawigację, której nie mogliśmy znaleźć przez 4 lata, więc nie mówię "hop".
EDIT BIS: Znalazłam baterię na parapecie, położyłam, żeby była pod ręką.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 7, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Komentarzy: 3
Początek maja, spotkanie robocze z AB. AB zgadza się na rozwiązanie techniczne. Po spotkaniu wysyłam spisane ustalenia. Cisza.
Połowa maja, proszę AB o informację o postępie. AB jest na urlopie, zastępujący AB zeznaje, że mam czekać na AB. Czekam. AB powrócony, cisza. Pytam telefonem. AB wyjaśnia, że pracuje już w innym dziale, mam kontaktować się z CD. Wysyłam maila do CD z prośbą o przygotowanie mechanizmu raportowania na podstawie danych przyrastających codziennie. CD w ciągu dnia odpowiada, że zrobił na to zadanie i mam śledzić postęp.
Śledzę brak postępu, po czym na początku lipca grzecznie pytam CD, kiedy mogę się spodziewać. CD przydziela zadanie do siebie, dalej śledzę brak postępu. W połowie lipca spotkaniu w Zupełnie Inne Sprawie z AB, pytam, co teraz robi i czym się zajmuje oraz czy CD rzeczywiście zajmuje się Moją Sprawą. CD wyjaśnia, że już nie i kieruje mnie do EF.
Piszę do EF, wysyłam informację o zadaniu, pytam, czy z tym do niego. Tak, tak, ale musi to skonsultować CD. Wyjaśniam, że CD stworzył to zadanie i wie, co w nim trzeba zrobić. Pada moja ulubiona fraza: "To zróbmy spotkanie i wszystko ustalmy". Zmęłwszy(!) w zębach przekleństwo, organizuję spotkanie, mimo że w zadaniu jest Wszystko, Co Trzeba.
19.07. Na spotkanie przychodzi EF i GH, tym razem dziewczyna (nie ma to znaczenia dla akcji, ale warto wspomnieć, że ma ładne oczy). Na wejściu każą sobie przeczytać treść zadania, żeby wprowadzić się w temat. Długo negocjujemy, bo zalecane przez nich rozwiązanie nie jest dla nich do przyjęcia (dane w XML vs. dostęp niskopoziomowy do gołej bazy danych z zapewnieniem niezmienności zapytań). Ustalamy, że w kolejnym tygodniu spróbują dokonać importu, w razie problemów się odezwą bądź zrealizują zadanie, a ponieważ jest sezon urlopowy, to EF idzie na tydzień, a potem na urlop idzie GH.
Mija tydzień, 25.07. Ponieważ w zadaniu obserwuję ciszę, wysyłam uprzejmego maila do EF i GH z pytaniem, czy udało im się dokonać testowego importu danych, czy nie napotkali na jakieś przeszkody i że czekam, żeby im pomóc. Cisza również w skrzynce pocztowej (nie wraca nawet autoresponder, że EF/GH są na urlopie).
2.08 przychodzi korpo-oficjałka o zmianach osobowych w dziale, w którym pracują AB, CD, EF i GH, łącznie z informacją, że CD idzie szukać wyzwań na żyźniejszych pastwiskach. Idzie też informacja z przypisaną do pozostałych osób listą zadań oczekujących na realizację, na której nie znajduję swojego zadania.
Ponieważ zbliża się termin wdrożenia, a mnie jednak narasta wkurw, 5.08 wysyłam maila z pytaniem do zwierzchnika EF i GH, czy w związku ze zmianami struktury moje zadanie i przypisani do niego realizanci są w dalszym ciągu aktualni, albowiem milczą od jakiegoś czasu.
Godzinę po mailu w zadaniu ruch jak na Niestachowskiej, komentarze, pytania od GH.
Dziś przychodzi pełen urazy mail od EF, wyjaśniający, ze przecież mówili 19.07 na spotkaniu, że idą na urlop oraz że wczoraj i dziś zadali już mi szereg pytań (tu lista), które oczekują na odpowiedź (z których część już znalazła się w zadaniu).
Kurtyna i chujwico.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 6, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
SOA#1
- Komentarzy: 3
- Poziom: 3
Podczas akcji tej książki zostaje stłuczonych mnóstwo jajek, w różnych okolicznościach.
Tym razem Julia, synowa Katii spada z krzesła i łamie nogę. Następuje kontakt z rosyjską służbą zdrowia i zaprawdę powiadam Wam, nie chcecie się leczyć nawet w najlepszym moskiewskim szpitalu. Za wszystko - łącznie ze środkami przeciwbólowymi i podaniem basenu, a na miejscu w łóżku z czystą pościelą oraz opiece lekarskiej kończąc - płaci się metodą wsuwania w kieszeń odpowiedniej kwoty w rublach bądź dolarach ("A jeśli człowiek nie ma pieniędzy? - spytał Sienia. - To co? To nic - westchnęłam"). Na sali leży Nastia, która twierdzi, że jej mąż i teściowa chcą ją otruć, wyrzuca więc wszystko, co od nich dostaje, do kosza. Niedługo potem zostaje przeniesiona do innej kliniki, gdzie nagle umiera (mimo że leczyła niezagrażające życiu złamanie kości szyjki udowej). Irena, pacjenta z łóżka obok przekazuje Eulampii kluczyk od skrytki, w której Nastia trzymała coś ważnego na wypadek jej śmierci. Następnego dnia umiera Ira, potem staruszka, która zajmowała miejsce w tym pokoju - wszyscy z powodu zakrzepu, który zatkał żyłę (a Julii, która zwiała z tego radosnego przybytku medycznego do domu, ktoś w dalszym ciągu akcji też usiłuje zrobić zastrzyk, mogą spowodować zakrzep, ale niespecjalnie ktokolwiek na to zwrócił uwagę). Lampa odkrywa, że w skrytce jest 30 tysięcy dolarów i że ma je dostarczyć niejakiemu Jegorowi. Oczywiście Lampa, do bólu uczciwa, zaczyna przeczesywać Moskwę, korzystając najpierw z adresu adresata przesyłki (który okazuje się być mnichem w klasztorze o surowej regule), a potem metodą okazywania fałszywej legitymacji, udawania urzędniczki i brania na litość. Wymyśla też błyskotliwą kryjówkę - dolary chowa do poduszki, identycznej, jak się okazuje, jaką ma też sąsiadka. Cóż za pole manewru do komedii pomyłek!
W charakterze kozy rabina występuje rodzina z Kemerowa - Iwan i Lusia z pyskatymi bliźniaczkami - Tanią i Anią oraz bolonką Mumu. Bolonka notorycznie sika pod siebie, rodzina korzysta z mieszkania jak z hotelu i wymaga rozrywek oraz obsługi. Bliźniaczki z czasem okazują się cennym nabytkiem, ponieważ świetnie się targują, zyskują więc przyjaciela w Wołodii Kostinie, mieszkającym w tym tomie tuż obok Romanowów, co przydaje się w finale akcji, kiedy Lampę znowu trzeba ratować.
Wyjątkowo ślad prowadzi w przeszłość i ma tło polityczne - intryga jest skutkiem prześladowań aparatu nadzoru nad skazańcami politycznymi, których dzieci zostały im odebrane,a przeszłość celowo zatarta przez aparat. Subtelnie też pojawia się wątek homoseksualizmu i transseksualności, bo w Moskwie i tacy bywają.
Inne tej autorki tu.
#58
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 6, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, kryminal, panie
- Skomentuj