Życie bywa podłe to prawda. Smutno. Nie ma na to pocieszenia.
A prozę czas zacząć pisać. Kto wie co z tego będzie.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Z jednej strony, w związku z drgnięciem na posesji - pan A. się wyprowadził, ekipa weszła), z drugiej w związku z brakiem sukcesów w tzw. procesie rekrutacji - firma e-bookarska oraz znany HR-konsultant nie są w stanie od miesiąca powiedzieć mi, czy mnie chcą, nie chcą, masaj, odpuściłam czynne szukanie pracy, skupiając się na etacie Pani Inwestor. Tyle że kiedy w sobotę odebraliśmy klucze, w piękny słoneczny dzień pozostając sami w pustym mieszkaniu, kiedy zaczepiając o kawę i lody wróciliśmy szczęśliwi do domu, dowiedzieliśmy się o śmierci Piotra. Piotr poza rodziną, na myśl o czym jest mi źle przeraźliwie, zostawił liczne niedokończone projekty, które - sorry to say - zapewne wydajnie przyczyniły się do jego zawału. I nagle jednego dnia pogrzeb, drugiego dnia jadę na spotkanie w sprawie przejęcia tych i innych projektach na moich warunkach. Na część etatu, z częścią pracy z domu/zdalnie, kilka ulic od przedszkola, do którego zdążę na 16. I z przyzwoitym uposażeniem (aczkolwiek, oczywiście, bywało lepiej (ale i gorzej też)). Praca, nie wypieram się, po znajomości, co jest dla mnie pewnym zgryzem. W agencji reklamowej. Tej, co wielokrotnie dokonywała wymiany faktur z A. Więc z jednej strony nie opuszcza mnie poczucie porażki, bo w końcu jakoś nie zrobiłam furory na rynku pracy jako specjalistka z kilkunastoletnim doświadczeniem, certyfikatami i wdrożeniami dla milionów użytkowników, z drugiej - co tam, najwyżej za jakiś czas poszukam ponownie.
To powyżej to bardzo duże uproszczenie, pomijające wiele aspektów sytuacji. Long story, od poniedziałku zaczynam zarabiać na nowe ogrzewanie, wyliczone skromnie na 35k zł.
A to, co będzie się działo, przyda mi się do prozy. Może.