Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Ale jak to, że to prawie już?

Podobno powinnam zarządzać ekipą przez codzienne dzwonienie i narzekanie, że jeszcze nie gotowe. No ale jakoś nie. Próbowałam sobie więc ostatnio zwerbalizować moją podświadomą niechęć do przeprowadzki. Podświadomą, bo wszak dwa razy większa powierzchnia, ślicznie, czysto, nowe szafy, kafelki, nowa kuchnia, światło i wykusz. I ogród! Ale mam takie poczucie jak przedwyjazdowe napięcie - a może by nigdzie się nie ruszać, tylko odkurzyć półki z książkami?

Nagle policzyliśmy z TŻ-em, że to dotychczasowe mieszkanie to nasza przystań najdłużej w życiu - ponad 14 lat (2001-2015). Wcześniej nigdy tyle nie mieszkałam w jednym miejscu - w rodzinnym mieście 4-5 lat tu, 4-5 lat w kolejnym mieszkaniu i tak do studiów. I nagle 14 lat, ale jak to. Znam każdy zakątek (chociaż ostatnio pani A. zdziwiła mnie informacją, że za cmentarzem jest piesza aleja wysadzana czereśniami do wsi obok, o której nie widziałam!), wiem, gdzie po chleb, ba, nawet znam okoliczne koty.

I mam się wyprowadzić. Z własnej woli. Sama chciałam.

I jak przeprowadzka jakoś mnie nie stresuje, pakowanie jest do ogarnięcia, najwyżej będziemy jeździć przez miasto w tę i z powrotem z kartonami. Ale mam zostawić Mój Dom. Pierwszy dom.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 14, 2015

Link permanentny - Kategoria: P jak Posesja - Komentarzy: 8


Battlestar Gallactica

"There must be some kind of way out of here",
Said the joker to the thief,
"There's too much confusion, I can't get no relief".

Wielowątkowa space opera, jednocześnie będąca moralitetem na kondycję ludzkości. Oparta na raczej zabawnym serialu z lat 70., ale w wersji aktualnej dla odmiany obdarzona dużą dozą dramatyzmu i w tle posługująca się motywami ze świata ostatnich 15 lat (terroryzm, tortury podczas przesłuchiwań, zawieszenie praw ludzkości dla wrogów, koalicje i rozłamy, ruch oporu). Ładnie rozegrany mistycyzm, przeznaczenie, wolna wola, nawet z elementami nadprzyrodzonymi tworzy to spójną i dobrze przemyślaną całość.

Ludzkość zbudowała sobie cyborgi - Cylonów. Najpierw typowo metalowe, o określonych funkcjach[0], potem już takie bardziej wyrafinowane, nie od odróżnienia od człowieka, chociaż mogące znacznie więcej, a dodatkowo - pod pewnymi warunkami - nieśmiertelne. Oraz - co okazało się kluczowe dla akcji - wierzące w Jedynego Boga. W pewnym momencie wyewoluowały, w kolejnym - zbuntowały się, w efekcie kilka miliardów ludzi zginęło, kiedy Cyloni zdecydowali, że w imię boga przyniosą ludzkości dobrą nowinę za pomocą głowic atomowych. Ogryzki ludzkości, które się uratowały (około 50 tysięcy ludzi z 12 planet), głównie na pokładzie zabytkowego[1] statku-muzeum, Gallactiki, zaczęły wojnę podjazdową z androidami. Dodatkową przeszkodą okazało się, że Cyloni są rozsiani również wśród ocalałych, niektórzy świadomi i dokonujący aktów sabotażu, niektórzy z wyczyszczoną pamięcią i nieświadomi, że są Cylonami, ale mimo to stanowiący uśpione zagrożenie.

Jest grupa pierwszoplanowych bohaterów - Laura Roslin, przed wojną nauczycielka, była minister edukacji, nagle okazała się być jedyną pozostałą przy życiu osobą z rządu, została prezydentem; Bill Adama, komandor (potem admirał) Battlestar Gallactica, jest żołnierzem ze starej szkoły i mimo że szanse na wygraną są mniejsze niż w bitwie nad Wizną, podejmuje najlepsze (chociaż niekoniecznie popularne) decyzje, żeby ocalić ludzkość. Pierwszy oficer, pułkownik Tigh, alkoholik i raptus, służbista-nawigator Gaeta, załoga statku z inżynierem[2] Galenem na czele, do tego w różnym stopniu karni piloci myśliwców - pyskata i niepokorna Kara Thrace, ryzykant, ale i dobry strateg Lee Adama (syn tego Adamy) czy tajemnicza Sharon Valerii stanowią duży potencjał akcji, również od strony humorystycznej. Nieco chaotycznie działa naukowiec Gaius Baltar, któremu ludzkość zawdzięcza holocaust, ponieważ sypiając z piękną Cylonką dał jej dostęp do zabezpieczonych serwerów obronnych, trochę z głupoty, trochę z nierozwagi. Trudno mu to ukrywać, tym bardziej że cały czas Cylonkę widzi, rozmawia z nią, a nawet czasem kopuluje, ku niejakiemu zdziwieniu przypadkowych widzów. I sam nie wie, czy zwariował on, czy reszta świata.

Wszyscy jesteśmy Cylonami. W pewnym sensie.

[0] Od zawsze - mimo w zasadzie bajkowego sztafażu, bałam się robotów kroczących AT-AT w "Gwiezdnych wojnach", taki irracjonalny lęk, mimo że straszniejszy od nich był choćby dowolny siepacz Jabby. Tutaj na widok Centurionów, a zwłaszcza gdy skanowali otoczenie, cierpła mi skóra, za każdym razem. Z kolei, po obejrzeniu "Red Dwarfa", nie jestem w stanie na poważnie oglądać żadnego klasycznego sf ze statkami kosmicznymi, bo zaczynam nucić "It's cold outside".

[1] Przestarzałego nawet jak na tamte czasy, co okazało się zbawienne - Cyloni mogli przejąć całą skomputeryzowaną elektronikę, pozostały więc analogowe telefony (z czasów naszej wojny wietnamskiej), ręczne wytyczanie kursu, przełączniki i walkie-talkie. W ogóle pod względem scenograficznym serial jest prześliczny - każda kartka papieru, ramka na zdjęcia, książka jest przycięta w kształt ośmiokąta.

[2] Wszystkie starcia na linii inżynier kontra teoretyk/wojskowy/polityk/prawnik są z góry skazane na wygraną tych pierwszych.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 11, 2015

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 5


O deskach - finał

Świeżutkie, wygładzone, wylakierowane, wzmocnione i uzupełnione. Ślady po kornikach w kilku miejscach - na jednej jedynej desce w sypialni (ale takich bardziej po byku, na sterydach) i sporo drobnych w gabinecie, widać stały jakieś ciężkie meble latami i podłoga nie oddychała. Najładniejsze deski są w pokoju dziecinnym. Miałam ochotę położyć się i patrzeć, jak na płaszczyznę upadają pyłki kurzu. I tak przez tydzień.


Wnęka w salonie, uzupełniona płytą. Do zabudowy półkami.


Wycięcia pod kaloryfery, wcześniej zaklejone byle czym pod mozaiką.


Uzupełnienie miejsca po piecu kaflowym.


Moja ulubiona deska w sypialni.


Jak na płaskowyżu Nazca.


Widzę krówkę, pieska, węża z wystawionym językiem, człowieka przy stole i ryby.


Gabinet, tutaj były dawno temu drobne korniki, teraz już tylko szpachla.







Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 10, 2015

Link permanentny - Kategorie: P jak Posesja, Fotografia+ - Skomentuj


Terry Pratchett - Kiksy klawiatury

Pójdę na łatwiznę, ale dees napisała wszystko to, co miałam w głowie podczas czytania. Owszem, "Kiksy" to kwity z pralni - przemówienia z różnych okazji, artykuliki prasowe, publicystyka związana z chorobą, słów sporo o konwentach i o drodze czytelnika w dochodzeniu do miejsca, które pozwoliło mu zostać pisarzem - ale kwity napisane z wdziękiem, skromnością i w tonie wyjątkowo przyjacielskim. Oczywiście nie przestaję czekać na książkę fabularną.

#65

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lipca 8, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: panowie, felietony, 2015 - Komentarzy: 1


Edith Nesbit - Poszukiwacze skarbu, Rodzina Bastablów

Otworzyłam nowego Jo Nesbo i po pół akapitu zapragnęłam lektury miłej, łatwej i przyjemnej. I trafiłam bez pudła. Wprawdzie jedno z pierwszych zdań "Poszukiwaczy" ustawiło mnie do pionu - "jest nas sześcioro, prócz ojca, a nasza mama umarła" - ale to naprawdę urocza wiktoriańska ramotka (wprawdzie bez zwyczajnej u Nesbit magii), pisana z perspektywy 13-latka. Rodzeństwo Bastablów usiłuje na wszelkie sposoby - rozbojem, różnej uczciwości pracą, nauką czy czasem podstępem - zdobyć majątek, żeby pomóc ojcu, który z utrzymaniem owdowiałej rodziny sobie nie radzi. W tle przewija się smutny motyw bankructwa życiowego - srebra rodowe poszły na spłatę długów, ojciec się rozchorował ze stresu, wspólnik go opuścił, podobnie znajomi, ale mimo to zestawienie pomysłowości ośmio-czternastolatków, świeżości odbioru świata i niefiltrowania otoczenia przez pryzmat doświadczenia i dyplomacji daje sympatyczny efekt.

W dwóch tomach młodzież odstrasza włamywacza, zajmuje się wynalazczością, pozwala zakochanemu młodzieńcowi na ukradkowy ślub z bogatą panną, zajmuje się handlem obwoźnym, pozyskuje bogatego wuja, sprzedaje plotki lokalnej prasie, próbuje uzyskać pożyczkę z banku (żydowskiego!) czy przeszukuje dwór pewnego naukowca. Wielokrotnie zaliczają burę od ojca, który jednak niespecjalnie ingeruje w ich wychowanie, ponieważ raczej go nie ma w domu, a jedyną osobą dorosłą jest służąca, która głównie zajmuje się sprzątaniem i posiłkami. Czasem ocierają się o naruszenie prawa, ale zawsze wychodzą obronną ręką, wszak to dzieci.

Inne tej autorki:

#63-64

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 7, 2015

Link permanentny - Tagi: 2015, dla-dzieci, panie - Kategoria: Czytam - Skomentuj


P.D. James - Przedsmak śmierci

W niepozornym kościele w londyńskiej dzielnicy Paddington stara panna i 10-latek znajdują zwłoki byłego premiera oraz bezdomnego. Premier chwilę wcześniej podał się do dymisji, ponieważ doznał olśnienia religijnego, a dwie chwile wcześniej zwierzył się Dalglieshowi, z którym był luźno zaprzyjaźniony, że otrzymał obrzydliwy anonim, sugerujący mu udział w śmierci trzech kobiet. Bogata rodzina od pokoleń, młoda wdowa w ciąży, która męża niespecjalnie kochała (co chociażby sugerował prawie że jawny kochanek), zbuntowana przeciw establishmentowi (a więc ojcu) córka, lojalna służba oraz matka - głowa rodu; wszyscy coś ukrywają w śledztwie. Gorzej, plącze się też afera aborcyjna, prasa i kontrwywiad.

Dalgliesh z jednej strony ciągnie śledztwo tak jak wszystkie poprzednie, z drugiej czuje się jednak nieco zaangażowany osobiście. Dodatkowo na każdym kroku ludzie nazywają go poetą, a on od czterech lat niczego nie napisał i jednak chyba mu to trochę ciąży, więc snuje sobie różne przemyślenia o roli policji, człowieka i poety. Tym razem dość mocno pojawiają się drugoplanowi współpracownicy Dalgliesha, nawet - w przypadku Kate Miskin - stają się pierwszoplanowi. Kate jest pierwszą kobietą w zespole (a mamy bujne lata 80.), natyka się na niechęć, bo kobiety od biedy mogą się zajmować nieletnimi, nawracaniem prostytutek czy pocieszaniem wdów. A nie że wydział zabójstw. Każdą sytuację analizuje więc pod kątem "czy zachowałam się jak profesjonalista, czy jak kobieta", każdą swoją wypowiedź pod adresem kolegów, każdą akcję dokładnie przemyśla. Prywatnie usiłuje żyć samodzielnie, odciąć się od babki-staruszki, która ze wszystkich sił chce, żeby z nią mieszkała kosztem życia prywatnego; finał książki przynosi dość nagłe rozwiązanie tej sytuacji, nie wiem, czy zgodne z duchem książki. Massingham, drugi ze współpracowników, z pochodzenia lord, jest w porównaniu z pochodzącą z "gminu" Kate dość nieokrzesany, rzadko się zastanawia, ale podobnie jak ona usiłuje sobie poukładać stosunki (z akcentem na niezależność) z właśnie owdowiałym ojcem.

Jak na autorkę-kobietę przystało, duży akcent jest postawiony na wygląd poszczególnych postaci dramatu, na wnętrza ich domów, opisane detalicznie i ze szczegółami, czasem niekoniecznie z potrzebą dla akcji.

Inne tej autorki tu.

#62

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 6, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, panie, kryminal, cwa - Skomentuj


Jerzy Edigey - Strzał na dansingu

Motto: "Druga połowa XX wieku to epoka inżynierów i magistrów".

Nietypowo rzecz się dzieje w Łodzi, a zaczyna (i kończy) w lokalu gastronomicznym z występami. Problem z gastronomią w PRL był taki, że nie dość, że rzadko kiedy bywało coś fajnego w ofercie, to jeszcze kelnerzy konsekwentnie olewali machających na nich klientów.A w tym przypadku na dansingu impreza skończyła się słabo, bo ktoś zastrzelił jednego z gości. Przypadkowo obecny Zygmunt Żytnicki, milicjant w cywilu na randce ze studentką, opanowuje chaos, za co w nagrodę dostaje sprawę do prowadzenia. Zamordowany okazał się być paskudnym szantażystą, więc wielokrotnie w śledztwie porucznik jest przekupywany, zastraszany, a nawet idzie do łóżka z siostrą[1] zamordowanego (nie dziwi więc, że ten tomik posłużył za kanwę odcinka "07 zgłoś się").

Się zamawia: kawę i tort, flaczki i piwo, kakao i rogale.
Się nie zamawia: łososia z koniakiem i szampana (zapewne dlatego, że nie ma), kanapki ze śledziem po norwesku (bo nie ma w ofercie, robi je żona kierownika lokalu).
Się pije: Gordon's Gin (kierownik lokalu), wermut (porucznik), domową wiśniówkę (u pani majorowej).
Się pali: carmeny.
Się kradnie: gang taksówkarzy z pistoletami na wodę napada i terroryzuje wsie.
Się dostaje awans: na 22. lipca.
Powracające wątki: kradzież wagonu z żółwiami podczas okupacji.

[1] Na szczęście - ponieważ to lektura z cyklu "bawiąc-uczyć", namawia ją na zdawanie matury i tłumaczy, że udział w filmach pornograficznych nie jest pożądaną ścieżką kariery.

Inne tego autora tu.

#60

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 3, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, panowie, kryminal - Skomentuj


Co miesiąc

... patrzę w kalendarz i myślę: Nowy miesiąc. Tym razem już na pewno codziennie o czymś. Tyle się dzieje w moim pełnym przygód życiu, bo nieustające pasmo sukcesów, wiadomka. Wszystko nadaje się do prozy. Rytm i stałość, I haz it. Po czym już drugiego dnia każdego miesiąca dopada mnie chandra. Czasem mam wytłumaczenie, że się żyje, to się nie pisze. Czasem nie. Jak dziś. Albo wczoraj.

Estoy cansada.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 2, 2015

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Komentarzy: 1


Projekt Jeżyce - Zwierzyniecka

Lubię Zwierzyniecką, mimo że jest strasznie niepozorna - z jednej strony zlikwidowana zajezdnia tramwajowa, z drugiej mur Starego Zoo, po środku bruk i tory tramwajowe. Ale właśnie dzięki tej szerokiej ulicy i pustej przestrzeni w miejscu zajezdni widać, jak niebanalnie zmienia się perspektywa miasta, kiedy wprowadzi się do niej luz, jak pięknie wyglądają kamienice oglądane z odległości kilkudziesięciu metrów, a nie z szerokości chodnika.

GALERIA ZDJĘĆ (również inne ulice).

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 30, 2015

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto, Projekt Jeżyce - Skomentuj


Wielkopolska w weekend - Jaracz

Wymyśliłam sobie objazdówkę. Głównie chodziło o to, żeby zapytać w Starczanowie, czy aby nikt nie znalazł Majowego parasola, zostawionego tydzień temu. Najpierw Owińska, gdzie w Parku Orientacji nic się nie zmieniło, dalej jest niesamowicie, sprzęty do wyszalenia młodzieży dobrze utrzymane, dodatkowo odkryliśmy mikro kurnik oraz zagródkę z kolorowymi i chętnymi na kontakt królikami (najpiękniejszy był biszkoptowy z różowymi wnętrzami uszek!). I jeszcze niespodziewanie wpadliśmy na C. z chłopakami na A., bo w Poznaniu mamy do siebie za blisko i nie możemy się spotkać.

W Starczanowie parasol się odnalazł. Za to dla odmiany w Wełnie nie trafiłam na ruiny pałacu, chociaż może i dobrze, bo skoro był do kupienia za niespełna 500 tysięcy, to może bym chciała mieć (jak już wygram w Lotto)?

W pobliskim Jaraczu wjechaliśmy rzutem na taśmę tuż przed 16 do Muzeum Młynarstwa. Można obejrzeć modele wiatraków (już wiem, czym się różni koźlak od wieżowego), pokręcić wiatrakowym skrzydłem i wejść do wnętrza wiatraka. Miłe miejsce na niedługi spacer, jest dodatkowo plac zabaw. Majutowi udało się dotknąć interaktywnej zabawki dokładnie w tym momencie, kiedy w restauracji pod muzeum włączył się alarm przeciwpożarowy i mimo braku związku pojawiła się taka pewna niepewność.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 27, 2015

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Tagi: polska, owińska, jaracz, starczanowo - Komentarzy: 2