Podobnie jak Przebudzenie mocy, "Ostatni Jedi" to zgrabnie odgrzana fabuła części V TOT. Rey odnalazła Luke'a na zapyziałej planecie, podała mu miecz (tu pcha się natarczywie mem z ręką), Luke po początkowym fochu i zniechęceniu zdecydował się na jej wyszkolenie (chociaż oczywiście i tak marność nad marnościami i wszystko marność). Leia, poszkodowana w ataku na krążownik (okazuje się, że dzięki Mocy można bez skafandra pływać w próżni, nie za długo, ale zawsze), zapada w śpiączkę i oddaje dowództwo zastępczyni, co niespecjalnie się podoba znanym z poprzedniego tomu chłopakom - Poe i Finnowi, do których dołącza mechanik Rose; razem planują zawadiacki wyczyn, który pozwoli na ucieczkę floty Rebelii. Finał to wariacja walki Luke'a z Vaderem; najpierw Rey usiłuje w Kylo Renie znaleźć dobro, potem rozgrywkę przejmuje Luke, który wyjaśnia siostrzeńcowi, o co chodzi w tej całej Mocy.
To, co niesamowicie mi się podobało, to wierność duchowi oryginału - są hensonowskie urocze stworki (porgi - połączenie maskonura i sowy czy vulpteksy - kryształowe lisy polarne), jest spora doza humoru i błyskotliwych dialogów oraz wątek romansowy (tyle że między bohaterami drugoplanowymi). Co mi się podoba jeszcze bardziej - dziewczyna w roli protagonistki oraz oprotestowani z ogromnym bólem zadka przez białych maczo, ciemnoskóry Finn i Azjatka Rose, którzy zupełnie nie przystają do standardów kina dla pryszczersów.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 2, 2018
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 1
Zima 1985, mała miejscowość w Kansas. Rodzina Dayów - matka i dwie córki - zostają brutalnie zamordowane, a mord nosi znamiona satanistycznego. Najmłodsza córka, 6-letnia Libby, cudem się ratuje, chociaż odmraża palce, kryjąc się całą noc poza domem. Najstarsze dziecko, 16-letni Ben, zostaje poszlakowo oskarżony o morderstwo i ląduje w więzieniu z wyrokiem dożywocia. Ocalała Libby dorasta w cieniu tragedii, przerzucana przez krewnych z domu do domu (również dlatego, że jest dzieckiem trudnym i niewdzięcznym). 25 lat później, kiedy kończą się pieniądze z darów, dorosła już dziewczyna odkrywa, że musi przemóc swoją niechęć do życiowej aktywności, żeby przeżyć. Decyduje się przyjąć propozycję Klubu Zbrodni, fanowskiej organizacji fascynującej się analizową śledztw znanych morderstw, której członkowie proponują jej - oczywiście za sowitym wynagrodzeniem - przeprowadzanie rozmów z rodziną i zaangażowanymi osobami w celu odkrycia, czy jej skazany brat jest naprawdę winny. To pierwszy od 25 lat kontakt Libby z bratem, przede wszystkim dlatego, że to zeznania Libby - twierdzącej, że zza drzwi słyszała głos brata, podczas gdy ten twierdził, że nie było go w momencie mordu w domu - prawdopodobnie przysłużyły się do wyroku. Jest to również pierwszy moment, kiedy świadomie zaczyna analizować wydarzenia sprzed lat i ich wpływ na to, jaką jest dziś osobą.
Narracja prowadzona jest trójwątkowo: śledztwo prowadzone (niechętnie) przez Libby współcześnie przeplata się z zapisem wydarzeń z 1985 roku z perspektywy Patty Day, samotnej matki czwórki dzieci, walczącej o utrzymanie zadłużonej farmy oraz z perspektywy Bena, zbuntowanego 16-latka, któremu doskwiera bieda w domu i ostracyzm rówieśników, spowodowany tym, że jest źle ubrany i "inny"[1].
Jak pozostałe książki Flynn, jest to lektura nadzwyczaj wciągająca, mimo że dość przewidywalna (dość szybko zgadłam część rozwiązania zagadki, ale drobne smaczki autorka ukrywała do samego końca). Jak pozostałe książki, ta również została zekranizowana (z Charlize Theron w roli dorosłej Libby i Christiną Hendricks w roli Patty), chociaż ekranizacja podobno jest taka sobie. Oglądaliście może?
[1] Mam generalnie problem z traktowaniem poważnie "satanizmu", objawiającego się egzaltacją podczas słuchania Iron Maiden "666 the Number of the Beast" czy AC/DC "Highway to Hell".
Inne tej autorki tutaj.
#63
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 30, 2018
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2018, panie, kryminal
- Skomentuj
Na fali tęsknoty po obejrzeniu 6. sezonu "Orange is the New Black" sięgnęłam po książkę. Niestety, muszę rozczarować - jeśli liczycie na klimat serialu, to w książce go absolutnie nie ma. "Dziewczyny z Danbury" to dość statyczny, pozbawiony dramy zapis 13 miesięcy, które autorka spędziła w więzieniu po tym, jak prawie 10 lat wcześniej wplątała się w przemyt narkotyków i prania pieniędzy za sprawą dziewczyny, z którą wtedy była w związku. W przeciwieństwie do filmowej Piper, autorka jest osobą znacznie łatwiejszą w kontakcie niż Chapman i mniej skupioną na sobie. Bliżej jej charakterem do serialowej Alex, odcina się od więziennych konfliktów, chociaż oczywiście przyłącza się do jednej z grup, na które więzienie jest podzielone. W przeciwieństwie do serialowego Lichfield, w Danbury nie ma fali, nowa osoba jest witana przez komitet powitalny, pozwalający na orientację w nowym miejscu, zaopatrzenie w podstawowe przedmioty i ostrzegający przed niebezpieczeństwem (np. skutkującym izolatką lub wpakowaniem się w wojnę). W przeciwieństwie do serialu, Piper ma ogromne wsparcie ze strony ówczesnego narzeczonego (który w serialu zawija się na wieść o tym, że jego dziewczyna jest lesbijką i sypia ze swoją eks) i przyjaciół. Wątek Alex, w książce noszącej imię Nora, jest zupełnie inny - panie spotykają się epizodycznie podczas przygotowań do procesu w kiepskich warunkach placówki przejściowej; nie ma burzliwej sinusoidy i zakazanej miłości pod prysznicami.
Oprócz wątków osobistych książka pokazuje obraz kobiecego więzienia oraz biznesowo-polityczne tło masowego rozwoju systemu penitencjarnego w USA, nastawionego na izolację więźniów bez żadnej opcji na resocjalizację (plus stanowiącego przedsięwzięcie biznesowe, w interesie którego jest wydłużanie wyroków i ciągły napływ więźniów). Socjologicznie interesujące.
#62
Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 29, 2018
Link permanentny -
Tagi:
panie, 2018, beletrystyka -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Barry, weteran po rezygnacji ze służby nie umie się odnaleźć w niewojskowej rzeczywistości i wpada w depresję, z której wyciąga go daleki krewny, proponując mu pracę płatnego mordercy. Serial rozpoczyna się w momencie przyjazdu do Los Angeles, gdzie ma zastrzelić trenera/początkującego aktora, który sypia z żoną rosyjskiego mafioza. Śledząc cel, trafia na próbę, gdzie - z braku asertywności - bierze udział w próbie i wbrew zamierzeniom zaczyna mu się to podobać. Kiedy rosyjska mafia samodzielnie zabija trenera, Barry stwierdza, że ma dość pracy jako morderca, bo spodobało mu się bycie aktorem, zakochał się w koleżance, a do tego odkrył, że jego wspólnik go okrada.
To dziwny serial, mam wrażenie, że mocno niezbilansowany. Z jednej strony to komedia, pokazująca kontrast między nieco odrealnionym światem przyszłych aktorów (aktualnie trenerów, kelnerów, sprzedawców) a prozą życia płatnego zabójcy. Z drugiej - wydarzenia eskalują bardzo szybko i jednak w stronę bardzo brutalnego scenariusza i sytuacji, z których nie ma odwrotu. Dużo zabitych, finał pierwszego sezonu też raczej z tych drastycznych (klasa “Breaking Bad”). Niekoniecznie warto.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 27, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
To nie jest tak, że uparłam się, żeby obśmiewać klasykę, samo wychodzi. Na swoje usprawiedliwienie mam, że kilkanaście minut przed końcem lotu skończyła się Allende i chwyciłam pierwszą znaną rzecz, którą miałam na kindlu (a potem prawie godzinę czekałam na walizki).
16-letni Holden Caufield został właśnie wyrzucony z kolejnej szkoły. Przyjął ten fakt z ulgą, bo doprowadził do tej sytuacji z rozmysłem - nienawidził szkoły, nauczycieli (poza jednym) i w zasadzie wszystkich kolegów. Po burzliwym wieczorze w internacie, zakończonym bójką ze współlokatorem, który umówił się z jego dawną znajomą (i zasugerował, że się z nią przespał), Holden ucieka do nowego Jorku, żeby na kilka dni “poczuć życie”, zanim wróci z podkulonym ogonem do domu i zbierze od rodziców należną awanturę. W Nowym Jorku młodzieniec między innymi marznie (bo w internacie okradziono go z ciepłego palta i rękawiczek), upija się, próbuje skorzystać z usług prostytutki, ale w ostatniej chwili rezygnuje, po czym zostaje okradziony i pobity, umawia się z dziewczyną, która jednak go zaczyna irytować, więc spotkanie kończy się awanturą. Odwiedza jedynego, sensownego nauczyciela z jednej z poprzednich szkół, niestety mężczyzna robi wrażenie zainteresowanego nim fizycznie, co Holdena obrzydza. Zmęczony, zziębnięty i bez pieniędzy wraca do domu, spotkać się z młodszą ukochaną siostrą Phoebe i podzielić się z nią planami Wielkiej Ucieczki do prostego świata, gdzie nie ma hipokryzji, pozerstwa i żenady świata dorosłych. Phoebe celnie punktuje brata, że za jego problemy nie jest odpowiedzialne otoczenie, co powoduje, że nastolatek jednak nie wsiada w autobus i zostaje drwalem na prerii, tylko po przemyśleniu widzi jasne strony szkoły, z której uciekł.
Niestety jest to jedna z tych książek, gdzie bohatera się nawet jeśli nie nienawidzi, to przynajmniej z poczuciem zażenowania obserwuje się jego zachowanie. Caufield nie szczędzi czytelnikowi swoich przemyśleń na temat obserwowanego z perspektywy nastolatka świata dorosłych, którego to obrzydza i uważa, że on będzie inny. Gloryfikuje dziecinną “uczciwość” wspominając wielokrotnie swojego zmarłego brata Alika i opisując radosną żywiołowość siostry Phoebe (żyjącej). Podobną irytację czułam, czytając “BwZ” w czasach licealnych, więc to nie do końca jest kwestia tego, że #jestemstaraimamzazłe. Tyle że jest wiele książek pokazujących w bardziej strawny sposób postrzeganie świata dorosłych przez dzieci, bez nadęcia, egzaltacji i pogardy wynikającej z niezrozumienia.
#61
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 24, 2018
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2018, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Zachwalana jako jedna z najlepszych książek 2014, wzbudziła we mnie podobne odczucia kolejne zbiorki opowiadań noblistki Munro (opowiadania Moore określane są nawet jako Munro z poczuciem humoru Monty Pythona[1]) - zabraklo dla 8 opowiadań wspólnego mianownika, a każde z nich zakończyło się, zanim poczułam jakąś emocję.
Rozwiedziony Żyd rozpoczyna nowy związek, bo nie chce zaakceptować faktu, że z pierwszą żona i dzieckiem wyczerpał już limit szczęścia w życiu. Jego wybranka, jakkolwiek bardzo atrakcyjna i chętna na łóżko, ma nastoletniego syna; problemem jest ewidentnie niezdrowy, bardzo fizyczny stosunek matki do nastolatka oraz to, że kobieta jest, oględnie mówiąc, niezrównoważona.
Kobieta planuje odwiedziny ciężko chorej koleżanki, Robin, w szpitalu, ale stwierdza, że tego dnia jest za późno. Następnego dnia dowiaduje się o śmierci Robin, jest jej smutno, ale wtedy koleżanki zabierają ją na pożegnalny sabat do domu zmarłej, podczas którego pojawia się duch Robin.
Żona z pozwu rozwodowego dowiaduje się, że mąż jej nie kocha. Decyduje się jednak pojechać z nim i z dziećmi na opłaconą wcześniej wycieczkę na Karaiby, mimo że niedługo-eks-mąż planował zabrać swoją nową flamę. Wyjątkowo, jest tu nawet jakaś anegdotyczna pointa.
Pisarz z żoną na wydawanym przez czasopismo bankiecie rozmawia ze sponsorką, ale rozmowa - o literaturze i polityce - się nie klei.
Podstarzała wokalistka rockowa, która nie odniosła sukcesu i żyje w niesatysfakcjonującym związku, zaprzyjaźnia się ze staruszkiem, mieszkającym opodal.
Rozwiedziona para odwiedza chorego psychicznie nastoletniego syna w szpitalu, ale mąż nie chce z nią zostać, tylko wraca do nowej rodziny.
Kobieta spotyka się na szybkim lanczu ze znajomym, który jest szpiegiem. Znajomy wpada jak po ogień, jest zbyt roztrzęsiony, żeby coś zjeść, po czym wsiada do taksówki i odjeżdża. Dodatkowo krótka retrospekcja jednego z ich spotkań.
Po śmierci Michaela Jacksona, dorosła kobieta z swoją córką jedzie na ślub dawnej niani córki w plener. Na ślubie muzyką zajmuje się były mąż panny młodej (gra piosenki MJ). W trakcie imprezy wjeżdża grupa motocyklistów raczej z wrogimi zamiarami, ale okazuje się, że pomylili adres.
#60
[1] Ja tego poczucia humoru nie znalazłam. Owszem, bohaterowie bywają gorzko-ironiczni jak intelektualiści u Allena czy Rotha, natomiast nie jest to książka humorystyczna.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 22, 2018
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2018, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Znęcona faktem, że ostatni tom trylogii pojawił się na liście powieści z zaskakującą fabułą, przejechałam przez cały cykl. Żeby nie trzymać Was w niepewności, fabuła bynajmniej nie jest zaskakująca, chyba że zaskakujące jest, że w XIX i XX wieku w Chile ludzie bardzo ukrywali fakt płodzenia nieślubnych dzieci. Gatunkowo cyklowi bardzo blisko do tetralogii Ferrante, to wielopokoleniowa saga rodziny Sommersów i De Valle, którzy od 1840 krążyli między Chile a San Francisco. Świetnie się całość czytało, mimo pojawiających się ciężkich tematów (przemoc, gwałt, tortury, stręczenie dzieci, wojna i krwawa rewolucja w Chile), nawet realizm magiczny nie bardzo przeszkadzał, bo ograniczył się do snów jednej z bohaterek i umiejętności grania na zamkniętym pianinie.
Tytułowa "Córka fortuny" to Eliza, adoptowana przez rodzeństwo Sommersów - starą pannę Rose i dwóch braci - bankiera i kapitana statku. 16-letnia Eliza zakochuje się w biednym Joaquinie, zachodzi w ciążę, a kiedy ukochany rusza do Kalifornii, żeby zdobyć bogactwo w kopalni złota, dziewczyna decyduje się na wyjazd za nim. Za pomocą chińskiego kucharza, Tao Chi'ena, porwanego z Hong Kongu przez jej wuja, trafia do San Francisco, o mało nie umierając podczas podróży z powodu poronienia. W przebraniu męskim pomaga Tao, który w zasadzie jest lekarzem, a nie kucharzem, i angażuje się w ratowanie dziecięcych chińskich prostytutek, a kiedy odzyskuje siły, rusza na poszukiwania z podróżnym burdelem. W pewnym momencie odkrywa jednak, że nie tęskni za młodzieńczą miłością, a za Tao.
W "Portrecie w sepii" narratorką jest Aurora, wnuczka Elizy i Tao. Jej matka, Lynn, umarła przy porodzie, a ojciec - syn znanej z poprzedniego tomu Pauliny de Valle - wyparł się dziecka, a honor dziewczyny uratował jego kuzyn, Severo, żeniąc się z Lynn. W rozpaczy po śmierci żony pojechał na wojnę (na której stracił nogę), więc do śmierci Tao zajmowali się nią dziadkowie ze strony matki. W dramatycznych okolicznościach przerażone dziecko trafia do babki ze strony ojca, która mimo decyzji, że nie będzie się angażować, traktuje małą jak córkę. Wracają do Chile, gdzie zamieszkują opodal Severo i jego żony Nivei, feministki, której 15 (piętnaście!) ciąż nie przeszkadza w głoszeniu rewolucyjnych tez, że kobiety mają rozum i powinny mieć takie same prawa jak mężczyźni. Aurora zostaje fotografem (bardzo ładnie opisany jest proces jej rozwoju twórczego), po czym wychodzi za mąż za Diega, który niespecjalnie ją kocha. Przemycana w trakcie narracji aluzja o tajemnym związku i nieokreślonym statusie małżeńskim Aurory wyjaśnia się na końcu książki, podobnie jak tajemnica śmierci jej dziadka.
"Dom duchów", najbardziej znana część cyklu (za sprawą ekranizacji), to historia Clary (Meryl Streep), jasnowidzącej córki Severo i Nivei de Valle. Po nagłej śmierci jej starszej siostry Rose, najpiękniejszej, Clara przestaje mówić na kilka lat. Kiedy wreszcie się odzywa, informuje rodzinę, że ożeni się z Estebanem Truebą (Jeremy Irons), narzeczonym zmarłej siostry. Rodzi mu trójkę dzieci - córkę Blankę i bliźniaki, Jaime i Nicolasa. Esteban kocha żonę nad życie (choć wcześniej znany był na swojej hacjendzie z burzliwego temperamentu, czytaj: rzucania się na wieśniaczki i gwałcenia ich), ale eteryczna Clara nie odwzajemnia uczucia wystarczająco, a dodatkowo siostra Estebana, stara panna Ferula (Glenn Close) uwielbia swoją szwagierkę, co w pewnym momencie prowadzi do tego, że Esteban wyrzuca siostrę z domu, a żonie wybija zęby(!); Clara do końca życia już się do niego nie odzywa. Blanka (Winona Ryder) zakochuje się w wieśniaku z hancjendy Estebana, Pedrze Trzecim Garcii (Antonio Banderas), który głosi socjalistyczne hasła. Esteban, prawicowy senator, nienawidzi chłopaka, kiedy więc dowiaduje się, że Blanka jest w ciąży, rzuca się na Pedra z siekierą i obcina mu trzy palce (co nieco utrudnia młodzieńcowi karierę gitarzysty). Dziecko Blanki, Alba, staje się ukochaną wnuczką dziadka-furiata; niestety oboje dopada rewolucja. Esteban traci jednego z synów, Jaimego (Nicolas wcześniej przynosił mu tylko wstyd), a Alba trafia do więzienia, gdzie jest torturowana przez Estebana Garcię, owoc gwałtu, jakiego dziadek dokonał na jednej z wieśniaczek.
Książka jest opowiadana przez dwie osoby - Albę, która oczekując na narodzenie córki, spisuje na podstawie pamiętników babki Clary historię rodu i Estebana, wspominającego wszystkie złe rzeczy, które w życiu zrobił.
#57-59
Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 15, 2018
Link permanentny -
Tagi:
2018, chile, beletrystyka, panie -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Detektyw Robin Griffin (Elizabeth Moss) przyjeżdża z Sydney na urlop do rodzinnego małego nowozelandzkiego miasteczka LakeTop, odwiedzić umierającą na raka matkę. Ponieważ odkryto, że 12-letnia Tui jest w ciąży, Robin postanawia się włączyć w sprawę (nie tylko dlatego, że ma kwalifikacje, ale kiedy patrzy na zachowanie policjantów przesłuchujących dziecko, zdecydowanie widzi braki kompetencyjne). Dziewczynka jest córką szefa lokalnego półświatka - Mitchama seniora, człowieka niestabilnego emocjonalnie i dość, oględnie mówiąc, ekscentrycznego[1], którego Robin podejrzewa o same złe rzeczy. Dziewczynka niedługo później znika, a Robin zostaje zablokowana w swoich dążeniach do przeszukania domu Mitchama. Wbrew zaleceniom przełożonego[2] rozpoczyna śledztwo najpierw sama, potem we współpracy z "nieudanym" synem Mitchama, Johno (swoim chłopakiem sprzed lat) oraz z paniami, które mieszkają opodal w komunie pod przewodnictwem androgynicznej GJ (Holly Hunter). Miasteczko kryje w sobie wiele tajemnic, niektóre dotyczą samej Robin.
I tu mam trochę poczucie, że obejrzałam ten serial za późno, bo ani nie szokuje, ani nie budzi takiego niepokoju jak np. Broadchurch. Minęło 5 lat od premiery (2013) i to jeden z wielu seriali, mówiący o trudnych tematach, podmiatanych pod dywan (pedofilia, gwałt, morderstwo, narkotyki, kazirodztwo). Bliźniacze wątki pojawiają się np. w "Ostrych przedmiotach", może stąd lekkie zniechęcenie?
[1] Rozbieranie się od pasa w górę i biczowanie przy grobie matki nie jest dość typowe wśród znanych mi ludzi.
[2] Tu mi trochę logika siada - wszak dziewczyna przyjechała na urlop. Kilkukrotnie miałam wrażenie, że 6-odcinkowa wersja na Netflixie jest pocięta w stosunku do 7-odcinkowego oryginału, bo czasem niektóre sceny nie wynikały z wcześniejszych (np. WTEM Mitcham, który usiłował eksmitować komunę hipisek ze swojego sąsiedztwa, przyjeżdża i umawia się na randkę z jedną z pań).
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 14, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 3
Na Maderze nie ma za wiele naturalnych plaż piaszczystych i raczej są niewielkie (przez co bywają zatłoczone, oczywiście nie jest to tłok w stylu bałtyckiego parawaningu). Po taką prawdziwą, złocistą plażę warto wybrać się na leżącą 40 km obok wyspę Porto Santo. Da się tam dolecieć samolotem (25 minut + odprawa) albo dopłynąć promem (2,5 godziny w jedną stronę)[1]. Z portu można przejść piechotą do Vila Baleira (ok. 2 km), gdzie znajdują się dwie największe atrakcje wyspy - dom-muzeum Krzysztofa Kolumba i 9-kilometrowa plaża.
Wyspa jest malutka, więc do objechania wszystkich ciekawych punktów widokowych i mikro skansenu wystarczy maksymalnie godzina. Podobnie z miasteczkiem, chyba że ze względu na młodzież zrezygnuje się ze zwiedzania domu Kolumba i zakupów (zwłaszcza że sklepy raczej typowo turystyczne) na korzyść plaży. Z punktów widokowych nie warto rezygnować, bo widać z nich rzeczy piękne - z Miradouro da Portela jest fantastyczny widok na port i plażę w Vila Baleira, z Ponta Da Calheta zaś widok na piaszczystą plażę i pełne wmurowanych muszelek skały. Znanym punktem turystycznym jest skansen Casa da Serra, gdzie można obejrzeć zachowany lokalne gospodarstwo sprzed kilkudziesięciu lat (Majut zachwycił się telewizorem kineskopowym, o tempora).
Nie wiem, na ile to turystyczna legenda, ale portosański piasek podobno łagodzi dolegliwości reumatyczne. Nie wiem, jaki jest długofalowy efekt, ale kiedy leżałam na plaży, nic mnie nie bolało. Wyspa reklamuje się jako miejsce kurortowe również ze względu na algi, które są hodowane w wodach otaczających Porto Santo. Część z nich zasila bio-elektrownię w okolicach portu, część trafia do ekskluzywnych kosmetyków z alg (m.in. firmy Thalgo). Przewodnik, człowiek kilkukrotnie żonaty (i z czwórką dorosłych już dzieci), zwierzył się, że specjalnie dla panów w okolicy spa odwarty został bar, żeby mogli w spokoju poczekać na partnerki.
Restauracja: Torre Praia, Rua Goulart Medeiros - kuchnia lokalna.
Wyjście z portu w Funchal
Lobo Marinho, Wilk Morski
Widok na plażę w Vila Baleira z Miradouro da Portela
Jak wyżej / Widok na marinę w Porto Santo
Ponta Da Calheta
Ponta Da Calheta - detale
Ponta Da Calheta
Piasek / Radość
Vila Baleira
Flora
Vila Baleira
GALERIA ZDJĘĆ.
[1] Przy czym warto wiedzieć, że dzienny[2] prom odpływa o 8 rano z Funchal, a o 20 wraca z Porto Santo. Bywa to nieco słabe, kiedy następnego dnia o poranku wraca się do domu i po powrocie z wycieczki trzeba się jeszcze spakować. Z jakichś powodów byłam przekonana, że powrotny prom rusza o 18, więc o 21 na luzie wrócę do hotelu i bez stresu ogarnę walizki. Doliczając mega-korek w porcie (chyba jedyne korkujące się miejsce na Maderze), w hotelu wylądowaliśmy o 23:30.
[2] Są też promy nocne, warto sprawdzać, zwłaszcza jeśli się planuje więcej niż jeden dzień na Porto Santo.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 13, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
portugalia, porto-santo, madera
- Skomentuj
TL;DR - warto.
Unikatowe, występujące na Maderze lewady to wąskie kanały, służące do transportu wody deszczowej i skraplającej się mgły z północy i w centralnej części wyspy do suchej części południowej (wybrzeża). Wzdłuż kanałów poprowadzone są ścieżki, oryginalnie dla konserwatorów kanalizacji, którzy dbają o to, by lewady były w dobrym stanie, potem zaadaptowane jako szlaki turystyczne. Lewad na całej wyspie jest ponad 2 tysiące kilometrów i ciągle budowane są nowe. Niektóre mają minimalny kąt nachylenia i przechodzenie wzdłuż nich to spokojny spacer, inne mają średni poziom trudności, ale bywają też naprawdę trudne, na które wejście może być zamknięte przy złej pogodzie. Lewady 25 Fontes i Risco, którymi szłam, należą do szlaków o średniej trudności, chociaż są na nich strome schody. Bez problemu przechodzą je dzieci (wahałabym się z zabraniem tam 3-4 latka ze względu na przepaść po jednej stronie, od której czasem oddziela tylko lina; widziałam jednak ludzi nawet z niemowlętami i z wózkami, ci ostatni jednak pozostawali u podnóża schodów, czekając na powrót niezmotoryzowanej reszty wycieczki).
Spacer wzdłuż lewad jest bardzo przyjemny, chociaż temperatura odczuwalna czasem spada poniżej przyjemnego optimum, również ze względu na wysoką wilgotność (warto mieć coś ciepłego do założenia na górę i na dół), dookoła dziewicza przyroda, szumi płynąca woda (można pić!), a widoki - jak to zwykle w górach - bywają obłędne. Trasa wiedzie przez reliktowy las laurowy, w którym oprócz drzew wawrzynu rosną rośliny na niespotykaną gdzie indziej skalę - gigantyczne paprocie, wrzośce osiągające wielkość kilkumetrowych drzew (w Polsce to kilkunastocentymetrowe krzewinki) czy drzewiaste mniszki.
Na przejście lewadami nie trzeba pozwoleń, można podjechać samodzielnie samochodem albo autobusem do jednego z punktów startowych, ma to jednak tę wadę, że trzeba wrócić do punktu rozpoczęcia, co oznacza, że najpierw się przyjemnie schodzi w dół, ale potem trzeba trasę powtórzyć pod górę (lub, w przypadku lewad 25 Fontes i Risco, można wrócić za kilka euro od osoby busikiem). Z lenistwa wybrałam opcję wycieczki zorganizowanej, gdzie autokar podwozi na parking na górze, a po 3-4 godzinach czeka na dole.
Część trasy obu lewad się nakłada, po zejściu ok. 120 metrów w 1/3 trasy pojawia się rozgałęzienie - na poziomie 1000 m n.p.m jedna ścieżka (około kilometra w jedną stronę) wiedzie wzdłuż lewady Risco do wodospadu o tej samej nazwie (po płaskim), druga ścieżka (około 4 km) po zejściu stromymi schodami o kolejne 100 metrów prowadzi wzdłuż lewady 25 Fontes do kolejnego wodospadu. Wodospad Risco powstaje z deszczu, który pada na Płaskowyż Paul da Serra. Woda przesącza przez porowate, wulkaniczne skały, wydostaje się tutaj na wysokości 100 metrów i daje początek lewadzie. Przechodząc lewadą 25 Fontes, trafia się na mostek u podnóża wodospadu, gdzie widok również jest imponujący. Na lewadzie 25 Fontes droga robi się bardziej wymagająca - po przejściu kilkudziesięciu kamiennych schodów w dół i kolejnych w górę (przy podstawie wodospadu Risco) ścieżka z szerokiej robi się wąska, a przepaść zbliża się do niej. Zwykle są zabezpieczenia w postaci rozciągniętych linek, ale raczej warto chwytać się brzegu kanału, który na tym odcinku jest wysoki i sięga wysokości biodra. Zwykle są dostępne dwie ścieżki - górna tuż przy kanale i dolna bliżej przepaści, ale zdarzają się wąskie przesmyki, gdzie trzeba się minąć z powracającą grupą (podpowiedź: ostrożnie). Na końcu trasy jest malownicze, lodowate jezioro (nie przeszkadza to robić sobie przy nim zdjęć w negliżu) i wodospad, zbierający wodę z 25 (lub więcej) źródeł.
Cała trasa zajmuje, z przystankami, ok. 3-4 godzin, bo wodospady są ślepymi zakończeniami tras i w sumie wykonuje się drogę w kształcie litery Y. Jak wspomniałam na początku, podróżując samodzielnie należy wrócić w punkt wyjścia, co oznacza przejście prawie 200 metrów do góry (albo skorzystanie z busika); wycieczka zorganizowana umożliwia pozostanie na poziomie lewady Risco, a na parking można wrócić wąskim tunelem, którym przebiega rura dostarczająca wodę z lewad do gospodarstw. Jakkolwiek moje dziecko szło całą drogę żwawo, tak w tunelu, gdzie drogę oświetlały latarki i telefony, jednak się bała.
Po drodze można spotkać pasące się krowy (pardą, bydło domowe), dość luźno traktujące kwestię omijania dróg; autokar musiał hamować, bo ruda kudłata krowa zdecydowała się na obgryzanie liści, stojąc na jednym z pasów i bynajmniej obecność samochodów jej nie deprymowała. Zdjęcia delikwentki nie mam.
Gdzieś tam jest Pico Ruivo
Wspólna część trasy / Lewada 25 fontes
Drzewo jagodowe, wyższe od człowieka
Wodospad Risco
Endemiczna ptaszyna, chyba rodzaj zięby
Mniszek, też wyższy od człowieka / Wodospadzik
Lewada 25 Fontes, górna ścieżka
Zejście z lewady Risco do 25 Fontes / Tunel, strasszny
Dolina zalesiona eukaliptusem, który się rozplenił po pożarach z 2016
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 12, 2018
Link permanentny -
Tagi:
25-fontes, portugalia, madera, risco -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+
- Skomentuj