Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Krótka historia związku dwóch nerdów - June (Maya Rudolf) i Oscara (Fred Armisen). Poznali się późno, ale okazało się, że doskonale się dogadują i cieszy ich robienie tych samych rzeczy - spędzania wakacji w tych samych miejscach, jedzenia tych samych posiłków, rutyna i stabilizacja. Wszystko się zmienia, kiedy June wpada na pomysł wyjazdu na narty zamiast do domku nad jeziorem. I teraz mam zgryz, bo w zasadzie finał pierwszego odcinka, a potem finał drugiego, wszystko zmienia. Więc umówmy się, że jeśli chcecie serial obejrzeć, to przestajecie czytać. Dla ułatwienia dodaję zdjęcie kotka, po kotku są spojlery.
W finale pierwszego odcinka ginie Oscar. June jest załamana, ale próbuje dalej żyć, tyle że ona również ginie. Oboje odnajdują się w osiedlu-enklawie Riverside (niebie? na Ziemi to miejsce zamknięte z powodu toksycznej pleśni), w małej społeczności Byłych (Formers); wszystkie potrzeby są zaspokojone, są różne rozrywki, czasem można spotkać Obecnych (Currents), ale ci nie widzą Byłych. Sielanka, June i Oscar mają siebie na wieczność, mogą wypracować sobie nową uroczą rutynę, każdy dzień jest taki, jak poprzedni, nie mogą tylko oddalać się zbyt daleko od centralnie umieszczonej fontanny, bo tracą energię. Cudownie. Tyle, że nie. Oscar się adaptuje, ma nowych przyjaciół (m. in. ślicznego jak cukiereczek androgynicznego Marka, który zginął w latach 70. jako 17-latek), June - mimo prób oswojenia świata - niespecjalnie.
To zabawna, ale refleksyjna przypowieść o związkach i obietnicy, że na zawsze. Że jednak nie do końca chcemy na zawsze, chcemy ewolucji i zmiany, czasem w pewnym tylko zakresie, czasem drastycznie. Wadą serialu jest to, że zanim zdążył się na dobre zacząć i pokazać większy kawałek świata, to niestety po pierwszym sezonie nie jest planowany drugi.