(Nudne i o zakupach).
Jest taka pora roku, kiedy tracę rozsądek (poza innymi okazjami, a że nie jestem specjalnie rozsądna...). To wtedy, kiedy w sklepach pojawiają się tabliczki z % i nie chodzi bynajmniej o wyszynk.
Dzisiejszym łupem padły:
- 4 koszulki z Muppet Show, kupione na siarczystej wyprzedaży w House (dwie dla mnie, dwie dla TŻ)
- czekoladki belgijskie Noble wygrzebane na wyprzedaży w Almie.
Łupem nie padły pantofelki Hush Puppies, albowiem nie znalazłam ich w Starym Browarze, a pewna byłam, że są.
W Totolotka nie wygrałam, więc wracam jutro do pracy. Może w koszulkach.
Poza tym się jeszcze nie wyspałam.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 28, 2007
Link permanentny -
Kategorie:
Przydasie, Fotografia+
- Komentarzy: 4
Znalazłam na Amazonie kilka śmiesznych drobiazgów:
Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 27, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Przydasie
- Skomentuj
Marazm mam. Wreszcie udało mi się zapełnić ceramiczne pojemniczki po jogurtach (Lia mi dała :->) ziemią i nasionami bratków, ale psie syny nie chcą rosnąć. Od wczoraj powinny już przynajmniej wykiełkować, a tu nic. Mam żal. Trochę mnie marazmu wyciągnęła seria czekolad Gubor, znaleziona za straszliwe pieniądze w Realu. Ale dobre som. I w zasadzie tyle. Trochę mam poczucie, że wegetuję i bynajmniej nie chodzi mi o wsypywanie żółtych farfocli do garnka. Muszę odespać stracony dzień z weekendu.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 26, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Skomentuj
Ma na imię "Sól i pieprz" [2020 - link nieaktualny]. Mieszka na ul. Garncarskiej, w bok od Św. Marcina. Jeśli ktoś czytał "Pocałunki na Manhattanie", to tak właśnie wyobrażam sobie knajpę, w której podawano Cielęcinę, Kanapkę czy Kluski. Klimatyczne wnętrze, koronkowe obrusy, dwie sale na pięterku, z tyłu w bramie ogródek, na dole cztery stoliki. Jedzenie mnie się bardzo. Obsługa - przemiła. A po jedzeniu pan właściciel przyszedł zapytać, czy smakowało i czy wszystko w porządku. Na ból głowy nie wpłynął, ale na całokształt i owszem. Miejsce nie dla tych, którym się spieszy. To uczciwy slow food, nie warto poganiać, warto poczekać.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 22, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Moje miasto
- Skomentuj
Warsaw to Taipei
Flight 1 Monday, July 30, 2007
Departure: 12:05 Warsaw, Poland - F. Chopin , terminal 1
Arrival: 14:15 Amsterdam, Netherlands - Schiphol
Airline: KLM Royal Dutch Airlines KL1364
Aircraft: Boeing 737-400
Flight 2 Monday, July 30, 2007
Departure: 15:20 Amsterdam, Netherlands - Schiphol
Arrival: 08:30 +1 day(s) Hong Kong, Hong Kong - Hong Kong International
Airline: KLM Royal Dutch Airlines KL887
Aircraft: Boeing 747-400
Flight 3 Tuesday, July 31, 2007
Departure: 12:20 Hong Kong, Hong Kong - Hong Kong International , terminal 1
Arrival: 14:00 Taipei, Taiwan - Taiwan Taoyuan International , terminal 2
Airline: Dragonair KA480
Aircraft: Airbus Industrie A330
Taipei to Warsaw
Flight 1 Tuesday, August 14, 2007
Departure: 19:30 Taipei, Taiwan - Taiwan Taoyuan International , terminal 2
Arrival: 05:45 +1 day(s) Amsterdam, Netherlands - Schiphol
Airline: KLM Royal Dutch Airlines KL878
Aircraft: Boeing 747-400 Mixed Configuration
Flight 2 Wednesday, August 15, 2007
Departure: 09:15 Amsterdam, Netherlands - Schiphol
Arrival: 11:05 Warsaw, Poland - F. Chopin , terminal 1
Airline: KLM Royal Dutch Airlines KL1363
Aircraft: Boeing 737-400
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 21, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Komentarzy: 5
Gdy się ma lat naście i przeżywa się pierwsze fascynacje światem damsko-męskim, dość powszechną zabawą jest dopisywanie dodatkowych dymków w komiksach czy dorysowanie narządów drugorzędowych i trzeciorzędowych na obrazkach. Mniej więcej na tym poziomie zatrzymali się twórcy Kung Pow. Wzięli mnóstwo klasycznych, pompatycznych i zapewne kultowych karateckich filmów, po czym podomalowali cycki, siusiaki oraz dołożyli chamskie dopiski (czytaj: zmontowali z kawałków idiotyczną parodię, mniej więcej na poziomie filmów z Leslie Nielsenem). Film jest straszliwy, gorszy od Pieska Leszka (jeśli nie znacie, jesteście ludźmi szczęśliwymi). Jest krowa-karateka, tryskająca mlekiem z wymion, mistrz Betty, posiadający siłę w oparciu o guziczki na biuście i tytułowy Kung Pow z twarzą na języku. Coś w sam raz dla 12-latków.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 17, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 9
Z polecanek Kizi [blog nie istnieje - 2019]. Zbiór opowiadań, w których losy bohaterów stykają się w magicznej nowojorskiej kamienicy Preemption. Mam duży sentyment do nowojorskich kamienic, głównie za sprawą magicznego monumentu w Ghost Busters (proszę nie pytać, co ja mogę) i aury niesamowitości w Dziecku Rosemary. Tutaj w kamienicy mieści się biuro nieruchomości, w którym pracuje Donna. Mieszkają rodzice z utalentowaną literacko córką kończącą high-school. Ekscentryczny milioner współwynajmuje apartament z nieśmiałym księgowym, który rozmawia z windą firmy Otis. Asystentka w firmie adwokackiej przyprowadza swoich facetów na nocne igraszki. Jąkający się księgowy znajduje na Manhattanie za s.e.k.s-shopem warsztat jubilera-magika. Młody aktor chce zostać komikiem, jak jego dziadek, ale ostatecznie zostaje Myszą. Ksiądz wygłasza co dzień kazania aż do dnia, kiedy do kościoła przychodzi tajemniczy mężczyzna z pistoletem. Życie tych wszystkich ludzi przeplata się - niektórzy się znają, niektórzy się poznają dzięki wspólnym znajomościom, niektórzy bywają w nietypowej knajpie, gdzie podaje się Jajko, Baraninę czy Deser (marzenie człowieka niezdecydowanego).
Historie opowiadają o uczuciach. O ludziach, którzy nie czuli i nagle zaczęli coś czuć. O tym, że zdarzają się okazje, których nie warto odrzucić, mimo że na pierwszy rzut oka wydają się być co najmniej dziwne. I o przecinaniu się ludzkich ścieżek. Ładne, ciepłe, czasem erotyczne historie, które w ostatnich epizodach splatają się w węzeł.
Ostatnio dość rzadko mi się zdarza, żebym wsiąkła w książkę na tyle, by zapomnieć o całym świecie. Udało mi się na tylnym siedzeniu samochodu chyba podczas przedostatniej historii przegapić granicę, dopiero natrętnie gapiący się na mnie celnik sprawił, że oderwałam wzrok od książki. Zgadzam się też z Jonathanem Carrolem, który napisał przedmowę - jeśli ktoś tę książkę przeczytał i mu się nie podobała, to jest z nim coś nie tak. Uprzejmie donoszę, że ze mną jest wszystko w porządku.
#33
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 17, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2007, beletrystyka, panowie
- Komentarzy: 4
Bardzo tradycyjny thriller, w którym bohater już był całkiem przegrany, kiedy nadludzkim wysiłkiem... Dyspozycyjna recepcjonistka jednego z hoteli w Miami wracając z pogrzebu babci spotyka na lotnisku przemiłego młodego mężczyznę, który okazuje się być bandytą. Zamiast miłego tete-a-tete przez cały lot usiłuje się wyrwać porywaczowi, który za jej pomocą chce stuknąć jednego w ważnych gości hotelu, grożąc dziewczęciu, że jego kumpel skrzywdzi ze skutkiem śmiertelnym ojca dziewczyny. Cillian Murphy jak zwykle jest ślicznym sukinsynem, panienka dość mdła. Scenariusz dość dziurawy, ale stosunkowo niezły.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 17, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
- Ryby - Żywe - Wędzone - Otwarte
- BAR RYBY
- Ciężarówka z napisem TRANSMLECZ
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 16, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Śmieszne
- Skomentuj
Zrobiłam sobie notatki na okoliczność bycia off-line w samochodzie w notesiku w koty od siwej (zasadniczo mogłabym być on-line, bo TŻ skuszony informacją, że w hostelu jest[1] free wifi zabrał laptopa, ale uznałam to za pewną przesadę).
[1] Jest, ale w okolicy recepcji i pewnie jakiejś sali okolicznej. Na IV piętrze kamienicy nie dochodziło (tym razem udało mi się nie skręcić kostki, więc IV piętro nie było aż tak przerażające). Berolinę [2024 - link nieaktualny] gorąco polecam (dzięki, Agg). Wykorzystano taki sam pomysł jak w czeskim "U Semika" i w węgierskich CityApartments - stara kamienica wyremontowana i przerobiona na pokoje gościnne. Bardzo czysto, łazienki wspólne, ale blisko i niekrępujace (oczywiście bardziej błyskotliwe ode mnie osoby zorientują się, że są i damskie (z babeczką na drzwiach i z kubełkiem w toalecie), i męskie (z odpowiednim chłopyszkiem i pisuarem) i pójdą do właściwej, a nie do tej bliżej. Widok na wnętrze studni i ścianę, więc jak kto wrażliwy, to można prosić o pokój z widokiem. Dają ręczniki, co jest niebagatelną zaletą dla sklerotyków, które notorycznie o ręcznikach zapominają.
Parkowanie w Charlottenburgu 1e/h. Obiad dla trzech osób w typisz niemieckiej knajpce z tradycjami przy Wilmersdorfer Strasse - 31e. Berlin pachnący lipami - bezcenny.
Mam słabość do Berlina. Wygląda tak, jak większość polskich miast mogłoby wyglądać - czysty, odremontowany, z doskonałymi drogami (niniejszym chciałam gorąco pozdrowić serwis map24.de, z którego wydrukowałam sobie dojazd z do hotelu w formie prostych instrukcji dla ciemnoty i który, mimo że ni cholery nie zgadzał mi się z mapą[2], okazał się być dojazdem genialnym, prostym i w zasadzie uniemożliwiającym błądzenie) i przemyślany. Berlińskie metro U-bahn pozwala na przemieszczanie się z dowolnego miejsca w dowolne inne miejsce w obrębie miasta i okolic.
[2] Mental note to self: Zuza, nie kombinuj. Jak Ci kazali tak jechać, to tak jedź.
Mogłabym w Berlinie, a zwłaszcza w Charlottenburgu zamieszkać. Przy deptaku na Wilmerdorfer Strasse jest wszystko, czego do szczęścia turyście i zwierzęciu wyprzedażowemu potrzeba - Peek&Cloppenburg, Orsay, H&M, Pimkie i wszelkie inne ciuchowe cuda. Bankomat Citi, w którym jakimś cudem posiałam kartę (na szczęcie kapryśny bożek pechowego podróżnika był przychylny i padło na prawie przeterminowane maestro). Fastfood rybny, stragany ze ślicznymi owocami, Dunkin' Donuts i delikatesy Rogacki, gdzie na sporej powierzchni są ryby, sałatki, mięsiwa, wino, sery, wędliny, pieczywo i wszelkiego typu cuda spożywcze, które można nawynos albo spożyć na miejscu, wśród innych współspożywających szybki lanczyk na stojąco. Fajniej niż w tradycyjnym centrum handlowym, bo wszędzie w okolicy śliczne kamienice i pachnące lipy. A wieczorem dziwki w absurdalnie wysokich szpilkach na ulicach, otwierają się burdele i nocne kluby. Jak to jest "ta gorsza dzielnica", to boję się myśleć, jak wygląda "ta lepsza".
Lubię też Berlinerów (Berlińczyków?). Są życzliwi. Uśmiechnięci. Pomocni. Zachwyceni, że ktoś próbuje mówić nieporadnym i przemieszanym z angielszczyzną niemieckim. Nie dlatego, że chcą ci coś sprzedać. Ot tak, bo jest ładny dzień i są mili. Pani na straganie warzywowo-owocowym kazała dołożyć limonkę gratis, bo papaja koniecznie z limonką.
W zasadzie to ja na koncert pojechałam. Koncert megawykurw. Muzycznie pewnie mocno taki sobie, bo tak na oko Steele nie słyszał, co śpiewał, ale było na tyle głośno, że mi to nie przeszkadzało, bo ja tam na randkę jak zwykle jechałam. Jako osoba wiekowa wlazłam na balkonik, skąd widok na scenę (i na Petera Steela w pełnej okazałości) był przyzwoity. Mało z nowej, słabej płyty, więcej chwytliwych staroci, gardło mnie bolało. Na scenę tradycyjnie poleciał czarny stanik w sporym rozmiarze (nie mój, ale nie powiem, że nie rozważałam). Niestety, skonfiskowali aparaty.
W nocy była Burza. Ale taka naprawdę - waliło i błyskało, deszcz sie lał jak z wiadra, dodatkowo okno otwarte na studnię pewnie jeszcze dodawało akustycznej mocy. Lubię burzę.
Lubię też zakupy w niemieckim Realu. Za każdym razem wyjeżdżam z koszykiem pełnym cudności. 20 różnych rodzajów Sheby (koty mówią, że się różni w smaku), świeży ananas, papaja, Jelly Belly, pasty curry, suche kiełbaski, ser haloumi, nieodmiennie Irish Cheddar, greckie serki feta-like, tic-taki o smaku mango, marynata miodowo-musztardowa do mięsa i papryczki nadziewane serem. I greckie wino. Foremki do babeczek i czipsy czekoladowe do pieczenia. Czemu u nas nawet w bardziej rozpustnych delikatesach nie ma takiego wyboru? Proszę pani, tu wszystko jest smaczne.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 16, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Listy spod róży -
Tagi:
niemcy, berlin
- Komentarzy: 14