Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Wiosna, nie?

Słońce świeci na tyle silnie, że nie można chodzić bez okularów przeciwsłonecznych (jakoś dziwnym trafem są zwykle czyściejsze niż niesłoneczne, ciekawe, czemu).

Pachnie powietrze. Mlecze rosną. Bez zakwitł na Wyspiańskiego. Z parku Wilsona dobiega wieczorem śpiew ptaków i zapach świeżo ściętej trawy. Wieczorem jest jasno i dalej ciepło na tyle, że można nosić vintage bluzkę z krótkim rękawem (szytą w czasach studenckich przez mamę[1]).

Słońce zachodzi, malując bezchmurne niebo na interesujący odcień różu (bardziej w kierunku amarantu). Niechętnie zgodzę się, że wiosna ma pewną wyższość nad latem - ludzie nie są spoceni i jacyś tacy bardziej stonowani niż latem.

I taką małą tęczę na ścianie widziałam.

[1] Czasach studenckich mamy, nie moich.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek kwietnia 24, 2008

Link permanentny - Kategoria: Z głowy, czyli z niczego - Tag: park-wilsona - Skomentuj

« Konsumpcja - aneks - Jasno »

Skomentuj