Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Jednak jestem dzika

Dzień jak co dzień. Najpierw Zawilcowa, potem albo Wiosenna, albo Promienista (Bajkowa jeszcze rokuje, bo ma asfalt). Na ramieniu zawieszony aparat. Zaczepił mnie stojący pod jednym z domów mężczyzna z plecakiem. I zaskoczył propozycją, że zrobi mi zdjęcie. Podziękowałam, że nie (strasznie ubawiłam argentyńskich kontrahentów swoim pewnym "No, gracias"; uznali, że przeżyję sama w krajach latynoskich) i zwiałam. Sama się sobie dziwię, przyznam. Miałabym zdjęcie.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa listopada 11, 2009

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Komentarzy: 5


Dolina Muminków w listopadzie

Jeden po drugim znikają ogrody. Botaniczny zamknięto w październiku. Dendrologiczny chyba też, a przynajmniej nie jest czynny w weekendy. Jakby było gdzieś wesołe miasteczko, to w tej chwili ktoś by rozmontowywał karuzelę, chował katarynkę i zwijał sznur z lampionami. Przez mgłę jest już szaro o 3 po południu. Na Sołaczu pustawo, za to wielkie wille nabierają demoniczno-gotyckiego uroku, pogłębianego przez stada ptaków krążące jak u Hitchcocka (realizm ratuje trzeźwy komentarz młodego człowieka z parku, objaśniającego dziewczynie, że tu niedaleko jest wysypisko śmieci). We Francuskim Łączniku zacisznie i domowo, szkoda tylko, że asortyment zawęził mi się do kilku ciast i pasztetów.

Chyba wyciągnę z półki kolejną książkę i dorzucę na rosnący stos napoczętych. Bo ciągle czytam, tylko nie mogę dotrzeć do ostatniej strony. To ta listopadowa schyłkowość?

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek listopada 9, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: solacz - Komentarzy: 3


Obrazki wiejskie

Osiedlowe i wiejskie sklepiki mają to do siebie, że trzeba się napracować jak koń w trakcie westernu, żeby do nich wleźć z wózkiem[1][2], bo są przeraźliwie wąskie, a drzwi albo się zacinają, albo otwierają w niewłaściwą stronę. W każdym razie, słoneczko na spacerze przygrzało, człowiek nie wielbłąd, napić się musi. Long story short, po mojej krótkiej walce z drzwiami, pomógł mi je otworzyć młodzian w wieku przedpoborowym ze straszliwym przypadkiem acne vulgaris na twarzy, koczujący pod sklepem. Kupiłam jak zwierzę wodę i papierek, określany przez moją teściową jako podatek od głupoty[3], pakuję rzeczy do torby i słyszę, jak wspomniany wcześniej młodzian szeptem winszuje sobie artykuły tytoniowe, a sprzedawca wprawdzie mu odmawia ze względu na wiek (tu sobie myślę "oby tak dalej!"), po czym niedwuznacznie daje do zrozumienia, że sprzeda, jak ktoś dorosły (tu skinięcie głową w moją stronę) mu je kupi (tu już mi opadło). Młodzian jednakowoż z tych nieśmiałych albo drażliwych (myślicie, że nie powinnam mówić "dziękuję Ci, młody uprzejmy człowieku"?) i wybrał taktyczny odwrót.

Ubawił mnie też dziś listonosz. Wprawdzie bez trądziku, ale też młody. Zaanonsował, że ma polecony dla TŻ, po czym przez dłuższy czas szukał na liście miejsca, gdzie się mogę podpisać, a nie znalazłszy, oznajmił, że długopisem mu nie pozwalają dopisać, więc mimo że jestem w domu i nader chętnie podpiszę, to on nie może i wróci w poniedziałek. Wrócił jednak wcześniej, bo zorientował się, że może mi zostawić bez podpisu, skoro lekkomyślnie poprosiłam o zostawianie poleconych w skrzynce...

[1] Tutaj przekazuję serdeczne "pocałujta w dupę wójta" dla tych wszystkich, którzy odmawiają matkom z wózkiem wstępu do supermarketów, każąc im dokonywać zakupów w osiedlowych sklepikach.

[2] Za opcję, że zostawiamy wózek przed sklepikiem, a z opatulonym w kombinezonik dziecięciem na ręku dokonujemy machinacji portfelowo-zakupowych, podziękuję do czasu aż nie wyrośnie mi czwarta ręka.

[3] Od głupoty i nieznajomości statystyki. Ale moja wiara w te 17 milionów to jednak czyni cuda.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek listopada 6, 2009

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Komentarzy: 5


Good morning, sunshine

Ludzie się do siebie nie uśmiechają. Unikają kontaktu wzrokowego. Mijam te same osoby z wózkami, mimo mojej kaprawej pamięci do twarzy zaczynam rozpoznawać (nie bójmy się przyznać, głównie po paletk^Wwózkach rozpoznaję), krzeszę z siebie uśmiech. Bez odpowiedzi. Nie zależy mi na kontakcie; leniwe spacery z Mają, podczas których śpiewam jakieś zapamiętane na dnie pamięci urywki Młynarskiego, Pidżamy Porno czy "Piątków z Pankracym", nie czując zupełnie siły karcących spojrzeń przechodzących pań o zaciętych ustach, uśmiecham się i opowiadam jej o mijanych domach, kotach, dyniach i o tym, że właśnie wjechałyśmy kółkiem wózka w psią kupę, są kojące. A Maja umie słuchać. Chyba że akurat śpi.

PS Okrutnie mnie bawi pojawiająca się tu i ówdzie akcja "One Photo Per Day". Że aż przez miesiąc codziennie zdjęcie jedno. Złośliwie sobie czasem wchodzę i patrzę, po ilu dniach się skończyło. W tym roku nie robiłam zdjęć, kiedy byłam chora, zmęczona albo przepracowana. Zwłaszcza zimą. Wiem, idea OPPD jest nieco inna i w oryginalnym ujęciu [2020 - link nieaktywny] ciekawa, ale na prowadzenie uhmtego bloga to ja już trochę nie mam czasu.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek listopada 5, 2009

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 5


Kiedy patrzę na termometr

... to niestety okazuje się, że jest ta paskudna pora roku, kiedy słońce o poranku oznacza, że będzie przy tym niesamowicie zimno i wietrznie. Koty domagają się na balkon, po czym patrzą na mnie jak na wodorost, kiedy okazuje się, że drzwi nie prowadzą do lata. Po co mi zwiewne jedwabie, dekolty i subtelne ażury? Przeglądam stare - z innej epoki, bo sprzed kilku miesięcy - zdjęcia. Ze światłem i kolorami. Bo za chwilę zacznie się już tylko buro i szaro.

Z tyłu za wsią spotkaliśmy małego, grubego acz nieco brudnego kotka, który z wielkim lamentem biegł za nami przez pól spaceru, ocierał się, zostawiał zarazki i ogólnie był przeraźliwie na tak, zanim nie zniknął pod jedną z bram, koło których przechodziliśmy. Ciężko być małym kotkiem, jak jest zimno.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 1, 2009

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 3


Wszystkich Świętych

Po wczorajszej porażce ze spacerem do sąsiedniej wsi (odległość spacerowa, ale okazało się, że droga w dowolną stronę pokryta jest potwornym szlamozużlobłotem i uwalałam się do połowy łydek), poszłam przespacerować się na wiejski cmentarz. Wiejski cmentarz okazał się nomenklaturowo miejskim, albowiem mimo lokalizacji we wsi należy do Poznania - ot, takie zawirowanie czasowo-przestrzenne. Cmentarz jak cmentarz, nowy, niewiele do oglądania, kilka nowych drzew, lastryko, plastikowe chryzantemy i udziwnione znicze. Kłótnia pod bramą, którą ktoś zastawił.

Popychałam wózek i cynicznie oceniałam estetykę nagrobków. Po setkach odcinków seriali szpitalno-kryminalnych brakowało mi informacji o przyczynie śmierci pod datami wyrytymi w kamieniu. Dziwnie mi się zrobiło chwilę po tym, jak skrzywiłam się na widok figury anioła naturalnej wielkości, podeszłam i przeczytałam, że stoi przy grobie 30-letniego chłopaka. Dziwnie, bo uświadamia mi własną śmiertelność, na co nie mam przygotowanej ciętej riposty.

Zmieniła się też od sierpnia (czy nawet wcześniej) jedna rzecz - nie umiem przejść bez łez koło nagrobków, na których widnieje taka sama data urodzin i śmierci czy - chyba boleśniej - daty odległe są o kilka dni czy miesięcy. Tu już nie chcę wiedzieć, jaki był powód.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 29, 2009

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Tag: cmentarz - Komentarzy: 3


Wszystko co dobre i tuczące...

Jogurt bałkański z zielonym ogórkiem, czosnkiem i rzodkiewką. Pyry z gzikiem. Sernik. Makaron z groszkiem, szynką i śmietaną. Świeży chleb z masłem (i wszystkie kanapki w Canappce, bo tam uczciwie z masłem). Kawa latte. Jogurtowe muffinki. Bita śmietana. Twarożek ze szczypiorkiem. I czekolada. Nie umrę, bo mogę ser żółty.

Maja prawdopodobnie ma nietolerancję nabiału. A ja robię listę rzeczy, które zjem, jak skończę karmić. I będę z niej skreślać po jednej, chyba że wcześniej pęknę.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 28, 2009

Link permanentny - Kategoria: Maja - Komentarzy: 7 - Poziom: 3


... saturday wait...

Bo zapomniałam. Będąc młodą lek^W^W^WKupując sobie płaszczyk w Jacqueline Riu (co za upadek, pierwszy raz od iluś lat mam modną przyodziewę jesienno-zimową), zaczepiłam dziewczę układające szaliczki na półce, z uprzejmą prośbą o znalezienie mi tego, o, płaszcza w innym rozmiarze. Dziewczę popatrzyło na mnie jak na raroga z miną "A weź się, babo, odczep" i dalej przekładało szaliczki, prośbę więc ponowiłam, bo uznałam, że może dziewczę przygłuche, myśląc sobie "Ech, a jak nic nie chcę kupować, to za mną chodzą i proponują pomoc"... Po czym podeszła ekspedientka, stojąca obok i zapytała, o jaki rozmiar mi chodzi. Trochę obciach tak zaczepiać obcych ludzi w sklepie, jednak.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 27, 2009

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Skomentuj



Irena Obermannova - Proszę się nie rozłączać

Dwie przyjaciółki, po 40-tce i po rozwodzie, zaczynają mieszkać razem, żeby łatwiej im było oswoić samotność, a przy okazji stworzyć pełniejszą rodzinę dla swoich dzieci. Jedna z pań - Eliszka, bezrobotna aktorka - nie ma już macicy i uważa, że przez to skończyło się jej życie. Druga - Sara, scenarzystka pisząca dialogi do podrzędnego serialu - macicę jeszcze ma, ale uważa, że mimo tego nie umie już kochać. Córka Sary, Waleria, dojrzewa i z dużą niechęcią stawia czoła dojrzewaniu, opisując je i sytuację rodzinną w pamiętniku. Do obu pań dołącza kolega z liceum, Jarda, który po części platonicznie, po części bynajmniej pozwala im dojrzeć do tego, żeby założyć seks-telefon.

Jest bardzo po czesku - zabawnie, ale ta wesołość jest podszyta dużą dozą melancholii i życiowego doświadczenia, które - i owszem - pozwala się uśmiechać w sytuacjach smutnych, bo co innego można zrobić.

Inne tej autorki:

#47

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 25, 2009

Link permanentny - Tagi: 2009, beletrystyka, panie - Kategoria: Czytam - Skomentuj