K. mi pożyczyła, żebym miała co czytać w Pradze. I owszem, jedynym jasnym punktem tej książki była lokalizacja - rzecz się dzieje (głównie) w stolicy Czech, a zaczyna od historii służki, co ma dwóch kochanków - z kominiarczykiem grzmoci się na strychu, a z żołnierzem - przy wzgórzu Petřín (o czym niebawem), w okolicach Ujazdu. Poza tym jest to jeden z tych niezwykłych przypadków, kiedy marketingowa notka na okładce jest rzetelna i dobrze obrazuje treść książki. Otóż jest to thriller pornograficzno[1]-gastryczny[2] (dodatkowo udaje też kryminał[3] i powieść historyczną[4], ale nie jest niestety ani jednym, ani drugim). Komisarz policji Durman, podczas uroczystego uruchomienia odnowionego zegara Orloj na praskim ratuszu, dosłownie wchodzi w rozkładające się[5] zwłoki listonosza. Kolejne morderstwa, dokonywane przez chorego psychicznie złoczyńcę, bogato przeplatane wędrówkami kulinarno-erotycznymi komisarza i jego tajemniczego współpracownika Egona Altera po Pradze i okolicach, są tylko pretekstem, żeby ponurzać czytelnika w obrzydliwościach dawnych czasów. Nad wszystkim unosi się widmo złowieszczej organizacji, Ordo Novi Ordinis, będącej połączeniem Iluminatów, masonów i żydowskiego spisku bankierów.
Wielokrotnie miałam momenty zawahania, czy nie dać sobie spokoju z czytaniem, ale stwierdziłam, że wytrzymam do końca, żebyście Wy nie musieli. Nie dziękujcie.
[1] Próbowałam zliczyć, ile razy komisarz w trakcie śledztwa zażywa rozkoszy alkowy, ale się poddałam, ponieważ dżentelmen odwiedza burdele i w Pradze, gdzie zajeżdża po kilka pracownic naraz, i w Paryżu, gdzie poznaje rozkosze oralne[6], egalitarnie, pardon my French, dyma przypadkowo spotkane damy, karczmarki i służki, nie wspominając o nastoletnich (12-16 lat) wnuczkach króla cyganów. A, ma też oficjalną narzeczoną, z którą wymienia rozkoszne pocałunki. Opisy zmasakrowanego po orgiach przyrodzenia pojawiają się na tyle często, że nie wierzę, że nic mu nie odpadło.
[2] Oprócz spółkowania, Durman (i inni bohaterowie) nieustająco jedzą, chociaż to złe określenie, bo oni nie jedzą, tylko żrą potrawy tak absurdalne, że śmieszne - gęsia szyja napychana słowikami, wołowa głowa wożona na rozpalonym piecyku, piekąca się od środka i tym podobne. Wymiotowanie w trakcie libacji, żeby zrobić miejsce na nowe potrawy i alkohole ociera się już o groteskę.
[3] Niby jest śledztwo, niby są gromadzone jakieś poszlaki, ale logiki ani sensu nie ma żadnego. Zbrodniarz na końcu zostaje zignorowany, mimo że dochodzi nawet jak u Christie do zgromadzenia wszystkich potencjalnych złoczyńców w jednym pokoju, a detektyw ma już wszystkim opowiedzieć, jak odkrył prawdę i wskazać winnego, tyle że nie. O udziale Egona Altera w śledztwie nawet nie wspomnę, bo to dość oczywiste.
[4] Rzecz się dzieje w XIX wieku, w tle akcji pojawia się wojna między Austrią i Niemcami, Czechy ciągle marzą o byciu imperium od morza do morza, a czescy wynalazcy są lepsi od Leonarda da Vinci.
[5] Logiki i wiarygodności nie ma żadnej, świeżo ukryte pod brukiem zwłoki nawet ciepłą zimą nie eksplodują gazami gnilnymi na tyle, żeby po dniu lub dwóch katapultować kostki brukowe w powietrze.
[6] Najpierw doprowadzając do wyrzucenia na bruk dzielnej damy negocjowalnego afektu, która doznała zwichnięcia szczęki, dzięki czemu nie musiał płacić za usługę(!), a następnie dzielnie przenosząc zwyczaj na grunt Czech, dzięki czemu podczas wolny wygłodniałe prostytutki mogą uzyskać porcję kalorii, napadając na bogu-ducha-winnych panów i wysysając ich do ostatniej kropli. Nie zmyślam.
#31
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 20, 2017
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2017, panowie, kryminal
- Komentarzy: 1
Inspektor River jest całkiem dobrym śledczym, ale w kiepskim stanie psychicznym od momentu, kiedy ktoś zastrzelił jego partnerkę, sierżant Stevie. Sytuacji nie ułatwia fakt, że Stevie jest cały czas obecna, prowadzi z Riverem dialogi i jest na tyle realna, iż wpływa to na zachowanie policjanta. Nie tylko zresztą ją widzi -
rozmawia z innymi umarłymi, którzy łączą się z prowadzonymi śledztwami. Po przypadkowej śmierci podczas pościgu za podejrzanym, zwierzchnicy dostrzegają problem, proponują ewaluację psychiatryczną, którą - o dziwo - River przechodzi pozytywnie. Teoretycznie inspektor powinien się skupić na pracy, ale najważniejsza dla niego i tak jest sprawa morderstwa współpracowniczki, więc śledztwa w poszczególnych odcinkach przeplatają się z odkrywaniem kolejnych tajemnic zmarłej.
Najciekawszą postacią nie jest River (grany przez Stellana Skarsgårda, ojca tego Skarsgårda z "True Blood"), ale - udatnie grająca trupa - Stevie oraz nowy partner, dość egzotyczny (aktor jest pochodzenia pakinstańsko-kenijskiego) Ira. Stevie jest gadatliwa, wesoła, kłótliwa i czasem wcale nie pomaga w śledztwie. Ira z kolei próbuje się Riverem opiekować, bo widzi w nim - mimo problemów z psychiką - dobrego śledczego.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 18, 2017
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Grace, prawie 100-letnia rezydentka domu opieki, nagrywa na kasety swoje wspomnienia dla wnuczka, przebywającego gdzieś w świecie, wychodzącego z żałoby po śmierci żony. Impulsem do nagrywania jest wizyta amerykańskiej reżyser (jak się w finale okazuje, blisko związanej z przeszłością staruszki), która kręci film o tragedii, która wydarzyła się w 1924 roku w Riverton, w posiadłości, w której 10 lat wcześniej młoda Grace rozpoczęła służbę. Dwuwątkowa opowieść przeplata współczesność (starość bohaterki, wizytę głupiutkiej odtwórczyni jednej z głównych ról, festyn i zwiedzanie posiadłości) ze snującą się historią opisującą koleje życia młodych Hartfordów: ambitnej Hannah, żądnej sławy Emmeline, naiwnego i pełnego ideałów Davida i przyjaciela tego ostatniego, Robby'ego. Grace opisuje wszystko z perspektywy sutereny, okiem służby, która - niewidzialna i milcząca - jest czynnikiem odpowiedzialnym za utrzymanie całego dworu. Już na początku wiadomo, że historia młodych kończy się tragedią, ale dopiero na samym końcu wiadomo, jak do tego doszło.
Chyba najsłabsza z dotychczasowych. Nie ma jakiejś specjalnej zaskoczki, chyba że zaskoczyć czytelnika ma to, że mn gentrqvę bqcbjvrqmvnyan wrfg fnzn aneengbexn, xgóen avr hzvnłn jłnśpvjvr bqpmlgnć yvfgh fjbwrw cnav v qbcebjnqmvłn anwcvrej qb mnovpvn Ebool'rtb, n cbgrz - cbśerqavb - qb śzvrepv boh fvófge. Spodoba się na pewno lubiącym klimat międzywojennej Anglii i intryg w wyższych sferach.
Inne tej autorki tutaj.
#30
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 15, 2017
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2017, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Świat gdzieś na końcu znanego wszechświata. Avice, wychowana w Ambasadorii, raczej omija Gospodarzy, obcą rasę z dwojgiem ust, mówiącą dwugłosem. Nie chce być jedną z Ambasadorów, specjalnie dostrojonych empatów, którzy w parach jednocześnie prowadzą dialog; woli być nawigatorką statku kosmicznego. Kiedy po latach wraca na rodzinną planetę z trzecim chyba z kolei mężem, tym razem lingwistą, szybko się orientuje, że mąż jest bardziej zainteresowany mieszkańcami planety niż nią. Pechowo, akurat wtedy pojawia się na planecie nowa para ambasadorów - EzRa i jej dwugłos okazuje się mieć działanie narkotyczne na Gospodarzy. Burzy to ustalony na planecie porządek i prowadzi do niespotykanego wcześniej konfliktu i wojny domowej.
Nie spodziewałam się oczywiście, że mnie Mieville rozczaruje, ale zaskoczył mnie po raz kolejny: kreacja świata, nie dość, że pełnego Obcych, to tak obcych, że nie ma opcji wejścia w ich psychikę i zrozumienie motywacji, ma rozmach i świeżość porównywalną chyba z "Mówcą umarłych" Carda. Dodatkowo - to chyba znak szczególny autora - jest to świat na krawędzi, tuż przed konfliktem, którego rozwiązanie jest faktyczną osią powieści. Narracja Avice, która retrospektywnie odkrywa kawałkami przyczyny i rozwiązanie, wprowadza stopniowo we wszystkie zawiłości oraz w semantykę, która jest - mam wrażenie - najważniejsza.
PS Będą zdjęcia jeszcze, obiecuję.
Inne tego autora tutaj.
#29
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 11, 2017
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2017, panowie, sf-f
- Komentarzy: 1
Młody chłopiec traci wzrok w wyniku wypadku ze szkodliwymi chemikaliami, przez co zyskuje nadzwyczajny słuch, z nawiązką rekompensujący mu widzenie. Mimo śmierci ojca (boksera zabitego przez mafię po rezygnacji z ustawienia walki) nie dość, że wychodzi na ludzi i zostaje prawnikiem, to jeszcze - dzięki treningowi u psychopatycznego ślepca - zyskuje nadludzką sprawność w walce, wspomaganą wspomnianym supersłuchem. Równocześnie z rozwojem własnej kancelarii i legalistyczną pracą na rzecz pokrzywdzonych, nocami wychodzi, że bronić Nowego Jorku przed przestępstwami, skorumpowaną policją, gangami i mafią. Załatwia sobie nieprzepuszczające broni wdzianko i gustowną maseczkę, żeby nikt - nawet znający go na co dzień bliscy - nie wiedzieli kim jest. W pierwszym sezonie usiłuje wsadzić za kratki demonicznego Wilsona Fiska, który - pod pretekstem pracy społecznej - nawiązuje sojusze i toczy wojny z gangami, żeby przejąć władzę nad dzielnicą. W drugim, z pomocą dawnej kochanki, oficjalnie bizneswoman, a po pracy wojowniczki w masce, Elektry, usiłuje rozwiązać tajemnicę spisku, w którym dużą rolę odkrywa Punisher, mordujący egalitarnie członków różnych gangów (z zupełnie innej bajki, ale też z marvellowskiego kontinuum), wielka dziura pod jednym z budynków w Hell's Kitchen, azjatyccy zombie i dziwna maszyna, wypompowująca z ludzi krew.
Niby wszystko jest - superbohater, szczytna misja, piękne panie w rolach drugoplanowych (Deborah Ann Woll, egzotycznie urodziwa Elodie Yung czy zgrabnie wiążąca z innymi seriami Rosarie Dawson), ale zabrakło czegoś, co podobało mi się w "Jessice Jones" czy "Luke'u Cage'u". Akcja się wlecze - zdarzają się odcinki, składające się z 20 minut scen krwawej walki, 15 minut dywagacji któregoś z bohaterów lub ich adwersarzy nad niesprawiedliwością wszechrzeczy i pozostałych 10 minut, które ewentualnie coś wnoszą.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 7, 2017
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 2
Nauczyciel gimnazjum, o swojskim (chociaż nie jest Polakiem) imieniu Janek, budzi się po libacji z dziurą w pamięci, na którą nie pomaga odkrycie, że jego niedawno poślubiona żona, Eva, leży utopiona w wannie. Jak przystało na grzecznego obywatela, informuje policję, a potem zaczyna sprzątać, usuwając potencjalne dowody. Ląduje oczywiście w celi, jest kompletnie niewiarygodny z zapewnieniami, że nie zabił żony, śledztwo posuwa się więc niemrawo, bo w zasadzie tylko komisarz, prowadzący sprawę, ma wątpliwości, które dopiero wybuchają z pełną siłą, kiedy przebywający w szpitalu psychiatrycznym Janek zostaje zabity. Tuż przed śmiercią przypomniał sobie, kim był zabójca, próbował nawet skontaktować się z policją, ale trafił na absolutnie głupiego policjanta, który informacji od niego nie przekazał dalej. Zdążył jednak wysłać list do mordercy, dzięki czemu w pokrętny sposób policja odkrywa, kto zabił ich oboje.
Komisarz Van Veeteren teoretycznie miał być niesympatyczny, ale w zasadzie jest nie jest, jest tylko nudnym szczególarzem bez życia osobistego. Kiedyś miał, ale aktualnie go unika - z żoną się rozstał, córka ma swoje życie, syn siedzi w więzieniu za przemyt narkotyków, więc niespecjalnie czuje potrzebę kontaktu, a do tego umiera stary pies jego córki. Nawet sprawa, którą rozwiązuje, jakoś specjalnie na niego nie działa, upiera się, żeby szukać rozwiązania tylko dlatego, że ma przeczucie, że coś jest nie tak.
Inne tego autora
#28
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 7, 2017
Link permanentny -
Tagi:
panowie, 2017, kryminal -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 2
Jake, zwykły, nijaki amerykański nastolatek, odnajduje swojego dziadka, weterana 2. wojny światowej, umierającego, z wykłutymi oczami. Jako jedyny widzi potwora, który zabił jego dziadka. Po dziwnym pożegnaniu i urodzinowym prezencie zostawionym zawczasu przez dziadka, wspierany przez psychologa, jedzie poradzić sobie z traumą do Walii, na małą wyspę, na której jego dziadek spędził dzieciństwo, przerwane wojną. Na miejscu okazuje się, że wszystkie historie, opowiadane przez dziadka: o dzieciach obdarzonych nadludzkimi mocami, tajemniczym sierocińcu na wyspie, pięknej opiekunce - pani Peregrine, która umie zamienić się w ptaka, są prawdziwe - można przejść do pętli czasowej i znaleźć się w roku 1943, gdzie mieszkają i ciągle przeżywają ten sam wrześniowy dzień. Jak się łatwo domyślić, w ślad za Jake'em podąża zły potwór, a nawet cała zgraja potworów, które żywią się oczami uzdolnionych dzieci i chcą dopaść ukryty w pętli czasowej sierociniec.
Fantastyczna graficznie opowieść, co nie dziwi, bo reżyserował Tim Burton. Scenografia taka, że od ręki rzuciłam się do szukania, gdzie kręcono zdjęcia zameczku (Torenhof, Belgia, zapisujemy na listę miejsc do odwiedzenia), a aktorzy z wyższej półki (Eva Green, Judi Dench czy Samuel L. Jackson). Podczas oglądania znalazłam parę dziur w fabule (np. czemu wszyscy się zbroili do walki z potworami, jak wystarczyło użyć demonicznych bliźniąt, a o kilku innych zapomniałam, bo w międzyczasie byłam na wakacjach), co jednak zupełnie nie przeszkadza w oglądaniu.
Bardzo poważnie się zastanawiałam, czy nie pokazać filmu młodzieży, bo śliczny graficznie i intryga niespecjalnie wyrafinowana, ale jednak przez scenę wyjmowania oczu zdecydowanie wolę poczekać kilka lat. Może nie jest "Labirynt Fauna", ale i tak dość okropny widok.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 4, 2017
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 2
Podchodziłam do tej książki jak pies do jeża, bo nastrojowa okładka, wysokie miejsce na liście bestsellerów mało szanowanych instytucji i latynoskie nazwisko autora sugerowało realizm magiczny. Otóż nic bardziej mylnego, albowiem to uczciwy kawałek świetnej, pełnej napięcia prawie do poziomu thrillera, doskonale napisanej awanturniczej prozy. A dodatkowo główną bohaterką jest książka, dookoła której kręci się cała, rozgrywająca na przestrzeni kilkudziesięciu lat, intryga.
1945, Barcelona. Daniel, 10-letni półsierota, zostaje zaprowadzony przez ojca-ksiegarza na Cmentarz Zapomnianych Książek, do tajnej biblioteki, w której przechowywane, choć bardziej chyba chronione, są książki, które z różnych przyczyn nie są już dostępne. Daniel wybiera na chybił-trafił jedną z książek - "Cień wiatru" Juliana Caraxa - i już od pierwszej strony wpada w zachwyt. Chce przeczytać wszystkie inne książki tego autora, ale okazuje się, że są niedostępne, a losy samego autora owiane tajemnicami i niedopowiedzeniami. Carax, urodzony w Barcelonie, w 1919 roku przeniósł się w tajemniczych okolicznościach do Paryża (przy czym jego ojciec, oznajmiał wszem wobec, że jego syn nie żyje), gdzie publikował swoje książki najpierw po francusku, a za sprawą małego barcelońskiego wydawnictwa - po hiszpańsku. W żadnym języku nie osiągnęły one popularności za życia autora, za to po jego śmierci w 1936 roku, zaczęła krążyć dziwna legenda - ktoś odwiedzał wydawnictwa i antykwariaty, wykupował albo kradł książki Caraxa i je palił. Daniel, który nie wierzył, że nie został ani jeden egzemplarz innych książek, rozpoczął poszukiwania; najpierw książek, potem - z biegiem czasu - zaczął rozplątywać tajemnicę narosłą wokół samego Caraxa, mimo upływu kilkudziesięciu lat. Najpierw sam, potem - jak w drużynie Pierścienia - gromadząc wokół siebie przyjaciół o różnych umiejętnościach - łotrzykowatego Fermina o barwnym języku i mrocznej przeszłości, zwolennika dobrego jedzenia i łatwych kobiet, sprytnego antykwariusza Barcelo, przyjaciela jego ojca czy wreszcie inteligentną i piękną dziewczynę.
Na warstwę przygodową, dziejącą się w latach 1945-56 nałożonych jest kilka innych: kunsztownie opisana, nieomal z geograficzną precyzją, gotycko mroczna powojenna Barcelona, tak szczegółowa, że można nieledwie z książką jako mapą ruszyć w podróż; dojrzewanie Daniela, który z 10-letniego, nieco niewydarzonego chłopca, zadurzonego w starszej od siebie o 10 lat pannie, wyrasta na mądrego, wnikliwego i wrażliwego 20-latka, gotowego na rozpoczęcie dorosłego życia (również w sferze intymnej); sfera polityczna - dyktatura frankistowska, tajna policja z demonicznym inspektorem Fumero, prześladowanie homoseksualistów, upadek wielkich fortun czy wreszcie dziejąca się ponad 20 lat wcześniej zawikłana historia tragicznej miłości między młodym synem kapelusznika, Julianem i córką bogatego potentata, Penelope.
Wreszcie język. Soczysty, celny, doskonale punktujący sytuacje zgrabnie użytym w dialogach przekleństwem zdecydowanie podnosi walory książki. Trafiłam na audiobooka czytanego przez Wojciecha Żołądkowicza i jest to dodatkowo niesamowita przyjemność, chyba równie duża jak samodzielne czytanie.
PS Wiem, że czekacie na preludium z Saksonii i etiudę z Pragi, ale znowu zrobiłam za dużo zdjęć i trochę mi zajmie, zanim doprowadzę je do jako tako strawnej postaci.
Inne tego autora:
#27/#5
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 4, 2017
Link permanentny -
Tagi:
2017, panowie, beletrystyka -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam
- Komentarzy: 9
[29.04.2017/3.05.2017]
Ponieważ ostatnie majówki (i grudniówki) spędziliśmy w Berlinie, dla zmiany klimatu wybrałam Pragę. Z Poznania do Pragi można na wiele sposobów, każdorazowo jednak oznacza to, że w samochodzie trzeba będzie spędzić co najmniej 5 godzin[1], nie licząc postojów i stania w potencjalnych korkach. Na specjalne życzenie kierowcy ("a weź coś znajdź na sensowny postój, najlepiej nie w Polsce i żeby dobre jedzenie, bo to akurat na obiad można") znalazłam na Liście Miejsc do Odwiedzenia[2], tuż za polską granicą Kromolę (Kromlau) i Mużaków (Bad Muskau[3]). Czemu się znalazły na liście - widok Rakotzbrücke (zwanego też Diabelskim) w Rhododendron Park w Kromlau wszystko chyba wyjaśnia. Pogoda była jeszcze taka, jak w Polsce (zamiast ciepłego kwietnia mokry i zimny październik), azalie w większości jeszcze nie ruszyły, ale dosłownie na półtorej godziny przestało padać. Poza mostem w okolicy jest mały zameczek, kolej parowa, którą można się przejechać i mnóstwo uroczych małomiasteczkowych zakątków. Dodatkowy smaczek[4] - na tablicach są dwujęzyczne napisy, po niemiecku i po łużycku.
[3.05.2017]
W drodze powrotnej miałam wprawdzie w planach raczej powrót przez Jiczyn, ale ze względu na to, że trasa okazała się zupełnie niezakorkowana i przyjazna, zatrzymaliśmy się w pobliskim Mużakowie w celu Parku Mużakowskiego, w którym są dwa zamki i kilka innych sympatycznych zabudowań plus mnóstwo zieleni. W Starym Zamku można za umiarkowaną opłatą (2e od osoby, można kartą od 10e, stąd pocztówki) wspiąć się na wieżę (dużo schodów, bez windy), nawet w pochmurny dzień warto. Oczywiście nie byłabym sobą, jakbym nie zabrała ze sobą aparatu bez karty, zdjęcia tylko telefonem.
GALERIA ZDJĘĆ.
Przydatne:
[1] Mój rekord to chyba była wyprawa autokarowa na służbową integrację, gdzie to wyjechaliśmy o 7 rano, a na Hradczany wjechaliśmy w okolicach 17. Postoje, kierowca się zgubił we Wrocławiu, remontowana obwodnica, te sprawy.
[2] LMdO w centralnej Polsce, głównie uwzględniająca województwo wielkopolskie.
[3] Spaczona angielskim jako pierwszym językiem obcym, mam nieustająco wizję, że przy mieście stoi domina z pejczykiem i karci niesforne miasto: "Bad Muskau, baaad, very bad".
[4] Brakiem smaczku za to jest kontrast graniczny. Między Łęknicą (Polska) a Mużakowem (Niemcy) jest most. Po jednej stronie czysto, domki odremontowane, kwiaty, proste chodniki. Po drugiej stronie blaszane baraki z towarem z Chin, wielkoformatowe plakaty, poza plakatami szaro, a pod nogi trzeba patrzeć, żeby się nie potknąć. Zagadka nietrudna, która strona jest "nasza". Ciągle mam #borderlag.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 3, 2017
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
niemcy, bad-muskau, kromlau, majowka2017
- Komentarzy: 5
Na ponad 300-metrowe wzgórze Petřin można dostać się na kilka sposobów. Myśmy podeszli piechotą, od strony Bramy Powroźniczeklasztoru Strachovskiego[1], bo mieliśmy blisko (hotel na Małej Stranie, mimo konieczności chodzenia albo pod górę, albo z górki, ma pewne zalety - jest w niewielkiej odległości od prawie wszystkiego po tej stronie Wełtawy), ale równie dobrze można wjechać tam kolejką linowo-terenową[2] z ulicy Ujazd przy moście Legii (U Lanove Drahy), należącą do normalnej komunikacji miejskiej (więc w ramach posiadanego biletu na metro czy autobus). Żebyśmy nie byli stratni, to sobie kolejką dla odmiany zjechaliśmy[3].
Wzgórze Petrzyn to uroczy park z fantastycznym widokiem[4] na całą Pragę, tym fantastyczniejszym, że można wspiąć się na 60-metrową wieżę, młodszą "siostrę" wieży Eiffla. Na szczęście "wspiąć" oznacza tutaj opcję "winda" za nieduże pieniądze, bo schodów w górę jest 209 (w dół zapewne też, ale ponieważ schodziliśmy, to Majut naliczył prawie 270 jakimś cudem). Na górze wieje, wieża się nieco chwieje, ale dla miłośników panoram duża przyjemność. Oprócz wieży widokowej jest też Labirynt Luster, ale wycieczka domagała się lodów i ta opcja wygrała.
GALERIA ZDJĘĆ.
[1] Którego to klasztoru nie obejrzałam, bo przechodziliśmy koło nieco co dzień i odkładaliśmy, bo przecież zdążymy. A ostatniego dnia już nam się nie chciało.
[2] Jak wygląda kolejka, można zobaczyć np. tutaj, bo patrz niżej.
[3] Ponieważ samochód mieliśmy zaparkowany przy Strahovie, w planach wycieczkę terenową do Kutnej Hory, o czym niebawem, plan był taki, że zjedziemy kolejką, bo rozrywka, po czym - w celu powrotu na parking - wjedziemy ponownie (a ja porobię zdjęcia, których nie robiłam jadąc w dół, bo mi japońscy turyści zasłonili widok, serio-serio). Tyle że na dole okazało się, iż stoi kolejka na co najmniej pół godziny czekania - jeżdżą raptem dwa wagoniki co 10 minut, jeden w górę, drugi w dół, więc alternatywnie wróciliśmy tramwajem, zataczając urocze kółeczko po Małej Stranie. Nauczka - warto się wpychać przed japońskich turystów.
[4] I placami zabaw, zapiszcie to.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 2, 2017
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
czechy, praga, majowka2017
- Skomentuj