Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Krzysztof Kąkolewski - Książę oszustów

Bardzo nieudane wydawnictwo propagandowe z końcówki lat 50. - 18 nowelek opisujących różne śledztwa z czasów świeżo po wojnie. Oszustwa, morderstwa (w tym przypadkowe, popełnione przez osobę określaną jako chorą psychicznie z powodu przejść wojennych), zuchwałe kradzieże, fałszerstwa, wszystko to wykrywane niezawodnie przez dzielną milicję, która przy niedostatku środków technicznych (pogoń na rowerze, przekazywanie pilnych wiadomości dalekopisem, porównywanie odcisków ręki, jeżdżenie od przedsiębiorstwa do przedsiębiorstwa i przeglądanie ankiet personalnych) zawsze daje radę sprawę wyjaśnić. Niestety sprawy są streszczane tak powierzchownie, że czasem traciłam wątek, zwłaszcza jak w śledztwie pojawiało się dużo osób oznaczonych inicjałami. Nie wiem, czy to problem redakcji, ale w nowelce 17 pojawia się odniesienie do bohatera nowelki 18.

Jak to później wyśmiewał Barańczak, przestępcy zwykle są miernego wyglądu, nadużywają (“leżał w gnoju (...) kompletnie pijany”) i ogólnie widać przepaść między nimi a resztą społeczeństwa. Za to funkcjonariusze… ”Kapitan jest przystojnym mężczyzną, ubiera się starannie, nosi szary garnitur z jasnym krawatem, ciemna dyplomatkę i miękki kapelusz o szerokim rondzie. Jego wygląd zewnętrzny jest nie bez znaczenia dla dalszego rozwoju wypadków”, konkretnie bez wahania kładą rękę na kolanie przesłuchiwanej kobiety, zdobywając jej zaufanie.

Społecznie: pojawiają się “kurtyzany” na emeryturze, inteligent, który został robotnikiem, jest “zdeklasowany”, dziecko można sprzedać “bogatym, to jeszcze zarobimy”, ksiądz nie zdradza, kto na niego napadł, bo obowiązuje go tajemnica spowiedzi (sic!), o przestępstwo podejrzewa się często Cyganów albo “bumelantów” (np. dziewczynę, która nie pojawia się w pracy pod pretekstem ciąży), największą hańbą jest nieślubna ciąża.

Fotograficznie: ”fotograf (...) nastawia przesłonę na cztery i pół - tak nisko idą chmury, tak jest ciemno”. Ja to bym ustawiła na 1.4/1.8, ale pewnie miał tylko taki obiektyw.

Historycznie: podejrzani są podejrzani, bo “brali udział w ”wypadkach czerwcowych” oraz odgrażali się, że kolegę “załatwią”, bo zeznawał przeciwko nim po protestach. Lokalnie: w dwóch nowelkach akcja dzieje się w Poznaniu - się baluje na ulicy Palacza albo w Izbie Rzemieślniczej[1], w “Bałtyku” jest kino, spotyka się na placu Wolności i placu Wiosny Ludów, pije kawę w “Arkadii”.

Się pije: koniak “martini”, wiśniówkę, likier wiśniowy, wódkę (pod ogórki i kiełbasę).

Się pali: “wawele”, “belwedery”, “żeglarze”.

Się je: boczek z papieru (i przyczynia się to do wpadki oszusta), zająca w śmietanie z buraczkami (a potem umiera na owrzodzenie przełyku, żołądka i dwunastnicy), jajecznicę, ziemniaki z ogórkami (kradzione), czarny chleb z cebulą i ogórkami.

Się ma dziury w koszulach: bo się przypina kalesony agrafkami, a te drą materiał.

[1] Nieświadoma tego faktu, wybrałam to miejsce na poślubny obiad. A autor przestrzega, że dziewczęta, które chodzą na zabawy w Izbie Rzemiosła, są traktowane jak ścierki.

Inne z tego cyklu.

#139

Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 22, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie - Skomentuj


The Wire

Detektyw NcNulty z Wydziału Zabójstw w Baltimore jest wściekły, bo aresztowany przez niego morderca, D’Angelo Barksdale, wychodzi wolny - świadkowie zmieniają zeznania. Kiedy ginie jeden ze świadków, detektyw skarży się sędziemu, że jego praca nie ma sensu - złapani przestępcy wychodzą, bo są częścią ogromnego gangu, który ma możliwości i środki na uciszenie świadków i posmarowanie wymiaru sprawiedliwości. Sędzia inicjuje powstanie grupy specjalnej, która ma na celu zinfiltrowanie gangu Barksdale’ów; problem w tym, że władze policji wcale nie są do tego chętne, bo wykrywalność. Fasadowa grupa, do której trafiają spady z innych działów - alkoholicy, prymitywne cwaniaczki, gryzipiórek kontrolujący lombardy, półgłówek nadużywający broni - nie ma w zasadzie żadnych narzędzi poza maszynami do pisania (przypominam, że rzecz się dzieje we wczesnych latach 2000: pagery, automaty telefoniczne, rzadko pojawiają się komórki-cegły, komputery to raczej zaawansowane edytory tekstu z malutkimi monitorami, Internetu funkcjonalnie nie ma, a do podsłuchu może służyć przenośny dyskretny magnetofon szpulowy). McNulty usiłuje uzyskać pozwolenia na podsłuch, komputery, wszystko, co zespół dostaje, jest solą w oku zwierzchników wydziału.

SPOILER ALERT! Ten serial ma prawie 20 lat, możemy uznać, że jestem chyba ostatnią osobą, która go jeszcze nie oglądała?

Pierwszy sezon kończy się gorzkim sukcesem - gang Barksdale’ów jest rozbity, ale czy to zmieniło cokolwiek w układzie sił w Baltimore, usunęło korupcję, złe zwyczaje w policji czy oczyściło ulice? #retoryczne Mimo pewnej daremności całej akcji to świetny kawał proceduralnego śledztwa, z urozmaiconą grupą bohaterów, zarówno po stronie policji, jak i przestępców. W policji nie ma rycerzy bez skazy, nawet spiritus movens całej akcji, McNulty, jest alkoholikiem z rozsypanym życiem osobistym. Są policjanci całkiem nierokujący, są i tacy, którzy okazują się nadspodziewanie przydatni, chociażby mój ulubiony nieudacznik Pryzbylewski (zięć Valczeka, łezka mi pociekła). Po stronie gangu też nie ma jednorodności - są bezwzględni przestępcy, ale też i tacy, którzy zwyczajnie nie mieli innej opcji, a system nie ułatwiał, jeśli się miało czarny kolor skóry i pochodziło z “klocków”. Bywa dramatycznie, bywa mizoginistycznie i rasistowsko, a profilowanie i brutalność policji jest na porządku dziennym, czasem nawet bez próby ukrywania tego, ale bywa też zabawnie i ciekawie realizacyjnie (np. scena rekonstrukcji zbrodni ze dialogami składającymi się tylko ze słowa “fuck”).

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 21, 2021

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 3


Dan Lyons - Korposzczury

Z wszystkowyjaśniającym podtytułem “Jak kultura korpo zrobiła z naszej pracy piekło”. Autor “Fakapu” barwnie wyjaśnia, czemu współczesna praca w warunkach niestabilności (“zmiana jest stałą”) doprowadza ludzi do częstej zmiany pracodawcy, wypalenia, depresji, a czasem i do samobójstwa. Zwierzchnicy odcięci od pracowników, automatyzacja procedur ze wszystkimi paskudnymi konsekwencjami (patrz algorytmy Ubera czy normy w Amazonie), a wszystko to jest pochodną modelu biznesowego Venture Capital, który zakłada szybki zwrot z inwestycji, co najłatwiej uzyskać za pomocą oszczędności na pracownikach (dni wolne, ubezpieczenie zdrowotne, zlecenia zamiast umów o pracę, brak funduszu emerytalnego i dbania o dobrostan). Kilka rozdziałów opisuje najbardziej zrąbane metodyki projektowe, ze Scrumem i Agile na czele, przezabawny akapit poświęcając SAFe, zwanemu Shitty Agile for Enterprise. Końcówka to trochę nudna laurka dla etycznych inwestorów i opisów firm, które wbrew tendencjom rynkowym starają się zadbać o pracownika i w tym widzą model biznesowy.

Inne tego autora.

#138

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 18, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, panowie, reportaz - Skomentuj


O kolorach i że poza sezonem

[12.11.2021]

Poza wjechaniem na górę, o czym w poprzednim odcinku, do Czech pojechałam potarzać się w kolorze, konkretnie oko nacieszyć szkłem w Muzeum skla a bižuterie w Jablońcu nad Nysą. Muzeum jest nieduże, niedrogie, w środku mnóstwo dobra - od jabloneckich prefabrykatów przez szkło użytkowe do rzeźby i elementów wystroju wnętrz, a nawet namacalny rekord Guinessa - najdłuższe korale na świecie. Zdjęcia zawierają lokowanie fotografującego. Miasteczko samo w sobie śliczne, pokrążyłabym po uliczkach, ale reszta wycieczki nieco narzekała na aurę.

W Turnovie próbowałam obejrzeć zabytkową synagogę, niestety listopad okazuje się być kiepskim momentem na zwiedzanie.

Adresy:

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 17, 2021

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: czechy, turnov, jablonec, jablonec-nad-nisou, sztuka - Skomentuj


Staw Browarny

[1.11.2021]

1 listopada w tym roku był szczególnym dniem cieszenia się życiem - słoneczny, ciepły, prawie że na gołe nogi, chociaż się nie odważyłam. Obrzucanie suchymi liśćmi, w termosie miałam herbatkę, na którą nikt nie miał ochoty (poza mną, bo ja zawsze). Może kiedyś mi się uda obejść cały staw, na razie doszliśmy bez protestów do huśtawki. Z perspektywy 8 (ósmego!) dnia w zamknięciu, marzę, żeby wyjść gdziekolwiek. Śni mi się nawet, że gdzieś jadę, ale cała w strachu, wszak może właśnie dziś jakaś służba sprawdzi, czy posłusznie przestrzegam ZOMZ? (jeszcze nikt nie sprawdził, #państwozkartonu).

GALERIA ZDJĘĆ i wspominki z 2020.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 16, 2021

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tagi: dolina-cybiny, olszak, staw-browarny - Skomentuj


Karl Ove Knausgård - Moja walka (tom VI)

Szósty tom podzielony jest na trzy części. Po wydaniu pierwszego tomu brat nieżyjącego ojca autora próbuje zablokować wydanie tomu drugiego oraz grozi procesem, twierdząc, że opis śmierci ojca i demencji babki, prawdopodobnie wspartej alkoholizmem, jest nierzetelny i kłamliwy, a cała książka jest paszkwilem na rodzinę Knausgårdów. Karl Ove miota się między podcinającymi skrzydła oskarżeniami, problemami z dzieleniem czasu między rodzinę a pracę (oraz sensowność kontynuowania pisania w zestawieniu z bardzo negatywnym odbiorem tego, co już napisał). Nie powiem, że nie zatykałam sobie ust, żeby nie mówić co chwila “a nie mówiłam”, kiedy do autora dotarły konsekwencje tego, że nie żyje w próżni i nadszczere opisywanie swojego życia ma wpływ na innych - rodzinę, znajomych, przyjaciół. Ba, stają się oni pełnoprawnymi recenzentami biografii i mogą zarzucić kłamstwo bądź wejść na drogę sądową.

Część druga to ogromny esej o Adolfie Hitlerze, o tym, co sprawiło, że z bitego przez ojca nastolatka stał się skrajnie egoistycznym kontestatorem mieszczańskiego porządku i dał sygnał do Holocaustu. To nie do końca jest analiza biografii przywódcy Trzeciej Rzeszy, fakty z jego życia przeplatają się rozważaniami o Zagładzie, normalizacji przemocy, konflikcie między “ja” a “my” i w literaturze, i w życiu, o paralelach między życiem Knausgårda i Hitlera, dojściu do sytuacji, w której mord Breivika na wyspie, która wyglądała identycznie jak rodzinna wyspa autora, był dla terrorysty jak najbardziej usprawiedliwiony i logiczny. Uczciwie przyznaję się, że pominęłam ładne kilkadziesiąt stron dywagacji o literaturze i sztuce - Joysie, Mannie, Hamsunie, Celanie, Prouście, Kafce, Biblii itp. - gdzie autor popisuje się erudycją na temat “ja” literackiego, metatekstualności, wzajemnego nawiązywania do siebie, analizuje swój odbiór sztuki i opisuje rolę sztuki kiedyś i teraz, jej ponadczasowość i przeterminowanie. Jakkolwiek doceniam ogrom wysiłku włożonego w research (ogromna i ciekawa bibliografia do tej sekcji) i napisanie tego bloku tekstu w sposób spójny, zdecydowanie na korzyść byłoby wyjęcie go z cyklu albo przynajmniej znaczne skrócenie.

Trzecia część - chronologicznie nakładająca się z czasem pisania tomu 6, to trudna i intymna opowieść o chorobie psychicznej żony autora, Lindy. Trójka małych dzieci, żonglowanie obowiązkami domowymi, praca wymagająca albo odosobnienia do pisania, albo wyjazdów na spotkania, na to wszystko nakłada się załamanie nerwowe Lindy, która wpada w bezdenną otchłań depresji i nie wychodzi miesiącami z łóżka, po czym - po wyjściu z letargu - nie jest w stanie wyhamować i dla odmiany wpada w fazę manii. Na obu biegunach wszystko spada na Karla Ove, który drastycznie ogranicza pisanie, rezygnuje z zawodowych spotkań, żeby zająć się dziećmi ze wsparciem obu babć. Jakkolwiek współuczestniczenie w chorobie partnera nie jest łatwe, w dalszym ciągu podtrzymuję swoją obserwację, jak bardzo przykrym partnerem był autor - wymagającym, nieustępliwym, skupionym na sobie. Skrzętnie wylicza swoje aktywności, obserwuje każde zaniedbanie Lindy, jej “nic nie robienie”, zakupoholizm, spotkania z przyjaciółkami, niezborność domową, unikanie obowiązków. Pali przy niej, nawet kiedy Linda jest w ciąży, bo zależy mu na własnej wygodzie, wszak pół dnia nie palił, wielkie poświęcenie. Kiedy umiera ojciec Lindy, nie ma dla niej żadnej zrozumienia, wymaga potraktowania sytuacji jako normalnej i pozostania w codziennym kieracie, dopiero podczas pisania dociera do niego, jak bardzo nieludzki był i jak w analogicznej sytuacji Linda pozwoliła mu na zajęcie się sobą i przechorowanie odejścia ojca. Z perspektywy czasu finał, jaki dopisało życie - rozstanie z Lindą - zupełnie nie dziwi.

Akcenty polskie: żebracy są “na pewno z Europy Wschodniej”, sądząc po akcencie i ubiorze, zaś Gombrowicz Wielkim Pisarzem Był.

6 tomów, ponad 4300 stron. Wspominałam kiedyś, że przeczytałam głównie dlatego, żeby porównać sobie obraz własny autora ze wspomnieniową książką jego eks-żony, która opisuje ich związek ze swojej perspektywy. Czy żałuję czasu na czytanie? Nie, aczkolwiek bez szkody można było skomasować całość do czterech tomów, wycinając dygresje.

Inne tego autora tutaj.

#137

Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 15, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, beletrystyka, biografia, panowie - Skomentuj


Mika Waltari - Tak mówią gwiazdy, panie komisarzu

Stara panna (49 lat), właścicielka rasowego szkockiego teriera, odkrywa o poranku zmasakrowane zwłoki w parku. Powiadamia policję, niestety w wyniku niefortunnego zbiegu okoliczności zgłoszenie nie dostaje wystarczającego priorytetu, co wyjaśnia post factum narrator. Od ostatniego tomu zdążył: zostać sędzią, ożenić się i rozwieść oraz zostać zwierzchnikiem komisarza Palmu. Niestety, mimo że jest narratorem, nie ma żadnej blokady, żeby przedstawić się czytelnikom jako idiota pierwszej klasy. Śledztwo od początku zostaje zaszufladkowane jako “pijak zamordowany przez bandę zwyrodnialców”, a kierowana przez narratora ekipa policyjna zaczyna przeczesywać miasto w poszukiwaniu tzw. “szapoklaków”. Na szczęście komisarz Palmu czuwa i po początkowym zamieszaniu udaje się odkryć, że ofiarą jest niejaki Nordberg, filatelista i astrolog-amator, posiadacz lunety oraz - isn’t it ironic - zwycięzca loterii. Pieniądze z wygranej spadają jak z nieba, bo w kłopocie jest siostrzenica Nordberga, spodziewająca się pozamałżeńskiego potomstwa z jednym z chuliganów. Narrator szybko wyciąga wnioski, szkoda, że ponownie błędnie. Tylko dzięki dociekliwości Palmu i sprytowi Kokkiego udaje się wykryć, skąd tak naprawdę wzięła się kilkumilionowa wygrana Nordberga oraz komu zależało na jego śmierci.

Sporo lokalnego kolorytu - narzekanie na młodzież, zwłaszcza na mocno umalowane i dziwnie ubrane panny (pasiaste skarpetki! i spodnie mocno opięte na atrakcyjnych pośladkach), przegląd grup lokalnych obwiesiów oraz szemranych mieszkańców kamienicy, wreszcie krytyczne spojrzenie na ludzi bogatych, którzy niekoniecznie są wzorami etycznymi. Do wyjaśnienia sprawy przydaje się dokładne sprawdzenie toalety zamordowanego.

Się je: ziemniaki pod kołderką gotowanych śledzi, popijane słabym pilznerem (niespecjalnie mądrze przed wizytą w kostnicy), jajecznicę na boczku, rogaliki, ciastka. Jedzenie to rzecz święta i dlatego nie wolno nikomu w jedzeniu przeszkadzać.

Się pije: jaffę, wodę Vip, słaby pilzner.

Się przemyca autoaluzję: Pisarz ze starej gwardii, to chciałem powiedzieć. Nie, nie mówię o Waltarim. Akademik Waltari przykłada do stylu zbytecznie dużą wagę. Do językowej poprawności i tym podobnych kwestii.

Się bije: żonę, bo się prosi o lanie. Oraz wszelkie problemy w dorosłym życiu związane są tym, że dziecko nie było wystarczająco bite w dzieciństwie.

Inne tego autora.

#136

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 13, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, kryminal, panowie - Komentarzy: 2


O powrocie nad chmury

[12.11.2021]

Z głębin izolacji potwierdzonej już przez Sanepid, który wydzwonił mnie w trakcie relaksującej ciepłej kąpieli bez żadnego zapachu, zdradzę Wam pewien sekret. Czasem, kiedy jest pochmurno, szaro i smutno, wystarczy wejść na niewielkie wzniesienie, tak, ot, 1012 metrów n.p.m. i nagle okazuje się, że człowiek znalazł się w słonku, a chmury jak wata cukrowa ścielą się pod stopami. W listopadzie wróciłam do Liberca, żeby ponownie wjechać kolejką na Ještěd i zobaczyć, jak wygląda jesień z tej perspektywy. Zasadniczo plan się nie powiódł, albowiem:
a) kolejka wagonikowa na górę nie jeździła, jak się okazało, dzień przed planowaną przerwą konserwacyjną zerwał się jeden z wagoników, niestety ze skutkiem śmiertelnym dla pracownika i działanie kolejki uległo, pun intented[1], zawieszeniu. Żarty na bok, bardzo mi przykro. Zamiast kolejką, wjechaliśmy autem na najwyższy parking, skąd przeszliśmy piechotą w kilkanaście minut na szczyt. Można wjechać na samiutką górę, też jest mikro-parking, w listopadzie nawet były miejsca, w sezonie pewnie niekoniecznie.
b) wspomniane chmury zasłaniały większość jesiennego pejzażu, ale i tak było pięknie.

Barek, w którym ostatnio prosecco i parek w rohliku, był zamknięty, trafiliśmy bez problemu za to do restauracji hotelowej, bo tym razem nie było tłumu turystów. Teraz, jeśli jesteście wrażliwi na egzaltację, to możecie nie czytać. Mam miękkie miejsce w serduszku do socrealistycznej estetyki, jak to złośliwie określił TŻ, z laminatu i aluminium. Opalizujące złoto szyby przypominają mi poznański budynek WSK, wnętrza restauracji - niektóre projekty Manrique'a. Złote słońce, w którym się grzałam jak kot, kawa, lody, strucla jabłkowa i podsłuchiwanie rozkmin turystów z Polski, czy mogą oboje wejść, skoro tylko jedno z nich jest zaszczepione. Albowiem Czesi skrupulatnie sprawdzają, świadomi wrodzonego poczucia wolności u swoich północnych sąsiadów. Wprawdzie rodzina stwierdziła, że już mi chyba wystarczy podróży sentymentalnej do lat 70. i następnym razem jednak możemy iść na inną górę, ale ja tu jeszcze wrócę.

Nie ma górki / Jest górka

GALERIA ZDJĘĆ i wspomnienia z sierpnia.

[1] Swoją drogą, brakuje mi po polsku takiej zgrabnej frazy. Dwuznaczność (nie)zamierzona nie brzmi.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 12, 2021

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: czechy, jested, liberec - Skomentuj


Cowboy Bebop

Od razu poszargam wszelkie świętości i powiem, że PODOBAŁA MI SIĘ ta wersja Netflixa z aktorami. Serial anime zaczynam dopiero oglądać i ryzykownie stwierdzę, że widzę pewne miejsca, gdzie Netflix zrobił lepiej/zabawniej/ciekawiej, chociaż oczywiście może chodzić mi tylko o to, że John Cho jest świetnym Spikiem. Żeby nie było, widzę też doskonale miejsca - a jest ich sporo - gdzie Netflix solidnie spieprzył (na przykład kolejność wydarzeń, chociażby po co Faye w pierwszym odcinku, żeby wrócić jako regular kilka odcinków później; niezbilansowanie retrospekcji - czasem łopatologia, czasem zupełny brak, przez co siada logika postępowania bohaterów; montaż czasem dramatycznie zawodzi).

Przyszłość. Spike i Lee, renegat z tajemnicą i po przejściach oraz zdegradowany policjant, są łowcami nagród. Skaczą na nieco zdezelowanym statku o dźwięcznej nazwie Bebop, przy dźwiękach świetnej, jazzowej muzyki, ścigając przestępców na planetoidach, asteroidach i księżycach Układu Słonecznego. Lee usiłuje być obecny w życiu swojej małej córeczki, o Spike'a upomina się natomiast jego przeszłość - niegdyś był jednym z bardziej skutecznych cyngli przestępczego Syndykatu, ale poróżniwszy się ze swoim przyjacielem o dziewczynę, prawie że zginął i musiał się ukrywać. Pierwszy sezon to próba odzyskania pięknej Julii, uwikłanej w przemocowy związek z Viciousem. W tle przewija się postać Faye, łowczyni nagród z amnezją po długiej hibernacji. I przepiękny corgi Ein. Pokusiłabym się o porównanie z "Firefly" ze względu na klimat i humor, chociaż oczywiście z zachowaniem proporcji. Raczej brutalny, ale jednocześnie to niezobowiązująca rozrywka na długie wieczory.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 9, 2021

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 5


Popstar: Never Stop Never Stopping

Conner, Owen i Lawrence są przyjaciółmi, którym udaje się stworzyć zespół i mieć kilka hitów. Conner (Samberg), frontman i wokalista, chce więcej i przypisując sobie największy talent, rozpoczyna karierę solową, pokłóciwszy się z Lawrencem, a Owena trzymając w tle. Kasa płynie szerokim strumieniem, fejm i gratisy również, ale płyta w całości stworzona przez Connera okazuje się wielką porażką. Gwiazdor się stacza, analizuje swoją porażkę, przeprasza z kolegami i powracają w chwale. Tak, fabuła nie porywa, ale to nie film, a pełnometrażowy skecz grupy The Lonely Island (Samberg, Taccone, Schaffer) w klimatach Saturday Night Live, bogato inkrustowany cameo najbardziej znanych aktorów i muzyków USA (Seal i wyjaśnienie, skąd ma blizny!). Miejscami mocno niecenzuralny i przerysowany, miejscami bardzo zabawny, nie jest to dzieło, ale dla fanów SNL, Samberga i filmów typu “mockumentary” to może być mile spędzony wieczór.

PS Jest widoczny penis.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 7, 2021

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj