Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Aleksandra Marinina - Złowroga pętla

Czytając tę książkę, miałam cały czas w pamięci poszukiwania "małego z dnem", które uprawiała swego czasu Joanna Chmielewska w celu napisania powieści sf. Marinina zgłębiła trudny temat pętli sprzężenia zwrotnego, która to - przy odpowiedniej aparaturze - budzi w ludziach mordercze instynkty. Wojsko takie rzeczy docenia, ale na aparaturę ostrzy sobie zęby też i prywatna inicjatywa. Projekt idzie dobrze, każdy czeka na znaczne pieniądze - wysoko postawiony pracownik naukowy chce kupić sobie odludną chatkę, brzydka lesbijka może zatrzymać przy sobie śliczną Julę. Wszystko psuje niespodziewane morderstwo jednego z pracowników naukowych, Gałaktionowa, który - jak wyszło potem - był niezłym cwaniaczkiem, parał się szantażem i usiłował storpedować cały projekt i nikt - poza nim - by się nie obłowił. Major Kamieńska ma przy tej sprawie wzloty i upadki, bo dość osobiście odbiera to, że minister postponuje jej wiedzę o fizyce (twierdząc, że nie ma czegoś takiego, jak sprzężenie zwrotne) oraz że zostaje odwołana od tej sprawy, bo jest potrzebna do wyjaśnienia morderstwa dziennikarza. Chociaż i tak clou tomu to prezent od wiecznego konkubenta Nastii, Loszki Czistiakowa, który kupuje swojej ukochanej komputer, dzięki któremu analityczka może wreszcie rozwinąć skrzydła i robić to, co lubi najbardziej, czyli analizować (excel, baza danych, pliki tekstowe z wyszukiwaniem). Z wdzięcznością za to pozwala się wreszcie Loszce sobie oświadczyć, chociaż obiecuje, że i tak nie zacznie gotować. Cała komenda jest zachwycona, a już najbardziej szef Kamieńskiej, Gordiejew, zwany Pączkiem:


(...) Co wam przeszkadza, że nie jestem mężatką? Gorzej przez to pracuję, czy co?
- To nie tyle przeszkadza, co budzi zazdrość reszty kolegów. No wiesz, jakbyś mówiła: spójrzcie tylko, jak mi się dobrze powodzi bez rodziny i dzieci, a w dodatku pracuję najlepiej ze wszystkich. Więc oni patrzą na ciebie i myślą: nam jest tak ciężko, tyle kłopotów na głowie, stale brakuje forsy, nie mamy gdzie mieszkać, w pracy ciasnota (...) - może to my coś robimy nie tak? A pokaż mi człowieka, który chętnie by się przyznał do tego, że coś robi nie tak (...). Natomiast kiedy wyjdziesz za mąż, wszyscy wreszcie odetchną z ulgą: no, w porządku, postępowaliśmy jak należy, człowiek powinien mieć rodzinę, nawet nasza Kamieńska, chociaż tak się stawiała[1], tak zgrywała kobietę wyzwoloną[2] i feministkę[3], koniec końców się złamała i przyznała nam rację.

Pobocznym wątkiem w każdej powieści o major Kamieńskiej jest dodatkowy denat, wybrany wśród bohaterów drugoplanowych. Jest to manewr bardzo wredny, bo śmierć zwykle jest przypadkowa, nie fair i zupełnie nie wynika z akcji. Ot, taka rosyjska chęć zostawienia na koniec trochę melancholii i kogoś opłakującego na miejscu przypadkowej zbrodni.

[1] Stawianie się = niewychodzenie za mąż z braku poczucia, że jest to potrzebne.

[2] Kobieta wyzwolona = nie gotuje, nie maluje się, chodzi w burych ciuchach.

[3] Proszę, jest nas dwoje: ja i mój #facepalm.

Inne tej autorki tutaj.

#57

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 17, 2012

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2012, kryminal, panie - Skomentuj


Wielkopolska w weekend - Gniezno

Najpierw był poranek pełen pytania: "A dzisiaj do kogo pojedziemy, mamusiu?". Potem ciężkie przebudzenie po krótkiej drzemce w samochodzie. Po odpoczynku na gnieźnieńskim bruku (i posiłku regeneracyjnym z banana) już było lepiej.

W jeziorze Jelonek pływają czarne kaczki, ale takie odpasione, nie rzucają się na kawałki precelków. Dookoła katedry gołębie też nieźle odżywione na diecie ze ślubnego ryżu, więc nie było efektu wow na widok zawartości Majutowych kieszeni. Przyznam, że spodziewałam się, że katedra będzie większa niż poznańska, sama nie wiem czemu. Miała za to dużo schodów, ale o tym za chwilę. Sama gnieznieńska starówka jest kompaktowa, symetryczna i całkiem miła na świąteczne popołudnie; na kawę i galaretkę z owocami w kolorowej restauracji "Za drzwiami".

Wspominałam, że proszę o powstrzymanie mnie przed włażeniem po niebotycznych schodach, bo potem będę jęczeć, cierpieć i wyrzekać? Znowu weszłam, tym razem na wieżę katedry. Tym razem dziecko me, które niczego się nie lęka, wchodziło częściowo samo i całkiem samo zeszło, szybciej niż rodzice z zakwasami i skurczem w udzie. Ale widoki rekompensują, ludzie również - młode dziewczę lat naście wróciło z dwóch kondygnacji schodów na górę, ponieważ nie policzyło schodów, po których przeszło i chciało zacząć od początku.

Tymczasem w jednym z antykwariatów, zaraz przy katedrze. #samaniewiem.

GALERIA ZDJĘĆ (a w następnym odcinku o zmianie perspektywy na bazie Skansenu Miniatur w Pobiedziskach).

Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 15, 2012

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Tagi: gniezno, polska - Komentarzy: 5


Aleksandra Marinina - Męskie gry

W wydziale moskiewskiego wydziału pojawia się nowy zwierzchnik, ewidentnie z nadania; Zamiast Gordiejewa, zwanego poufale Pączkiem, któremu wszyscy - a zwłaszcza Nastazja Kamieńska - ufali. Nastia tym razem rozwiązuje sprawę seryjnego zabójcy, odpytując najpierw o pomoc naukowca, specjalistę od seryjnych morderców, który ją wyśmiewa, aczkolwiek zgadza się z teorią, że ofiary mogła zamordować wysoka, niestabilna psychicznie kobieta. Jeden z wywiadowców, atrakcyjny Misza Docenko, szybko wyrywa potencjalną morderczynię, eks-koszykarkę Annę; zdania są jednak podzielone, bo wprawdzie nowy zwierzchnik ciśnie na to, żeby zwalić na nią winę, ale analityczka wcale nie jest do końca przekonana (i dodatkowo nienawidzi zwierzchnika, przez co czuje niechęć do pracy). Tym bardziej, że giną następni zaangażowani w sprawę ludzie - dziennikarz, który napisał artykuł demaskujący milicję oraz sprawca zabójstwa wypuszczony przez Docenkę z braku dowodów. Jednocześnie do Nastii przybywa jej dawny sprzymierzeniec, mafiozo Denisow, i sugeruje, że to wszystko może mieć związek ze szkołą tajnych agentów. I wszystko byłoby fajnie, tylko że w sprawę okazuje się być wplątany ukochany ojczym Kamieńskiej.

Nijaka, myszowata Nastia tym razem przeistacza się w czarnowłosą kobietę-wampa w obcisłych spodniach, ponieważ ma problem z tym, że nie akceptuje nowego szefa i nikt nie chce za nią podjąć decyzji. Przefarbowanie się, makijaż i nowe ciuchy zajmują jej pół wieczoru, ale potem przynajmniej jest z niej pożytek na miejscu zbrodni.

Poza tym bez zmian - kobiety służą do podawania do stołu, w gościnie u generała Zatocznego Nastazja dostaje kapustę kiszoną, keczup, gorące kartofle i chleb[1] (i potencjalnie wódkę, ale nie pije, bo woli martini), przy wyjeździe z Rosji należy zadeklarować, że się wywozi metal szlachetny, konkretnie obrączkę, a remont mieszkania za pensję milicjanta to jest ciężka sprawa. Jeśli Marinina opisuje chociaż w procencie to, co się naprawdę działo w Moskwie pod koniec lat 90., to dziękuję, postoję.

Mam też problem z czytaniem - poza niesamowitą uciechą - bo nie jestem w stanie zapamiętać imion i patronimików i połączyć ich z nazwiskami, więc wystarczy, że Misza Docenko stanie się - na przykład - Michaiłem Siergiejewiczem, a już nie mam pojęcia, skąd się wziął.

[1] Bo Rosjanie wszystko z chlebem.

Inne tej autorki tutaj.

#56 (#57-59 też będzie Marinina, więc czujcie się ostrzeżeni).

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 14, 2012

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2012, panie, kryminal - Komentarzy: 3


Po torach ospale

... czyli że wreszcie po chyba 17 latach w Poznaniu udało mi się przejechać Maltanką. I jakkolwiek młoda pasażerka wyrażała zachwyt, zwłaszcza po otrzymaniu wiatraczka za jedyne 4 zł, to jednak mnie przeraża ogrom nieporadności całego przedsięwzięcia. Kolejka należy do MPK, ale ma odrębne bilety, które można kupić tylko na Śródce (kierunek Śródka-Zoo) albo przy Zoo (kierunek Zoo-Śródka), w obu przypadkach tylko za gotówkę. Bilety nawet nie są biletami, tylko kwitkami z kasy fiskalnej (smuteczek), a konduktor nie stempluje, tylko przystawia datownik. Umówmy się, że jak dzieciak wsiada, to chciałby dostać bilet i fajny stempelek. Po drodze są dwie stacje - Ptyś (przy Termach) i Balbinka, można wysiąść, ale nie można wsiąść, bo - haha - nie da się kupić biletu powrotnego. Parowóz z węglarką i lokomotywa spalinowa jeżdżą na zmianę, więc się wsiada to, na co się trafi, bo następny za pół godziny. Szczęśliwie na Śródce można poczekać w restauracji, w Zwierzyńcu - na ławce przy straganie (z obowiązkową nadprodukcją lokomotywy Tomek na kiju i z wiatraczkami). Na szczęście parowóz śliczny, woniejący olejem i robiący mnóstwo hałasu.

Impreza dość kosztowna (dla nas 32 zł w dwie strony, nie licząc wiatraczka), na szczęście pozbawiona aż takiego wow-factoru, żeby powtarzać ją co tydzień. Znacznie fajniej się karmiło maltańskie kaczki, nie wspominając o godzinie na Termach Maltańskich.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 13, 2012

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tag: malta - Komentarzy: 1


Alistair MacLean John Denis - Wieża zakładników

Umówmy się, że nie dla akcji się MacLeana czytało (tutaj powiedzmy, że AM, bo to beletryzacja scenariusza), tylko dla odetchnięcia światem jak z filmów o Bondzie - piękne kobiety, wielkie intrygi, tajemnica, pieniądze i wielki świat. Tym razem wielki świat ma miejsce w Paryżu, gdzie geniusz zbrodni, amoralny Smith, zamierza porwać czyjąś matkę i ukraść dwa i pół miliona nitów. W tym celu werbuje znaną złodziejkę, Sabrinę Carver, człowieka-pająka, speca od wspinaczek i kradzieży, CW Whitlocka oraz eksperta od broni, Mike'a Grahama. Do obrony mają skradzione przez Grahama wprost z poligonu amerykańskiej armii w zachodnich Niemczech lap-lasery, cudowne dziecko amerykańskiej myśli technicznej, zdolne zestrzelić wszystko, co wejdzie w obszar pracy urządzenia. Łatwo się domyślić, że Smith chce napaść na wieżę Eiffla, a porywa matkę aktualnego prezydenta Stanów Zjednoczonych, panią Wheeler. Na szczęście przeciwko niemu występuje Malcolm Philipott i Sonia Kolczynski, para profesorów uniwersyteckich, którzy powołali organizację do zwalczania terroryzmu długo przed 9/11.

Pal diabli akcja, ale ten Paryż. Prawie puste miasto z nielicznymi turystami, najelegantszy hotel przy Place Vendome, spacery wzdłuż Sekwany i małe kawiarenki, w których spotykają się zarówno przestępcy jak i stróże prawa.

Inne tego autora:

#55

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 12, 2012

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2012, kryminal, panowie - Skomentuj


Projekt Jeżyce - preludium

Uwielbiam ostatnio nadużywane słowo "projekt", zastępujące każde określenie aktywności, jaką się gdziekolwiek uprawia. A skoro uwielbiam, to też sobie wystrugam, bo co będę tak bez projektu chodziła. A codziennie przechodzę przez Jeżyce (no, czasami w środę i w weekendy nie). I mi się marnują. Więc będzie o Jeżycach. W tym celu obeszłam dzisiaj biuro, a wierzcie mi, jest co obchodzić. I znalazłam okno, które się otwiera (a nie jestem bardzo wnikliwa, albowiem drugą damską toaletę odkryłam już po miesiącu). I tak, od lewej (sprawdziłam, od tej właściwej lewej): z wieżyczką Teatr Nowy, na tle zieleni Teatralki tzw. buda z zapiekankami przy Moście Teatralnym oraz nietypowo turkusowy tramwaj (zwykle są zielono-żółte).

Okrąglak, Zamek Cesarski, zabudowania UAM, Akademia Ekonomiczna. A nad tym wszystkim niebo; w Poznaniu jest obłędnie ładne niebo.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 10, 2012

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto, Projekt Jeżyce - Komentarzy: 5


Rosamunde Pilcher - Dziki tymianek

Podchodziłam z dużą nadzieją, bo miała być angielska prowincja, z klimatem i jakimś tam wąteczkiem miłosnym. Z tego wszystkiego dostałam klimat, prowincję, historię rodziny i monstrualną idiotkę, która mnie doprowadzała do chęci pyrgnięcia książką o ścianę, a wierzcie mi, wiele złych książek przeczytałam. Wiktoria ma 22 lata, 3 lata wcześniej została rzucona przez Olivera Dobbsa, ekscentrycznego acz rokującego pisarza, który nagle oznajmił, że było miło, ale się żeni, bo zrobił bogatej pannie dziecko. A Wiktorii nie, więc. I nagle wraca, wnosząc do mieszkanka Wiktorii dwuletniego chłopczyka; oznajmia, że jego matka zginęła w wypadku, a on zabrał malucha od teściów, bo nie życzył sobie, żeby się nim opiekowali. Wiktoria niewiele myśląc (bo chyba to nie jest jej mocna strona) idzie z Oliverem do łóżka, po czym wyjeżdża z nim do posiadłości opisanej w jednych z jej ulubionych książek. I wprawdzie posiadłość wygląda jak w książce, ale Oliver się niespecjalnie zmienił i dość szybko pokazuje, że nie zależy mu ani na Wiktorii, ani na synku. Na szczęście to historia pozytywna, więc w odwodzie jest sympatyczny dziedzic majątku, którego Wiktoria mimochodem poznała w Londynie, więc wiadomo, jak się skończy.

Inne tej autorki:

#54

Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 8, 2012

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2012, beletrystyka, panie - Komentarzy: 5


Summer girl

Zazdroszczę Ci tylu rzeczy. Tego, że każdy kolejny dzień lata to nagroda, że nie masz świadomości, że niebawem przestanie być upalnie. Że nie zastanawiasz się, co zrobisz rano; po prostu wstajesz i wystarczy, że zdecydujesz, czy chcesz sukienkę czy nie. Że świat składa się z potencjału - jezioro, piknik, zoo, park, fontanna. Że owoce na drzewie to radość, a nie przyczynek do melancholii. Właśnie, że jeszcze nic nie budzi melancholii, która drąży w głowie nienaprawialne ścieżki - owszem, zdarzają się wielkie dramaty (ktoś inny wyłączył telewizor pilotem albo zabawka spadła za balkon), ale dają się naprawić przytuleniem. To ważne, każdy powinien mieć kogoś, kto przytuli i upewni, że świat się nie skończy. Zazdroszczę też tego, że w lustrze widzisz tylko kolor swoich oczu, uśmiech i ruch drobnych rąk, nie zwracasz uwagi na nic, co może zepsuć humor. Zawsze jesteś piękna i drżę tylko na myśl, że to ode mnie zależy, czy za 10-20 lat dalej będziesz tak uważać. Staram się nie zepsuć, naprawdę. Chcę, żebyś z taką samą pewnością siebie wchodziła w każde kolejne lato jak teraz, może tylko niekoniecznie zadzierając do samej góry spódniczkę.

Jeśtem na bajkonie! Siąć, mamusiu, obok mnie! Tutaj, na foteju! Będziesz tego chciała każdego następnego lata?

[Zdjęć chwilowo nie ma, albowiem po tym, jak wyleciały korki, komputer stacjonarny odmawia włączenia. Bo tak.]

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 7, 2012

Link permanentny - Kategoria: Maja - Komentarzy: 5


Diane Setterfield - Trzynasta opowieść

Vida Winter, znana i poczytna pisarka, opublikowała wiele wywiadów, opowiedziała wielokrotnie swoje życie, tyle że za każdym razem kłamała. Za każdym razem inaczej. Zaproponowała Margaret Lea, córce antykwariusza z Cambridge, że tym razem opowie prawdę. Po kolei, krok po kroku, odsłaniając zasłony, ale bez pytań i opowiadania o przyszłości. Margaret przyjeżdża do posiadłości Vidy w Yorkshire, sama z własnymi problemami, które do tej pory trzymała na dystans dzięki książkom w antykwariacie: odkryła, że miała bliźniaczkę, która zmarła podczas porodu. W historii Vidy, której życie skończyło się podczas pożaru (a potem została już fikcja), kiedy miała 16 lat, również pojawiają się bliźniaczki - dwie dziewczynki.

To książka o książkach, o przenoszeniu swojego życia w świat wymyślony, o odbiciach życia w szybach i kartkach. Przewija się wątek Jane Eyre i szalonej żony pana Rochestera, wiernych służących, przedziwnie kochającego się rodzeństwa, tajemniczego domu, w którym jest duch, pięknego ogrodu z tajemnicą i licznych zaginięć oraz - po latach - odnajdywań. Ładne, wciągające, z tajemnicą. ^Eri mi pożyczyła, dziękuję.

Inne tej autorki:

#53

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 5, 2012

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2012, panie, beletrystyka - Komentarzy: 4


Inkoherencja

Pogryzając pestki słonecznika (ale tylko takiego świeżo wyłuskanego z tarczy okolonej jeszcze zielonymi listkami), zastanawiam się, jak to jest, że nie umiem nic robić w sposób ciągły i konsekwentny. Pracuję rzutami, ale zawsze te rzuty w znaczący sposób są przeplatane prokrastynacją i zajmowaniem się tym, czym akurat nie powinnam. Z telewizji dobiega zachwyt tym, że ktoś już w wieku 23 lat na najwyższym podium; mnę w głowie pieczołowite wyliczenie, czego w wieku lat mhmdziesięciu udało mi się nie osiągnąć. Nawet bez żalu i zawiści, ale z pewną nostalgią, bo za każdą potencjalną okazją, z której nie skorzystałam, stała książka albo przespane radośnie popołudnie (albo noc, podczas której ktoś był w błędzie na Internecie). Chyba zacznę być mistrzynią w niedostrzeganiu własnych szans. I tak skubię ten słonecznik, niemal nałogowo, nie mogąc się oderwać, czytając po raz kolejny przeprenatalny niecodziennik Kaczki, łowiąc frazy, chichocząc i na zmianę ubolewając, że to fragmenty oraz że bez komentarzy, a tak bym chciała, żeby były. I tak skubię, i myślę, że niesamowite jest to, że jest Internet i można w nim znaleźć człowieka.

Nie mogę też już dłużej udawać, że doniczkowy wrzos w kwiaciarni oraz nagłe zniknięcie straganu owocowego, który rozkwitał parasolem codziennie, deszcz nie deszcz, zaraz za przejazdem kolejowym nie wróżą jesieni. I ten słonecznik, ze szkodą dla manicure (ale i tak paznokieć na kciuku mi się łamie, więc żadna strata).

Splątanie rekurencyjnie definiowane jako splątanie.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 3, 2012

Link permanentny - - Komentarzy: 7