Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Wielkopolska w weekend - Dziekanowice

Poprzednio (we wrześniu 2014) wybraliśmy się po sezonie, tym razem trafiliśmy na festyn na pożegnanie lata. Po zdjęciach widać, jak bardzo umowne to lato było - przemoczyłam pantofelki, nieco zziębliśmy, Maj przegnał nas po wszystkich straganach w celu wyboru "pamiątki"[1], chwilę (dłuższą) zajęła nam nauka chodzenia na szczudłach, ale - czego się można było spodziewać - większość czasu spędziliśmy karmiąc owce i kozy chmielem. Tym razem nie wyszliśmy poza skansen, ale odkryliśmy ominiętą poprzednio kapliczkę z cmentarzem i dwór. Dwór można zwiedzać, a pod dworem zbierać kasztany.

Wiele kroków później obiad w Kwiecie Peonii na pl. Wielkopolskim, warto poczekać dłuższą chwilę (ale lepiej się wybrać, jak nie ma promocji na grouponie).

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Staramy się ograniczać zakupy na tego typu imprezach, zwłaszcza kurzołapów i durnostojek, ale frakcja "chcę jakąś pamiątkę" robi się coraz silniejsza. Tym razem wróciliśmy z ptaszkiem wypchanym lawendą i dwoma pudełkami krówek. Jednym pudełkiem, bo drugie zeżarliśmy w drodze do domu. Przy okazji chciałam pochwalić zdolności marketingowe jednej z pań wystawiających się na stoiskach, która na widok 8-latki patrzącej na korale i kolczyki wrzasnęła "To dla dorosłych, nie dla dzieci, dla dzieci są spineczki i bransoletki" i wskazała na tackę z czymś, czego wysiedlonemu jeżowi nikt by nie dał. Czy moje dziecko oddaliło się natychmiast od stoiska? Pod rozwagę podaję, z 8-latków szybko wyrastają konsumenci.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 10, 2017

Link permanentny - Tagi: dziekanowice, polska - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Skomentuj


Firefly / Serenity / Con Man

Była sobie wojna na planetach, powiedzmy, że secesyjna, tyle że w przeciwieństwie do tej znanej z historii USA władzę utrzymał stary, zachowawczy, imperialny Sojusz. Mal Reynolds, weteran przegranej strony, kupił zdezelowany statek klasy Firefly, nazwany potem "Serenity" i wraz z zebraną załogą: weteranką Zoe, pilotem Washem (mężem Zoe), mechaniczką Kaylee i najemnikiem Jaynem[1] utrzymywali się z przemytu, szemranych interesów i czasem kradzieży. Dodatkowo jedną z pasażerek statku była Inara, ekskluzywna kurtyzana, wynajmująca długoterminowo wahadłowiec. Właściwa akcja zaczyna się w momencie, kiedy na statek okrętują się Book, wędrowny pastor i Simon Tam, młody lekarz, w którego bagażu znajduje się jego siostra, River, poszukiwana przez całą policję Sojuszu. Różnie legalne i czasem wątpliwie moralne zadania (choć i zdarzają się takie absolutnie pro bono), których Mal z ekipą podejmuje się w celach zarobkowych, przeplatają się z próbą wyjaśnienia, czemu rząd Sojuszu porwał River, przeprowadzał na niej czasem brutalne eksperymenty i szuka jej wszędzie.

Po brutalnym i absolutnie nieusprawiedliwionym scancellowaniu serialu, kodą jest film pełnometrażowy "Serenity", dziejący się po wydarzeniach serialu (i nie, nie warto od niego zaczynać, mimo że to naprawdę dobry i niezależny film). Drogi załogi "Serenity" i Inary oraz Booka się rozeszły, ale wszyscy spotykają się po raz kolejny, żeby uratować River z rąk bezwzględnego łowcy Sojuszu i wyjaśnić tajemnicę Mirandy, opuszczonej planety na skraju znanego kosmosu.

Wisienką na czubku jest powstały niedawno Con Man, mockumentary o aktorze, który utrzymuje się z udziału w konwentach dla fanów, przychodzących tylko dlatego, że przed laty zagrał drugoplanową rolę pilota w scancellowanym serialu sf-f, co zdefiniowało go na resztę niezbyt udanej kariery. Główną rolę gra odtwórca roli Washa, a epizodycznie pojawiają się chyba wszyscy bohaterowie Firefley'a i Serenity.

Serial ma nieco lżejszy klimat niż film, ale w obu jest doskonałe wyważenie między śmiesznym a wzruszającym. Wiele ze scen serialu wylądowało jako memy (tu, tu czy tu czy tam), kilka do dziś uważam za najbardziej znaczące dla mnie. Uwielbiam jego kontrasty, bo - halo - serial jest dokładnie tym, o czym mowa w wielu streszczeniach: westernem w kosmosie, zrealizowanym świetnie przy naprawdę umownej scenografii. A, i o miłości jest. Nawet nie zamierzam dyskutować z tym, że Firefly to najlepszy serial sf, bo to moje zdanie i ja się z nim zgadzam[2].

[1] "Jayne is a girl's name. No it's not!".

[2] Oraz owszem, Battlestar Gallactica też mi się bardzo podobał, ale widziałam go później, jest dłuższy, a do tego Lee Adama to jednak nie jest Mal.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 5, 2017

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 5


Sycylia - po co jechać

Będąc turystką skupioną na patrzeniu (o tym w poprzednich i następnych odcinkach) i jedzeniu, zostawiłam w bagażu miejsce na lokalne zakupy. Część zjadłam na miejscu, część przywiozłam do domu (a części żałuję, że nie kupiłam). Można te wszystkie rzeczy kupować w miejscach turystycznych, na lotnisku tuż przed odlotem (ceny wyższe, ale w przypadku alkoholi czy kremów można przewieźć w wolnocłowym worku) albo w dobrze wyposażonych marketach, gdzie zwykle są standy z lokalnymi produktami w cenach o kilka euro korzystniejszych.

  • Pistacje - bo lokalne.
  • Provolone al pistaccio - wersja łagodna sera z krowiego mleka, o specyficznym kształcie (efekt wiązania sznurkiem), z lokalnymi pistacjami.
  • Miody (miele) - głównie z okolic Etny: kasztanowy, cytrynowy, eukaliptusowy i z pomarańczy. Sprzedający są najczęściej dobrze przygotowani i mają wskazania "zdrowotne" dla poszczególnych rodzajów miodu również po polsku.
  • Kremy - z pistacji i migdałów. Warto patrzeć na skład, bywają takie, które zawierają tylko pistacje, cukier i tłuszcz, są takie z dłuższą listą składników.
  • Pasty - z migdałów i pistacji. To w zasadzie elastyczny marcepan (czysty) albo z pistacjami. Uwaga - ma kształt mydła, warto czytać, żeby kupić pastę (pasta), a nie mydło (sapone), które występuje w wielu owocowych zapachach.
  • Czekolady - różne smaki z lokalnymi dodatkami, wybierałam raczej gorzkie. Mam mieszane uczucia - są bardzo intensywne, raczej kruche (50% miazgi kakaowej), ale jako jedna kostka do kawy niż pół tabliczki do zjedzenia w chwili słabości.
  • Nugaty - sporo smaków (pistacja, migdały, czekolada, pomarańcza, cytryna), w sklepach turystycznych zwykle są wystawione kawałki do próbowania. Spodobała mi się wersja cytrynowa.
  • Likiery (cremoncelli) - fantastyczne kolory, niewielki woltaż (kilkanaście %), czasem absurdalne kształty butelek, rzecz typowo deserowo-prezentowa (zwłaszcza w butelkach w kształcie włoskiego buta czy wyspy). Pistacja zielona, melon pomarańczowy, białawe migdały. W najbardziej unikalnych kształtach butelek (w jakże zabawnym kształcie penisa z jądrami czy w butelce z lawy) sprzedawany jest mocny, 70% czerwony likier Fuoco dell'Etna (Ogień z Etny).
  • Oliwki - wiadomo, część zjedliśmy na miejscu, część się dowiozła, ale jutro zjemy.

Dodatkowo lista restauracji, w których jedliśmy. Żadna nie rozczarowała, niektóre droższe, niektóre tańsze, wszystko było świeże i smaczne. Uwaga - Sycylijczycy bardzo przestrzegają pory sjesty i większość restauracji w godzinach 13-16 może być nieczynna. W okolicach turystycznych bywają otwarte, ale to raczej wyjątek. Nie ma napiwków, za to płaci się za "nakrycie" - 1-3,5e (w zależności od restauracji) od osoby.

PS Oczywiście wróciłyśmy też z lokalnymi wytworami niespożywczymi - bransoletkami z lawy (Maj i ja) oraz lawowym kotkiem, glinianym delfinkiem i kawałkiem obsydianu (Maj).

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 2, 2017

Link permanentny - Kategorie: Przydasie, Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: lipari, sycylia, taormina, giardini-naxos, syrakuzy, wlochy, zafferana-etnea - Skomentuj


Kratownice i światełka

Dziecko mi rośnie, a karuzele, które rok w rok przyjeżdżają albo na Łęgi Dębińskie, albo na wiecznie zabłocony teren przy Mieszka I, poza odrobiną świeżej szpachli i farby, są takie same. W tym roku już odpadły statyczna karuzela z konikami i pociąg dla maluchów, zostaje tylko to, co pozwala się wzbić w powietrze.

[17.10.2017]

GALERIA ZDJĘĆ (oraz wcześniejsze - 2012 i 2011).

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 31, 2017

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Skomentuj


Eric Ambler - Maska Dimitriosa

Latimer, brytyjski naukowiec i pisarz kryminałów, spotyka na przyjęciu w Stambule pułkownika lokalnej policji. Od słowa do słowa, pułkownik pokazuje mu właśnie znalezione zwłoki notorycznego zbrodniarza pochodzenia greckiego, Dimitriosa, i opowiada pokrótce jego historię. Latimer, węsząc temat na nową powieść, rusza po Europie śladami przestępstw denata, próbując prześledzić jego życie i odkryć to, czego turecka policja nie wiedziała. Trafia wreszcie na demonicznego pana Petersa, który mami go pół-informacjami, wysyła do polskiego (!) dobrze poinformowanego szpiega, a na koniec zachęca do uczestnictwa w przestępstwie.

Niestety, boleśnie czuć, że powieść jest ramotką (1939). Autor krąży po ówczesnej Europie (Rumunia, Szwajcaria, Grecja, Francja) grzebiąc w archiwach i odpytując ludzi o sprawy sprzed kilkunastu lat. Wszędzie chętnie mu udzielają informacji, wystarczy, że poprosi (no chyba że w grę wchodzi kontakt z francuską policją, która mu grozi aresztowaniem za niemanie paszportu przy sobie). Finał jest zupełnie oczywisty, domyślałam się od 1/3 książki - Qvzvgevbf żlwr, glyxb cbqemhpvł mnovgrzh rxf-jfcółcenpbjavxbjv fjbwr qbxhzragl.

#55/#11

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 31, 2017

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Tagi: 2017, cwa, mwa, panowie, kryminal - Skomentuj


Ryszard Ćwirlej - Milczenie jest srebrem

Marzec 1986. Ktoś morduje ekskluzywną prostytutkę w Adrii; po ostatnich osiągnięciach śledczych Olkiewicza to właśnie on dostaje tę sprawę. Specjalnie go to nie martwi, bo ajentka Adrii ma bogato zaopatrzony barek oraz jest chętna na figle na zapleczu. Bardziej go martwi, że musi się oderwać od atrakcyjnej pani i jechać z całą ekipą do Gniezna, gdzie podczas remontu katedry złoczyńcy ukradli srebrny sarkofag Świętego Wojciecha. Oczywiście psim swędem, idąc tropem wódki, trafia na jedną część skradzionego skarbu, o drugą się dosłownie potyka, więc wbrew woli znowu zostaje pochwalony za sprawność. W śledztwie niespodziewanie pomaga Rychu Grubiński, który również - oprócz swojego interesu walutowego - prowadzi warsztat samochodowy oraz współpracuje ze znaną już ajentką z Adrii. Wątki splata seria kradzieży klisz rentgenowskich, z których ktoś odzyskuje srebro w ilościach hurtowych.

Absurdalnie, mimo że wszystkie elementy fabuły (śledztwo prowadzone śladem melin, bandyckie SB odpowiedzialne za wszystko, co złe, naiwny porucznik Marjański) były już w poprzednich tomach, tutaj akcja robi wrażenie rozwiązanej na siłę i przypadkiem. Mało jest śledztwa (chociaż każdy z milicjantów - Brodziak, Marcinkiewicz czy Blaszkowski mają jakiś udział w śledztwie), sporo miotania i przypadku. Owszem, niejednokrotnie się uśmiechnęłam, ale poprzednie tomy podobały mi się bardziej.

Inne tego autora tutaj.

#54

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 28, 2017

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2017, panowie, prl, kryminal - Skomentuj



Sycylia - Giardini-Naxos

[20-27.08.2017]

Podobno ulubiona letniskowa miejscowość Wisławy Szymborskiej; typowo turystyczna, takie sycylijskie Mielno. Deptak, po jednej stronie marina i plaże, po drugiej hotele i sklepy, rejsy po zatoce[1], wieczorem w klubach mecze na telebimach i głośna muzyka. Nasz hotel był kawałek w głębi, do plaży był spory spacer, ale wieczorem słychać było tylko morze. To tak naprawdę dwie miejscowości - młodsze włoskie Giardini i starsze greckie Naxos, zbudowane na helleńskich ruinach[2], z piękną zatoką i widokami a to na Etnę, a to na Taorminę na wzgórzach. Miejsce, w którym warto wstać o wschodzie słońca.

Marina / Nike w porcie Deptak Imponujący wycieczkowiec / Avatar Widok na Taorminę (wczesny wieczór) Skrystalizowana sól na wulkanicznych skałkach / Plażing Widok na Taorminę (późny wieczór) Widok na Giardini-Naxos z serpentyny do Taorminy Krótką chwilę po wschodzie słońca Dłuższą chwilę po wschodzie słońca

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Rejs zdecydowanie warto, chociaż to rozrywka typowo turystyczna, widoki niesamowite, okażę niebawem.

[2] Muzeum Archeologiczne warto również, aczkolwiek może nie w najgorętszy dzień sierpnia. Również niebawem.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 27, 2017

Link permanentny - Tagi: giardini-naxos, sycylia, wlochy - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Komentarzy: 1


Sycylia - Taormina 2/2

[26.08.2017]

Poza uroczym miasteczkiem, o którym poprzednio, w Taorminie są żelazne punkty turystyczne, których nie warto ominąć. Pierwszy to Castelmola, ruiny zameczku na skale jeszcze wyżej nad Taorminą (ponad 500 m n.p.m.), do której i tak już wjeżdża się na górę. Wjechać można albo autobusem Hop on (czerwonym, 10 euro za dzień bez względu na liczbę przejechanych przystanków, fajny na całodzienne zwiedzanie różnych miejsc), albo lokalnym (niebieskim, 1,8 euro za przystanek, 3 euro w dwie strony, sensowny, jak robi się do trzech przystanków dziennie). Teoretycznie można zejść z górki piechotą - trasa ma ok. 4 km, ale jest stroma, wąska i niespecjalnie polecam, zwłaszcza z dziećmi, chociaż widoki niewątpliwie przepiękne, a lokalne wioseczki, wciśnięte między szosę a skałę, są urocze. Z samego zamku zostało w zasadzie niewiele - resztki murów, do których doklejony jest punkt informacyjny z maleńkim muzeum marionetek (wstęp do całości bezpłatny), ale to fantastyczny punkt widokowy na całą Taorminę, zatokę i Etnę. Po zamku oprowadzał nas puchaty przewodnik z pędzlem na ogonie, zalegając co jakiś czas na ciepłym murku. Poniżej zamku jest wioska, w której mieszka koło 1000 mieszkańców - kościół, kilka restauracji, placyk, na którym zawracają bocianyautobusy, brak parkingów (z wjazdem samochodem może być kłopot).

Punkt drugi to Teatr Grecki, już w samej Taorminie. Wstęp 10 euro (dorosły, dzieci do 18 lat i osoby obchodzące urodziny[1] nie płacą(!), a do 26 lat mają zniżki, jeśli są z terenów EU). Od starożytności (300 BC) zachowały się spore kawałki, sporo uzupełniano aż do współczesności (m. in. dodając plastikowe krzesła, których dwadzieścia lat temu jeszcze nie było[2]), ale efekt i tak jest niesamowity. Może to efekt zmęczenia upałem i końcem wakacji, ale właśnie tam poczułam, że jest za ładnie. Gdzie nie spojrzę - pięknie, ale to takie męczące tak podziwiać cały czas; przestałam się dziwić obojętnym na wdzięki okoliczności przyrody i historii mieszkańcom. Małe muzeum (chłodniej!) z artefaktami znalezionymi w okolicy, Dees zawiesiła się nad tabliczką z księgami rachunkowymi, wykutymi dłutem w kamieniu (Ctrl-Z nie działa, jaka to presja, żeby się nie pomylić, a 2000 lat później ktoś może odszyfrować, że Patrokles kupił od Andromachy krowę za 50 drachm, kompletne zdzierstwo).

Trzecim punktem jest klasztor Madonny Della Roca ("Na skale") oraz mieszczący się nad nim zamek Saracenów, do którego się idzie schodami z klasztoru. Nie dotarłam tam, źródła są sprzeczne, czy aktualnie można zamek zwiedzać, czy nie. Żałuję, następnym razem.

GALERIA ZDJĘĆ (cała Taormina, również z poprzedniej notki).

[1] Zasiorbałam żałośnie przy kasie, że taki pech - pojutrze mam urodziny, ale już będę w samolocie powrotnym, kasjer zawinszował sobie okazania dokumentu, po czym wręczył mi bilet gratis. Profit!

[2] Co widać na przykład na początku "Jej Wysokości Afrodyty" Woody Allena.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 26, 2017

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: sycylia, taormina, wlochy - Skomentuj


Sycylia - Wyspy Liparyjskie

Archipelag Wysp Liparyjskich (zwanych Eolskimi[1]) składa się z siedmiu wysp i całego mnóstwa mniejszych skałek i wysepek. Dopłynąć można w miarę szybko (w 1,5 godziny[2]) wodolotem z Mesyny (a wcześniej wstać o 5:45, żeby o 6:30 stać na przystanku na autokar; wakacje to czas odpoczynku, ale przy okazji widać wschód słońca[3]).

Lipari to największa z wysp, najbardziej cywilizowana (chociaż nie bardzo wierzę w zapewnienia z przewodnika, że na większości jedynym środkiem lokomocji są zwierzęta). Wąskie uliczki, schody, a na wzgórzu (mnóstwo schodów!) normańska katedra Św. Bartłomieja, muzeum archeologiczne i pocztówkowy widok na okolicę. Z wielką lubością wchodzę do kościołów latem, nie dość, że w środku bywa obłędnie ładnie, to jeszcze czasem należycie chłodno. Oprócz pozostałości po maleńkim klasztorze normańskim (za drobną opłatą), Maj zachwycił się kościelnym kotem, który nie zwracając na nikogo uwagi usiłował umościć się w konfesjonale. Udało nam się znaleźć ekskluzywną restaurację na Piazza Mazzini (Ristorante Filippino), ze świetnym jedzeniem i kelnerem z Polski (przez co nie mogłam udawać światowca z google translate, że niby wiem, co jest w daniu).

Port w Mesynie Salina Czarny piasek z Vulcano / Wodolot / Port w Mesynie Salina Port w Lipari Sufit w katedrze Św. Bartłomieja / Lokales / Klasztor normański Katedra Św. Bartłomieja Pasta z tuńczyka i miecznika z lokalnymi kaparami / Restauracja Filippino Wąskie uliczki / Lokalne badziewko / Budynki Muzeum Archeologicznego

Wyspa Vulcano jest raczej czysto rekreacyjna - wulkaniczne źródła siarki, w których się można obłożyć śmierdzącym błotem i czarna plaża, którą - ze względu na upał i brak czarownego zapachu nieświeżych jajek - wszyscy jednogłośnie wybrali. Zrobiłam kilka (naprawdę kilka) zdjęć, bo siedziałam przez ponad 2 godziny w płytkiej wodzie, a jakbym mogła, to bym i została na dłużej. W ramach egzotyki - TŻ z wody zaobserwował przejście mikro-trąby powietrznej przez plażę. Z brzegu było tylko widać przewracające się leżaki i ludzi (ale to może z ekscytacji).

Baia Negra / Skała z Totoro Fumarola - wulkan plujący siarkowym dymem / Port na Vulcano

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Normalnie czuję, jakbym się "Mitologią" Parandowskiego pocierała.

[2] Albo krócej, płynęliśmy na Lipari dużym łukiem, żeby obejrzeć po drodze mniejsze wyspy - Salinę, Panareę i Filicudi i Alicudi.

[3] Chyba że się jest nadgorliwym fotografem i wstaje o 6:15, żeby fotografować marinę o świcie, BTDT.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 25, 2017

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: sycylia, lipari, vulcano, wyspy-eolskie, wyspy-liparyjskie, wlochy - Skomentuj