Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Tytułem krótkiego wstępu - Świnoujście traktowaliśmy głównie (niestety, ale o tym później) jako bramę do niemieckiej części Uznamu. Tuż za uroczo umowną granicą można było jechać wzdłuż wybrzeża (albo iść plażą do pierwszych trzech, bo są w odległości spacerowej), mijając Ahlbeck, Heringdorf, Bansin, Koserow, Zinnowitz, Trassenheide i docierając wreszcie do Peenemünde. Drugą trasą, w kierunku wsi Kamminke, można zrobić umowne kółeczko, odwiedzając Zamek Stolpe, Ogród Botaniczny pod Usedom, Zamek Wodny w Mellenthin, Raj papug/Świat Guliwera w Pudagli, a do Świnoujścia wracając wzdłuż wybrzeża.
Zamek Stolpe to rezydencja położona na wschód od miasta Usedom. Piękny przykład, jak można dbać o zniszczone w czasach NRD zabytki. Z zamku wypruto wszystko, co przypominało, że to zamek - wieżyczki, stolarkę, ozdoby - korzystając tylko z samej bryły. Od 1996 roku gmina sukcesywnie odnawia zamek, dodając kolejne pokoje. Można go zwiedzać prawie w całości (darmo, jest skrzyneczka na dobrowolne datki), jeśli nie odbywają się w nim akurat biletowane imprezy kulturalne. Z dwóch wieżyczek o krętych schodach, od wspinania na które bolą łydki i ten miesięń z tyłu uda, jest widok na sielską okolicę, na parterze jest kawiarenka, a na piętrze i poddaszach mała galeria sztuki, antykwariat i wyposażone w meble z epoki pokoje rodziny hrabiowskiej. W budynku obok otwarta również pomiędzy lanczem a obiado-kolacją restauracja, zatrzymaliśmy się tylko na kawę i ciastko dla Mai (a potem żałowałam, bo koło 16 ciężko było cokolwiek znaleźć; już kolejnego dnia nauczyłam się, że mniejszy posiłek koło 12:30-13 zdecydowanie poprawia dobrostan).
W Pudagli jest tzw. atrakcja turystyczna - Świat Guliwera, do której podjechaliśmy trochę na zasadzie "no, skoro jest po drodze", okazała się zawierać w pakiecie papugarnię, która okazała się główną atrakcją wyjazdu (oczywiście oprócz samobieżnej kosiarki, ale o tym wkrótce). W niedużej hali fruwa kilkadziesiąt papug, które można nakarmić, chętnie wchodzą na rękę czy ramię, a jeszcze chętniej zaczynają obgryzać wszystko, co błyszczące - TŻ stracił część skuwki przy sznurku od kaptura. Sam Świat Guliwera - gipsowa makieta ogromnej postaci (do której można wejść i posłuchać bicia gipsowego serca czy dotknąć gipsowej trzustki), kilka dużych grzybów, guliwerowe gadżety adekwatnej wielkości - specjalnie nie powala, atrakcja raczej dla młodszych dzieci. Dla nieco starszych jest skakalnia, a dla rodziców hamaki, żeby odczekali, aż młodzież się wyskacze, okazjonalnie odpluwając drobnym piaskiem, bo akurat tego dnia dotkliwie wiało i pył potem zmywałam zewsząd, gdzie mógł się dostać - brwi, uszu czy nasmarowanych oliwką skórek przy paznokciach.
Ahlbeck to pierwsze, patrząc od polskiej granicy, z tzw. cesarskich uzdrowisk (Kaiserbäder) - piękne nadmorskie miasteczko z konsekwentnie niską zabudową, z szeroką plażą z białym piaskiem, absurdalnie prawie pustą w porównaniu z zatłoczonym Świnoujściem, gdzie i Polacy i Niemcy. Przyznam, że są dość podobne do siebie - zbudowane na podobnym planie, z podobną architekturą, różnią się długością molo, tabliczką na końcu (bardzo przydatne!). Wszystkie - równo - są idealne na nic-nie-robienie: siedzenie na plaży (jak się uda złowić kogoś od wynajmu koszy - to w koszyku), spacer po molo, przejście się po deptaku, lody, bułkę ze śledziem (o czym więcej za moment) czy kolację.