Moje dziecko, mimo że zodiakalna Panna, jest wodnikiem albo syreną - uwielbia się moczyć i nie ma opcji, że omijamy jakikolwiek basen. Rozczarowane temperaturą Bałtyku (dzieci są wytrzymałe, ale jednak nie na tyle, żeby w maju wejść do lodowatej wody) zdecydowanie lobbowało za ciepłym. A że pojechaliśmy w tereny kąpielisk, Ostseetherme okazały się idealne również dla mnie, nieco zmęczonej intensywnością ostatnich dni. Termy mieszczą się w Heringsdorfie (zwanym Śledziowem) i tuż obok mają wieżę widokową (za marne euro od osoby).
PS Dementuję plotki, jakobym się zdrzemnęła w termach na leżaku, kiedy reszta rodziny pływała i była w łaźni parowej. Czytałam i może na chwilę przymknęłam oko.
GALERIA ZDJĘĆ.
Świnoujście niestety z braku czasu i ogarnięcia nie dostało wystarczającej uwagi, a szkoda. Skupiona głównie na opcji niemieckiej, po stronie polskiej bywałam popołudniami, przy okazji spożywczej. Przepiękna plaża, wiatrak na końcu falochronu, spacer wzdłuż Świny koło fortów, Park Zdrojowy, promenada wzdłuż plaży - i to by było na tyle. Podjęłam nawet heroiczną próbę obejrzenia o poranku kościoła z zawieszoną pod sufitem korwetą (o poranku, bo tylko ja miewam ataki alergii, reszta śpi), ale poszłam do innego kościoła (nie mam nic na swoje usprawiedliwienie) i nic nie zobaczyłam. Podobnie wyszło z próbą dotarcia do kawiarni z punktem widokowym na wieży dawnego kościoła luterańskiego - młodzież zobaczyła plac zabaw, a potem jednak wszyscy uznali, że są głodni. I tak, o.
GALERIA ZDJĘĆ.
Restauracje:
- San Francisco Cafe & Restaurant, Uzdrowiskowa 16 - ryby i kuchnia europejska
- Cafe Amsterdam - Uzdrowiskowa 12 - śniadania
- Czuć miętą - Uzdrowiskowa 20 - lody i gofry
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 3, 2018
Link permanentny -
Tagi:
uznam, niemcy, swinoujscie, heringsdorf, polska, majowka2018 -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+
- Komentarzy: 2
Do Pennemünde, leżącego na północy wyspy Uznam, pojechaliśmy głównie po to, żeby wejść na łódź podwodną. Luźno też planowaliśmy zwiedzanie muzeum Historyczno-Technicznego, mieszczącego się w starej elektrowni. Na miejscu okazało się, że radziecki okręt podwodny z lat sześćdziesiątych, zwany Juliett, aktualnie ma przerwę techniczną i nie można na niego wejść, zaś samo ogromne muzeum II wojny światowej, zimnej wojny i podboju kosmosu zostało oprotestowane przez młodzież, której niebacznie zdradziłam, że następną atrakcją jest farma motyli. Rookie mistake, nie powtarzajcie tego błędu. Obejrzeliśmy łódź z zewnątrz po konsultacjach z sympatycznym panem ze sklepiku z pamiątkami, z którym usiłowałam konwersować moją podłą niemczyzną, po czym - nauczeni doświadczeniem - skorzystaliśmy z lokalnej gastronomii, ponieważ śniadanie się zdążyło przez 35 minut podróży strawić i wszyscy stwierdzili, że są głodni. Lokalna gastronomia jest niedroga, mieści się albo na stateczkach albo w budach opodal i ma absolutnie obłędnego śledzia w bułce (inni wybrali curry wursta albo frytki). Po drugiej stronie portu, w którym można spędzić sporo czasu, kręcąc się dookoła stojących łodzi (pąkle! są oblepione przez pąkle!), jest malutkie Muzeum Morskie z modelami statków, zabawkami i makietami oraz radzieckim okrętem do zwiedzania. Okręt z jednej strony czekającą na motyle marudę zachwycił, z drugiej nieco przestraszył, bo ciasno, ciemno i mnóstwo zakamarków. Zdecydowanie warto na dłużej (i nie mówić młodzieży, co potem).
Więcej: Muzeum Historyczno Techniczne - niestety, strona teoretycznie po polsku, ale tłumaczona chyba autotranslatorem; łódź podwodna. Tu pierwszy raz natknęliśmy się na parkowanie z plakietką - trzeba kupić na stacji benzynowej niebieski kartonik z "zegarem" i można parkować darmo w ramach dozwolonego limitu. Nie zsynchronizowałam tego zakupowo, więc - jak zwierzęta - wrzucaliśmy nieekonomicznie euro do parkomatu.
W Trassenheide główną atrakcją jest wprawdzie Dom na głowie, ale z lenistwa (to miał być leniwy wyjazd, dużo siedzenia na plaży i patrzenia w horyzont, tak?) i ze względu na młodzież wybraliśmy farmę motyli. Przemiłe miejsce o tropikalnym klimacie (wilgotno, gorąco, duszno), umieszczone w dużej hali, pełne zieleni, egzotycznych kwiatów i latających swobodnie motyli. Nieco chłodniej jest na wystawie owadów - w gablotkach setki egzemplarzy - i w insektarium, gdzie w akwariach są żywe owady (również pająki, brr) i gady. Cena biletu jest dość słona, ale w ramach opłaty można odwiedzić placówki w innych miastach: Świat Minerałów w Heringsdorfie i Galerię Szkła w Zinnowitz.
Więcej: strona farmy, Wiesenweg 5, Trassenheide.
Zinnowitz to kurort letni, z piękną (prawie 3 kilometrową) piaszczystą plażą. Przy ponad 300-metrowym molo można zjechać pod wodę w podwodnej gondoli - sporym pomieszczeniu w stylu kawiarni, które całkowicie zanurza się pod wodę. Teoretycznie podczas zanurzenia ogląda się podwodne życie Morza Bałtyckiego (zwanego tu Ostsee, Morzem Wschodnim), ale w praktyce widać tylko zielonkawą, mętną wodę. Podobno w słoneczny letni dzień widać coś więcej, niestety w nieco pochmurne majowe popołudnie nie było widać zupełnie nic, aczkolwiek absurdalnie i tak jest to emocjonujące. Całość trwa ok. 40 minut, sympatyczny przewodnik opowiada cudności, niestety tylko po niemiecku, oraz - ponieważ niewiele widać - odbywa się krótki seans filmu 3D o tym, co można by zobaczyć pod powierzchnią Bałtyku, gdyby było jaśniej i woda mniej mętna (oczywiście również po niemiecku). Poza tym Zinnowitz wygląda jak wszystkie nadmorskie, śliczne miasteczka - promenada, kosze, plaża, muszelki. Nie zostaliśmy na obiad, chociaż parę restauracji było zachęcające, bo zlokalizowaliśmy w Heringsdorfie uroczą restaurację hinduską (niestety nie mogę jej zlokalizować w internecie, w każdym razie jest przy przelotówce).
Strony i adresy:
GALERIA ZDJEĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 2, 2018
Link permanentny -
Tagi:
peenemuende, niemcy, trassenheide, heringsdorf, uznam, zinnowitz, majowka2018 -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+
- Komentarzy: 3